[19]

- Wołamy go? - zagadnął do mnie Taehyung.

- Nie wiem. - sam miałem niemałą rozterkę nad tym tematem.

Mianowicie staliśmy pod domem Namjoona, który już drugi dzień nie raczył się pokazać. Ja, Taehyung, Hoseok i Jimin. Czekaliśmy chwilę, tak samo jak wczorajszego dnia. Gdyby był z nami Yoongi to pewnie rzuciłby kamieniem w okno jego sypialni. Ale że my nie byliśmy tacy odważni to tylko staliśmy, głowiąc się na co Namjoon zachorował.

- Może dalej jest u Seokjina? - zapytał Hoseok, spoglądając na nas zamyślony.

- Może. - odparłem, wkładając dłonie do kieszeni.

- Jeon Jungkook? - Jimin złapał mnie za ramię obiema dłońmi. - Spóźnimy się do szkoły. - spojrzałem na niego. Miał bardzo zaniepokojoną twarz. Nie podobało mi się to, że się martwi.

- Masz rację. - pogładziłem go po włosach.

Sprawa naszego pocałunku jakoś tak rozeszła się po kościach. Po prostu nie wspominamy już o tym. Znaczy niby od sytuacji na dachu minęły trzy dni i to nawet niecałe, ale uznałem, że skoro jemu to nie przeszkadza w dalszej relacji na poziomie 'dawni przyjaciele' to mi tym bardziej nie powinno.

Co innego, że podświadomie obaj dążyliśmy do czegoś więcej ... ale na razie było jak było i mi to całkiem odpowiadało.

- Już idziemy. - uśmiechnąłem się do niego. - Chłopaki, chodźcie już. Spóźnimy się. - powtórzyłem lekko zmienioną sentencję Jimina, mówiąc trochę jakby z wyrzutem.

- Dobra, może faktycznie siedzą u Jina na chacie. - Tae klepnął Hoseoka w bark, wymijając go. - Chodź Hobi.

- 'kej. - wzruszył ramionami, po czym dołączył do naszej gromadki.

Mieliśmy skręcić w jego ulicę, ale tyle przesiedzieliśmy pod domem Namjoona, że nie mieliśmy już na to czasu. Tym bardziej, że Jin zawsze czekał przy drodze głównej, na której to się z nim spotykaliśmy. A tu znów go nie było.

Po wymianie zdań nietrwającej dłużej niż dwie minuty uznaliśmy, że Jin pewnie jest obolały, a Namjoon wciera mu krem na ból dupy, także ze śmiechem na ustach poszliśmy dalej.

Kątem oka co chwilę zerkałem na Jimina, który jak zawsze był bierny w dyskusji, kiedy obok znajdowali się moi przyjaciele. I mimo, że zawsze to zlewałem, to dzisiaj szturchnąłem go ramieniem, na co zareagował momentalnym uniesieniem głowy w moim kierunku.

- Hej ... - zacząłem jednocześnie. - ... masz takie śliczne oczy, a ciągle je chowasz. - sam rozszerzyłem powieki jak okna. A co dopiero on, który wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Nie to chciałem powiedzieć! Nie nie nie! - Znaczy ... eee ... ładny dzień, co nie? - zaśmiałem się nerwowo.

- Przecież pada. - obróciłem się w drugą stronę, widząc zdziwioną twarz Taehyunga. Potem spojrzałem jeszcze na parasolkę, którą trzymałem w dłoni.

- No wiem, ale ja lubię deszcz. - wzruszyłem ramionami.

- Ziom, nienawidzisz deszczu. - czułem jak moja dłoń zamienia się w nóż. - Ty nawet wody nie lubisz. - dodał, jakby to co powiedział to było za mało.

Dzięki Tae. Twoja pomoc jest nieoceniona.

- Pamiętam jak kiedyś poszliśmy na basen ...

- Dziękujemy Taehyung! - przerwałem mu, kiedy uznałem, że wystarczy tej żenady. Żenady dla mnie, oczywiście. Bo to ja teraz czułem się niezręcznie przy Jiminie.

- Chyba rozumiem co masz na myśli, Jeon Jungkook. - nie muszę raczej mówić, kto zabrał głos. - Ja też nie lubię deszczu, ale uważam że jest piękny. - wzruszył ramionami, spoglądając na mnie z dołu.

To było takie słodkie. I kochane. Naprawdę ... w jego obecności czułem się tak doceniany, jak nigdy przedtem. Nawet przez takie jego drobne gesty. On ... on dawał mi tyle szczęścia jedynie tym, że był obok.

Kilka minut później zgarnęliśmy Yoongiego, który dzisiaj miał wyjątkowo pokaźny humor, gdyż jego jakaś tam ulubiona drużyna czegoś tam wygrała mecz, a Suga przez ostatnie minuty wędrówki do szkoły szczegółowo relacjonował nam całe wydarzenie.

***

Weszliśmy na teren szkoły, żeby w tym samym tak właściwie momencie dostrzec Namjoona, który siedział sam na ławce. Na tym deszczu.

- Namjoon! - podbiegł do niego Hoseok z parasolką. - Stary! Cały przemoknięty jesteś! Porąbało cię, że siedzisz tak, jak leje się z nieba? - nakrzyczał na niego, podstawiając mu swój parasol, żeby i ten się pod nim schował.

Ale Namjoon ani trochę nie przejął się jego słowami. Nie drgnął nawet. Siedział tylko tak, jak wcześniej. To znaczy, z rozłożonymi rękoma, nogami w nieładzie, uchylonymi lekko ustami i traumatycznym wzrokiem, wpatrzonym w chodnik.

- Ziemia do Namjoona! - wtrącił się Yoongi. - Przeziębisz się, to po pierwsze. A po drugie, za chwilę zacznie się lekcja. - strzelił mu palcami przed nosem.

Namjoon serio był w jakimś transie. Nic do niego nie docierało. Jakby dzieliła nas ściana, przez którą nic nie słyszał.

- Pokłóciłeś się z Jinem? - przemówił Taehyung. Faktem jest, że raz na jakiś czas nasze małżeństwo przeżywa swoje mocniejsze konflikty. Naprawdę rzadko się to zdarza, ale czasem tak jest. Ich rekord to dwa dni nieodzywania się do siebie. Więcej nigdy nie wytrzymali.

I wyraźnie Tae trafił w punkt, bo Namjoon podniósł ten swój wzrok [wciąż traumatyczny, jakby widział co się działo w Auschwitz] i zaczął patrzeć się w niego bez słowa.

- Pogodzicie się przecież. Nie umiecie bez siebie żyć, dobrze to wiesz. - Taehyung westchnął, uśmiechając się. - Nie zadręczaj się takimi pierdołami, bo życie jest na to za ...

- Jin nie żyje.

Ścisnąłem ze sobą brwi, będąc pewnym, że źle coś usłyszałem, albo po prostu coś sobie przekręciłem. Na pewno powiedział coś innego.

- On ... on się zabił ... - zadrżał cały.

- Co ty gadasz? - Yoongi cofnął się o krok.

I wtedy zyskałem pewność, że jednak nic mi się nie zdawało. Namjoon powiedział dokładnie to, co moje uszy przyjęły. Poczułem jak nogi się pode mną gną. Wystraszyłem się nie na żarty. Wystraszyłem się mimo to, że byłem pewny, że to jakiś kiepski dowcip. Jin nie może nie żyć. Jeszcze dwa dni temu z nim rozmawiałem.

Nikt nic nie mówił, a jedynym odgłosem jaki panował był szum deszczu, padającego wciąż tak samo intensywnie. Namjoon dalej moknął, ale jakoś tak ... nagle ta sprawa zeszła na boczny tor.

Byłem w takim szoku ... chciałem, żeby to okazało się być koszmarem. Bałem się. Po prostu się bałem. I byłem zrozpaczony ... ale potem spojrzałem właśnie na Namjoona. Który siedział tak ... po prostu przytoczę słowa Taehyunga sprzed chwili

'nie umieją bez siebie żyć'.

To co ja czułem, było niczym w porównaniu do tego, co on musiał czuć.

- To niemo ... - spojrzeliśmy na Taehyunga, który przerwał wypowiedź, kiedy zetknął się z oczyma Namjoona.

- Poszedłem do niego wczoraj ... rano ... chciałem go przeprosić ... - znowu skrzyżował wzrok z ziemią. - ... on ... on leżał ... na kanapie. Myślałem ... - zaczął załamywać mu się głos, a z oczu lecieć łzy. Jeszcze nigdy nie wiedziałem jak Namjoon płacze. - ... myślałem, że śpi. - teraz to już zupełnie się rozpłakał. - Ale kiedy go wołałem  ... on się nie budził. A obok leżała trutka na szczury i pusta szklanka.

Nie mogłem dłużej tego słuchać. Ale stałem tam, bo nie umiałem się ruszyć. I bałem się wykonać jakiś ruch. Wciąż nie wierzyłem, że to się dzieje. To się nie mogło dziać.

- Kurwa, błagałem go, żeby się do mnie odezwał! - Namjoon dostał jakichś drgawek. Takich mocnych. Ale kiedy Hoseok próbował go przytulić ten tylko krzyknął. - Zostaw! - i odepchnął go wzrokiem.

Hoseok odsunął się, sparaliżowany strachem.

- Zadzwoniłem po karetkę! Mieli go uratować! - krzyknął po raz ostatni. Bo potem powiedział już tylko jedno. Szeptem prawie że. - Ale było za późno ...

Łza poleciała mi po policzku.

Już od jakiejś chwili zbierało mi się w kącikach oczu. Ale hamowałem się. Bo mimo, że byłem tak załamany jak jeszcze nigdy, to wciąż patrząc na Namjoona uświadamiałem sobie, że ta tragedia nie jest moja.

Zacisnąłem dłoń na końcówce rękawa od marynarki Taehyunga. Chciałem po prostu ... czuć, że jest. Zawsze był w trudnych momentach.

On nawet na to nie zareagował. Pewnie w ogóle nie zorientował się, że cokolwiek zrobiłem.

Zastaliśmy się wszyscy, kiedy rozbrzmiewał dzwonek. Nikt nie ruszył w kierunku szkoły. Bynajmniej, dalej stygliśmy w miejscu. Dalej padał ten deszcz. Dalej nikt nie umiał się odezwać.

Wiedziałem, że coś należało w końcu powiedzieć. Do Namjoona. Bo on ... to on cierpiał najbardziej. Ale co?

Sam byłem blisko od potrzeby przyjęcia leków uspokajających. A co dopiero pocieszać kogoś. Wnioskuję, że reszta miała tak samo. Bo też milczeli.

- Jeon Jungkook, lekcja się już zaczęła. - za moją tym razem marynarkę pociągnął Jimin.

Nie zareagowałem na to. Zignorowałem go. Jimina.

- Jeon Jungkook? - znowu poczułem pociągnięcie. Mocniejsze.

Taki brak reakcji na niego nie był zbyt budujący. I mimo, że właśnie przeżywałem coś takiego ... to Jimin nie był temu winien. Nie mogłem go więc traktować z takim dystansem. On był chory. Potrzebował mojej uwagi.

- Nie teraz Jimin. - powiedziałem tylko.

Z moich oczu wciąż leciały łzy.

Hoseok znowu dosiadł się do Namjoona. Ale ten tym razem nie odsunął się. Przytulił się do Hoseoka, chowając twarz w jego koszuli. On nie płakał. To był lament. Hoseok tak jak ja, co jakiś czas wypuszczał z oczy pojedyncze łzy, które powoli zmieniały się w potoki. Gładząc cały czas Namjoona po plecach.

- Będzie dobrze. - powiedział zapłakanym głosem.

- Jak ma być dobrze? - odparł mu Namjoon, odsuwając się trochę. Łamał słowa jak wiatr gałęzie. Mówił z wyrzutem. Ale ja mu się tam nie dziwiłem. Chyba nikt się wtedy nie dziwił.

- Nie wiem ... - zatrzymał oddech.

Zaciągnąłem się płaczem, po czym poczułem jak dłoń Jimina splata się z moją. Znałem tę skórę.

Po chwili naparł na mnie swoim ciałem, przytulając całą moją lewą rękę. Bo prawą wciąż trzymałem marynarkę Taehyunga. Ale puściłem go. Kiedy Jimin pocałował mnie w bark.

- Ja przy tobie jestem, Jeon Jungkook. - powiedział szeptem. - I będę na zawsze.

Cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top