[34]
- Hobi? - Hoseok chodził w kółko. Od jakichś piętnastu minut chodził w kółko i nic tylko patrzył pod nogi jak szajbus, obmyślając teorie spiskowe.
Pogrzebu Yoongiego nie było. A w każdym razie nie taki zwykły. Jego ojciec postanowił go skremować i rozsypać jego prochy na jakimś wzgórzu. Nikogo na to nie zaprosił. Z tego co wiem to nie mieli żadnej rodziny. A o przyjaciół to ten człowiek mógłby chyba tylko pomarzyć.
- Hobi, proszę. - przemówił tym razem Taehyung, kładąc mu dłoń na ramieniu, którą Hoseok odtrącił momentalnie.
- Coś się tu nie zgadza. - odparł. Ale nie pierwszy raz. To był jedyny tekst, którym nas raczył od jakichś dwóch dni.
- Twoje zachowanie się tu nie zgadza. - odpowiedziałem mu, przyciskając do siebie przerażonego Jimina. Jak Namjoon wariował to po prostu starałem się trzymać od niego daleko, przez co i Jimina od tego izolowałem. Ale teraz czułem, że nie mogę zostawić z tym Taehyunga. Potrzebował mojej pomocy. Nie mniej jednak Jimin dalej był najważniejszy. Dlatego przede wszystkim skupiałem się na nim.
- On ma rację, Jungkooshie. - Jimin pociągnął mnie za marynarkę. - Wszyscy nagle umarli. Nieprawdaż, Jung Hoseok?
Popatrzyłem na Jimina, który uważnie przypatrywał się teraz Hobiemu. Na jego twarzy widniał poważny uśmiech i coś dziwnego, co dostrzegałem w jego oczach. Potem przerzuciłem spojrzenie na samego Hoseoka, który krzyżował wzrok z Jiminem. Tyle że on jakby nic nie ogarniał. Bo patrząc moment wcześniej na Jimina miałem wrażenie, że czytam encyklopedię. Jimin wyglądał jakby wiedział wszystko. Tylko nie miałem pojęcia co konkretnie.
- To bardzo podejrzane. - powtórzył Jimin, zaciskając na mnie dłoń.
- Ty potworze ... - odparł Hoseok, dalej tym samym wzrokiem wiercąc dziurę w Jiminie.
Kto tu jest potworem?! Na pewno nie Jimin!
- Hoseok, uważaj sobie na słowa!
- Internet potrafi nieźle namieszać w głowie, Jung Hoseok. - Jimin wtulił się w moją rękę. Obaj wydawali się zbagatelizować nasze słowa. - Szczególnie w rękach tak fałszywego człowieka jak ty.
- I vice versa.
Rozglądałem się po nich, próbując wyłapać jakikolwiek kontekst ze słów, które padły, czy z wyrazów ich twarzy. Byłem bardziej zagubiony, niż wtedy, gdy kiedyś poszedłem z rodzicami na grzyby i dowiedziałem się, że jednak faktycznie nie warto oddalać się od ścieżki. W każdym razie cała sytuacja mówiła mi tyle co nic.
- O co wam chodzi? - zapytał jakby za mnie Taehyung.
- O nic takiego. - odpowiedział Hobi po chwili namysłu. Po czym wstał z miejsca, narzucił na ramię torbę, trzymając się jej z całej siły i wyminął nas wszystkich, cały czas lustrując Jimina. - Muszę już spadać. Zapomniałem, że mam coś do zrobienia.
- Co takiego? - zapytałem.
W ogóle nie rozumiałem co się dzieje z Hoseokiem. Zachowywał się co najmniej dziwnie. Jakby miał coś na sumieniu, albo jakby coś nie dawało mu spokoju.
Wtedy nie miałem pojęcia co to może oznaczać i chyba wolałbym się nie dowiadywać. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.
Jest takie mądre zdanie 'im więcej wiesz, tym mniej wiesz'.
- Nie drążmy tego tematu, Jungkooshie. - Jimin pocałował mnie w policzek, uśmiechając się do mnie ślicznie. - Ja też nie mam pojęcia o co chodzi Jung Hoseokowi. - ułożył mi głowę na ramieniu.
Ciekawość zżerała mnie na wylot w tamtym momencie. Chciałem podbiec do Hobiego i wycisnąć z niego wszystko, bo najwyraźniej wiedział coś więcej niż my w sprawie ostatniego czasu. I zatrzymywał to dla siebie ot tak. Pewnie właśnie stałbym przy nim i wypytywał o każdy szczegół, jaki tylko mógł mu w głowie siedzieć.
Na szczęście miałem Jimina, który umiał opanować tę całą paranoję w mojej głowie. On naprawdę był jakimś cudem.
***
- Jedziemy jutro z ojcem do państwa Cheng. - miałem właśnie wziąć łyka herbaty, kiedy głos mojej mamy przerwał mi czynność, a na jego wskutek spojrzałem na nią. - Nie będzie nas na noc. - wstała z krzesła, podnosząc wraz ze sobą pusty już talerz. Po czym poszła wprost do kuchni.
Poczułem ulgę, że ich nie będzie. Czemu? Ano bez zupełnego powodu. Moja rodzina irytowała mnie na tyle, że milion razy bardziej wolałem siedzieć sam w domu, aniżeli musieć spędzać ten czas z nimi. Nawet zamknięty w swoim pokoju, który oni i tak zapewne omijali szeroki łukiem.
Jednak nie miałem wcale zamiaru siedzieć sam. Ostatnio czułem się gorzej. Psychicznie gorzej. Znowu podłapałem jakiegoś doła. Jin, Namjoon, Suga ... straciłem trzech najlepszych przyjaciół w tak krótkim czasie. A moje samopoczucie przypominało mi jakąś pieprzoną dwubiegunowość. Raz chciałem skakać z radości, dostając ataków euforii ze względu na Jimina i to, że miałem swoje własne słońce w zasięgu rąk. A raz musiałem powstrzymywać się, żeby nie podciąć sobie żył. Jeszcze mój brat ... wciąż miałem z nim te dobre wspomnienia. Dlaczego moje życie popadło w takie skrajności? Akurat, kiedy pojawił się Jimin, zaczęli odchodzić inni. Jakby los nie chciał pozwolić mi odczuć pełnię szczęścia ...
W mojej głowie od razu pojawił się plan zaproszenia na noc Jimina. Pewnie obejrzymy sobie jakiś film, może Chimchim napisze jakiś piękny wiersz, dając mi go później przeczytać. Albo wreszcie przyprowadzi Jikooka! Tak, to byłoby świetne. Wreszcie jakoś przydałbym mu się w opiece nad tym kotem. Tak biedak musiał wszystko robić sam.
Wyciągnąłem telefon, żeby jeszcze w tym samym momencie napisać wiadomość do Jimina, w której właśnie to miałem mu zaproponować.
Ja:
Jiminnie, nie chciałbyś spać u mnie jutro?
moich rodziców nie będzie
mógłbyś wziąć Jikooka, co?
kocham cię słoneczko ♡
Chimchim:
hej Jungkooshie!
pewnie! bardzo się cieszę
a co do Jikooka hmm, jeśli chcesz to mogę go przyprowadzić, ale on nie czuje się ostatnio dobrze
Ja:
a co mu jest?
Jimin spojrzał na wiadomość od Jungkooka.
Co mu jest?
Chłopak odwrócił się, wstając z krzesła. Przeszedł kilka kroków do przodu, następując po drodze na kilka kamieni oraz pare elementów gruzu. Przystanął w miejscu, łapiąc się zakurzonej ściany, czując jak pod wpływem jego dłoni sypie się z niej tynk, a na jego głowę z sufitu leci pył.
W małym kartonie, obok starego łóżka, nienadającego się do użytku przez wystające z materaca sprężyny, leżał mały, biały kotek. Martwy już od jakichś dwóch tygodni tygodni.
Jimin zacisnął usta i brwi, myśląc nad tym, jak teraz Jungkookowi odpowiedzieć.
Nastolatek skocznym krokiem powrócił do biurka, nucąc sobie piosenkę, po czym zasiadł na krześle, uważając przy tym na pasy bezpieczeństwa, służące temu, aby przypiąć osobę do siedziska. Wolał tego nie dotykać, nie wiedząc co by się stało, gdyby te zamknęły się na jego dłoniach. Uwalnianie się z tego było cholernie trudne. Chociaż całość była już tak stara, że pewnie metal pękłby od najmniejszego ruchu.
Tak. Całe miejsce było stare. Ale Jiminowi bardzo się tu podobało. Najbardziej lubił zwisające ze ścian i sufitu rośliny. Wyglądało to magicznie, szczególnie gdy do środka bezpośrednio wpadały promienie słoneczne z uwagi na brak szyb w oknach.
Uwielbiał przechadzać się po ogromnym terenie całej placówki. Zarówno w środku, jak i po rozległym ogrodzie z fontanną, w której już dawno nie było wody. Szczególnie podobały mu się schody. Kiedyś mógł tylko pomarzyć o tak dużych, przepięknych schodach, którymi chodził tylko on sam. Niczym książę w swoim pałacu.
Tylko że zamiast pałacu, miejsce pełniło niegdyś rolę ośrodka dla ludzi obłąkanych. Innymi słowy azylum, czy też szpitala psychiatrycznego.
Chimchim:
chyba ma kaszel
Ja:
nakryj go kocem, Jiminnie
i uważaj, żebyś się nie zaraził!
Chimchim:
od kotka? (・・?)
Ja:
lepiej chuchać na zimne
nie chciałbym, żeby się przeziębił, Chimchim
Chimchim:
masz rację, Jungkooshie! będę uważać!
kocham cię! ^ - ^
Ja:
ja ciebie też ☆
- Co mówiłam o używaniu telefonu przy stole? - do pokoju znowu weszła moja mama, zabierając jeszcze swój kubek po napoju.
- I tak już skończyłem. - wstałem, udając się do siebie. Wesolutki, że Jiminnie się zgodził.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top