[27]
Od jakiegoś czasu spokoju nie dawała mi pewna myśl. Mianowicie miałem coraz większe wrażenie, że takie codzienne przychodzenie Jimina pod mój dom, to jakiś rodzaj wykorzystywania go. Naprawdę pragnąłem mu się odwdzięczyć i to ja chodzić po niego. Kochałem go, jak on mnie, dlatego powinniśmy robić to przynajmniej na zmianę. A ja nawet nie wiedziałem gdzie obecnie mieszka. To dziwne, biorąc pod uwagę naszą relację i to, jak bardzo jest zażyła.
Jednak za każdym razem, kiedy poruszałem tę kwestię, Jimin zbywał mnie krótkim 'to nie będzie konieczne' i szybko zmieniał temat. Nie odpowiadało mi to, ale co miałem zrobić? Jeśli nie chciał tego, nie mogłem go zmuszać. Mogłem tylko czekać, aż się zgodzi. Co niestety nie następowało.
Nie była to jednak jakaś mega nagląca kwestia. Fakt, nie do końca mi to odpowiadało, ale oczywiście musiałem zaakceptować postawę Jimina i to, że z tych lub tamtych, nie do końca znanych mi powodów, nie chciał żebym to ja po niego przychodził.
***
- Boli cię? - chciałem dotknąć policzka Yoongiego, ale ten gwałtownym ruchem ręki odrzucił moją dłoń.
- Jestem facetem, nie pizdą. Nie boli. - odparł niby poważnym głosem, ale z uśmiechem na twarzy.
- Dalej się gniewasz? - na pewno był zły. W końcu przywaliłem mu w twarz. I nie liczyłem na taką odpowiedź, jaka padła.
- Nieee. Każdego czasem ponoszą nerwy. Tym bardziej, że wiem, że czasem mam niewyparzony język. - klepnął mnie w plecy. Mówiłem, Yoongi jest bardzo w porządku. Powtórzę, uderzyłem go w twarz, a on się nie gniewał.
Spojrzałem na Taehyunga kątem oka. On też na mnie patrzył. To właśnie Tae namówił mnie, żebym pogadał z Yoongim, bo to nie może tak wyglądać. Wszystko zaczęło się sypać i Tae nie chciał, żeby leciało dalej. Mieliśmy zatrzymać ten rozpierdziel, a nie go pogłębiać. Dlatego podszedłem do Sugi na przerwie, razem z Taehyungiem, i poprosiłem go o rozmowę. Dość szybko się zgodził, żeby nie powiedzieć, że od razu. A ja sam sobie obiecałem, że nie pokłócę się już z żadnym z nich w najbliższym czasie. Chciałem mieć moich przyjaciół. Chociaż tych, którzy mi zostali.
***
- Jungkook! - nie spodziewałem się Jimina.
Otworzyłem drzwi od domu i przeżyłem zawał, widząc przed sobą jego częściowo szczęśliwą, a częściowo przestraszoną twarzyczkę.
- Chimchim ... wejdź. - zacząłem się miotać.
Nie miałem pojęcia o co może chodzić, ale jedno było pewne. Pierwsze co musiałem zrobić to go uspokoić. A przez próg wolałem tego nie robić, bo zwyczajnie nie wypadało. I wolałem zabrać go do swojego pokoju, okryć kocem i przytulić.
- Nie Jungkook! - załapał mnie za ramię dłońmi. - To ty wyjdź! - pociągnął mnie lekko.
Znowu się zawahałem, spoglądając momentalnie za siebie, czy mój rodzice nie zebrali się już w przedpokoju, zaniepokojeni tym, że coś długo rozmawiam z kimś, kto 'przychodzi o takiej godzinie'. Tak. Dokładnie tak moja mama podsumowała dzwonek do drzwi.
- No nie wiem, Chimchim. Na pewno nie chcesz wejść? To przecież nie problem. Możesz u mnie nocować. - uśmiechnąłem się do niego. Już widzę tę radość na twarzy moich starszych, gdy tylko powiedziałbym im, że wychodzę. Po 21:00. Ta, byliby wniebowzięci.
- Proszę Jungkooshie. - znowu atak szczenięcych oczek Jimina, którym nie umiałem odmówić. Za bardzo go kochałem.
Znowu szybko popatrzyłem za siebie, dalej nie widząc nigdzie rodziców. Ta decyzja była zbyt prosta w swej trudności.
- Dobrze. - szybko nałożyłem buty, po czym delikatnie przymknąłem drzwi, żeby nikt nie usłyszał ich odgłosu. - Ale wolałbym, żebyś nie chodził po mieście nocą, Jiminnie. Jeszcze stanie ci się jakaś krzywda. A wiesz jaki jesteś dla mnie ważny.
- Tak, tak Jungkooshie, ale muszę ci coś pokazać! - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą z siłą meteorytu.
Aż dotarliśmy do otwartej bramki od mojego podwórka, przez którą przeszliśmy. Gdy tylko znaleźliśmy się poza terenem mojego domu, Jimin wskazał dłonią na niewielkie pudełko, w którym leżał sobie mały, biały kotek.
- Tadam! - dodał z uśmiechem. - Znalazłem go dziś przy drodze. - ja się nie uśmiechałem. W ogóle nie wiedziałem jak zareagować i miałem zupełną pustkę w głowie. Nie obeszło się to uwadze Jimina. - Jungkooshie, proszę! Możemy go zatrzymać?
- My?
- Yhym. To będzie nasze dziecko. - teraz to już kompetnie mnie zatkało.
Wiecie jak bardzo prosząca, czy nawet błagalna jego twarz wtedy była? Takiemu widokowi się nie odmawia. Jeszcze wplatając jako argument jego słowa ... No nie mam serca z kamienia, no.
- No ... no dobrze Jiminnie. - pogłaskałem go po głowie.
Oczywiście, wiem, że posiadanie zwierzęcia to ogromna odpowiedzialność. Szczególnie, że spadałaby na mnie, ze względu na stan psychiczny Jimina. Nie to, że zaraz zaniedbałby tego kota, ale po prostu ze względów zapobiegawczych lepiej byłoby gdybym to właśnie ja się nim zajmował jeśli chodzi o te kluczowe sprawy.
- Jak go nazwiemy? Ją? Jego? - spytałem. Mimo zmartwień widziałem radość w oczach Jimina, dlatego postanowiłem jeszcze podbudować jego dobry humor.
- To on. - wtulił się we mnie, wpatrując w kotka. - Hmm ... Może Jikook? - spojrzał na mnie wyczekującym wzrokiem.
- Jikook? - zmarszczyłem brwi. To brzmiało jak połączenie naszych imion. Moi rodzice takim sposobem nazwali mojego brata. Ja dostałem człon z imienia taty i jakąś doklejkę, która do niczego nie pasowała.
- Tak, to połączenie naszych imion. - wzruszył ramionami, entuzjazmując się całym zajściem coraz bardziej. Cieszyło mnie to. Lubiłem widzieć jego szczęście. - Podoba ci się, Jungkooshie?
No cóż, trochę to było dziwne. Ale za to jakie słodkie i kochane! Jakbyśmy faktycznie mieli swoje własne dziecko. Nie mogłem powstrzymywać uśmiechu, który mimowolnie wtargnął mi na usta. Jimin sprawiał, że byłem taki szczęśliwy.
- Bardzo. - pocałowałem go w czubek głowy. - Bardzo mi się podoba. - po czym pogłaskałem go po włosach.
Razem zdecydowaliśmy, że kotka weźmie Jimin i będzie z nim codziennie przychodził do mojego domu, żebysmy mogli z nim posiedzieć. Cieszyłem się niezmiernie. To oznacza więcej czasu z Jiminem. A tego nigdy nie było za mało. Tak bardzo go kochałem. Mogłem na niego patrzeć non stop.
***
- Zginął mi telefon. - siedzieliśmy sobie na dworze, kiedy Hoseok przetrząsał wszystkie kieszenie. I te w bluzie, i w spodniach, i w plecaku.
- Pewnie znowu zostawiłeś na chacie. - stwierdził Yoongi, strząsając papierosa na beton.
- Albo znowu zostawiłeś w jeansach i mama ci go wyprała. - zaśmiał się Tae. Ja też.
Pamiętałem dokładnie jak dwa lata temu zdarzyła się taka sytuacja. I pamiętam jak później wszyscy z nim lataliśmy po ludziach, żeby wybłagać na nowo ich numery, jak mu wszystkie kontakty wcięło. Tak. To jedno z tych niby tragicznych wtedy wspomnień, do których po czasie wracasz z uśmiechem na ustach.
- Nie straszcie mnie. - Hobi zrobił przerażoną minę. - Przez to feralne zdarzenie nie mam jeszcze dziewczyny.
No tak. Jego tragiczna historia miłosna o tym, jak zdobył numer pewnej laski, ale bał się zadzwonić i z nią umówić. W końcu numer przepadł, a razem z nim szanse na miłość Hoseoka. A przynajmniej tak on twierdzi.
- Chodźmy po szkole na kurczaki curry. - zaproponował nagle Yoongi.
- Za! - wystrzelił Hobi jak z torpedy. - Tae też za! - uniósł rękę Taehyunga, na co ten tylko przytaknął krótkim 'no okej'.
- Idziemy Chimchim? - szturchnąłem Jimina siedzącego obok, po czym ten spojrzał na mnie z pewną dozą niechęci.
- Uh, nie dzisiaj, Jungkook. Muszę zająć się Jikookiem. - uśmiechnąłem się, chichocząc pod nosem.
- W takim razie pójdę z tobą. - objąłem go dłonią, przyciągając do siebie.
- Nie, Jungkook. To nie będzie konieczne. Chciałbym, żebyś poszedł z przyjaciółmi. - położył mi dłoń na kolanie, zaciskając ją delikatnie. - Powinniście spędzać razem czas, prawda, Jungkook?
Jak zwykle Jimin miał rację. Teraz każda chwila spędzona z nimi była na wagę złota. Było ich tak mało. Ale mimo, że żałowałem tego, jak bardzo częstotliwość naszych spotkań się zmniejszyła, jakoś nie było mi spieszno tego zmieniać z uwagi na Jimina i to, że to z nim mogłem przebywać non stop.
- Tak, chyba tak. - pocałowałem go w czoło. - Ale, czy aby na pewno nie będzie ci przykro?
- Na pewno nie. - wtulił się we mnie.
Spojrzałem na chłopaków, którzy śmiali się teraz z czegoś, o czym pewnie rozmawiali, gdy ja dyskutowałem z Jiminem. Zrobiło mi się przykro. Bo nie wiedziałem o co chodzi.
- Ja też idę. - wtrąciłem im.
Momentalnie zaprzestali śmiechów, rzucając spojrzenia mojej osobie. Takie dość pytające. Albo nawet zdziwione, mógłbym rzec.
- No dobra. Ale chcieliśmy wziąć te takie ostre do podziału. - stwierdził Taehyung. - Może być?
- Przecież je uwielbiam! - uśmiechnąłem się, zaciskając ze sobą oczy. To chyba było oczywiste, że mogą być.
- No a Jimin? - skinął na niego głową.
- Oh, Jimin nie idzie.
Chłopaki spojrzeli na mnie jak na zjawę, rozszerzając oczy jak kosmici [u Taehyunga to się akurat zgadzało]. Zamrugali kilka razy i popatrzyli jeszcze po sobie.
Czy to naprawdę aż takie dziwne, że Jimin z nami nie idzie?
- Na serio? - Yoongi zmarszczył brwi, patrząc na mnie, jak na trędowatego.
- Na serio. - wzruszyłem ramionami. - A wy co tacy zaskoczeni? - w sumie to wiem, że spędzam dość sporo czasu z Jiminem i ostatnio brakuje mi go jedynie dla przyjaciół. W sensie, żeby tylko z nimi coś porobić. Ale ich reakcja była chyba lekko przesadzona. To chyba normalne, że jestem w związku z Jiminem i spędzamy razem każdy wolny moment. Kochamy się.
- Czy naprawdę zadałeś to pytanie? - tym razem odparł Taehyung. To, że pytaniem na pytanie to jedno.
- Ej, chłopaki, mam pomysł! - wtrącił się Hoseok ze swoim zaraźliwym uśmiechem. - Skończmy ten temat, zanim zrobi się nieprzyjemnie, bo coś czuję, że tak się może stać! - objął Taehyunga jednym ramieniem, a Yoongiego drugim.
W sumie fakt. Pewnie skończyłoby się na tym, że któryś by krzyczał [ja], któryś byłby agresywny [Yoongi], któryś by miał na mnie focha [Tae], a któryś byłby bliski płaczu [Hoseok]. Albo co gorsza, Jimin mógłby się wystraszyć. Jego musiałem chronić, a nie robiłbym tego, przerażając go swoim zachowaniem.
- Okej. Racja. - dlatego jako pierwszy zastosowałem się do propozycji Hoseoka, zdając sobie sprawę, że cała sytuacja nie jest warta zamieszania, a to zamieszanie nie jest warte niczyjej uwagi, więc lepiej było go unikać.
***
Z Jiminem rozstałem się buziakiem, po czym przytuliłem go, nie chcąc za bardzo go puszczać. Wolałbym, żeby poszedł z nami. Ale rozumiem, że musiał zająć się naszym synem. Chociaż dziwnie się czułem, że tylko na jego barkach jest odpowiedzialność. Ale stwierdził, że świetnie sobie radzi, a przyjdą mnie odwiedzić jutro. Dlatego znów, po ponownym zastanowieniu, postanowiłem jednak iść z przyjaciółmi.
Odwracałem się co chwilę, żeby patrzeć na jego oddalającą się sylwetkę. Co lepsze, on robił to samo, bo nasze oczy spotykały się co moment, przez co obaj uśmiechaliśmy się pod nosem. Ja z rumieńcami. Jimin nie wiem. Nie widziałem co prawda, ale z każdym krokiem był coraz dalej, więc mogłem tego zwyczajnie nie dostrzegać.
***
Lubiłem jeść kurczaki. No powiem wprost, kto nie lubi kurczaków? I zawsze jak chodziliśmy na nie ekipą to wybieraliśmy taką jedną restaurację, gdzie jedzenie było dobre i tanie, a poza tym sprzedawali alkohol bez dowodu. Nie to, że byliśmy jakimiś chlejusami, czy coś. Ale no wiecie jak to jest. Czasem trzeba się napić. A piwo i kurczak to świetne połączenie. Chociaż zazwyczaj pili i tak tylko Yoongi i Seokjin. W tym Yoongi nie tyle znał umiar, co miał mocną głowę. Jin nie za bardzo, ale zawsze starał się dotrzymywać Sudze kroku w piciu. Dlatego kończyło się na tym, że Namjoon musiał dosłownie nieść go do domu na baranach. Jin zawsze śpiewał wtedy jakieś stare amerykańskie piosenki, albo mówił nam jak to bardzo nas nie kocha. Szczególnie Namjoona.
Spojrzałem na dwa puste miejsca, które właśnie oni zajmowali. Każdy z nas miał wyznaczone krzesła, dlatego jakoś tak oczy wszystkich umykały od tamtych, które należały do Seokjina i Namjoona. Yoongi dziś nie pił.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top