[31]
- Czyli że to nie ty przeciąłeś hamulce w samochodzie swojego brata?
- Pan żartuje. Nie miałbym powodu, żeby takie coś zrobić. - powtórzyłem chyba po raz dziesiąty.
Siedziałem sobie właśnie na przesłuchaniu, kiedy jakiś gość próbował mi wmówić, że usiłowałem zabić Junghyuna. To jakiś żart. Nonsens kompletny. Tracili tylko czas.
- Tylko ty byłeś wtedy na miejscu. Miałeś wolną rękę, żeby przeciąć hamulce. Poza tym z tego co wiem, nie mieliście najlepszych relacji. - zaskoczył mnie tym. Nie spodziewałem się, że sprawdzą mnie tak dokładnie. Jednak profesjonalnie do tego podeszli. Ale wciąż byli w błędzie.
- Kłóciliśmy się to fakt. Ale jak bracia. To były zwykłe rodzinne przekomarzanki. - trochę zmyśliłem, ale tego już nie mogliby ustalić. Moje relacje z Junghyunem znaliśmy tylko my dwaj. Z czego on nie za bardzo miał jak się wypowiedzieć.
- Oj Jungkook, Jungkook ... coś za często tu ostatnio bywasz. - złożył ze sobą palce.
Prawda. Z tym się akurat zgadzałem w stu procentach. Ale było tak tylko dlatego, że po samobójstwie i Namjoona i Seokjina kazali każdemu z naszej paczki stawić się na komisariacie i dobiegali powodu ich czynów. Szybko ustalili, przyczynę, którą była ich relacja i to, że Seokjin nie czując akceptacji ze strony innych doprowadził się do stanu, przez który targnął się na swoje życie, a adekwatnie do tego zrobił to i Namjoon, nie będąc w stanie ułożyć sobie życia bez Jina.
- I to miałoby być tym domniemanym powodem tego, że miałbym chcieć zabić brata? - parsknąłem z wyrzutem.
- Ale Jungkook, nie wspomniałem ani słowa o próbie zabójstwa. Nie wiadomo czy sprawca chciał zabić Junghyuna. - zaczął stukać palcami o blat. - Chyba, że wiesz lepiej niż ja?
- To chyba oczywiste, że ktoś go próbował zabić, jeśli w ogóle ktoś podciął te hamulce. Takich rzeczy nie robi się, żeby nabić komuś siniaka. - założyłem dłonie na krzyż. Nie miałem mu nic więcej do powiedzenia na swoją obronę.
- I nie wiesz kto mógłby chcieć zaszkodzić twojemu bratu?
Wtedy zdałem sobie sprawę, że policja nie odpuści. Będą szukać, aż znajdą kogoś i wsadzą za kratki. Może nawet nie do końca winnego. Za dużo seriali się naoglądałem, żeby nie wiedzieć jaka tam u nich panuje korupcja. Oni muszą mieć winnego, którego skażą, żeby zarówno uspokoić społeczeństwo, jak i dobudować sobie ego.
Nie wspominałem o tym wcześniej, bo po pierwsze nie było okazji, a po drugie nie było to istotne. Ale jak już powiedziałem po krótce, mój brat i Yoongi nie mieli dobrego kontaktu. Zresztą z żadnym z moich przyjaciół nie miał. Ale z Yoongim to już zupełnie. Nie cierpieli się. A szczególnie ta niechęć objawiała się ze strony właśnie Sugi.
To wszystko wzięło się od pewnej sytuacji, kiedy przyszedł do mnie pewnego razu i zapalił papierosa pod naszym podjazdem. Zaczęło się niewinnie, Junghyun zaczął besztać go słownie za to, że niszczy sobie zdrowie i w przyszłości pożałuje jak mu siądzie na płuca. Yoongi kompletnie to bagatelizował, śmiejąc się ze słów Junghyuna. Wtedy mój brat zadzwonił na policję i powiedział, że nieletni chłopak pali pod naszym domem. Yoongi nawet nie ruszył się z miejsca, stwierdzając, że policja nic mu nie zrobi. Przyjechali jakieś pół godziny później, zgarnęli Sugę ze sobą i założyli mu kartę. Od tamtego momentu Yoongi stał się kryminalistą w świetle prawa.
Człowiek, który się boi jest nieobliczalny.
- Min Yoongi. - przełknąłem ślinę. - Zniknął zaraz przed przyjazdem mojego brata. Miał motyw, żeby to zrobić.
- A konkretnie jaki?
- Zemsta.
***
Głupio się czułem, kiedy byłem obok Taehyunga i Hobiego, którzy śmiali się i rozmawiali, a ja siedziałem z niby uśmiechem na twarzy, przeżywając w głowie fakt, że zdradziłem Yoongiego i wskazałem go przed policją jako potencjalnego sprawcę. Narobiłem mu niemałych kłopotów. Ale co jeśli to naprawdę był on? Bo nie wiem kto inny mógłby mieć zarówno motyw, jak i możliwość. A Yoongi zawsze był agresywny i porywczy. Tylko jak długo musiał to już planować?
- Yoongi się odzywał? - przerwałem im wesołą rozmowę, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek w tej sprawie. Śmiechy ucichły, a Hoseok zabrał głos.
- Od wtedy nie. - chyba zepsułem mu humor. Jako że nie tylko ucichł, ale i jego twarz przybrała niepocieszony wyraz.
- A ty próbowałeś się z nim skontaktować? - odpowiedź Hoseoka nie do końca wyglądała tak, jak myślałem, że będzie, gdyż włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej komórkę. Odblokował ją, włączył coś i podał mi.
Mój wzrok napotkał kilka wiadomości, wysłanych tylko z jednej strony.
'Co się z tobą dzieje, Suga?'
'Gdzie jesteś?'
'Martwimy się o ciebie'
'Wszystko w porządku?'
'Suga?!'
'Pls odpisz'
'Yoongi'
A to tylko część tego wszystkiego. I żadnej odpowiedzi z drugiej strony.
- Co chwilę do niego piszę. - odparł zmarnowany. - Dlaczego tak długo go nie ma? - spojrzał na mnie wystraszony. - Jestem aż tak złym przyjacielem, że ... że oni od nas odchodzą? - zagryzł wargę.
- O czym ty mówisz, Hobi? - oddałem mu telefon.
- Najpierw Seokjin, potem Namjoon, a teraz jeszcze Suga. Nie mówcie ... że Suga ...
- Nie odzywa się, bo jest przemęczony, a za jakiś czas wróci i wszystko będzie normalnie? - wtrącił Taehyung, przez co obaj z Hobim spojrzeliśmy na niego. - To przecież Yoongi. Najtwardszy gość na świecie.
Hosoek westchnął tylko głęboko, uspokajając się.
- Tak. Tak, przecież musi wrócić. - uśmiechnął się. - Wróci do mnie, prawda? Do nas.
- Wróci. - Taehyung poklepał go po plecach. - Na sto procent wróci.
Prosto w ręce policji ... przeze mnie.
***
Szedłem z Jiminem za rękę, zmierzając w kierunku mojego domu. Rodziców dzisiaj pewnie nie było cały dzień i nie będzie aż do wieczora. Teraz nic tylko krążą między pracą a szpitalem. Chociaż w sumie ich praca też jest w szpitalu, ale w prywatnej klinice chirurgicznej. Tam tylko operują i trzymają pacjentów po operacjach. Mój brat nie kwalifikuje się już do pacjentów po operacjach, a do tych potrzebujących sali do długotrwałego odpoczynku na czas bliżej nieokreślony. To całkiem co innego.
Dlatego mogłem cieszyć się, że dom po raz kolejny jest wolny i mogę spędzać czas z Jiminem ile tylko chcę i jak tylko chcę. Już nikt nam nie przeszkodzi.
- Chcesz u mnie dzisiaj spać, Jiminnie? - pogłaskałem go po włosach, zatrzymując się przed bramką.
- Przykro mi, Jungkooshie, ale dzisiaj nie mogę. Muszę zająć się Jikookiem. - mina mu zrzedła.
- To może chodźmy po niego?
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Jungkooshie. Innym razem dobrze? - uśmiechnął się promiennie.
- Ale przecież miałeś z nim przychodzić codziennie. A tymczasem nie wziąłeś go ani razu. - trochę mnie to smuciło.
Oczywiście, Jimin i tak do mnie wpadał. Ale sam. A też chciałem pomagać przy tym kocie. To w końcu nasze dziecko, jak to Jimin określił. Dziecko nie może mieć tylko jednego rodzica. Potrzebuje dwóch.
- Wiem, Jungkooshie, wiem. Jeszcze przyjdziemy do ciebie. - położył mi dłonie na policzkach. - Nie martw się. Powiedz mi lepiej jak się czujesz?
- Odnośnie?
- No wiesz ... tego, że twój brat umarł. - zagryzł wargę od środka.
A ja zacisnąłem ze sobą brwi.
- Ale mój brat wcale nie umarł. On żyje. - z jednej strony byłem w tamtym momencie trochę jakby wytrącony z równowagi jeśli chodzi o rozmowę. Ale z drugiej, Jimin mógł pomylić fakty. Bo w sumie ... co to za życie? Śpiączka to prawie jak śmierć.
- Jak to? - tym razem to on zacisnął ze sobą brwi, cofając się o krok i zdejmując ze mnie ręce. - Przecież ... przecież miał wypadek. Ktoś podciął mu hamulce. Nie miał szans na przeżycie.
- Tak, ale długo go operowali i ... - zatrzymałem wypowiedź. Coś się tu nie zgadzało. - ... chwila, moment ... Jiminnie, skąd wiesz, że ktoś podciął mu hamulce? Nic ci o tym nie wspominałem.
- Oh ... ależ wspominałeś, Jungkooshie. - zrobił milutki wyraz twarzy, gładząc mnie po przedramieniu. - Może po prostu wyleciało ci z głowy. Bo inaczej skąd bym wiedział?
- Znaczy ... ostatnio faktycznie jestem dość roztargniony. - złapałem się za głowę. Doszło do tego, że już nawet nie pamiętałem co mówiłem, a czego nie. To się nazywa łeb na karku, nie ma co. - Pewnie masz rację, Chimchim. - pogłaskałem go po głowie.
Przecież Jimin musiał to skądś usłyszeć. A ja byłem jego jedynym źródłem informacji w tej sprawie.
- To zrozumiałe, Jungkooshie. Masz ostatnio tyle spraw na głowie. - przytulił się do mnie. - Ahhh ... nie mogę się już doczekać jutra. - odsunął się z wesołym uśmiechem.
Nie zrozumiałem go z początku. Tak samo jak później zresztą.
- A co takiego jest jutro? - przechyliłem głowę na bok, patrząc na odchodzącą sylwetkę Jimina.
Odwrócił się na pięcie, wciąż idąc, teraz tyłem, w kierunku swojego domu.
- Piątek. - zaśmiał się pod nosem.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top