[35]
- Jungkook ... musimy już iść, bo się spóźnimy. - ponaglił mnie Tae po raz kolejny, kładąc mi tym razem głowę na ramieniu.
- Jeszcze momencik. - czekałem na Jimina. Wydawało mi się, że przyjdzie rano i zostawi u mnie rzeczy.
To był pierwszy raz, kiedy umawialiśmy się na nocowanie. Wcześniej działo się to spontanicznie i bez zapowiedzi. Myślałem, że przyniesie torbę, żeby nie tachać jej po szkole. Ale widocznie się myliłem, bo mijały kolejne minuty, a Jimina ni widu, ni słychu.
- Pewnie znowu poszedł od razu do szkoły. - klepnął mnie w plecy, zaczynając iść w kierunku placówki. - Chodź już! - dodał o wiele bardziej niż dotychczas stanowczo.
Rozejrzałem się wokoło po raz ostatni, po czym zacisnąłem mocno usta i westchnąłem niezadowolony. Na pięcie odwróciłem się w stronę Taehyunga.
- No okej. - podbiegłem do niego z niepocieszoną miną.
***
- Nie ma go. - zaczynałem panikować, kiedy Jimin nie pojawiał się w klasie.
Niby już nie pierwszy raz tak było, ale za każdym razem denerwowałem się tak samo. Tak właściwie to w ogóle nie byłem w pełni spokojny, o ile Jimin bezpiecznie nie stał sobie obok w zasięgu mojego wzroku. Mogłem go wtedy pilnować do woli.
Świat to złe miejsce.
- Zaraz przyjdzie. - Tae rozkładał mi się na ławce, bawiąc się na telefonie filtrami ze snapchata. - Uspokój się.
- Jak mam być spokojny?! Mojego Jiminniego nie ma! - uderzyłem dłońmi o blat, przez co spojrzenia ludzi w klasie skierowały się na mnie.
Rozejrzałem się, widząc te wszystkie oczy, patrzące na mnie jak na wariata. Faktycznie, takie zachowanie nie było zapisane w mojej naturze, ale czasem ludzie tracą nad sobą kontrolę i bynajmniej nie zależy to od nich.
Z miejsca odchrząknąłem, uspokajając się, patrząc tylko wokół kątem oka. Dalej widziałem zadziwione wzroki osób w sali, ale jakoś w tamtym momencie przestałem na to reagować.
- Ziom, ogarnij się. - Tae zacisnął ze sobą brwi. Tylko on chyba patrzył na mnie nie jak na niestabilnego psychicznie, ale po prostu jak na idiotę.
- Idę go poszukać. - wstałem z krzesła, zasuwając je za sobą. - Jak nie wrócę do lekcji, to powiedz, że jestem w kiblu, czy coś takiego. - machnąłem dłonią.
- Przesadzasz jak zwykle, Kook. - usłyszałem na odchodne jeszcze tylko głos Taehyunga, ale nic mu już na to nie odpowiedziałem.
Wtedy chciałem tylko przytulić mojego Jimina. Bo nie wiedząc skąd, miałem złe przeczucia.
***
Jimina nie było ani przed szkołą, ani na dachu, ani przed żadną salą. Lekcje zaczęły się, przez co uczniowie zaczęli mnie mijać i rozchodzić się na dobre do klas. Ale ja nie zamierzałem wracać, bo wiedziałem, że jego tam nie ma.
Poszedłem jeszcze do toalety na pierwszym piętrze, na drugim, i na parterze też, ale nikogo tam nie było. Spojrzałem na zegarek w telefonie, orientując się, że na takie latanie po szkolnych łazienkach zeszło mi jakieś pięć minut, podczas których nie miałem jak sprawdzić sali lekcyjnej. W tym czasie Jimin spokojnie mógłby się tam znaleźć.
Dlatego ostatecznie postanowiłem tam wrócić, uspokajając się w myślach tym, że na pewno już tam siedzi i sam zastanawia się, gdzie to ja jestem.
Zacząłem schodzić po schodach, zapatrzony pod swoje nogi, wciąż myśląc o Chimchimie, ale coś wytrąciło mnie z równowagi. A właściwie nie coś, tylko ktoś. Konkretniej głosy.
Spojrzałem na platformę pomiędzy piętrami, na której schody się osadzały i zobaczyłem dwie osoby, jedna przyciskana do ściany przez drugą. Stanowczo niższa i gorzej zbudowana niż ta druga. W pierwszej chwili miałem zamiar zawrócić i pójść inną stroną. Nigdy nie wtrącałem się w takie rzeczy. Jeszcze sam bym dostał, a tego bym wolał uniknąć.
Ale właśnie wtedy moją uwagę przykuło coś, czego niemalże w natłoku sytuacji nie zauważyłem. Jakby znałem te głosy. Nawet nie jakby. Ja je znałem bardzo dobrze:
Przecież to był Jimin. To był Jimin, którego przypierał Hoseok.
Mogłoby się wydawać, że z miejsca ruszyłem na ratunek mojemu Jiminowi. I tak też było. W pierwszym momencie zacząłem wręcz biec, ale zatrzymałem się momentalnie, słysząc śmiech Jimina.
- Zrób to. - zaciskał rękę w pięść, trzymając ją przy ścianie.
Hoseok również zacisnął dłoń w pięść, unosząc ją do góry, jakby właśnie miał uderzyć mojego Chimchima. Ale opuścił ją, wzdychając nerwowo.
- Dlaczego to robisz?! - uderzył w Jimina obiema dłońmi, przez co obił plecami o ścianę.
- Nie rozumiem o czym mówisz, Jung Hoseok. - znowu usłyszałem śmiech Jimina. - Chyba wariujesz.
- Ty pojebie!
Wtedy przestałem patrzeć na cokolwiek. Wtedy, kiedy zdałem sobie sprawę, że jeśli czegoś nie zrobię, zaraz dojdzie do tragedii. Jeśli ktoś skrzywdziłby Jimina i to jeszcze kiedy mogłem jakoś zareagować, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
- Hoseok, odsuń się od niego! - podbiegłem tam, lecąc jak maniak, po czym odepchnąłem Hobiego i stanąłem między nim a Jiminem.
- Jungkooshie ... - Jimin wtulił się we mnie, wbijając w moje ciało paznokcie, a samemu drżąc jak epileptyk. - ... jak dobrze, że jesteś. - dodał łamiącym się głosem.
Cała sytuacja, która była dość dziwna poszła w odstawkę. Wszystko przestało się liczyć, kiedy w moich ramionach znalazł się płaczący Jimin, przyciskający się do mnie z całych sił. Otuliłem go szczelnie, wplatając mu dłoń we włosy, i zaczynając całować czubek jego głowy.
- Jungkook ... - spojrzałem na bok, natykając się na również zapłakaną twarz Hoseoka. - ... Jungkook nie ufaj mu. On kłamie, Jungkook!
- Jungkooshie to on kłamie. - Jimin odsunął się, spoglądając mi w oczy. - Powiedział, że będę żałował dnia, w którym wszedłem do tej szkoły. Tak strasznie się boję, Jungkooshie! - znowu wtulił się we mnie z całej siły.
Jimin nie kłamałby. Widziałem jego wzrok. Było w nim więcej prawdy niż w czymkolwiek innym. Jimin nigdy by mnie nie okłamał. Tej jednej rzeczy byłem wtedy pewien.
- Ty szmaciarzu!
W pewnym momencie przestałem kontaktować. Jakbym stracił nad sobą kontrolę i stał się kimś zupełnie innym.
Gdy zobaczyłem Hoseoka, który próbuje uderzyć Jimina zamarłem. Nie mam pojęcia co się wtedy działo. Obudziłem się dopiero w momencie, kiedy Hobi leżał pod moimi nogami. A Jimin stał za mną, trzymając mój bark obiema dłońmi. Moja prawa ręka zwinięta była w pięść.
Od razu do głowy przyszedł mi obraz mojego brata i jego zakrwawionego oka. Cofnąłem się, a wraz ze mną i Jimin. Dokładnie obejrzałem swoją dłoń. Na szczęście czystą. Tylko lekko spuchniętą.
Nie krzywdzę ludzi. Nie robię tego po prostu. A jednak wtedy ... coś we mnie pękło. Przez chwilę czułem się jakbym był nieobliczalny. Nawet względem samego siebie.
- Jeszcze raz zobaczę, że się do niego zbliżasz. Nie ręczę za siebie. - przytuliłem Jimina mocniej, wlepiając morderczy wzrok we wpatrzonego we mnie ze strachem Hoseoka. - Zawiodłem się na tobie, Hoseok.
On był ostatnią osobą, którą posądziłbym o coś takiego. Naprawdę. Już prędzej spodziewałbym się Taehyunga, co też byłoby niemałym szokiem. Ale Hobi? Ten Hobi, który zawsze uspokajał Yoongiego i zatrzymywał go, gdy ten tylko chciał użyć przemocy? Czułem się zdradzony. Mój przyjaciel chciał skrzywdzić osobę, którą kochałem do tego stopnia, że czułem, że jeszcze moment, a Hoseoka zostawiłbym w takim stanie, w jakim jest mój brat.
- To ty wziąłeś mój telefon. - Hoseok podparł się łokciami, podnosząc lekko. - Nieprawdaż? Jimin?
Spojrzałem na Jimina, który patrzył teraz na Hobiego z zerowym jego słów zrozumieniem. Nie dziwiłem mu się. Może uderzyłem go za mocno?
- Zabieranie cudzych rzeczy bez pytania jest złe. - odparł pewnym głosem Jimin. Ale mimo tej pewności, jego barki trzęsły się bardziej niż zazwyczaj.
- To ty ... to przez ciebie Yoongi nie żyje.
- Jungkooshie, chodźmy stąd. - wtulił głowę w moją klatkę piersiową. - Boję się bardzo.
Moje rozszerzone dotychczas oczy zwężyły się, kiedy spojrzałem z nerwami na Hoseoka.
- Że ci nie wstyd. - parsknąłem w jego kierunku, zaczynając odciągać stamtąd Jimina. Chciałem zabrać go w bezpieczne miejsce. Gdzieś, gdzie bylibyśmy tylko my dwaj. Sami.
- Jungkook, on ukradł mi telefon, napisał do Yoongiego jako ja i zwabił w tamto miejsce, a potem zepchnął go z tego budynku! Zabił go, rozumiesz?!
- Nie będę słuchał tych bzdur, Hoseok! Zachowujesz się jakbyś zwariował! - przesadzał. Rozumiem, że było mu trudno po śmierci Yoongiego, ale to, że zwalał winę na Jimina było zwyczajnie paskudne. Nie rozumiem dlaczego on? Dlaczego to Jimina oskarżał o takie rzeczy? Jeśli dlatego, że był słaby i łatwo było go obarczać, to było to naprawdę okrutne i niesprawiedliwe.
- Ale coś wciąż tu nie gra. - Hobi złapał się za podbródek, ignorując jakby moje słowa w zupełności. - Czegoś wciąż brakuje.
- Tobie piątej klepki! - odparłem mu po raz ostatni, wchodząc z Jiminem po schodach. Nie miałem zamiaru dyskutować z kimś w takim stanie.
***
Po lekcjach udaliśmy się z Jiminem wprost do mnie. Cały czas był zestresowany po tym zajściu, które miało miejsce z samego rana. Hoseok porządnie go wystraszył, a mnie zdenerwował nie na żarty. Gdyby nie było tam Jimina to nie wiem, czy skończyłoby się tylko na tym. Nie poznawałem Hobiego. Jakbym widział przed sobą obcego człowieka.
Obaj zdjęliśmy buty, kładąc je w przedpokoju, i za rękę z Jiminem ruszyłem do drugiego pomieszczenia, w którym zamierzałem dać mu coś ciepłego do jedzenia. Pewnie był głodny po całym dniu szkoły.
- Usiądź Jiminnie. - pocałowałem go w czoło, wskazując dłonią na krzesło w jadalni. - Podgrzeję nam obiad, a potem pójdziemy do mnie, okej?
- Yhym! - odpowiedział radośnie, od razu zajmując miejsce.
Poszedłem do kuchni, z miejsca otwierając lodówkę. Tak, jak powiedziała moja mama, na górnej półce znajdował się jakiś ryż z warzywami, czy coś w tym rodzaju, a obok pieczony kurczak w sosie słodko-kwaśnym.
Wyciągnąłem po wszystko ręce, wyjmując po kolei i ustawiając jedzenie na blacie, po czym nałożyłem dwie równe porcje na talerze i kolejno podgrzałem w mikrofalówce. Po jakichś pięciu minutach cały obiad był gotowy, a ja z wesołym wyrazem twarzy pognałem w kierunku jadalni, gdzie czekał na mnie mój Chimchim.
- Smacznego Jiminnie. - postawiłem przed nim talerz i pocałowałem go w czubek głowy. Po czym usiadłem na swoim miejscu i uśmiechając się do niego po raz ostatni zacząłem jeść.
Jimin na początku w ogóle nie dotykał pałeczek, ani nawet stołu. Już miałem brać pierwszy kęs, ale wtedy właśnie zauważyłem, że on sam nie zabiera się za posiłek.
- Nie jesteś głodny, Jiminnie? - odłożyłem jedzenie z powrotem na talerz, patrząc na niego ze zmartwieniem. Może źle się czuł? Chyba powinienem mieć jakieś leki w domowej apteczce. Albo mógłbym zrobić mu herbatę! Tak, najlepiej herbatę ziołową! Jakąś miętową, albo ...
- Czekam na ciebie, Jungkooshie. - uśmiechnął się promiennie, unosząc ramiona do góry.
- Ah ... - zatrzymałem swoje myśli. W sensie ... ja miałem zjeść najpierw? - ... no dobrze, w takim razie.
Na nowo nabrałem na pałeczki kurczaka, po czym uniosłem, ciągle patrząc mu w oczy, które on skierowane miał na mnie. Wziąłem jedzenie do ust, zaczynając nerwowo przeżuwać, kiedy wzrok Jimina cały czas przeszywał mnie wskroś. Czułem się dziwnie. I pierwszy raz od jakiegoś czasu nie chciałem, żeby na mnie patrzył. Tak, jak na początku.
W końcu jedzenie zrobiło się na tyle papkowate, że już nie było co żuć. Połknąłem całość, ledwo co się przy tym nie krztusząc, gdyż czułem jak na mojej szyi coś się zaciska. Ale działo się to tylko w mojej głowie, gdyż tak naprawdę byłem w domu tylko z Jiminem, który siedział naprzeciwko.
Wtedy Jimin zaśmiał się pod nosem, od razu chwytając za swoje pałeczki i zaczynając jeść.
- Tobie też smacznego, Jungkooshie. - przymknął oczy na moment, wkładając kawałek posiłku do ust.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top