[24]
List od Seokjina był szokiem dla nas wszystkich. Żaden nie umiał się co do niego ustosunkować. Więc sprawa przycichła. Nie poruszaliśmy tematu, uznając, że i ta rana się zabliźni. Ślad zostanie, ale ból przejdzie.
Ale chyba się pomyliliśmy.
Bo kiedy Namjoona nie było w szkole pierwszy dzień, przyjęliśmy to ze spokojem. Pewnie czuł się gorzej i postanowił zostać w domu. Ale kiedy minął drugi dzień, a potem trzeci, a on nie odzywał się ani słowem, zaniepokoiło nas to do tego stopnia, że postanowiliśmy wybrać się pod jego dom, kiedy nie odpowiadał i na telefony, i na wiadomości.
Jednak, gdy ostatecznie nadszedł czas, żeby tam pójść, zdałem sobie sprawę, że jestem umówiony z Jiminem. I niby mógłbym to przełożyć na każdy inny dzień ... ale wolałem tego nie robić. Jimin był ... taki delikatny. Nie chciałem go ranić. Wolałem oddać mu każdą swoją sekundę. I spędzić je razem z nim.
- I nawet nie pójdziesz z nami odwiedzić Namjoona? - Taehyung popatrzył na mnie jak na demona. Ale były sprawy ważne i ważniejsze. A Namjoon zwyczajnie źle się czuł. W końcu osoba, którą kochał odebrała sobie życie. Przeżywał to i tyle.
- Naprawdę mam pilną sprawę. Rodzice mnie zabiją, jak ich zleję. - tak. Skłamałem. Ale co innego miałem zrobić? Nie chciałem, żeby Tae postrzegał mnie jako kogoś złego.
- No okej. - opowiedział od niechcenia.
A ja udałem się na tył szkoły, gdzie miałem spotkać się z Jiminem.
Od tamtego pierwszego, drobnego oszustwa, kłamstwa stały się codziennością w naszej przyjaźni.
***
Siedzieliśmy z Jiminem na ławce, patrząc na calutkie miasto z wzniesienia, które gwarantowało nam piękny widok. Na niebie walczyły ze sobą ciepłe barwy, powstałe na wskutek zachodu słońca. Czujecie tę atmosferę prawda? Ja czułem. Całym sobą.
Jimin opierał mi głowę na barku, wtulając się we mnie coraz bardziej. Stykaliśmy ze sobą kolana i zaciskaliśmy dłonie w uścisku.
- Kocham cię, Jungkook. - powiedział delikatnym głosem, odsuwając ode mnie głowę i patrząc w oczy.
- Ja ciebie też. Najbardziej na świecie. - pocałowałem go.
***
Kiedy wróciłem do domu, odprowadzony przez Jimina, mama zasypała mnie wianuszkiem pytań o treści 'gdzieś ty był do ciemnej nocy?' [do 20tej]. I dla ścisłości, nie było jeszcze nawet ciemno. No nie aż tak bardzo. A już na pewno nie na tyle, żeby dawać takie przedstawienie jak ona.
- Musiałem zajść do Namjoona, sprawdzić co u niego. - tak. Znowu skłamałem. Ale tak było łatwiej.
- A inni nie mogli cię wyręczyć? - założyła dłonie na krzyż, lustrując mnie besztającym wzrokiem. Nienawidziłem jak tak robiła. A robiła tak niemalże codziennie.
- Zajęci byli. Poszedłem do niego sam. - proszę, nie myślcie sobie teraz, że jestem okrutny. Ja wiem w jakim Namjoon jest stanie i może się wydawać, że to teraz wykorzystuję. Ale ja naprawdę byłem zmęczony i nie miałem zamiaru użerać się z mamą. Ona by nie odpuściła tak łatwo. A drobne kłamstewko jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Poza tym, dla Jimina mógłbym kłamać więcej niż oddycham. Powoli zdawałem sobie sprawę, że mógłbym zrobić dla niego wszystko.
- Idę do ... - zacząłem, mając oczywiście w zamiarze powiedzieć, że do mojego pokoju. Ale po domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi, który przerwał mi wypowiedź.
- Kogo niesie o tej godzinie? - wciąż była 20sta. A mojej mamie wciąż to nie przeszkadzało. Podeszła do wrót, a ja miałem zamiar po cichaczu się zmyć, ale dopadł mnie płacz, który znałem.
Odwróciłem się momentalnie, żeby być pewnym. I wtedy byłem. Ale wolałem tego nie widzieć. Moim oczom ukazał się obraz płaczącego Tae. Dawno już u mnie nie był. Zdziwiłem się. Tym bardziej, że to co sobą prezentował nie było dla oka przyjemne. Nie chciałem, żeby płakał. Zawsze, kiedy widziałem płaczącego Taehyunga, i mnie zbierało się na łzy.
- Jungkook ... - Tae wyminął moją mamę, nawet się z nią nie witając. Igrał z ogniem. Ale stanął po prostu przede mną, zająkał kilka razy, po czym zacisnął mi dłonie na barkach i zetknął czubek głowy z moją klatką piersiową. - ... Namjoon się zabił. Tak ... tak samo jak ...
Zamarłem na chwilę. Chwilę, która jak mógłbym przysiąc, trwała wieczność. Zdawało mi się, że to sen. Przed oczyma pojawiły mi się mroczki. I pewnie uznałbym to wszystko za iluzję i mistyfikację, gdyby nie płaczący Tae, drgający jak epileptyk, przyparty do mnie swoim ciałem.
Nie wiedziałem jak zareagować. Dalej czułem do Namjoona przywiązanie. Mimo tego, że ostatnio spędzaliśmy ze sobą tak mało czasu. Jak przyjaciel do przyjaciela. I jak rodzina, którą od zawsze dla mnie był. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że to zaszło za daleko. Że oddaliliśmy się, a byliśmy dla siebie familią. I że tak być nie powinno.
Byłoby to smutne, jakbym powiedział, że w ciągu tego miesiąca największej paranoi w moim życiu pierwszy raz spotkaliśmy się jak prawdziwi przyjaciele na kolejnym pogrzebie. Ale tak było.
- ... Jin.
***
Znowu byłem ubrany w garnitur. Znowu płakałem. I znowu trzymałem się Taehyunga, a on mnie. Obok znów stali Yoongi i Hoseok. Jedyna różnica była taka, że tym razem było nas czterech.
- Po co ty tu w ogóle przychodziłaś, nienormalna kobieto?! - kiedy wszyscy już wychodzili natknąłem się na widok rozpłakanego ojca Namjoona, którego przytrzymywała jego żona. Facet krzyczał na matkę Seokjina. - To przez tego twojego syna pedała! Oboje jesteście spod ciemnej gwiazdy! To przez was mój pierworodny nie żyje!
- Chodź. - Taehyung złapał mnie za przedramię, wycierając łzę. - Nic tu nie da twoja obecność.
***
W szkole na nowo było cicho.
I tak, jak śmierć Seokjina zepsuła wszystko co między nami było, tak śmierć Namjoona na nowo nas wszystkich zbliżyła. Strasznie to brzmi, ale tak właśnie było. Znowu spędzaliśmy razem każdą chwilę, tylko tym razem nieodłącznym już elementem naszej ekipy stał się Jimin. A nasz związek wpasował się w miejsce, gdzie dawniej była inna para.
Jak zabił się Namjoon? Tak samo jak Seokjin. Zupełnie tak samo. Rodzice znaleźli go leżącego na kanapie, z trutką na szczury i szklanką wody obok. Brzmi to jak tragiczne zakończenie historii miłosnej. I dla nich pewnie tak było. Dwóch kochanków zginęło. A ich przyjaciele pozostali. Ze świadomością, że już ich nie zobaczą.
- Hej chłopaki. - uśmiechnąłem się lekko, podchodząc do siedzących na dworze Hoseoka, Taehyunga i Yoongiego, za rękę z Jiminem.
- Cześć. - odparł Yoongi, kiedy reszta się nie odzywała.
Dużo ostatnio było u nas takiej ciszy. Fakt, na nowo spędzaliśmy ze sobą czas, ale to już nie wyglądało tak, jak kiedyś. Tae wciąż twierdził, że to co było już nigdy nie wróci. I miał świętą rację. Dlatego na razie akceptowaliśmy taki stan rzeczy, jaki był. Tą ciszę. Chociaż w głębi wiedziałem, że z czasem i ona dobiegnie końca. Tak, jak wszystko.
Usiadłem na ławce obok nich, a zaraz przy mnie zasiadł Jimin, łącząc swoją dłoń z moją, przy czym oparł mi głowę na barku.
Chłopaki przyzwyczaili się już do tego widoku. Od śmierci Namjoona minęły prawie dwa tygodnie, a Seokjina około półtorej miesiąca. Seokjin ... gdyby tylko wiedział do czego doprowadziło jego samobójstwo. Dalej głowiłem się, jak on mógł to zrobić. I sobie i nam. Czasem krzyczałem na niego w myślach.
Ostatnio nawet miałem sen. Byliśmy razem. Wszyscy. Jedyne kogo tam nie było to Jimina. Wszyscy się uśmiechaliśmy. Było tak wesoło i radośnie. W pewnym momencie znikąd pojawiły się jakieś drzwi. Otwarte. Emanowało z nich jasne światło. Wręcz rażące. Seokjin zaczął iść w jego kierunku. Zbliżył się lekko i przełożył przez nie rękę. Potem sam zniknął za ich drugą stroną. Chwilę po nich poszedł Namjoon. A potem reszta. Zostałem sam. I kiedy miałem podążyć ich śladem, ktoś złapał moją dłoń. To był Jimin. Spojrzałem na jego płomienne oczy, na cieplutkie barwą włosy i delikatność, jaką był. Powiedział do mnie tylko 'to nie twoja droga'. Dalej nie pamiętam. Nie wiem, czy z nim wtedy zostałem. Chociaż pewnie tak. Nie umiałbym go opuścić. Był dla mnie zbyt cenny.
Zawsze, kiedy Jimin siadał tak blisko i wtulał we mnie swoją głowę, kładłem na jej czubku usta i nos, składając mi co chwilę pocałunki, a przy okazji zgłębiając się w jego woni. Jego zapach działał na mnie jak jakieś leki uspokajające. Kiedy go czułem, byłem tak wyciszony i spokojny. Jak nigdy.
Czułem, w sensie i chemoreceptorycznym i mechano. Bo nie tylko jego zapach sprawiał mi przyjemność, ale i dotyk. Miałem obok cały mój świat, jakim stał się dla mnie ten chłopak. Z każdą chwilą kochałem go coraz bardziej. I z każdą chwilą coraz bardziej się w nim zatapiałem.
- Pójdziemy gdzieś po szkole? - zagadnął Hosoek, na co zwróciliśmy na niego oczy. - No wiecie ... na przykład do naszego miejsca.
Wtedy nie tylko oczy zwróciłem w jego kierunku, ale i całą twarz. Odsunąłem ją od Jimina, przez co wzdrygnął się i oderwał ode mnie głowę.
Nie byliśmy w naszym miejscu od śmierci Seokjina. A teraz brakowało i Namjoona. I nie mam pojęcia co skłoniło Hoseoka, żeby chcieć tam pójść. Ale z drugiej strony, nie widziałem przeciwwskazań. Chociaż ... znam osobę, która nie będzie z tego pomysłu zachwycona.
- Nie. - tak jak myślałem. Głos sprzeciwu zabrał Yoongi. Typowy tradycjonalista jeśli chodzi o takie kwestie. Znaczy, może tradycjonalista to złe słowo. Chodzi o to, że od kiedy stało się to, co się stało, Yoongi niechętnie podchodził do robienia bez nich tych rzeczy, które kiedyś robiliśmy z nimi. Uznał, że to tak, jakbyśmy o nich zapomnieli. I agresywnie reagował, gdy ktoś mu się sprzeciwiał w tym temacie.
- Suga ...
- Powiedziałem coś. - zmierzył Hoseoka wkurwionym spojrzeniem. - Jak chcesz to sobie idź, ale beze mnie. Ja, w porównaniu do ciebie Hobi, szanuję niektóre rzeczy.
- Ale o co ci chodzi, Suga? Ciągle się ostatnio wściekasz o byle co. - Hoseok rozłożył ręce, mówiąc pretensjonalnym tonem. Nie podobało mi się, jak zaczynali tak rozmawiać.
- Bo mam dość tego, że ciągle zachowujesz się jak dzieciak we mgle. Dorośnij. - Yoongi trochę przesadził. Ja poczułem się głupio. A co dopiero poczuł Hoseok. Rozumiem, emocje. Ale wszystko ma swoje granice.
- 'Dorośnij'? Co ty do mnie masz, Suga? Jakoś nigdy ci mój charakter nie przeszkadzał.
- I nie przeszkadza dalej. Ale trochę szacunku dla ... dla zmarłych. - zacisnął ręce w pięści, spinając całe barki.
- Oni by nie chcieli, żeby ...
- Skąd możesz wiedzieć?! - Yoongi wstał, nachylając się nad Hoseokiem, a tymi wciąż gotowymi do akcji mięśniami. Naprawdę wyglądało to tak, jakby miał go zaraz pobić.
- Jungkooshie ... - Jimin zacisnął swoją dłoń na mojej. - Boję się.
Zwróciłem oczy na niego. Bał się. No tak. Mój Chimchim nie lubił przecież krzyków. Był na nie zbyt delikatny. Zbyt kruchy. I powinienem był go przed tym bronić. Tak, jak on mnie wspierał i mi pomagał psychicznie, tak jak powinienem stać przed nim i chronić go przed całym złem tego świata, na które Jimin nie zasługiwał. Był na to za dobry. On sam był dobrem.
- Chłopaki. - powiedziałem dość spokojnym, ale stanowczym głosem. - Obaj się uspokójcie. Hoseok, możemy pójść gdzieś indziej. Yoongi, życie ciągnie się dalej, nie możemy unikać niektórych rzeczy, bo to nie sprawi, że znikną. - oświadczyłem suchym tonem, kończąc tym tę ich głupią dyskusję, która i tak prowadziła donikąd. Jedynie Jimin się bał. A na to pozwolić nie mogłem. Powiem więcej, musiałem go przed tym strzec.
- Dobra Jungkook, ty to się zamknij. - machnął na mnie dłonią Yoongi. - Wracaj do picia sobie z dzióbków ze swoim 'Chimchimem'. - okej przegiął.
- Nie mieszaj go w to, że nie umiesz sobie poradzić ze śmiercią Namjoona i Seokjina. - spiąłem się tak samo mocno [a może i mocniej] jak Yoongi, kiedy ten zostawił Hoseoka w spokoju i podszedł do mnie.
- Jungkook ... gdybyś nie był moim przyjacielem, to właśnie rozwalałbym ci mordę o beton, na którym stoisz.
- Zrób to. - nie wiem co mnie podkusiło, żeby prowokować Sugę. Jakoś tak, samo wyszło. Wstałem przy tym, mierząc się z nim oczyma. Znaczy prawie, bo on był ode mnie znacznie niższy. - Jeśli jedyne co umiesz robić to spuszczać wpierdol. - zacisnąłem dłonie.
Zacząłem się bać. Naprawdę trząść spodniami ze strachu. Yoongi potrafił być nieobliczalny. Co prawda nigdy względem nas, ale nieraz widziałem jak wyglądała ofiara jego pobicia. Nie chciałem tego doświadczyć na własnej skórze. A mimo to, stałem teraz przed nim, jak równy z równym i zachowywałem się jak kozak, którym nie byłem. Wszystko dla Jimina. Nikt nie będzie go obrażał. Nawet przyjaciołom na to nie pozwolę.
- Jungkook. - rzeczony Jimin wstał, łapiąc mnie obiema dłońmi za ramię, po czym zaczął ciągnąć do tyłu. - Chodźmy stąd. - dodał prawie że błagalnym tonem.
Spojrzałem na niego, znów spotykając ten strach w jego oczach, proszących o to, żeby to się skończyło. Nie wiedziałem co teraz mam robić. Chciałem co prawda zastosować się do jego słów, ale z drugiej strony nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś bezkarnie obrażał Jimina.
- Za chwilę Jimin. - próbowałem wyciągnąć rękę z jego uścisku, ale wtedy on przywarł do niej mocniej, całym swoim ciałem.
- Proszę Jungkook. - zadygotał, chowając twarz w rękawie mojej marynarki.
I tak oto w tej sytuacji zostałem postawiony przed ścianą. Takiemu Jiminowi nie mogłem odmówić. Ogólnie nie mogłem mu odmówić, ale jakoś tak mojemu idiotycznemu mózgowi, bronienie go w sensie honoru wydawało się ważniejsze niż faktyczne chronienie go. Jimin się bał. I nie wiem, czy ktoś taki jak Yoongi był dla niego dobrym towarzystwem.
- Jasne. - dodałem cichutkim głosem, który nieco odbiegał jednak od szeptu. Ale tylko Jimin mnie wtedy słyszał.
Pogładziłem go delikatnie po włosach, tracąc całe zainteresowanie Yoongim i zapominając jakby nagle o kłótni z nim.
- Przepraszam Jiminnie. - tak też czasem zdrobniałem jego imię. Jimin ogólnie był taki słodki, że chciało się złapać go za policzki i wycałować. A takie moje potoczne nazwy, które mu nadawałem sprawiały, że widziałem w nim malutkie dziecko. - Już nie będę. - przełożyłem mu rękę przez bark, po czym sięgnąłem jeszcze tylko po torbę na ławce i bez słowa zacząłem odchodzić, obejmując wciąż Jimina.
- Kook? - dogonił mnie zdziwiony głos Taehyunga. Dawno mnie tak już nie nazywał. - Obiecałeś mi, że z nami posiedzisz.
Zatrzymałem się, po czym odwróciłem, żeby spojrzeć w jego smutny wzrok.
- Tak, ale widzisz jaka jest sytuacja. - odparłem w połowie stanowczym, a w połowie wypełnionym żalem głosem. Mi też było przykro, że tak to się wszystko skończyło. Naprawdę mieliśmy miło spędzić czas. Ale Yoongi przesadził. - Nie pozwolę, żeby ktoś obrażał Jimina.
- Człowieku, gdzie ja ci kurwa obraziłem Jimina? - Yoongi zaśmiał się, zakładając ręce na biodra. - Tobie się już całkiem w tej główce poprzewracało.
- Suga, przestań. - wtrącił się Hoseok, przewracając oczyma. - Jungkook jest zakochany. - znowu jedyną osobą, która mnie rozumiała okazał się być Hobi. Po prostu mój anioł.
- Co 'zakochany'?! Pojebany, nie zakochany! Traktuje nas jak gówno, bo totalnie z dupy pojawił się jakiś niedojeb i teraz nagle pierdoli nas, bo się wielce zakochał! Kurwa, Hobi, on ma nas gdzieś przez jakiegoś pomyleńca znikąd! - przesadził. Tym razem ostatecznie.
Nie wiem, w którym momencie to się stało. Widzę ciemność do tego zdarzenia. Pierwsze co pamiętam, to że bolała mnie ręka, zwinięta w pięść, a w zachwianym kroku na nogach utrzymywał się Yoongi. Z przekrwionym policzkiem i lekkim rozcięciem pod lewym okiem. Uderzyłem go.
- S-Suga? - zaczął łamiącym się głosem Hoseok. Wyciągnął dygoczącą ze strachu dłoń, próbując dotknąć nią barku Yoongiego.
- Jesteś martwy. - nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Suga ruszył w moim kierunku niczym czołg, z morderczym wzrokiem i zaciśniętymi pięściami. Kurwa.
Zacisnąłem oczy, kiedy właśnie miał uderzyć mnie po raz pierwszy. Ale gdy nic się nie działo uchyliłem je lekko, natykając się na włosy Jimina tuż przed moją twarzą. Stał do mnie plecami, mierząc swoje oblicze z tym Yoongiego. Zaciągnąłem się powietrzem, nie wiedząc co teraz. Nie miałem pojęcia co teraz.
- Nie wolno krzywdzić Jungkooka. - rzekł nagle Jimin, przerywając cały moment napięcia. Po czym jakby nigdy nic odwrócił się do mnie z uśmiechem i pogładził mnie po ramieniu. - Wszystko dobrze, Jungkooshie?
Byłem na tyle zszokowany, że nic nie odpowiedziałem. Stałem tylko, zgarbiony, nie ogarniając do końca co się właśnie stało. To przecież ja miałem bronić Jimina. Nie on mnie.
- T-ta. - wycedziłem z siebie po dłuższej chwili.
Jimin złapał mnie za ramię, znowu się w nie wtulając, po czym uśmiechnął się szerzej.
- Chodźmy gdzieś tylko we dwóch, Jungkooshie! - zaproponował entuzjastycznym tonem, a mi wydawało się, że mówił głośniej niż zwykle. Ale to pewnie tylko przez ten szok odnosiłem takie wrażenie.
Nie obejrzałem się już za przyjaciółmi. Zresztą, po tym pokazie, i tak pewnie nie byłem przy nich mile widziany.
A przecież miałem przy boku Jimina. Mój największy skarb. Nikogo innego nie potrzebowałem.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top