[26]
Jimin faktycznie został na noc. Oglądaliśmy film do późna i zanim się spostrzegliśmy zrobiło się grubo po 21:00. Czyli ciemno. Ale wcale na to nie narzekałem.
Wykąpaliśmy się po kolei, przebraliśmy w piżamy, a potem położyliśmy spać. Ja na materacu, ułożonym w moim pokoju przez mojego tatę specjalnie na wizytę gościa, a Jimin w moim łóżku. Z początku co prawda mieliśmy spać odwrotnie, ale nie wybaczyłbym sobie, gdybym pozwolił mojemu Jiminowi spać prawie że na podłodze, a sam wygodnie drzemałbym sobie w łóżku. Najpierw należało myśleć o nim, potem o sobie. Dlatego też wcisnąłem mu, że wolę spać na materacu, domyślając się, że gdybym zwyczajnie zaproponował, żeby to on zajął wygodniejsze miejsce, na pewno by się nie zgodził. On też dbał o mnie tak jak mógł. Nasza miłość była idealna. Zupełnie jak tak Seokjina i Namjoona. A może i lepsza.
Tak, coraz częściej miałem wrażenie, że to co nas łączy jest lepsze niż każda inna więź jaka powstała na tym świecie. Przy nim czułem się naprawdę niesamowicie. Mając wrażenie, że mimo swej choroby potrafi być taki czuły, taki delikatny. A może to właśnie przez tą chorobę? Jimin był taki cudowny. On nie był ani jak chłopak, ani jak dziewczyna. Był po prostu jedyny w swoim rodzaju. Nie umiem inaczej tego wyjaśnić. Po prostu nie ma na świecie drugiej takiej osoby jak on.
***
- Jesteś przepiękny, Jiminnie.
Siedziałem sobie pod ławką, obserwując od jakiegoś czasu postać Jimina, który to spoczywał na niej. Starałem się być jak cicho tylko mogłem, żeby mu nie przerywać. Ale w końcu nie wytrzymałem i musiałem się odezwać. Jego oblicze stało mi idealnie na drodze do słońca, przez co promienie dokładnie go oświetlały. Nie wyobrażałem sobie doskonalszego widoku.
Zatrzymał dłoń, zwracając na mnie oczy. Uśmiechał się leciutko.
- Za bardzo mi schlebiasz, Jungkook. - właściwie to faktycznie dużo go ostatnio komplementowałem. Na każdym kroku właściwie udało mi się wcisnąć jakiś pozytyw odnośnie jego wyglądu. Patrzyłem na niego i się napatrzyć nie mogłem. Naprawdę. Momentami nie mogłem uwierzyć, że ktoś taki jak Jimin jest z kimś takim jak ja.
Tak bardzo czułem, że zwyczajnie na niego nie zasługuję.
- Przez ciebie się rumienię. - spiął barki, przysuwając je sobie bliżej twarzy. Może to dlatego, że kochałem widzieć jego zaróżowioną twarz? Może to przez to te ciągłe komplementy?
- Jiminnie, skończyłeś? - wskazałem palcem na zeszyt, nad którym trzymał ołówek, i nie pisał odkąd mu to przerwałem. Znaczy niby mogłem się domyślić, że wcale nie skończył, a jedynie ja wybiłem go z rytmu, ale równie dobrze to mogła być ta pierwsza opcja, o którą spytałem.
- Nie wiem. Nigdy nie wiem kiedy skończyć. - zaśmiał się pod nosem. - Ale chyba tak.
- Przeczytasz mi? - położyłem mu dłoń na kolanie, zbliżając głowę do jego nogi, po czym oparłem się o nią.
- Dla ciebie wszystko, Jungkooshie. - uśmiechnął się, odchrząkając przy tym. -
Wszystko w mgnieniu oka pozostaje w przeszłości
Dzięki temu, że cię poznałem
Dowiedziałem się, co to znaczy żyć chwilą
Nie zostawiaj mnie, uwierz, zacznij biec
Bez końca, jesteś moim biciem serca
Nieważne, jaki deszcz na mnie spadnie
Nieważne, jaka ciemność mnie wymaże
Z pewnością cię uratuję
Nie jesteś sam
Znów zagościła we mnie ta prześliczna melancholia, pobudzana natłokiem emocji i romantyzmu, jakie się w jego głowie rodziły. Przelewał swoje myśli na kartki lepiej niż sam Szekspir. Czułem, że Jimin jest otwartą księgą względem swoich wierszy. I mnie. Tylko.
Przez niego stawałem się wyjątkowy. Nareszcie tylko ja mogłem czegoś dokonać. Nikt inny. Z Jiminem byłem potrzebny i ważny. Co ja gadam, dla niego byłem nie ważny, a najważniejszy. Chciało mi się płakać ze szczęścia za każdym razem, kiedy przypominałem sobie, że wreszcie znalazłem kogoś, kto nigdy nie będzie wypominał mi wad. Bo Jimin takowych we mnie nie widział. To coś cudownego. Mieć osobę, dla której jest się czymś w rodzaju bóstwa.
- Kocham cię Jiminnie. - przymrużyłem oczy, zdając się na resztę zmysłów.
Czułem jego zapach, dotyk. Słyszałem oddech, przerywany podmuchami wiatru. Przywoływałem smak jego ust, które teraz były za daleko, żebym mógł złączyć je ze swoimi. Wolałem opierać się na nim, na spokojnie. W moim życiu brakowało ostatnio spokoju.
- Ja ciebie też kocham Jungkooshie. - tym razem to on wplątał mi dłoń we włosy i przeczesał delikatnie. - Jesteś moim powodem do życia. To dla ciebie codziennie wstaję z łóżka. I wstawałem, czekając aż znów cię spotkam.
Skruszyłem się na te słowa. Czasem naprawdę nie rozumiałem jak to możliwe, że on ze mną jest. Dlaczego akurat ja? Przecież jest tyle osób lepszych ode mnie. Czy Jimin nie zasługiwał na coś więcej? Oczywiście, że tak. Ale jakimś sposobem, on wolał mnie. Czy to nie cudowne?
***
- Hej. - podniosłem wzrok znad telefonu, spotykając się z oczyma uśmiechniętego lekko Taehyunga. - Co tam? - włożył ręce do kieszeni, stając przede mną luźno.
Mimo to w jego głosie wyczułem coś oficjalnego, ewentualnie trochę poważniejszego niż zwykła dyskusja, dlatego podłapałem na szybko trochę czujności, po czym westchnąłem.
- Spoko ... chyba. - wzruszyłem ramionami. Nie umiałem mu w tamtym momencie odpowiedzieć.
Namjoon nie żył już od prawie dwóch miesięcy, ale te okrutne uczucia wciąż bytowały we mnie tak samo jak na początku zakleszczone w psychice. Jednego mogłem być pewien, nieważne jak dalej potoczy się moje życie, ja już nigdy nie będę taki sam. Te wydarzenia zmieniły mnie na dobre. Odcisnęły na mnie swoje piętno, które nie zniknie nigdy.
- Sok malinowy! - wesołym kroczkiem podszedł do mnie Jimin, podając mi ów napój, po czym uśmiechnął się ślicznie.
- Dzięki Chimchim. - pocałowałem go w czoło, odgarniając z niego ówcześnie włosy. Złapałem go za rękę i odwróciłem się w innym kierunku. - Gdzie idziemy? - zapytałem jeszcze, ale nim Jimin zdążył odpowiedzieć, jego rolę przejął Tae. Zawsze nie w porę.
- Jungkook, nie ignoruj mojej obecności. - Taehyung. No tak. Wypadło mi z głowy, że rozmawialiśmy. Ale przecież nie zignorowałem go. Po prostu chwilowo o nim zapomniałem ... no dobra, może to wcale nie brzmiało lepiej, ale po prostu w tamtym momencie moimi myślami zawładnął Jimin. Jak zwykle zresztą.
- Wcale nie ignoruję. - wzruszyłem ramionami, odwracając się do niego przodem. - Po prostu nie wiedziałem, że chcesz coś jeszcze mówić. Myślałem, że chciałeś się tylko przywitać. - uśmiechnąłem się dla pozorów. Moje słowa mogły zabrzmieć dość niemiło, mimo że tego nie chciałem.
- Chciałem z tobą pogadać. Ale widzę, że masz inne towarzystwo. - wyminął mnie. Odprowadziłem go wzrokiem aż do zakrętu, za którym zniknął.
W ogóle Taehyunga wtedy nie rozumiałem. Strzelił focha jak jakiś dzieciak i to nawet bez powodu. Bo co, bo wyleciał mi z głowy na moment? Ciekawe, jakby on się zachowywał, gdyby się zakochał. Na pewno też chodziłby z głową w chmurach. Ale to trzeba poczuć.
- O co mu biega? - spytałem bardziej sam siebie, ale nie obeszło się bez odpowiedzi Jimina.
Zacisnął mi dłonie na ramieniu, po czym ułożył głowę na barku i wesołym głosem oświadczył.
- Pewnie jest o nas zazdrosny. - wtedy olśniło mnie, że faktycznie mogło tak być. Wszystko by się razem zgadzało i ładnie współgrało. To, że chciał rozmawiać ze mną w cztery oczy, bez Jimina. On chciał nas od siebie odsunąć, przez to, że nie mógł patrzeć na nasze szczęście, bo sam nie mógł znaleźć swojego u drugiego człowieka. Żałosne. - Ale nie miej mu tego za złe, Jungkooshie. Ludzie są smutni, kiedy nie mają przy sobie osoby, którą kochają. Robią wtedy straszne głupstwa, Jungkooshie. - przylgnął do mnie mocniej. - Mamy szczęście, że możemy być razem, prawda?
Spojrzałem na jego twarz. Na ten piękny uśmiech, który wystarczał, żeby zmienić mój nastrój o sto osiemdziesiąt stopni. Kochałem na niego patrzeć. Kochałem przy nim być. Jego kochałem. Więc, tak. Z całkowitą pewnością mogę stwierdzić, że
- Ogromne szczęście. - pogładziłem go po włosach. Tak samo miękkich jak za każdym razem.
Popatrzyliśmy sobie w oczy, zatapiając się nawzajem w ich głębi. Gdybym mógł wybrać jedną czynność, którą robiłbym to końca życia, definitywnie byłoby to właśnie lustrowanie jego źrenic. Chciałbym móc widzieć je zawsze. Takie spokojne i opanowane przez cały czas. Wyciszały i mnie.
Tak, Jimin był idealny. Kiedy tak stałem przed jego drobną posturą, wpatrzony w niego jak w obrazek, zdawałem sobie sprawę z tego, że bez niego to wszystko nie miałoby sensu. To tylko i wyłącznie jego zasługa, że nie załamałem się po śmierci Seokjina i Namjoona, tak jak inni. To jego zasługa, że wstawałem codzień rano i nie mogłem doczekać się tego, aż wyjdę z łóżka i zmierzę twarz ze słońcem. To jego zasługa, że potrafiłem uśmiechać się, nawet kiedy byłem smutny. I nie znajdowałem słów, którymi mógłbym mu za to podziękować. Więc byłem przy nim. I starałem się być dla niego takim wsparciem, jak on dla mnie.
- Wiem gdzie możemy pójść po szkole! - rozentuzjazmował się, podskakując lekko. Zaśmiałem się pod nosem na widok jego słodkości. - Odwiedźmy to miejsce, do którego z nimi kiedyś chodziłeś, Jungkooshie. To 'wasze miejsce'.
Mina lekko mi zrzedła. Skoro mnie o to poprosił, to nie mogłem mu chyba odmówić. Tym bardziej, że zrobił to tak pięknie. Ale ... nie byłem tam już tak dawno. Ostatnio właśnie z 'nimi'
- Dobrze, Chimchim. - pogłaskałem go po głowie. - Jeśli tego właśnie chcesz. - uśmiechnąłem się. 'Nasze miejsce' było prześliczne. Jimin na pewno je polubi.
***
Od razu po szkole udaliśmy się tam, gdzie zapowiedziałem. Szliśmy za rękę, rozmawiając o tym co zawsze. Tym razem Jimin opowiadał mi o tym, z czego czerpie motywację do pisania wierszy. Rumieniłem się niemiłosiernie, jako że to ja okazywałem się być tą motywacją. Chociaż on nazwał mnie 'swoją muzą'.
- Ładnie tu, prawda? - włożyłem dłonie do kieszeni, kiedy Jimin zdawał się zamrzeć na widok miasta.
Otóż nasze miejsce, jak już wspomniałem, to była zwykła ławka na wzniesieniu. Ale cóż to było za wzniesienie! Dało się z niego dojrzeć każdy aspekt Seulu. A w każdym razie większość. Ale to wcale nie widok był w nim taki cudowny. Mianowicie dookoła rosły liczne krzaki, przez co ławka wydawała się być jedynym miejscem na ziemi, oddzielonym od reszty świata tą roślinnością z tyłu, oraz spadzistym dołem z przodu. Kiedy człowiek tam siedział, mógł poczuć się jak ostatnia osoba na świecie. Lub jak w tym przypadku, ostatnie osoby. Chociaż dla mnie, mogliśmy być z Jiminem jedynymi ludźmi na ziemi. Wtedy już tylko on mi wystarczał.
- Jungkook ... nawet nie zdajesz sobie sprawy ile ja musiałem przejść ... żeby móc patrzeć z tobą na taki widok. - zupełnie nie zrozumiałem jego słów. Ale to nie było istotne.
Jimin odwrócił się do mnie, ze łzami w oczach i wesolutkim uśmiechem na ustach, po czym zaczął śmiać się, płacząc jednocześnie.
- Kocham cię. - dodał, wycierając sobie mokrą twarz. - Tak bardzo cię kocham. Ta miłość zawsze dawała mi siłę. - podszedł do mnie prędko, po czym przytulił się, wydawałoby się, że z całej siły. - Tym razem nie pozwolę ci odejść, Jungkook. Tym razem to będzie nasz happy end.
Czułem jak serce zaczyna mi wariować. Bycie razem na zawsze z Jiminem stało się w ostatnim czasie moim marzeniem. Niczego tak bardzo nie pragnąłem jak tego, żeby móc widzieć go każdego dnia. Przytulać. Całować. Tak bardzo pragnąłem go całym sobą. I uzupełniała mnie świadomość, że on czuje tak samo.
Nawet nie wiecie jak to cudownie móc patrzeć na swoje własne uosobienie szczęścia. Na moje osobiste słoneczko, które świeciło tylko dla mnie.
- Ja też cię kocham, Jiminnie.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top