[20]
Nogi się pode mną uginały.
Dzisiaj była śliczna pogoda. Słońce świeciło mocniej niż zwykle, bez ani jednej chmury, która blokowałyby jego promienie. Po prostu wymarzony dzień na spacer w parku. Czy wyjście ze znajomymi. Ale na pewno nie na pogrzeb.
W dłoniach nieprzerwanie gniotłem chusteczkę, którą co jakiś czas wycierałem spływające mi po policzkach łzy. Ale za każdym razem na marne, gdyż już moment później taki sam strumyk cieczy pojawiał się na mojej twarzy.
Nie patrzyłem na to, co się dzieje. Mój wzrok skierowany był pod nogi. Cały czas. Tak bardzo bałem się go podnieść. Ale zrobiłem to, kiedy matka Jina chwyciła łopatkę i rzuciła piaskiem na leżącą już w dole trumnę jej syna.
Upadła prawie, zanosząc się płaczem, ale złapał ją jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej jej brat, ale nie miałem pewności. Odprowadziłem ją wzrokiem, kiedy w objęciach tego samego mężczyzny cofnęła się kilka kroków, wpadając później w jego ramiona z lamentem.
Przełknąłem ślinę, sam zaczynając płakać intensywniej.
Przeleciałem wzrokiem po ludziach ubranych na czarno. Wśród tego pięknego dnia tylko oni wyglądali na brzydkich.
Aż w końcu moje oczy padły na Namjoona.
Przyciskał jedną dłoń do twarzy, płacząc tak bezgłośnie, a jednak krzycząc tym samym. Cały się telepał. Sam też ledwo stał. Jego drugą rękę przytulała niższa od niego kobieta, która była jego mamą. Jego ojciec nie przyszedł. Ale nie dziwiło mnie to specjalnie.
Kiedy nadszedł czas, żeby odejść z cmentarza, matkę Jina wyprowadził ten jej domniemany brat. Inaczej nie wiem, czy by nie poleciała na ziemię. Nie ustałaby sama. To było za dużo dla takiej kobiety, którą najpierw zostawił ojciec Jina, kiedy tylko dowiedział się, że jest ona w ciąży, a teraz zmarło jej jedyne dziecko, które wychowywała z miłością i trudem sama przez osiemnaście lat.
Szedłem powoli, chwiejnym krokiem do wyjścia, kiedy Tae klepnął mnie w ramię, przez co spojrzałem na niego. Wskazał mi ruchem głowy jakiś kierunek. Kiedy spojrzałem w tamtą stronę dostrzegłem pracowników, zakopujących dużymi już łopatami Seokjina, a obok siedzącego na ławce Namjoona, który ani na moment nie spuszczał z tego widoku oczu. Ręce zaciskał wokół siebie, trzęsąc się przy tym niemiłosiernie. Dopiero teraz naprawdę płakał.
- Zostawcie go. - obok przeszedł Yoongi, ukrywając twarz. Ale jego zapłakany głos mówił wyraźnie, że u niego też nie obeszło się bez łez. - Muszą pobyć sami.
- Jacy 'sami'? - łamiącym się tonem zaczął Hoseok. - Jego już ...
Nie ma.
***
Mijałem powoli kolejne sale, zaglądając wciąż do środka każdej. Wszyscy uśmiechali się i śmiali, rozmawiając przy tym jak gdyby nigdy nic. Przecież wiedzieli, że Seokjin ... Nawet został zorganizowany specjalny apel żałobny z tej okazji. A mimo to wyglądali na tak szczęśliwych.
Zatrzymałem się przy klasie, do której chodził. Niczym nie różniła się od innych. No ... może tam było ciszej. Oczywiście, ludzie uśmiechali się i rozmawiali tak, jak w innych. Ale ze środka dało się wyczuć coś w rodzaju pustki. A może to po prostu ja tak czułem ...
Fizycznie jedyną pustą rzeczą tam było jedno krzesło.
Poszedłem dalej, naciągając torbę na ramię, jako że już prawie mi spadała. Moje życie też już powoli wracało do normy. O ile można tak powiedzieć. Od tego feralnego wydarzenia minęło półtora tygodnia. Dalej czułem się jak w jakimś transie, ale życie toczy się dalej. I trzeba jakoś sobie to wszystko poukładać. I to się właśnie starałem zrobić.
Od śmierci Jina zyskałem nowy nawyk, jakim było zaglądanie do klasy Namjoona. Nigdy nie była mi ona po drodze, także po prostu tam nie chodziłem. Ale zacząłem to robić, bo zwyczajnie się o niego martwiłem. Ja, Taehyung, Hoseok i Yoongi jako tako funkcjonowaliśmy. W rozsypce, ale jednak się staraliśmy. Namjoon nic ni jadł w pierwszych dniach, ani nie wychodził z pokoju. Dopiero, kiedy rodzice zagrozili mu, że podłączą mu kroplówkę zaczął jeść małe posiłki.
Przestał chodzić na treningi, przestał się uśmiechać, przestał być Namjoonem, jakiego wszyscy znaliśmy. A na jego twarzy była wypisana tragedia.
Do szkoły też nie przychodził przez jakieś trzy dni, ale potem jego tato go zmusił. Tak, ojciec Namjoona jest bardzo surowym człowiekiem. Jeśli coś powie, to tak ma być. Nie wiem, czy Namjoon kiedykolwiek mu się sprzeciwił.
Stałem przy drzwiach sali Namjoona przez moment, tylko tyle, żeby zdążyć go dostrzec. To była taka moja forma sprawdzenia, czy wszystko okej. O ile w tej sytuacji cokolwiek może być okej.
Siedział sam, patrząc się gdzieś, w jakiś obojętny punkt, byleby tylko na czymś zawiesić oczy. Nie wyglądał dobrze, ale nie liczyłem na to, że zobaczę go w dobrym nastroju. Po prostu ktoś go musiał pilnować. Żeby nie zrobił głupstwa. Strasznie nawet o tym myśleć, ale nigdy nie wiadomo do czego człowieka doprowadzi desperacja.
Westchnąłem, kładąc dłoń na torbie, po czym zawróciłem do swojej klasy. Lekcje za niedługo się zaczynały, a Taehyung pewnie na mnie czekał, jako że przywiozła go dzisiaj mama.
Zresztą ... teraz coraz rzadziej razem wracamy. Tak wszyscy razem. Omijając oczywiście wiadomo kogo. W każdym razie mam na myśli Namjoona. Do szkoły przywozi go tata, a odbiera mama. Oni też go pilnują. Tak samo jak my.
Korytarz był taki jak zawsze. Ci sami ludzie. Te same twarze. A tymczasem zmieniło się prawie wszystko. O ile to 'prawie' jest tu w ogóle potrzebne. Ja nie umiem o niczym myśleć, Taehyung już się nie śmieje z byle powodu, Hoseok już nie tańczy, Yoongi przestał być taki wyluzowany. O Namjoonie możecie sobie poczytać kilka wersów wyżej. Ogólnie to jest po prostu wrakiem człowieka.
Wszystko się spieprzyło. Przez Jina i jego samobójstwo.
***
- Hej. - powiedziałem bez wyrazu, wchodząc do klasy, w której faktycznie siedział już Taehyung.
- Cześć. - jego ton przypominał mój.
Siedział na krześle wspak, opierając się o moją ławkę. Kiedy i ja usiadłem wyprostował się, kładąc ręce na powierzchni blatu.
- Za dwa tygodnie urodziny Hoseoka. - wystukał jakiś rytm palcami.
Faktycznie ... to już czerwiec.
- No tak. Kompletnie wypadło mi z głowy. - uśmiechnąłem się lekko. Ale to było tak wymuszone, że nawet ślepy by zauważył.
- Jemu pewnie też.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Z jednej strony urodziny Hoseoka, które trzeba jakoś uczcić. A z drugiej ... sami wiecie jak sytuacja wygląda.
- Gadałeś z Yoongim? - spytałem.
- Jeszcze nie. Ale pewnie wyjdzie na to, że złożymy się na jakiś prezent i tyle. - westchnął lekko. - To nie jest czas na świętowanie.
Też od razu wydało mi się, że najlepszym wyjściem będzie zwyczajnie coś mu kupić. Na pewno będzie to coś od serca, bo znamy się dobrze, więc wybór będzie trafiony, a jeśli chodzi o jakieś imprezy i tego typu rzeczy to jakoś nie było do tego głowy u żadnego z nas.
- A co z ... co z Namjoonem? - zawahałem się. Nie chciałem poruszać tego tematu, ale martwiłem się o niego.
- Pytasz względem urodzin, czy ogólnie?
Sam nie wiem. Chyba zadając to pytanie miałem na myśli te urodziny. Ale podświadomie chodziło mi o ogół. Także ...
- Ogólnie.
- Rozmawiałem z nim wczoraj. - zaczął masować sobie czoło. - Co ja ci będę ściemniał. Nie jest dobrze, Jungkook. -odłożył dłonie z powrotem na blat. - Ledwo co udało mi się z niego wycisnąć. Powiedziałem mu, że życie toczy się dalej, a on, że jego życie leży pod ziemią. I co ja miałem na coś takiego odpowiedzieć? - parsknął bezradnym śmiechem. - Kazałem mu wziąć się w garść dla Seokjina. A on, że nie umie. I że przeprosi go za to osobiście. - pokiwał negująco głową. - Kurwa, Jungkook, ja nie wiem. - przymrużył oczy. - Tak bardzo tęsknie za Seokjinem. A teraz jeszcze Namjoon. Boję się o niego. Że i on może zrobić coś głupiego.
Szczerze mówiąc, to Tae był bliski płaczu. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć, bo to co od niego usłyszałem to były dokładnie te same zmartwienia, które ja miałem. Ja też tęskniłem, ja też się bałem. I nie radziłem sobie z tym najlepiej. Ale zawsze jakoś. Na początku zawsze jest najtrudniej. Potem robi się łatwiej. W każdym razie tak powiedział mój tato.
- Tae ... - złapałem go za rękę. - Jestem z tobą. Damy sobie radę razem. A Namjoon ma nas. Pomożemy mu.
- Seokjin też nas miał. I ... nawet nie wiemy dlaczego ... - popłynęła mu łza. - Przepraszam. - wytarł ją szybko. - Dalej jestem w szoku.
Ale to prawda. Nawet nie wiemy dlaczego Seokjin to zrobił. Przecież ... wszystko było dobrze. Jedyne co przychodzi mi na myśl to ... nasza ostatnia rozmowa.
Boże ... nie mówcie mi, że on się zabił przeze mnie?
- Coś nie tak, Jeon Jungkook? - wymalowane na mojej twarzy przerażenie nie obeszło się bez uwagi Jimina, który najwyraźniej właśnie wszedł do sali.
Nachylił się nade mną ze smutnym wyrazem twarzy i czymś jakby współczuciem, które wyczułem w jego głosie.
Ale ... Seokjin mógł nie żyć z mojej winy.
- Ja ... zaraz wrócę. - chciałem uciec stamtąd czym prędzej.
Wstałem jak poparzony i wybiegłem z sali jeszcze szybciej. Pierwszym miejscem, które wpadło mi do głowy była łazienka, żeby się zamknąć i odizolować, ale potem lepszym pomysłem wydał się dach, na którym i tak nigdy nikogo nie było.
Dlatego to właśnie tam skierowałem kroki, wpadając na drzwi, które od ciężaru mojego ciała otworzyły się i ukazały przede mną świeże powietrze. Wiatr owiał mi włosy, a chmury okrywające całe niebo blokowały dostępu słońcu. I cieszył mnie taki obraz sytuacji. Ta pogoda była idealna.
Dopiero tutaj swobodnie się rozpłakałem. Zsunąłem się po ścianie na ziemię, gdzie opadłem bezwładnie i jedynym ruchem jaki wykonałem było oparcie łokcia o kolano, po czym wplecenie dłoni we włosy.
Płakałem bardziej niż od kilku ostatnich dni. To wszystko się we mnie nagromadziło. I jeszcze ta świadomość, że to wszystko to mogła być moja wina. Czułem się jak potwór.
Po chwili usłyszałem skrzypienie drzwi, przez co zacząłem wycierać łzy jak maniak i uspokajać się na siłę. Odwróciłem twarz w drugim kierunku, żeby ukryć to, jak żałośnie wyglądałem. Niepotrzebnie zupełnie.
- Jeon Jungkook?
Spojrzałem na niego, natykając się na jego pochyloną lekko w bok osobę, patrząca na mnie z niezrozumieniem.
- Nie teraz Jimin.
- Ostatnio też tak powiedziałeś. - zasmucił się niby. Ale nie było tego po nim widać.
Bo podszedł tylko do mnie, po czym usiadł obok ściskając dłonie nerwowo.
- Przepraszam Jimin ... - nie chciałem, żeby przez moje złe samopoczucie i on był smutny. Mimo wszystko uwielbiałem widzieć jego uśmiech. I byłem nieswój, kiedy się martwił. - ... ale ...
- Pocałuj mnie.
Spojrzałem na niego po raz pierwszy podczas tej rozmowy. Wcześniej po prostu lustrowałem powierzchnię dachu, że niby taka ciekawa. A tak serio to nie chciałem skrzyżować z nim swojego zapłakanego wzroku. Wstydziłem się tego.
Patrzył z jednej strony bardzo poważnie. A z drugiej najmilej na świecie. To tak, jakby połączyć wypowiadanie wojny z oświadczynami. Może głupie porównanie, ale tak to wtedy czułem.
- Jimin ... ja ... to był ...
- Nie nazywaj tego błędem, Jungkook.
To był błąd. Ale tak bardzo chciałem go powtarzać. Tak bardzo chciałem znów zaznawać tego uczucia jego ust, wciąż na nowo. Tak bardzo chciałem mieć go blisko. A on to odpowiednio wykorzystywał. O ile był świadom tego, co do niego czuję. A zdawało mi się, że był.
Zrobiłem to. Pocałowałem go, rozpływając się. Tęskniłem za tym uczuciem. Mimo, że ostatni raz doświadczałem go tak niedawno. Ale nieważne ile razy by się to nie działo, ja i tak wiecznie miałbym niedosyt. To było za mało. A tak wiele.
W końcu nie ja, ale on odsunął się ode mnie, czerpiąc głębokimi wdechami powietrze. Ja podobnie.
Przylgnął do mnie, zaciskając pięści na materiale mojej koszuli. Spiął się cały, co doskonale nie tylko czułem, ale i widziałem wyraźnie. Wtulił głowę w mój tors, pochylając się znacznie do przodu. Przejechałem mu dłonią po plecach, żeby się uspokoił. Był jakby zdenerwowany.
Odchylił się do tyłu, patrząc mi w oczy, po czym zacisnął dłonie jeszcze mocniej. Uśmiechnął się poważnie.
- Kocham cię, Jungkook. - zagryzł lekko wargę od środka. - Od samego początku cię kochałem.
Wtedy i Seokjin, i ogólnie wszystko inne przestało się liczyć. Nawet ja. W tamtym momencie w moich oczach był tylko on, oraz świadomość tego, że jeśli on mnie kocha, i ja TEŻ GO KOCHAM, to nie można patrzeć na takie pierdoły jak płeć, czy stan psychiczny. Może i był upośledzony. I co z tego? Czy to odbiera mu prawo do miłości?
Jimin. Nie wiem jak nam się ta relacja rozwinie, ani co z niej wyniknie, ale jestem pewien. Chcę spróbować. Bo go kocham i mam dość wypierania tej prawdy. Jestem tym zmęczony.
- Ja też cię kocham. - parsknąłem ze śmiechem. Byłem tak wniebowzięty. I poleciały mi kolejne łzy. Tym razem ze szczęścia.
- Nie płacz już, Jungkook. - złapał mnie za rękę, którą trzymałem na ziemi. - Od teraz będzie tylko lepiej.
I wtedy zaczął mi mówić po imieniu.
I wtedy zacząłem się od niego uzależniać.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top