[28]

- Yoongay! - krzyknął Taehyung, składając megafon z dłoni.

- Przestań. - uderzyłem go w bok. - Przecież wiesz, że Suga nie lubi jak się go tak nazywa.

- Wiem, dlatego go tak nazywam. - obaj z Hoseokiem spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. Którym był w sumie, więc po prostu na niego spojrzeliśmy. - Może wyjdzie jak go sprowokuję. - uśmiechnął się przebiegle. - Yoongay!

- Zamknąć mordy! Kto mi się wydziera pod drzwiami?! - z ogromnym hukiem drzwi otworzyły się, a stanął w nich nie kto inny jak ojciec Yoongiego, atakując nas wściekłym wzrokiem. - A ... to wy. - przewrócił oczyma.

To nie tak, że on nas nie lubił. Znaczy chyba. Nie wiem, ja tam go nie lubiłem, także właściwie to miałem gdzieś co o nas myśli. Po prostu w przeszłości wykazywał raczej pozytywne wrażenie co do relacji z nami. Zdziwko aka jak zwykle to bywa, jakoś nie przepadał za Seokjinem i Namjoonem, którzy, tak jak dla moich rodziców, byli dla niego tylko homoseksualistami. Co prawda moi starsi wyrażali się o nich może bez szacunku, ale w miarę kulturalnie, a ojciec Sugi jechał po nich bez żadnych hamulców. Nawet w twarz im potrafił nagadać.

- Czego? - oparł się o framugę.

Razem z Taehyungiem cofnęliśmy się o krok, przez co na przodzie został zdezorientowany Hoseok.

- M-my do Yoongiego. - wydukał ze strachem.

- Nie ma gówniarza. Nie wrócił na noc. Pewnie poszedł na dziwki. Albo się nachlać. Albo oba. - przyłożył do ust zapalonego papierosa, po czym wypuścił dym. - Degenerat jeden.

- Przyganiał kocioł. - wyszeptał Tae pod nosem. Uderzyłbym go wtedy z łokcia, ale uprzedził mnie pan Min.

- Co tam pieprzysz pod nosem, synek? - facet wydął się, odpychając od framugi, po czym spojrzał na Taehyunga z wyrzutem.

- Nic. - cofnął się o krok.

- Jak coś mówisz, to miej chociaż jaja, żeby powiedzieć to na tyle głośno, żebym usłyszał. - znowu oparł się, wzdychając tylko z nerwami. - Rozpieszczone to takie. Rodzice mają hajsu jak lodu, co nie? Tylko dzieciakowi krzywdę takim czymś się robi. W ogóle później bachory nie są wychowane. Myślą, że wszystko mogą.

Słuchać się go nie chciało. Co on sobą reprezentował, że mógł tak gadać? Osoba, która uderza słabszego automatycznie powinna tracić prawo do czegokolwiek. Jeszcze własne dziecko ... Nie jeden raz Yoongi miał przez niego obite żebra, siniaki na całych plecach, czy nawet czasem jakieś rozcięcia na twarzy. Patologia z tego człowieka.

- No dobrze ... - zaczął Hoseok, wycofując się do nas. - ... dziękujemy w takim razie. Do widzenia.

Żałosne. Tak się korzyć przed kimś takim. Za grosz szacunku do tego człowieka nie miałem. Było mi tylko szkoda Sugi. On musiał z nim wytrzymywać na codzień i jeszcze mówić do niego 'tato'.

***

- Jungkooshie! - odwróciłem się momentalnie, kiedy usłyszałem głos Jimina, podbiegającego do mnie sprintem prawie że.

Chciałem się z nim przywitać, ale rzucił mi się na szyję, przytulając mnie z całej siły. Po czym znowu zaczął mówić.

- Tak bardzo cię przepraszam, Jungkooshie. - nie rozumiałem go zupełnie. Chłopaki też chyba nie, bo rozejrzałem się po ich twarzach, które równie co moja prezentowały zdziwienie. - Zaspałem dzisiaj i nie zdążyłem po ciebie przyjść. Przepraszam. - zagłębił się w mojej koszuli, wzdychając kilkukrotnie.

- Jiminnie, nie masz za co przepraszać. - szok szokiem, ale nie mogłem pozwolić mu doprowadzać się do takiego stanu. Chłopak rozpaczał mi w ramionach przez taką drobnostkę. To było z jednej strony zupełnie niepotrzebne, a z drugiej tak przesłodkie. Pogładziłem go po włosach. - Nie smuć się. Nic się przecież nie stało. Teraz jesteśmy razem, prawda? To się liczy. - uśmiechnąłem się.

- Jesteście przeuroczy. - spojrzałem w bok, widząc rozczuloną twarz Hoseoka. Wyglądał jakby patrzył właśnie na stoisko z darmowymi buziaczkami od szczeniaczków i tęczową watę cukrową. Zrobiło mi się ciepło. - Jak małe kotki. - dodał, robiąc kocie łapki z dłoni.

- Dobra Hobi, daj im trochę prywatności. - zbeształ go Taehyung.

Zaśmiałem się tylko, patrząc tak na nich. Ale potem spojrzałem na Jimina, który również oczy kierował w ich stronę. Tyle że on patrzył jakby z wyrzutem. Zmarszczyłem brwi, widząc to. Ale tylko delikatnie. Bo dalej się uśmiechałem. Tym bardziej, że już po chwili Jimin zwrócił wzrok na mnie, uśmiechając się promiennie.

***

Szliśmy dalej do klas, zatrzymując się jeszcze jak codzień w szatni. Każdy przebierał buty na te szkolne, oraz zostawiał niepotrzebne rzeczy na miejscu.

W sumie miałem już iść do sali, za rękę z Jiminem, ale dopadł mnie krzyk jakby radości i zaskoczenia, wydobywający się z Hoseoka. Tak właściwie nie było to nic nowego, ale spojrzeliśmy w jego kierunku, natykając się na czyste szczęście.

- Mój telefon! - włożył dłoń do szafki, wyciągając ją po momencie, ale z komórką tym razem. - Nie gadajcie, że zostawiłem go tutaj! - zaśmiał się głupio, po czym złapał się za głowę. - A już myślałem, że mama mi go znowu wyprała. Uff. - westchnął, uśmiechając się wesoło.

- Widzisz Hobi. Wiedziałem, że na pewno ci nie zginął, tylko go przesiałeś gdzieś. - Tae szturchnął go pięścią,

Zaśmiałem się, widząc radochę na twarzy Hoseoka. Wyglądał jak dzieciaczek, który dostał samochodzik na baterie pod choinkę.

Poczułem nacisk dłoni Jimina na tej swojej, pod wpływem czego zaprzestałem wpatrywania się w Hoseoka, a zdziwiony wzrok zwróciłem właśnie na niego. Uśmiechał się do mnie ślicznie, tak jak to on potrafił. Ja też się uśmiechnąłem. Jimin sprawiał, że byłem taki szczęśliwy.

Ignorując resztę sytuacji poszedłem przed siebie, czując jedyne, czego mi było potrzeba. Obecność Jimina. I to, że szedł obok.

***

- Yoongay!

- No nie drzyj się tak, debilu. - uderzyłem Taehyunga w tył głowy, uważaj, by nie zranić przy tym Jimina, który prawie że wtulał się w moją rękę.

Prawie że, bo znów staliśmy pod domem Yoongiego, gdzie bez końca bytował jego ojciec. Czyli już wiadomo czemu się nie afiszowaliśmy z naszą miłością.

Pedały, zboki, lachociągi, a to tylko niektóre piękne określenia na osoby naszego pokroju. Już nawet nie wspomnę o tym, że ja wcale homoseksualistą nie jestem. Ale wydaje mi się, że ktoś 'tak mądry' jak ojciec Yoongiego wcale nie potrzebuje takich informacji, żeby nas zwyzywać.

- Co jest?! - wam też się wydaje, że to się już zdażyło?

Ze środka wyszedł wkurzony ojciec Yoongiego, patrząc morderczym wzrokiem, dopóki się nie zorientował, że to my.

- Czego tu znowu szukacie? - westchnął, zakładając dłonie na krzyż. - Młodego nie ma.

Spojrzeliśmy tylko po sobie pytająco.

- I nie martwi to pana, że od wczoraj nie wraca? - zapytałem z wyrzutem. Powinien się bardziej martwić o syna, nawet jeżeli to ktoś na tyle samowystarczalny jak Yoongi.

- A na jakie licho? To duży chłopak, co nie? Na pizdę go nie wychowałem. - facet kompletnie zbagatelizował temat. Ale po takim kimś to chyba nie ma się co dziwić. - Poza tym kilka razy już mi oświadczał, że pewnego dnia po prostu wyjdzie i nie wróci. Trzymałem go za słowo. I widocznie postanowił je spełnić. - wzruszył ramionami. - To wszystko? Oglądam mecz.

- Nie wiem, czy się pan łaskawie orientuje, ale niedawno dwóch naszych przyjaciół popełniło samobójstwo, jeden po drugim. A teraz pana syn nie wraca do domu przez ponad 24 godziny, a panu to zwyczajnie zwisa i powiewa? - zbulwersowałem się. Nie powiem.

Ale bardziej irytowała mnie nie sytuacja z Yoongim. On już nie raz nie wracał do domu przez kilka dni. Zdenerwowałem się przez tego człowieka. Naprawdę nienawidziłem osób, które używają przemocy, żeby coś osiągnąć. Jak tak można? Nie jesteśmy już neandertalczykami. A czasem czuję, jakby niektórzy właśnie do takich korzeni wracali.

- Mój syn, więc moja sprawa. A ty się gówniaku lepiej zajmij pracą domową, a nie trujesz dupę porządnym ludziom. - wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.

- Niech się pan ... - zacząłem, pierwszy raz w życiu mając zamiar mu nagadać. Ten człowiek przeginał coraz bardziej, a ja za każdym razem znosiłem jego charakter. Do dzisiaj.

Tyle że nie miałem jak kontynuować, gdy ręka Jimina zacisnęła się ciasno na mojej.

- Jungkooshie ... proszę przestań. Boję się. - moja złość na tego brutala zeszła na boczny tor, kiedy smutne oczy Jimina i ton jego głosu dotarły do mnie z siłą młota mechanicznego.

Kolejny raz doprowadziłem do sytuacji, która go przerażała. A jaki byłby ze mnie chłopak, gdybym zamiast mojego Chimchima posłuchał się swoich egoistycznych pobudek, oraz chęci powiedzenia temu facetowi co o nim myślę? Jimin zasługiwał na najlepsze traktowanie, a takimi akcjami udowadniałem tylko, że nie jestem godzien kogoś tak cudownego jak on.

- Przepraszam, Jiminnie. - objąłem go ramieniem, kiedy przestało mnie interesować co sobie ojciec Yoongiego pomyśli, albo co też powie. Jakby trzeba było, mógłbym zatkać Jiminowi uszy, żeby nie musiał słuchać tego wszystkiego. - Chodźmy stąd. Nic tu po nas, skoro Yoongiego i tak nie ma.

Chłopaki chyba nie poszli za nami. Nie jestem pewien. Wtedy moim priorytetem stała się chęć ochrony Jimina przed kimś tak nieobliczalnym jak ten dureń. Dlatego czym prędzej oddaliłem się, przytulając go do siebie ciasno.

***

- Wróciłem! - oświadczyłem głośno, ściągając buty w przedpokoju. - Chodź, pójdziemy od razu do mnie. - złapałem Jimina za dłoń, kiedy sprytnie przyuważyłem, że nikogo w pobliżu nie ma. Ale tak samo szybko go puściłem, gdy wprost przede mną pojawił się mój brat we własnej osobie.

- Hej Kookie. - uśmiechnął się. I znowu mnie tak nazywał.

Znaczy to nie jest tak, że ja nienawidzę tej ksywki samej w sobie. Ona to mi się nawet podoba. Ale fakt, że mój brat jej używa doprowadza mnie do szału. I właśnie ta nazwa 'Kookie' kojarzy mi się tylko z nim.

W ogóle, co on tu robił, do jasnej cholery?

- Nie powinieneś teraz odbierać pokojowej nagrody Nobla, albo wskrzeszać jakiegoś wymarłego gatunku, panie idealny? - parsknąłem pod nosem.

- Zdążyłem to zrobić przed przyjazdem. - zaśmiał się, zakładając dłonie na krzyż. - A to kto? - spojrzał na Jimina.

Dlatego stanąłem pomiędzy nimi, żeby uniemożliwić Junghyunowi wpatrywanie się w mojego Chimchima, i zakryłem go swoim ciałem.

- Nie twoja sprawa. - chwyciłem Jimina za przedramię, ciągnąc go do schodów z zamiarem wejścia na piętro. - Będziemy się uczyć. Masz nie wchodzić do mojego pokoju. - oświadczyłem na tyle ostrym tonem, żeby dokładnie to sobie przyswoił.

Czułem jak odprowadza nas wzrokiem, aż do momentu, kiedy nie zniknęliśmy z jego pola widzenia. Dosłownie chwilę później byliśmy już za drzwiami mojej sypialni.

Jimin, już przyzwyczajony, usiadł na moim łóżku po turecku, zaczynając bujać się lekko na boki. Uśmiechnąłem się do niego, przechodząc obok i głaszcząc go po głowie. Torbę odłożyłem na krzesło obok biurka, po czym ściągnąłem marynarkę i poluzowałem krawat. Przeciągnąłem się jeszcze, spoglądając krótko przez okno, żeby zauważyć, że na podjeździe nie ma jednego z samochodów moich rodziców. Jednak ich nie było.

Wzruszyłem tylko ramionami. W sumie ich obecność była mi wtedy zupełnie obojętna. Tylko, co w takim razie robił tu mój brat? Dałem sobie spokój z tymi przemyśleniami, w chwili, gdy siadałem na łóżku obok Jimina. Oparłem tył głowy i plecy o ścianę, kierując oczy na niego. Odwrócił się bardziej w moją stronę, również opierając się o ścianę, ale jedyna różnica była taka, że on oparł się o ramię i bok głowy.

Wyciągnąłem dłoń, gładząc go po policzku. Zazwyczaj tak właśnie spędzaliśmy u mnie czas. Siedzieliśmy sobie spokojnie, nic nie mówiąc i patrzyliśmy nawzajem w oczy drugiego.

Przymrużyłem powieki, zbliżając twarz do twarzy Jimina, po czym pocałowałem go lekko. Odsunąłem się powoli, uśmiechając się delikatnie. Dalej błądziłem dłonią po jego policzku.

- Kocham cię. - stwierdziłem, przenosząc rękę na jego włosy, w które ją wplątałem. Znowu go pocałowałem, zanim zdążył mi odpowiedzieć. Ale znów krótko.

Mimo wszystko, nie mogłem się zapędzać. Jimin był taki delikatny. Każdy mój ruch musiał być wykonany z umiarem i odpowiednim wyczuciem. Nie chciałem go spłoszyć, czy zmusić do czegoś, czego by nie chciał. To by była chyba najgorsza rzecz, jaką mógłbym zrobić. Skrzywdzić go jakkolwiek.

Rozszerzyłem oczy jakbym dostał szóstkę z matmy, kiedy ni z tego, ni z owego Jimin przełożył przeze mnie nogę i usiadł mi na biodrach. Dłonie umieścił mi na szyi, zachodząc palcami na mój kark. A spojrzawszy na jego twarz dostrzegłem jakiś dziwny uśmiech i rozpalony wzrok.

I teraz nie on, ale ja się wystraszyłem.

- Nie jestem ze szkła Jungkook. Nie potłukę się. - uśmiechnął się szerzej.

Była chwila. Albo nawet krócej niż chwila. To był ułamek sekundy, kiedy nie poznałem Jimina. Miałem wrażenie, jakby to był ktoś zupełnie inny. Nie znałem go z tej strony.

- J-Jimin ... ja ... - próbowałem wydukać coś z siebie, kiedy przycisnął swoje usta do moich, posuwając się dalej niż kiedykolwiek w naszej relacji.

Całował mnie zachłannie i agresywnie, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić.

Trwałem tak w szoku, pozostając zupełnie biernym, aż do momentu, gdy poczułem jak jego krocze przyciska się do mojego. Wtedy położyłem mu dłonie na talii, zaciskając je z całej siły, przez co Jimin jęknął. Poluzowałem więc dłonie. Zupełnie nie miałem pojęcia co się dzieje. Czy to zmierzało w takim kierunku, w jakim myślę, że zmierzało?

- Chcecie pizzę? - cała sielanka zniknęła momentalnie.

Cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top