~Rozdział 1~

–Montanha! Gratuluję!– krzyknął Capela ściskając dłoń szatynowi, który z niezręcznym uśmiechem oddał uścisk.

– Dzięki, nie ma za co.– zaczął mówić, lecz od razu poczuł mocne uderzenie w jego lewe ramię. Odwrócił głowę we wspomnianą stronę i zauważył znaną mu dziewczynę.

– Jak to nie ma za co?! Jesteś szefem policji Grzechu!– krzyknęła Susanne śmiejąc się od ucha do ucha.

–Zasłużyłeś sobie na to.– kolejny głos rozniósł się po pomieszczeniu, pewnie jeden z kadetów. Wszystko od tego momentu miało być takie proste.

Kilka lat później...

– Grzechu, przykro mi. Zasłużyłeś sobie na to.– głos Alexa Andrewsa rozniósł się po całym pomieszczeniu, przerywając niezręczną ciszę, w jakiej się znaleźli. Gregory stał przy biurku szefa I przyglądał się kartkom ułożonym na drewnianej powierzchni.

– Zawias? Znowu? Za co niby tym razem?– odparł zrezygnowanym głosem.

– Dobrze wiesz, że przymykam na wiele spraw oko. Ostatnie jednak trochę przesadziłeś.– odpowiedział zmieniając swój ton z obojętności na delikatną złość. Palcem pokazał na jedno zdanie na kartce. Gregory dokładnie przyjrzał się niemu i zmarszczył jedynie brwi.

– Skopiowałeś jeden do jeden notatkę o jednym z przestępców i wkleiłeś ją do Dii Garcon. Wiesz, że to może nawet podchodząc pod łamanie praw autorskich?

– Inni przecież też tak robią, każdy kradnie od każdego.

– Po pierwsze, gadamy tutaj o tobie. Po drugie, czemu więc nie dochodzą do mnie żadne skargi o innych? Tylko z tobą zawsze są problemy! I odłóż wreszcie ten telefon!

Szatyn nerwowo przygryzł wargę. Kurwa, a mógł się nie odzywać. Przez całą rozmowę wpatrywał się co chwilę w wyświetlacz urządzenia, dzięki temu nie stresował się aż tak bardzo, co było również minusem. Kompletnie nie uważał na dobór słów, co miało zaraz się na nim zemścić. Odłożył telefon na biurko szefa i tym razem jego oczy wpatrywały się w twarz szefa naprzeciwko.

– Ludzie są wścibscy. Mam wielu wrogów, bo jestem najaktywniejszym policjantem i-

– O! Co do tego, Montanha ja nie wiem co ty wyrabiasz ostatnio ale to ile cywili cię nienawidzi to jest... Nie wiem rekord jakiś! Musisz się ogarnąć chłopie, bo ciężko będziesz mieć w życiu.

–Już mam.

Gregory z hukiem wyszedł z gabinetu szefa. Spodziewał się kolejnego zawiasu, przecież to było pewne. Wystarczy kilka mniejszych błędów i każdy był w stanie niczym ten jeden kujon z podstawówki donieść na niego. Czasami miał nawet wrażenie jakoby jego najwięksi przyjaciele byli głównymi pupilkami szefa. Widok pocieszającego uśmiechu Hanka był dla niego... niczym specjalnym. Widział to już tak wiele razy. Mężczyzna przestał nawet zwracać uwagę co ten do niego gada, w końcu nic nowego nie usłyszy.

Tak samo te pierdolone szepty z końca korytarza. Mówi się, że to kobiety jedynie szczują jadem, posterunek policji jednak obalał takową tezę. Przechadzając się całkowicie normalnym krokiem lustrował po kolei każdą napotkaną osobę.

Najgorsze momenty były, kiedy jego myśli skręcały w stronę co najmniej mało moralną. Nic nie mógł na to poradzić, że akurat na widok szepczącego do jakiegoś policjanta Xander, z tym jego pierdolonym uśmieszkiem, miał ochotę przywalić mu. Nie z pięści, z czegoś większego. Coś, co kompletnie zniszczyłoby jego usta, coś, co pozwoliłoby wyciąć te jego wiecznie otwarte wargi. Gdyby tylko mógł...

- Grzesiek! Hej! Mówię coś do ciebie! - kobiecy głos wyrwał go z fantazji i przywrócił brutalnie na ziemie. - Nie no Alex to cię chyba zawiesił za latanie myślami w chmurach.

- Czego, Mia? - spytał poważnie. Delikatne wzdrygnięcie dziewczyny od razu dało mu znać, aby zmienił swój ton, inaczej może mieć przejebane.- Przy szefie się nie zamyślam, w końcu dostałem zawias za moją zbyt ciężką pracę.

- Pff... Jak można dostać zawias za zbyt ciężką pracę? Coś mi tu kręcisz... - kontynuowała temat, chociaż jej sztuczny, pretensjonalny sposób wypowiedzi pozwalał policjantowi skupić się na czymś innym niż natrętne myśli. Tak, był z dziewczyną już dłuższy czas, ale nie był w stanie powiedzieć o niej więcej niż maksymalnie... pięć zdań.

- Być może... W takim razie, co powiesz na kolacje u mnie? - zaproponował poprawiając swoje włosy. Jego pewny siebie ton od razu spodobał się Mii. To był Gregory, którego kochała. Pomimo wolnego tempa, jakie obrali, już dawno opuścili korytarz i znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu.

- Zastanowię się. Nie wiem co cię tak nagle naszło z tym. Jeszcze chwilę temu wyglądałeś na chodzącą depresję-

- Ten tytuł należy do Capeli, zapomniałaś?

- Hej! Co znowu o mnie gadacie?! - krzyknął czarnowłosy policjant, wychylając się zza drzwi. Jego zmarszczone brwi były jednoznacznym dowodem na to, że wziął już swoje antydepresanty czy inne gówno, o którym lepiej nie wspominać. Kiedy Montanha jedynie cicho zasugerował jakie substancje może brać nasz drogi Dante, dostał degrada oraz wielkiego guza na czole.

- Nic, nic! Spokojnie, jeez! - krzyknęła do niego policjantka, wywracając na koniec oczami. Wspomniany pan depresja fuknął coś pod nosem ,po czym znowu zamknął się w pomieszczeniu.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Opuścił budynek komendy z obojętnością na twarzy. Po drodze pożegnał się z kilkoma osobami i w sumie tyle. Co miał niby innego zrobić? Schodząc po schodach w dół zastanawiał się ile razy musiałby coś przeskrobać aby zostać wywalonym z policji. Miał już tyle okazji by odejść z tego pierdolnika, ale lubił swoją pracę. Lubił być bohaterem, lubił ratować innych, pomagać czy wspierać. Dodatkowo czuł, że ze swoją siłą jest w stanie dużo zadziałać, szczególnie w kryzysowych sytuacjach.

Właśnie! Kiedy on ostatnio był na siłowni? Jego ciało zesztywniało, od pewnego czasu nie dbał już należycie o swoją sylwetkę. Nerwowo zaczął szukać swojego telefonu by sprawdzić godziny otwarcia siłowni oraz cenę karnetu. Przez pierwsze sekundy nerwowo kręcił się na jednym schodku i dłońmi padał zawartość każdej możliwej kieszeni, czy to w mundurze czy w spodniach.

- Gdzie do cholery jest mój telefon?! - przeklnął w myślach. Przygryzł delikatnie dolną wargę z nerwów. Wtedy zdał sobie wreszcie sprawę z jednej kluczowej rzeczy. - Zostawiłem go u szefa!

Pośpiesznym krokiem ruszył schodami w górę. Z hukiem tym razem otworzył drzwi, uderzając jednocześnie nimi jakiegoś kadeta. Nie zwracając uwagi na przekleństwa lecące w jego stronę pobiegł do gabinetu szefa.

- Nie no, jak narobię zbyt dużo hałasu to jeszcze mi zawias przedłuży. - taka myśl przeszła przez jego głowę. Przestał biec i obrał wolniejsze tempo. Na jego szczęście na korytarzu nie było już nikogo, pewnie większość zajęła się papierkową robotą lub patrolem.

- Co do Grzegorza mam pewien pomysł. - usłyszał to ciche zdanie, które zamroziło jego ciało. Był to głos Alexa, to z pewnością.

- Zamieniam się w słuch. - drugi głos. Kurna, znał go. Jak on się nazywał? Chwycił się za skroń starając się przypomnieć mężczyznę, do którego należał głos.

- Jeszcze raz nas wkurzy to go wywalam. Teraz jest na zawiasie, więc zwolnić go nie mogę. - te słowa zabolały. Były niczym żyletką powoli rozcinająca serce Gregorego od środka. Czuł już jak krew zaczyna się z niego wylewać, jak ostrze wbija się coraz głebiej i głębiej. Rozrywa go od środka, po sercu bierze się za resztę narządów. Po chwili mężczyzna traci głos, a jego klatka piersiowa zaczyna podnosić się niebezpiecznie szybko. Tak jakby bał się, że zaraz zabraknie mu tlenu.

- Koniec pracy? Jak szef mógł w ogóle tak mówić o mnie. Przecież się lubimy, razem robiliśmy tyle rzeczy... - mówił w myślach sam do siebie. Tak jakby to miało jakieś znaczenie co sobie pierdoli, w końcu ludzie od zawsze byli hipokrytami. On sam pewnie nie był w 100% lojalny policji, ale z jego perspektywy to on był ofiarą, a reszta jedynie robiła mu na złość.

- Umowa stoi. - drugi głos po dłuższej przerwie przerwał milczenie. Gregory już wiedział dokładnie kto był autorem tych słów.

Conrad Gross, sędzia główny.

- Co on tutaj robi? - zaczął zastanawiać się policjant. Nie mógł wbić teraz do pokoju, w końcu to by było zbyt podejrzane, że akurat w takim momencie musi zabrać swój smartfon. Nie żeby nie ufał Conradowi, ale... no dobra trochę mu nie ufał. Dla niego cały Departament sprawiedliwości był idealnym pokazem korupcji i fałszywości.

- A co z twoim nowym projektem? - spytał Alex.

- Ohoho! Mówię ci, to miasto-

- Montanha! Co mi tutaj kadeta przewracasz?! - głos Capeli skutecznie zagłuszył mu jego podsłuchiwanie całej rozmowy. Wkurwiony (i trochę spanikowany) chwycił za jego czarne włosy i szybko ruszył do jakiegoś wolnego pomieszczenia. Akurat trafiło na męski kibel. Dobrze przewidział, ponieważ po głośnym krzyku Capeli Conrad wychylił się zza drzwi i zlustrował wzrokiem teren wokół.

- Ty debilu. - powiedział Gregory uderzając się dłonią w czoło.

- Krackers mi wszystko powiedział. Serio, musisz uważać Grzesiu bo zaraz- kontynuował Capela, dopóki mężczyzna przed nim mocno nie uderzył go w lewy policzek. Czy ta reakcja była zbyt przesadzona? Być może. Z zaróżowionym policzkiem Dante spojrzał na niego z zawiedzeniem w oczach po czym bez słowa wyszedł z łazienki, zostawiając go kompletnie samemu. I chociaż Gregory mógłby się odrobinę wysilić na drobny, miły gest to tego nie zrobił, więc wyglądał jak totalny dupek bez uczuć. Czy jednak nim był? Cholera wie.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Po odzyskaniu telefonu właściwie zapomniał jaki był jego pierworodny cel. Wizja stracenia pracy kompletnie przyćmiła jakiekolwiek inne cele. W końcu po co mu dobra sylwetka lub super odporność skoro nie będzie miał kiedy tego wykorzystywać? Kiedyś jeszcze uwodzenie kobiet było dobrym celem, ale postanowił "ogarnąć" swoje życie i być wiernym tylko tej jedynej.

Przechadzał się pomiędzy blokami, zwiedzał miejsca, które widział już tysiące razy. Ta monotonia działała mu na nerwy, lecz jednocześnie nie był w stanie zrobić nic więcej. Nagle usłyszał wkurzające wibracje w telefonie. Dlaczego wkurzające? Ponieważ akurat znalazł cichą uliczkę w której miał nadzieję, że w końcu usłyszy swoje prawdziwe myśli. Jednak nie! Oczywiście, że nie!

Chwycił za telefon i odebrał sygnał, nawet nie czytając jaki kontakt postanowił wybrać jego numer.

- Grzesiuuu! Jak tam ci życie mija? - odezwał się znajomy, wręcz zbyt znajomy głos. Erwin pierdolony Knuckles. Jeszcze jego brakowało.

- Mam zawias. Sory, dzisiaj nie mogę być twoim korumpem. -mruknął, po czym westchnął bezsilnie. Już miał się rozłączyć, ponieważ cisza 5 sekundowa w rozmowie z pastorem oznaczała mocną niezręczność. Zatrzymało go jednak to ciche westchnięcia z drugiej strony, które po dotarciu do jego ucha rozniosło się po jego całym ciele powodując zluzowanie wszystkich mięśni.

- Wiesz, że nie zawsze dzwonię w tej sprawie. Jesteśmy przyjaciółmi, a przynajmniej tak mi się wydaje. - odpowiedział pretensjonalnym tonem. - Chciałem cię zaprosić dzisiaj do klubu. Z zakszotem świętujemy kolejny udany napad i pomyślałem-

- Ciebie pojebało? Mam świętować kolejną porażkę policji? - syknął zdenerwowany. Słowo "policja" ledwo co przeszło przez jego gardło. W jego głowie to zdanie brzmiało "Mam świętować kolejną swoją porażkę?" ale przed wypowiedzeniem go na głos powstrzymało policjanta jedynie jego duże ego. Od razu rozłączył się ,nie czekając na kolejne argumenty siwego.

I znowu zrobił z siebie największego dupka na świecie.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Nadszedł wieczór, chłodny i brzydki. Co prawda była wczesna wiosna co oznaczało tylko jedno, dużo opadów deszczu. Chociaż nie była to ulewa, to nawet delikatne kropienie wzbudzało w Erwinie pewnego rodzaju niepokój. Wszystko przez jego czerwony eyeliner, który rozmazywał się przy każdej możliwej kropli wody. Jasne, mógł zwyczajnie kupić wodoodporny, ale jakoś zawsze mu coś wylatywało i nie miał na to czasu. Cudem udało mu się dotrzeć do klubu z idealnymi czerwonymi kreskami.

To był już całkiem duży sukces.

Dalsza część wieczoru trwała w najlepsze. Błyskające światła oraz skąpo ubrane panie tańczące przy całej ekipie. Nie bez powodu jego dziewczyna, Heidi, nie została zaproszona na imprezę. Każdy chciał się zabawić na całego, a towarzystwo kobiet było niewskazane.

- Bracie, mówię ci ja nadal nie mogę uwierzyć, że to kasyno nam się udało zrobić. I to jeszcze bez przypału! - mówił delikatnie pijany Nicollo Carbonara, najlepszy przyjaciel Erwina i jednocześnie genialny kierowca. Mocno szarpał za ramię siwowłosego i dopiero kiedy jedna z kobiet zbliżyła się do niego niebezpiecznie blisko wrócił na ziemie. Odepchnął ją i zrobił obrzydzoną minę co skutecznie spławiło ją.

- Czemu to zrobiłeś? -spytał Knuckles podnosząc jedną brew w górę.

- Ziom, on ma dziewczynę. - odezwał się niespodziewanie Vasquez, kolejny z ich ekipy. Ten jednak trzymał na swoich kolanach jedną z pań i głaskał jej włosy.

- A ty przypadkiem nie masz chłopaka? - spytał Nicollo z małą złośliwością w głosie. Ciemnowłosy jedynie pokazał mu środkowy palec na co reszta wybuchnęła śmiechem. Poza wspomnianą trójką obok siedzieli David Glikenly, Laborant oraz Dia Garcon. Każdy z nich był zajęty piciem mocnych drinków, ewentualnie całym otoczeniem w klubie. Z całego towarzystwa tylko Erwin pozostał w pełni trzeźwy.

Minęło kilkanaście minut, a on jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jeden punkt. Carbo zauważył to. Zmartwił go ten widok, w końcu Erwin zazwyczaj był duszą towarzystwa, a aktualnie siedział w ciszy.

- Coś się stało, bracie? - spytał podpierając głowę na jego prawym barku.

- Myślałem trochę o życiu. - odezwał się tonem niesamowicie... obojętnym. Tak jakby czuł pewnego rodzaju niebezpieczeństwo ale niekoniecznie by się go bał.

- I co wymyśliłeś?

- Od jakiegoś czasu nie czuje przy napadach tego samego co kiedyś. Teraz nic nie jest wyzwaniem, mamy wszystko i nic jednocześnie.

- ... Musisz się napić.

- Nie muszę.

- Słuchaj się starszego brata! Erwin, serio co ci się zebrało na taki depresyjny moodzik?

- Śledzili nas.

To ostatnie zdanie wzbudziło nie tylko w Carbonarze dreszcze po całym ciele. Nie zdążyli nawet spytać się o co mu chodziło. Do ich stołu podeszła grupka osób.

- Ohoho, kogo my tutaj mamy? - postura jak i ton głosu Erwina kompletnie się zmieniły. Teraz grał pewnego siebie drania nie bojącego się kompletnie niczego.- Peter Purker we własnej osobie.

- Ciebie też miło widzieć, Erwinie Knucklesie. - odpowiedział białowłosy mężczyzna stojący przy swojej ekipie zwanej "GSK". Każdy z nich wyglądał jakby wyszedł dopiero co z psychiatryka albo poprawczaka. Byli pojebani i to był jedyny właściwie powód dlaczego siwowłosy był chociaż przez chwilę nimi zaciekawiony. Resztę grup zwyczajnie zlewał, ale tutaj dokuczanie Purkerowi sprawiało mu niesamowitą przyjemność. Widok jego słabo ukrytych blizn, które pamiętał jak z niesamowitą precyzją robił, był dla niego czymś pięknym.

- Macie do nas jakiś interes? - spytał podejrzliwie Vasquez.

- Do was? Nie, jedynie do waszego szefa. - odparł Purker wzruszając ramionami. - Ale jeśli też się tutaj napatoczyliście to w sumie czemu nie?

To co stało się dalej ciężko jest opisać słowami. Kilka granatów dymnych, kilka może nie. Cały klub zatrząsł się a panika wylewała się z niego oknami. Wrzaski i błagania o litość mieszały się z ogromnymi strzałami i smrodem świeżej krwi.

-Wow, to było szybkie...- mruknął Erwin czując jak zaczyna zbliżać się jego koniec. W końcu zobaczył przed sobą ciemność i jedyne co utrzymywało go w przekonaniu, że nie idzie do nieba to odbijające się niczym echo krzyki całego zakshotu.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Znacie ten moment, kiedy słyszycie ten pierdolony dźwięk budzika, ale i tak nie chce wam się wstać i go wyłączyć? Sami go ustawiliście, sami chcieliście wstać o tej konkretnej godzinie, no ale jednak nie chce się, prawda?

Tak właśnie czuł się Erwin, tylko zamiast budzika ktoś co chwile kopał go plecy. On jednak wydał z siebie kilka niezadowolonych pomruków i nawet nie raczył otworzyć swoich oczu. Czuł, że jego ciało jest związane. No to kolejny powód aby nie wstać! W końcu zmusił się do otwarcia oczu, kiedy ciosy zaczęła stawać się coraz mocniejsze. Poczuł również smród dymu wymieszany z potem, alkoholem oraz krwią. To ostatnie czuł niesamowicie mocno, w końcu sączyła się ona z jego nosa. Językiem zlizał ją trochę po czym obrócił się na drugi bok. Wtedy dopiero ogarnął co się dzieje wokół niego. Dookoła były rozstawione świeczki. Chwila... spojrzał w dół. Połączył kropki. Krwią był namalowany pentagram a on był w jego dokładnym centrum. Przełknął nerwowo ślinę. Wzrokiem szukał swoich ludzi, ale jedyne co widział to pracowników klubu, którzy pewnie zostali zakładnikami, oraz ludzi z GSK.

- Peter Purker, ty cwelu jebany. Chcesz mnie przed śmiercią wysłać do piekła czy co?! - krzyknął wkurwiony. Sam Peter delikatnie wystraszył się widokiem, który miał przed sobą. Ubrudzony w krwi niewinnych osób Erwin, ze złamanym nosem i bliznami na twarzy, wyglądałby mizernie, gdyby nie jedna rzecz. Jego przerażający uśmiech i zmniejszone źrenice. Białowłosy mężczyzna kaszlnął i podszedł bliżej do niego.

- Jesteś prawiczkiem? - spytał przybierając delikatnie rozbawiony wyraz twarzy.

- Co to za pojebane pytanie?! Chcesz ode mnie rady jak zaruchać? - spytał drżącym głosem.

- No właśnie, szefie. Przecież z daleka widać, że żadna by nie chciała z nim spać. - powiedział jeden z członków GSK. Reszta cicho się zaśmiała.

- W takim razie wszystko powinno udać się. - odparł Purker. Wyciągnął ze swojego długiego płaszcza małą, lecz grubą książkę. Nerwowo przewracał stronę, a kiedy znalazł upragnioną stronę oblizał swoje usta.

- Oj nie... Wiem w jaką stronę to idzie. - mówił Erwin próbując się resztkami siły wyrwać z lin. - Nie jestem prawiczkiem! Rozjebiesz cały ten wszechświat jeśli ty-

Nie miał jak dokończyć ponieważ w jego usta został włożony knebel. Krzyczał zdzierając doszczętnie swoje gardło, łzy gromadziły się w kącikach jego oczu. Nagle jeden z członków GSK ostrzem zaczął sunąć po plecach siwowłosego. Mocne pieczenie i cholerny ból doprowadzały go do szału. Wolałby w tamtym momencie umrzeć niż przeżywać jeszcze dłużej to cierpienie.

Jednak śmierć jest wybawieniem, a komuś takiemu jak on należy się jedynie kara, prawda?

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Blask neonów powoli uwydatniał się, słońce powoli zachodziło na horyzoncie. Delikatne kropienie z nieba nie przeszkadzało szatynowi, wręcz orzeźwiało go. Przechadzał się bez powodu, znaczy kiedy wychodził z domu to jego celem było zamówienie w pizzerii pizzy na randkę z Mią. Skończył jednak w ciemnych uliczkach z wyciszonym telefonem. Wciąż rozmyślał na temat ewentualnego stracenia pracy. Gdzie by się podział?

Pierwsza myśl, pracownik restauracji. Z Erwinem ma całkiem dobry kontakt to może załatwi mu pracę w UwU cafe czy innym gównie. Szybko jednak odrzucił ten pomysł, nie był w stanie wyobrazić sobie siebie na miejscu kelnera. Zebrało mu się na krótkie wspomnienia.

Mówi się, że Gregory nigdy nie chciał odejść z policji co jest zupełnym kłamstwem. Próbował i to wiele razy, ale akurat nigdy mu to nie wychodziło. Do dziś wypomina sobie swoją największą porażkę, czyli własną kawiarnie. Miał wtedy "gorszy okres" i przez małe angażowanie się w całą placówkę końcowo postanowił kompletnie z niej zrezygnować. Sprzedał ją za jakąś śmieszną kwotę Conradowi, który zmienił ją na jakieś gówno do prywatnego użytku. Żałuję do dziś tej decyzji, lecz czasu nie cofnie.

Kolejna myśl naszła mu kiedy akurat zobaczył klub nocny okrążony przez policje, medyków oraz telewizje. W sumie mógłby zostać barmanem, umie zrobić dwa drinki a mianowicie wódka z colą oraz colę z wódką.

- Chwila, co tu robi policja? - spytał sam siebie w myślach. Podszedł bliżej do policjantów, którzy wyglądali na niecodziennie przestraszonych. Zauważył wśród nich kadeta, którego wcześniej potrącił.

- O! Pan Montanha! - podbiegł jak najszybciej do mężczyzny. Ernest nerwowo złapał się za swoje brązowe włosy, a ten ruch powtórzyła jego dziewczyna Elena. - Potrzebujemy pomocy!

- Co się dzieje?! - spytał Gregory nie ukrywając sporego zdziwienia, może i kadeci zazwyczaj są mocno zestresowani ale tutaj każdy wokół wyglądał jakby popuścili w majty.

- Wysłaliśmy już kilku policjantów aby oczyścili teren i żaden nie wrócił. - zaczął opowiadać nerwowo Krackers.

- Nie wrócił w całości, bo po jednym zostało to. - dopowiedziała Elena wyjmując z kieszeni dwa odcięte palce. Wyglądały na świeżę co sprawiło, że Gregoremu początkowo zebrało się na wymioty.

- Prosimy, idz tam! - ta dwójka zaczęła błagać go na kolanach. Kiedy już miał odmawiać jego wzrok powędrował na oczy innego policjanta, a właściwie to szefa. Alex przypatrywał się całej trójce.

- Jeśli odmówię to mnie wywali. Jak tam pójdę to zginę. - pomyślał po czym przełknął głośno ślinę. Posrany wybór. Jakże posrany i zjebany.

Co wybrać?

CO WYBRAĆ?

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Grzesiek otworzył najciszej jak mógł drzwi od klubu. Ledwo co nie pisknął kiedy zobaczył kałuże krwi przy samym wejściu oraz oderwaną głowę jednego z policjantów. Twarz wyrażała przerażenie i dobrze wiedział, że będzie mu się ten obraz śnić po nocy. Flaki, skrawki skór oraz przede wszystkim krew wylewały się z pokoju. To ostatnie było na suficie, na ścianach, właściwie wszędzie.

Mężczyzna wiedział, że to samobójstwo. Woli jednak umrzeć jako bohater policji niż jako stary dziad na emeryturze. Zrobił kilka kroków do przodu.

Cisza....

Tylko jego kroki.

Tylko jego oddech.

Tylko jego-

- POMÓŻ MI! -głośny krzyk mężczyzny przeraził go. Jego serce prawie wyskoczyło z klatki piersiowej. Rozejrzał się dookoła. Wtedy dopiero ukazał mu się widok... niesmaczny.

Peter Purker z poparzoną połową twarzy oraz bez lewej dłoń, z której krwawiło.

- Kurwa, kurwa, kurwa. - przeklinał po cichu. Chwycił mężczyznę pod ramie i wyprowadził go z klubu. Po przekroczeniu progu drzwi medycy jak najszybciej zajęli się rannym. Montanha jednak nie mógł na tym przestać.

Tu nawet nie chodziło o wywalenie z policji. Był zaciekawiony temat, to nie był jakiś zwykły atak terrorystyczny. To było coś... niezwykłego.

- Kto był na tyle pojebany by zrobić tak ogromną masakrę w klubie nocnym? Nawet Erwin z zakshotem nie byłby w stanie...- wtedy głośny szum w jego głowie przerwał wewnętrzny dialog. No tak, przecież Erwin był w klubie. Jego bicie serca przyśpieszyło jeszcze bardziej. Bał się o niego. Jeśli miałby go stracić to na pewno nie w taki sposób. Nawet nie zauważył kiedy przestał zwracać na hałas jaki robi. Ruszył dalej, wystarczył jeden szelest i już wiedział gdzie ma się udać. Chciał spojrzeć oprawcom prosto w oczy.

Ciągnące się pasma krwi skierowały go do prywatnej loży Vip, która znajdowała się za turkusową, a w sumie teraz to krwisto czerwoną zasłoną. Wtedy poczuł ten strach, ten zastrzyk adrenaliny. Nie miał przy sobie żadnej broni poza małym sztyletem, który posiadał zawsze. Jego trzęsąca dłoń odsłoniła widok.

Widok ten albowiem był okrutny, niczym sztuka nowoczesna na swój sposób piękny, lecz szokował. Z każdym kolejnym odkrytym szczegółem na obrazie jego ciało opuszczała adrenalina, a zostawał sam strach.

Rozpozoznał kilka osób z Gska, których martwe ciała wisiały na linach. Symetrycznie, były niczym ściężka, która prowadziła do punktu kulminacyjnego na obrazie. Na stole od bilarda siedział po turecku on. Siwe włosy, niewinny uśmiech, całkowicie wyluzowany.

Erwin choć przypominał siebie to różnił się dosyć mocno od swojego pierwowzoru. Zaczynając od krwi, która była u niego wszędzie, idąc dalej do jego oczów, niegdyś złotych i lśniących, teraz jednak krwistych i czerwonych jak jego eyeliner, kończąc na ostrych kłach, małych różkach na głowie oraz demonicznych czarno- czerwonych skrzydłach. A! Jeszcze cienki czarny ogon.

Dookoła poza kałużami krwi, które idealnie komponowały się z czarnymi ścianami, znajdowało się kilka martwych ciało, chociaż u nich krew była już zdecydowanie zaschnięta.

- E-erwin... - to było jedyne co zdołał z siebie wydusić policjant zanim głośny śmiech siwowłosego rozbrzmiał po całym pomieszczeniu. Nagle zbliżył się do niego. To był początek walki.

Zazwyczaj walki polegają na używaniu umysłu i siły tak aby pokonać wroga. Co jednak zrobić jeśli twoim przeciwnikiem jest pierdolony demon? Montanha dobrze wiedział co ma robić, spierdalać.

Od razu rozpoczął ucieczkę, lecz agresywny chwyt Erwina sprowadził go na ziemię. Próbował go z trudem odepchnąć od siebie. Jego skrzydła jednak skutecznie ochraniały go od jakichkolwiek ciosów. Rozejrzał się dookoła lecz jedyne co było w okolicy to dwie kule dyskotekowe.

Chwila...

Gregoremu zaczęło kręcić się w głowie w momencie kiedy zrozumiał, że wcale nie znajduje się na podłodze, a wręcz przeciwnie. Ucisk dłoni demona i wbijającego się w jego szyje pazury dopełniały całą tą posraną i zjebaną sytuację w jakiej się znalazł. Z trudem sięgnął po swoją broń ostateczną. sztylet.

- Erwin... P-proszę... - wystękał ledwo co. Nie wiedział czy gardło przestało z nim współpracować przez podduszanie jakiego doświadczał czy może przez ogólny szok całą sytuacją. Knuckles jednak nie był sobą, ani trochę nie poluzował uścisku. Gregory musiał posunąć się dalej. Pewnym ruchem wbił sztylet w brzuch demona i najmocniej jak mógł ciągnął ostrze ku górze aby rana była jak najgłębsza i największa. Usłyszał głośny ryk prosto z piekieł a jego dłoń stanęła w miejscu. Tutaj jego wizja znacznie się pogorszyła, przez chwile widział ciemność by potem poczuć jak jego ciało z dużą siłą uderza o bar. Syknął głośno czując jak szkło z butelek wbija się w jego lewą rękę oraz bok. To drugie udało mu się wyciągnąć.

To był już jego definitywny koniec. Kroki jakie stawiał demon przed nim wydawały się niesamowicie ciężkie i brutalne. Siwowłosy chwycił za kawałek szkła, to właśnie miała być jego ostateczna broń.

Gregory odruchowo zaczął machać nerwowo dłońmi. Resztkami sił doczołgał się do zimnej ściany. Co niby miało mu to dać? Przecież i tak umrze. W przypływie emocji krzyknął głośne "Czekaj!". Zdziwił się ostro kiedy demon faktycznie zatrzymał się.

- J-ja.... ja.... - widząc, że siwowłosy się niecierpliwy musiał szybciej formować zdanie.- Ja przepraszam cię, Erwin. Przepraszam, że nie spotkałem się w klubie z tobą. I za to jak wystawiłem cię dla Mii. I za to jak wyjebałem się na ciebie w sądzie.

Zamknął oczy, ulżyło mu zdecydowanie na sercu i mógł umierać w spokoju. Miał nadzieję, że przynajmniej ta mała cząstka Erwina usłyszała jego słowa i wzięła je sobie do serca.

Ciemność...

Ciemność...

Pustka...

Czy ja już nie żyje?

Nie no oddycham i czuje ten jebany smród.

...No dawaj no zabij mnie.

Długo mam jeszcze czekać?

...

...

Otworzył leniwie oczy. Na jego szczeście (albo nieszczęście) nie był ani w piekle ani w niebie. Przed nim kucała znajoma postać, która swoimi czerwonymi tęczówkami wpatrywała się w niego. Erwin, ale ten prawdziwy bez rogów, kłów, ogona i skrzydeł. Ten, który aktualnie delikatnie gładził jego policzek.

- Nie mam pojęcia co zrobiłeś, ale zadziałało. - odparł Erwin z uśmiechem na twarzy.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Montanha potrzebował chwili by dojść do siebie. W tym czasie zdążył usłyszeć już cały przebieg wydarzeń jakie nastąpiły w tym klubie. Wszystko zaczynało nabierać abstrakcyjnego sensu. W końcu mówimy tutaj o demonach, o pierdolonej czarnej magii. Jakim cudem niby to miało być prawdą?

- Okej, czyli innymi słowy chcieli złożyć cię w ofiarze, ale jeśli ofiara nie jest prawiczkiem to jej ciało zostaje opętane przed demona. Dodatkowo ci debile otworzyli portal z piekła i w tym momencie jakieś demony latają po całym mieście i chuj wie co robią? Czy to właśnie chcesz mi przekazać? - powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy i zmarszczonymi brwiami, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.

- Można tak powiedzieć. - odparł wesoło siwowłosy po czym zaczął drapać się po głowie.

- Trzeba to powiedzieć reszcie policji. Kurwa, przecież nas czeka pierdolona zagłada!

- Nieprawda, przecież ty jakoś sprawiłeś, że nie jestem żądnym krwi demonem. Na pewno są jacyś ludzie, którzy się tym profesjonalnie zajmują.

-.... Ta.

Wtedy do głowy Gregorego wpadł genialny pomysł. Szalony, kompletnie niemoralny pomysł, który był w stanie wyciągnąć go z tego jebanego szamba w jakim się znalazł. Wstał z ziemi i chwycił Erwina za ramię. Jego desperacki wzrok sprawił, że uśmiech zszedł z twarz mężczyzny.

- Powiedz szefowi policji, że znam się na demonach. - powiedział łamiącym się głosem. Brzydził się takim rodzajem kłamstwa, ale musiał to zrobić. Przybliżył się bliżej do siwego i oparł czoło na jego barku. - Proszę. To moja jedyna szansa.

- Okej, co będę mieć w zamian. - odpowiedział od razu.

- Co tylko zapragniesz, ale nie bądź zbyt wymagający.

- W takim razie... chce być twoim wspólnikiem.

-... Co?

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Przyjemny wiaterek musnął ciała tej dwójki kiedy tylko opuścili budynek. Wszyscy z przerażeniem patrzyli się na mężczyzn, jeden ubrudzony we własnej krwi, drugi w krwi swoich ofiar. Szatyn szedł chwiejnym krokiem, jego własne ciało było dla niego zbyt dużym ciężarem. Wszyscy policjanci chwycili za bronie i wycelowali w nich. Gregory uniósł dłoń w górę, dając tym samym znać by wstrzymali ogień. Ruszył od razu do szefa, a Erwin jak największa przylepa nie odstąpił go nawet na krok.

- Boże, Gregory... Ty żyjesz! - Alex od razu rozchmurzył się. Chciał go początkowo przytulić, ale kiedy zobaczył ilość ran odpuścił sobie. Teoretycznie ten po chwili wpadł w jego ramiona tracąc przytomność. - Medycy! Tutaj!

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

- Więc... chcieli go wywalić, a ty nic z tym nie zrobiłeś? - spytał Erwin, siedząc na korytarzu wraz z Hankiem.

- Co miałem niby zrobić? Lubię Gregory'ego, ale się z każdym miesiącem coraz bardziej stacza. Mówiłem mu tyle razy, aby tak nie przeżywał gnojenia w policji, ale on swoje. - odpowiedział, przeczesując swoje ciemnobrązowe włosy.

- Zajebisty z ciebie przyjaciel. - mówił siwowłosy, bawiąc się długopisem, który zdobył za darmo w recepcji.

- O co ci chodzi? Sam nie bywam zbyt często na służbie, bo mnie też zaczyna to wszystko męczyć!

- Jebać was wszystkich w tej policji.

Nagle na korytarz wbiegła spanikowana Mia. Początkowo na jej twarzy pojawił się spokój, ponieważ zauważyła Hanka. Szybko jednak jej mina zmieniła się w irytacje, ze względu na widok siedzącego Erwina.

- A ty czego tutaj? - spytała z nieukrywaną niechęcią. Skrzyżowała ręce i oczekiwała na odpowiedź.

- Czekam na przyjaciela. - odpowiedział teoretycznie zgodnie z prawdą. Kiedy już otwierała usta drzwi od sali, w której leżał Gregory, otworzyły się. Z pokoju wyszedł jeden z medyków, Bartosh Black.

- Montanha czuje się już lepiej. - odparł, pokazując kciuk w górę. Cała trójka ruszała za nim do sali. - Miał szczęście, brak połamanych kończyn jedynie zostaną blizny, ale ma ich już tyle, że nikt nie zauważy.

Mia, jak i Over podbiegli jak najszybciej do łóżka szpitalnego i przywitali się z szatynem. Oczywiście nie obyło się bez pytań o samopoczucie i inne pierdoły. Erwin natomiast oparł się o wystającą część na końcu łóżka. Jego krwisty wzrok wylądował prosto na policjancie, który po kilku sekundach dopiero poczuł jego oczy na sobie. Pomimo że siwowłosy już dawno zmył z siebie krew wciąż wyglądał przerażająco.

Jednak Gregory'emu to nie przeszkadzało, wręcz uważał, że jego samo wpatrywanie się w niego jest ciekawsze niż pierdolenie Mii czy Hanka.

Nagle do pomieszczenia wbił szef. Alex ze zmartwioną miną przypatrywał się całej grupce po czym podszedł do Gregorego odsuwając od niego Hanka.

- Już się lepiej czujesz? - spytał dla pewności.

- Tak, szefie. - odpowiedział policjant z chrypką w głosie.

- Słyszałem już naprawdę wiele o całej sytuacji. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, że przetrwałeś atak demona. - mówił z wyraźną niepewnością w głosie.

- Szefie, ja nie przetrwałem ataku demona tylko go unieszkodliwiłem. - przerwał od razu Alexowi. To była jego szansa. Jedyny ratunek. Palcem pokazał na siwowłosego, który cicho parsknął śmiechem.

- Huh? To wszystko zrobił Erwin?

- Całe GSK chciało go złożyć w ofierze, ale rytuał się nie udał. Otworzyli jakiś portal do piekieł i aktualnie demony latają po naszym mieście.

Po tej informacji wszyscy, no dobra poza Erwinem, zamarli w ruchu.

- Myślę, że to dobry moment na uruchomienie nowej jednostki w policji zajmującej się demonami, Aleeeex~ - powiedział Erwin przeciągając ostatnie słowo.

- Ale kto niby miałby- - Andrews nawet nie zdążył dokończyć zdania. Wzrok całej grupki wylądował na Montanhe, który jedynie niezręcznie się uśmiechnął. - Gregory? Od kiedy ty się interesujesz rytułami?

- Od... dawna! Tak, jak mnie jeden sam opętał to musiałem zdobyć trochę wiedzy, aby się przed nimi chronić co nie? - kłamał tyle ile mógł. W końcu sam do dzisiejszego dnia nie wierzył w paranormalne stworzenia. Nawet jeśli te gdzieś istniały to w końcu pastor miał sie nimi zajmować.

- Oh.... Oh! No tak! Dobra Grzesiu, ratujesz nam aktualnie dupy. W takim razie zostaniesz szefem nowej jednostki łowców demonów! - ogłosił Alex, z którego nagle wyparował cały stres.

- Szefem? - radość powoli malowała się na twarzy Gregory'ego. Jego ekscytacje przerwało głośne kaszlnięcie Knucklesa. No tak, umowa to umowa. Westchnął cicho. - Mam małą prośbę co do jednostki.

- Tak, będziesz mieć własne biuro. Stawki też ci podwyższymy. Ah! No tak! Trzeba wygrzebać stary mundur! - mówił Andrews, kierując się powoli do wyjścia.

- Stary mundur? -spytał cicho pod nosem niezbyt rozumiejąc słów szefa. Szybko jednak się ogarnął. - Nie! Szefie, czy mógłbym posiadać współpracownika? Takiego nie z policji...?

- Współpracownika? Umm... Zależy kogo. W mieście nie ma nikogo co zna się na demonach. - mężczyzna zatrzymał się i odwrócił się w stronę Gregory'ego.

- Erwin Knuckles. - odpowiedział bez wahania. Reszta posłała mu zdziwione spojrzenie, no dobra poza Erwinem. Ten bawił się w najlepsze.

- Jesteś tego pewien? Największy przestępca w mieście po stronie policji. Wiesz dobrze, jak zareaguje na to opinia publiczna. - tłumaczył Alex, niezbyt przekonany do tego pomysłu.

- Erwin sam był-w sumie to nadal jest demonem. Potrzebuje kogoś po ich stronie, inaczej skończę od razu martwy. - przekonywał nerwowo Montanha. Po jego słowach nastała dziesięciosekundowa przerwa. Koniec końców Andrews cicho westchnął, po czym przytaknął.

Siwowłosy i szatyn wymienili się spojrzeniami, nie potrzebowali słów ani żadnych większych ruchów, by przybić sobie piątkę i cieszyć się ze zwycięstwa.

Z drugiej strony Hank i Mia niezbyt wiedzieli czego właśnie byli świadkiem i czy powinni się cieszyć, płakać, a może tańczyć?

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Gregory od razu polubił się ze swoim nowym biurem. Pomijając fakt, że nawet nie wiedział o opuszczonym pomieszczeniu, które przez te kilkanaście lat się tylko kurzyło.

- Szefie, z tego, co rozumiem to kiedyś istniała już taka jednostka, tak? - spytał przerywając ciszę. Wraz z Alexem oraz Lincolnem, zastępcą szefa, postanowili trochę posprzątać pomieszczenie.

- Ta, kilkanaście lat temu istniało coś takiego. Mało kto jednak o tym pamięta. - mruknął Andrews wycierając kurz z biurka.

- Przestało działać, bo nie było już demonów? - zaśmiał się Montanha spoglądając na zakurzone książki na półkach.

- Nie wiem. - mężczyzna wzruszył jedynie ramionami.

- Nieee... Nie było zwyczajnie nikogo na to stanowisko. - odparł Lincoln odsłaniając zasłony. Światło wleciało do pomieszczenia, ukazując latające kurze w powietrzu. Dwójka policjantów przytaknęła na jego słowa. Było to w sumie całkiem logiczne. Po kilku minutach w głowie Gregory'ego zrodziło się kolejne pytanie.

- Ej Lincoln, wiesz może co się stało z poprzednim szefem tej jednostki? - spytał się, podchodząc bliżej do kolegi z pracy. Nastąpiła cisza. Czyżby poruszył jakiś cięższy temat? Może został zjedzony przez demona albo sam zrezygnował?

- Dwójka współpracowników popełnia samobójstwo, a szef zaćpał się na śmierć. Tyle mi wiadomo. - odpowiedział, głośno wzdychając.

- Oh... Słabo. - to jedyne co zdołał odpowiedzieć.







Mały bonus 

( ̄▽ ̄*)ゞ


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top