[30]

- Wróciłem. - westchnąłem znudzony, wchodząc do domu.

Z miejsca zacząłem ściągać buty, żeby schematycznie, jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju, zamknięty od mojej pieprzniętej rodzinki. Miałem dzisiaj dobry humor i wolałem go zachować. A w każdym razie jego resztki, bo samopoczucie trochę mi spadło, kiedy Jimin oświadczył, że nie może do mnie przyjść, gdyż w domu czeka na niego Jikook, któremu musi dać jeść. I jak zwykle nalegał, żebym został. Nie wiem dlaczego tak bardzo nie chciał, żebym go odwiedził, ale szanowałem to. Nie mogłem go przymuszać.

- Jungkook. - usłyszałem z salonu głos matki. Ale zareagowałem na niego inaczej niż zwykle.

Tak, jak zawsze irytowało mnie to, że czegoś ode mnie chcą, tak dzisiaj zmarszczyłem brwi, nie wiedząc do końca co czuć, bo sposób, w jaki mama wypowiedziała moje imię był jakby proszący. Zdziwiło mnie to, bo jeszcze nigdy w ten sposób nie mówiła.

- Tak? - dalej z przyciśniętymi do siebie lukami brwiowymi powolnym krokiem wszedłem do pokoju, w którym na kanapie siedziała moja matka, a mój ojciec chodził wte i wewte po całej długości salonu.

- Junghyun miał wypadek. - zacisnąłem brwi jeszcze mocniej.

- Jak to? - nie mogę powiedzieć, że byłem załamany. Wczoraj mój brat okazał się być najgorszym człowiekim, z jakim przyszło mi przystawać. Ale nie cieszyłem się też. Co by nie mówić, to mój brat. Nie życzyłem mu źle. Po prostu sam nie chciałem mieć z nim nic wspólnego, ale to nie znaczy, że liczyłem na taki obrót spraw.

- Dzwonili do nas z policji. Jego samochód poszedł do kasacji. - odparł tato, przez co spojrzałem w jego kierunku. - Junghyun jest teraz w szpitalu. Walczy o życie. - ułożył dłoń na twarzy, po czym przejechał nią, zaczesując włosy. Westchnął głośno.

- To co my tu jeszcze robimy? - uniosłem się prawie że. - Jedziemy do tego szpitala w tym momencie! - zarządziłem.

Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale kiedy usłyszałem to 'walczy o życie' nagle cały mój konflikt z nim przestał mieć znaczenie. A ja sam zorientowałem się, że rozstałem się z nim pokłócony, a moje ostatnie słowa do niego to było coś o tym, że nie wie co to miłość.

***

Strzelałem palcami, a noga latała mi tak, jakby żyła własnym życiem. Druga oparta była o podłogę spokojnie, gdyż leżała na niej ręka mojej mamy, którą ta zaciskała dość mocno.

Ojciec znów maszerował, tyle że tym razem po korytarzu. A ja zastanawiałem się nad tym, czy kiedykolwiek będę miał jeszcze okazję porozmawiać z bratem. Chciałem się z nim pogodzić. Wystarczyło mi pięć minut. Tylko tyle. Nie chciałem ... tak. W złości.

Po chwili drzwi, prowadzące dalej do sali operacyjnej otworzyły się i wyszedł, a raczej wybiegł zza nich lekarz, naprędce wycierając z czoła pot.

- Panie doktorze? - drogę zagrodził mu mój tato. - Proszę powiedzieć, co z nim?

- Nie teraz, przepraszam! - nawet nie spojrzał na mojego ojca, wymijając go tylko.

- Ja również jestem chirurgiem! Mogę jakoś pomóc! - ojciec podążył za nim, błagalnym głosem wypowiadając 'propozycję'.

- Dziękuję, ale wie pan, że to niewłaściwe. Proszę tu czekać. - zatrzymał się na chwilę, traktując mojego tatę dosadnym spojrzeniem.

Stresowałem się tak jak oni. No ... może moi rodzice bardziej. Ale ja też byłem kłębkiem nerwów. Wbijałem sobie paznokcie w dłonie, nie mogąc opanować emocji.

Wyciągnąłem telefon, dyskretnie go włączając. Nie chciałem, żeby w takim momencie rodzice zobaczyli, że korzystam z komórki. Miałbym jeszcze przez to wyrzuty, a tego nie potrzebowałem. Nie teraz.

Szczęśliwie jakoś obeszło się bez uruchamiania ich dociekliwości. Zacząłem pisać do Jimina.

Ja:
Hej Jiminnie, jestem w szpitalu

Odpowiedź otrzymałem prawie że natychmiastowo.

Chimchim:
Jak to?! Co się stało?! Gdzie?! Jungkooshie?!

Uśmiechnąłem się pod nosem. Rozczulał mnie. Taki o mnie zawsze był zamartwiony. To było przesłodkie z jego strony.

Ja:
Spokojnie Jiminnie, mi nic nie jest
Ale mój brat miał wypadek

Chimchim:
Oh nie, to okropne ('◉⌓◉')
Co z nim, Jungkooshie?

Ja:
Właśnie go operują
Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze
Nie chciałbym, żeby coś mu się stało

Chimchim:
Tak mi przykro :;(∩'﹏'∩);:
Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy

Ja:
Ja też ...
Kocham cię, Jiminnie

Chimchim:
Ja cię też kocham, Jungkooshie ╰(*'︶'*)╯♡

Ja:

Odłożyłem telefon z powrotem, uśmiechając się pod nosem. Rozmowy z Jiminem zawsze, czy to przez telefon, czy wiadomości, czy osobiście wprawiały mnie w nastrój niesamowitej euforii. Chciałem w tym trwać wiecznie, bo gdy przy nim byłem, cały ból znikał. I zostawało tylko szczęście, które on powodował.

- Dlaczego do jasnej Anielki ty się Jungkook uśmiechasz? - zmierzyłem wzrok z nieobecnym spojrzeniem mojej matki, która teraz mówiła do mnie z jakimś chorym wyrzutem.

Nie chciałem mówić jej prawdy. Jakby to powiedzieć ... wolałem nie wciągać w to Jimina. Już wystarczy, że jemu samemu o tym powiedziałem. Gdybym oświadczył mamie, że zamiast martwić się o brata, ja w takim momencie piszę sobie z kimś SMS'y, pewnie przestałaby spoglądać na Jimina tak potulnie jak teraz.

- Przypominam sobie różne sytuacje z Junghyunem. - zacisnąłem ręce na udach, spuszczając głowę w dół. - Te wesołe szczególnie.

Mama załkała tylko pod nosem, wbijając mi powoli paznokcie w kolano.

- Boże ... moje dziecko. - drugą dłonią zakryła twarz, kiedy zaczęła mocniej płakać.

- Nie martw się kochanie, on z tego wyjdzie. Przecież musi. - przed mamą uklęknął tato, przytulając ją do siebie.

A ja czułem się jak piąte koło u wozu. Zresztą jak zawsze. Ja im po prostu nie byłem potrzebny. Pierwsze, że miałem być córką, drugie, że miałem odnosić sukcesy. Trzecie, że miałem być mini klonem Junghyuna. Nic nie wyszło. Jedynie porażka, zwana Jungkook.

I tylko Jimin potrafił mnie docenić.

***

Moje oczy zaczęły mimowolnie się uchylać, kiedy poczułem jak głowa leci mi w dół. Jak się po chwili zorientowałem mama, o której bark się opierałem wstała, przez co straciłem balans.

Na początku widziałem rozmazane kontury trzech dorosłych sylwetek. Potem dotarły do mnie kolory, przy czym zorientowałem się, że jedna należy do lekarza. A na koniec doszły głosy.

- Robiliśmy co w naszej mocy. - to było jedyne zdanie, jakie w pełni udało mi się odnotować.

Ale w pełni wystarczyło, żebym się zorientował, co się stało. Tym bardziej, że mama zemdlała, a tato złapał ją w ostatnim momencie.

Pierwszy raz moje słowa się spełniły. Już nigdy nie będę musiał na niego patrzeć.

***

Jak się później okazało byłem w błędzie. Junghyun wcale nie umarł, a jedynie zapadł w śpiączkę. Co też nie było pozytywnym scenariuszem. A w każdym razie z perspektywy moich rodziców. Mi tam ten fakt nawet odpowiadał. Przynajmniej nie wygada im tego, czego był świadkiem. I moja relacja z Jiminem była bezpieczna.

Właśnie siedziałem sobie przy jego łóżku, patrząc na tę zmarnowaną i potłuczoną twarz, słuchając dźwięków aparatury przytrzymującej go przy życiu, gdy do sali wszedł mężczyzna ubrany w policyjny mundur.

- Czy państwo Jeon? - ściągnął czapkę, kłaniając się w stronę moich rodziców.

- Zgadza się. - tato położył dłoń na barku mamy, patrząc na faceta ze zdziwieniem. - A o co chodzi?

Po tym policjant spojrzał na mnie, ale tylko na moment, powracając po chwili wzrokiem do taty.

- Możemy porozmawiać na osobności? - zacisnął brwi.

Rodzice popatrzyli po sobie przez chwilę, jakby dogadując się spojrzeniami, po czym mama wstała oświadczając swoje.

- Oczywiście. - ruszyła niepewnym krokiem za funkcjonariuszem, a za nią mój ojciec.

Zaciekawił mnie. No bo to w końcu policjant. Nie przyszedłby bez powodu. A byłem przekonany, że jego obecność tutaj miała jakiś związek z wypadkiem Junghyuna. Nie wiem, może to wcale nie był wypadek, a kolizja drogowa? Ktoś w niego uderzył, czy też zajechał mu drogę? I przez to wjechał w to niefortunne drzewo.

Musiałem się dowiedzieć, bo coś wątpiłem, że rodzice będą skłonni ze mną o tym szczerze porozmawiać.

- To ja pójdę do toalety. - również wstałem, otrzepując spodnie i idąc za nimi, po czym na korytarzu już wyminąłem ich i poszedłem przed siebie, ukrywając się za ścianą, prowadząca do dalszych oddziałów.

Nie słyszałem ich rozmowy jakoś specjalnie świetnie, ale na tyle, żeby wyłapywać wszystkie słowa. Po prostu były dość niewyraźne.

- Czy coś się stało? - zaczął tato.

- Właściwie to można tak powiedzieć. - teraz jak się można domyślić głos zabrał policjant. - Prawdopodobnie to nie był zwykły wypadek.

Czyli jednak. Coś się musiało stać.

- O czym pan mówi? - znów tato.

- Oględziny samochodu państwa syna wykazały, że hamulce były przecięte. I to bynajmniej nie na wskutek wypadku. Ktoś użył do tego ostrego narzędzia.

- Sugeruje pan, że ...

- Ktoś chciał doprowadzić do tego wypadku.

Zacisnąłem ze sobą brwi, skupiając się. Co on w ogóle mówił? Ktoś chciał śmierci Junghyuna? To brzmiało jak jakiś tani kryminał. Albo powieść detektywistyczna. Może po prostu policja się myliła? Może te hamulce uległy uszkodzeniu już po zderzeniu, a wygląda to tak, jakoby ktoś miał do tego doprowadzić. Junghyun jest chujem i dupkiem, ale wątpię, żeby komuś przeszkadzał do tego stopnia, żeby chcieć go wyeliminować.

- To niemożliwe. Junghyun nie ma wrogów. To złoty chłopak. - przemówiła mama. No z tym się zgodzę jedynie połowicznie. Złotym chłopakiem to prędzej by był Putin niż on. Ale faktycznie, wrogów nie ma.

- Proszę się nie martwić proszę pani, zajmiemy się tą sprawą. Ale jak na razie mówię pani co dotychczas ustaliliśmy. Ktoś próbował zrobić państwu synowi niemałą krzywdę. Nie wykluczamy, że nawet celem było morderstwo.

Morderstwo. Jak to strasznie brzmi.

Zawsze zastanawiałem się, co się dzieje w głowie osoby, która dopuszcza się takiego czynu. Tacy ludzie mnie brzydzili. Jak można być aż tak zdesperowanym, żeby jako jedyne wyjście widzieć zabicie innego człowieka. Ludzie rodzą się, żeby żyć. I co jak co, ale z tym się w pełni zgadzałem.

- Proszę pana, mówię panu, że to niemożliwe. Nasz syn mieszka w Pekinie. Przyjechał do domu bez szwanku. Ten wypadek zdarzył się, kiedy wracał do siebie. W domu nie było nikogo poza nim i jego młodszym bratem.

- W takim razie mamy już pierwszego podejrzanego. - że niby mnie?

Ja miałbym próbować zabić własnego brata?!

Nienawidziłem go, to fakt. Ale nie umiałbym nikogo zabić. Nie umiałbym potem normalnie funkcjonować. Zamknęliby mnie w pokoju bez klamek. Nie chciałbym, żeby sprawy przyjęły taki obrót.

- Pan chyba nie sugeruje, że nasz młodszy syn miałby dopuścić się czegoś takiego! Nie wychowaliśmy go na mordercę!- uniósł się mój tato.

Trochę mi się zrobiło miło, że tak mnie bronią. Wcześniej byłbym pewien, że to jeszcze oni prędzej by mnie o coś takiego oskarżyli. A teraz ... poczułem się chciany.

- Proszę pana, spokojnie. Musimy wszystko sprawdzić. Każda możliwość może nas doprowadzić do ewentualnego sprawcy. Nie możemy również odrzucić możliwości, że to ofiara była sprawcą zajścia. Musimy sprawdzić wszystko. Każdego, kto mógł mieć coś wspólnego ze sprawą. A jeśli w domu byli tylko pańtwa synowie, musimy przesłuchać młodszego niezwłocznie.

Ale w domu była jeszcze jedna osoba. Jimin.

Nie mogłem pozwolić na to, żeby go w to wciągnęli. Ktoś taki jak on nie potrzebował stresu i niepotrzebnym wizyt na komisariacie. Był chory i trzeba było go chronić, a nie stawiać mu jakieś niewiadomo skąd wzięte zarzuty. Musiałem go chronić. Po raz pierwszy to ja jego, a nie on mnie.

Dla niego byłem skłonny nawet się przyznać do takiego czynu. Żeby tylko on nie musiał być w to zamieszany. Aczkolwiek mimo to wolałbym jednak tego uniknąć.

Żaden z nas nie był winny. To był zwykły wypadek. Albo zrobił to ktoś, kogo nie było wtedy w domu. Kogo w ogóle wtedy nie było.

Bo dziwnym trafem, Yoongi zniknął dzień wcześniej. Yoongi, któremu mój brat zalazł za skórę bardziej niż innym. I Yoongi, który już dawno oświadczył, że kiedyś się na nim zemści.

Cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top