~Rozdział 2~
Bycie łowcą demonów to duża odpowiedzialność, ale Gregory Montanha miał to kompletnie gdzieś. W sensie, co niby miał z tym faktem zrobić? Udało mu się dostać jakieś książki o demonach i faktycznie czytał je od deski do deski. Problem leżał w jego głowie, dla której te informacje wydawały się niespójne, nierealne i przede wszystkim, głupie. Najbardziej nie lubił momentów, gdzie wszystko wydawało się nabierać sensu by na końcu przeczytać te słynne zdanie „Informacje zawarte w tym akapicie nie są jednak potwierdzone."
Kiedy kolejna z tych książek postanowiła się z nim tak zabawić nie wytrzymał i rzucił nią o drzwi? Te jak na zawołanie otworzyły się i osłoniły potencjalną ofiarę rzutu. Montanha cicho stęknął. Kompletnie nie miał ochoty na użeranie się z jakąkolwiek istotą ludzką.
- Ooo! Jak się ma pan maruda? – Spytał rozbawiony Erwin przechodząc przez próg drzwi. Nie mógł powstrzymać delikatnego śmiechu na widok naburmuszonej miny „partnera".
- A ty, co? Wystroiłeś się jak szczur na otwarcie kanału. Zaraz ci się ten strój cały ujebie.- Odparł kręcąc oczami szatyn.
- Nie wiem, o co ci chodzi... - mruknął siwowłosy poprawiając swoje włosy. Co by nie mówić, ubrania, które wybrał leżały na nim zajebiście. Czarna marynarka oraz tego samego koloru spodnie z połyskującą powłoką. Złote guziki w marynarce były nienaruszone odsłaniając jego białą koszulę, która była idealnie wyprasowana. Całości dopełniał czerwony krawat, który idealnie komponował się z nowym kolorem oczu, jaki nabył Erwin.
Mężczyzna z pewnością musiał zauważyć długie wpatrywanie się Gregorego w niego, więc szeroko się uśmiechnął ukazując przy tym swoje ostre kły.
- Tak właściwie to mam do ciebie kilka pytań. – Wzdrygnął się szatyn, po czym odwracając swój wzrok wypowiedział wspomniane słowa. Nagle usłyszał głośny huk blisko siebie. W ciągu kilku sekund Erwin znalazł się na jego biurku. Rozsiadł się wygodnie i rzucił krótkie „Zamieniam się w słuch".
- Wytłumacz mi kurwa, czym ty teraz jesteś, jeśli nie człowiek i nie demonem. – Powiedział marszcząc brwi. Usiadł porządniej na fotelu i oparł jedną rękę na nałokietniku.
- Hmm... Czyżby pan łowca demonów sam nie wiedział jak oswoił jednego z nich? – Odpowiedział ironicznie. Wkurwiony wzrok mężczyzny dał mu jednak znać, aby przeszedł do rzeczy.- Powiedzmy, że jestem w stanie kontrolować swoje moce. Z tego, co mi wiadomo demony potrzebują silnego negatywnego uczucia, aby opętać daną osobę.
Gregory kiwnął głową. Nagle jednak poczuł na swoich kolanach coś ciężkiego. Erwin dalszy wywód kontynuował już siedząc na jego kolanach. Było to dla starszego dosyć niekomfortowe, lecz jednocześnie jego ciało dostało chwilowego paraliżu i nie był w stanie wykrzyczeć głośnego, „co ty odpierdalasz?"
-, Kiedy to uczucie zniknie, one też znikają, proste? – Mówił dalej wiercąc się na kolanach mężczyzny.
-, Czyli rozpierdoliłeś cały gang GSK, bo nie chciałem pójść z tobą do klubu? – Spytał chwytając biodra Erwina. Wkurwiało go jego ciągłe ADHD, a posrana pozycja była czymś, co zdołał jeszcze przeżyć.
- Nie do końca. Byłem na ciebie wkurwiony, bo od kilkunastu dni miałeś we mnie wyjebane. Zawsze tylko, „Erwin nie mam czasu" albo „Erwina kurwa jestem w pracy" albo „Erwin rucham się właśnie z Mią nie mogę gadać"!
- Ej! Nigdy nie było takiej sytuacji.
- Nigdy nie ruchałeś się z Mią? Wow, nigdy nie mówiłeś, że jesteś takim wiernym katolikiem. Myślałem, że seks pozamałżeński to dla ciebie chleb powszedni.
- Ruchałem się, ale nikomu się tym nie chwaliłem!
- No to pewnie chujowy był ten seks.
To było za dużo. Gregory zrzucił mężczyznę ze swoich kolan, który z hukiem upadł na zimną, drewnianą podłogę.
- AAA! TY KURWO! – Krzyknął Knuckles z bólu.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
To, że w mieście pojawią się pierwsze przypadki opętań było wiadome, jednak nikt nie wiedział jak szybko może to nastąpić. Gregory zadawał sobie inne pytania, a właściwie to jedno pytanie. Coś co go ciekawiło, a jednocześnie wywoływało dziwny niepokój.
Czemu GSK to zrobiło?
Byli pojebani, jak większość świata gangsterki w tym mieście, lecz istnieją pewne granice. W dodatku nie byli aż tak inteligentni by wpaść na taki pomysł. Ba! Czy oni wcześniej mieli w ogóle jakieś powiązanie z czarną magią?
- Hej Hank! – krzyknął Montanha do swojego przyjaciela, który akurat szedł do biura szefa. Mężczyzna chciał mu pomachać, lecz jego obie dłonie były zajęte trzymaniem sterty papierów.- Co to?
- To? Nie wiem, Xander powiedział mi, że Capela usłyszał od Susanne, która dostała komunikat na radiu od Nelsona, który dowiedział się od Aidena, że szef Alex chciał to w swoim gabinecie. No to niosę. – powiedział na jednym wdechu. Gregory wzruszył ramionami. Typowy dzień w policji, trzeba ciągle coś robić, ale nikt nie wie w jakim celu.
- Aha, no dobrze. – odpowiedział.- A przesłuchaliście Petera Purkera?
- Coś tam było. Typ powiedział, że ktoś mu to kazał zrobić i jak najszybciej spierdolił z miasta.
Okej, to była zdecydowanie posrana sytuacja. Montanha miał teraz wiele pytań w głowie.
Kto kazałby GSK wywoływać demony? Jak ich w sumie do tego zmusił? Dlaczego akurat porwali Erwina? Jakim cudem jebany Peter Purker tak łatwo opuścił miasto? Czy nie wklepali mu łatki poszukiwanego? Jeśli tak, dlaczego? Dlaczego tym wszystkim nie zajmuje się pierdolone DTU?
Zanim jednak zdążył je wypowiedzieć na głos Hank już dawno polazł do gabinetu Andrewsa.
Mijała już kolejna godzina służby, a nowe zlecenia nie pojawiały się.
- To co? Dzisiaj mamy wolne? – spytał Erwin wychodząc zza rogu. W jego dłoni znajdował się kubek z gorącą kawą.
- Nawet tak nie mów.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
- Mam dla was pierwsze zlecenie. – odparł Alex wykładając na biurko Gregorego folder z jedną kartką w środku. – Macie się z tym jak najszybciej uporać.
Szef wyglądał jakby nadepnął na kloca lego, innymi słowy był mocno podenerwowany, a w jego głosie słychać było delikatny ból.
- Aha??? Żadnego „powodzenia" ani „Wierzę w was" ani „pocałuj mnie w dupe"? Nie dziwie się, że ta jednostka jest taka depresyjna skoro wasz szef tak was motywuje. – odparł Erwin przeciągając się w rogu.
- Nie przesadzaj. Może nadal ma problem do tego, że KRYMINALISTA pracuje w policji. – mruknął szatyn akcentując mocno słowo „kryminalista". Chwycił za folder i wyjął z niego cienki papierek. Na nim znajdowało się jakieś rozmazane zdjęcie oraz adres ulicy, gdzie ostatnio widziano demona. A! I małym druczkiem liczbę ofiar.
- Ooo! Tylko 5 osób? To jakiś bambik, a nie demon. – mówił Erwin patrząc się przez ramie na ten krótki dokument. – Dobra. Koło Burgershota się kręci. Jedziemy?
- A mamy jakiś inny wybór? – spytał Montanha.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Podjechali pod samego Burgershota. Na ich szczęście wszystkie miejsca parkingowe były wolne, niestety restauracja stała pusta. Oboje ruszyli powoli do środka. Montanha burknął z obrzydzeniem kiedy jego but natrafił na kałuże krwi.
- Narzekałeś na pustki, a zobacz ile osób tutaj jest! – powiedział z ironią w głosie Erwin pokazując palcem na kilku martwych pracowników. Ich ciała miały jeden wspólny element, każdemu brakowało jakiejś kończyny. Jedna z pracowniczek nie miała ręki, druga nogi, trzeci pracownik nie posiadał głowy, a ciało czwartego było przedzielone idealnie na pół.
- No nie powiem, ten demon to faktycznie precyzyjnie zabija. – odpowiedział szatyn po czym ruszył dalej. Poza jednak wspomnianymi ofiarami w restauracji nie było kompletnie nic. W sumie czego się spodziewał? Że demon wyjdzie ze schowka na miotły i da mu kupon na darmowego burgera?
Opuścili lokal i tak właściwie to nie wiedzieli co mają dalej zrobić ze sobą.
- I co teraz? – spytał Erwin rozglądając się wokół.
- Nie wiem, może przesłuchajmy świadków? – odpowiedział ironicznie Gregory.
- Ta? Te niemowy to mi gówno powiedzą. Już wolę zrobić to. – po tych słowach wyjął z kieszeni zapalniczkę i podpalił śmietnik przed wejściem do lokalu.
- Co ty kurwa robisz? Dumny jesteś z siebie człowieku, demonie, kurwa hybrydo?
- No co? Trzeba coś odwalić. Na przypale albo wcale!
- Nie no ja się do ciebie nie przyznaje.
Montanha postawił na najbezpieczniejszą z opcji. Przeczekać w aucie całą akcje. Nie śpieszyło mu się i tak uganiać się za demonem, który może z łatwością pozbawić go wszystkich kończyn.
- Chce donuta. – ciepły oddech na jego karku uświadomił go, że przecież nie może tego zrobić przez pewnego siwego chuja.
- Jakiego kurwa donuta? – spytał podnosząc jedną brew do góry- typie przed chwilą widzieliśmy wielką masakrę w burgershocie a tobie chce się żreć?
- A tobie nie? Słuchaj, wprowadzili teraz takie nowe do tej małej pączkarni. Kilka uliczek stąd, 10 minut jazdy. No prooooosze! – stękał mu nad uchem jakby od tego jednego donuta miało zależeć jego całe życie. Nic dziwnego, że po kilku minutach namawiania Gregorego ten w końcu się ugiął i zgodził się na pojechanie we wspomniane miejsce.
Wsiedli do auta i ruszyli z piskiem opon do pączkarni. Oboje w środku modlili się aby żaden z policjantów akurat nie wpadł na ten sam pomysł co oni. O ile Erwin miał już przygotowaną w głowie wymówkę, tak Monte kompletnie o tym zapomniał i dopiero kiedy stali na światłach zdał sobie sprawę z potencjalnego zagrożenia.
- Ej kurwa co my powiemy innym funkcjonariuszom jak nas zobaczą na pączkach? – spytał delikatnie spięty mężczyzna zaciskając dłonie na kierownicy.
- Ja mam wymówkę. Montanha strasznie chciał tam pojechać i zostałem zmuszony do jazdy z nim. – powiedział ze wścibskim uśmiechem.
- No ty kurwo! Ja się serio pytam!
- No to nie wiem. Może powiemy, że chcieliśmy sprawdzić okolice i- DEMON!
- Co za chujowa wymówka.
- NIE SERIO! PATRZ, DEMON!
Wzrok mężczyzn powędrował delikatnie w górę.
- O kurwa fakty-
Głośny trzask rozniósł się w uszach obu mężczyzn. Ich auto zaczęło dachować.
Można byłoby rzecz, normalny dzień w mieście.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
- Grzesiu! Żyjesz?! – głośny krzyk wybudził Gregorego, który był w zbyt dużym szoku aby zareagować jakoś na całą sytuację. Dopiero mocny Plaskacz siwego na jego policzku przywrócił jego trzeźwe myślenie.
- Żyje! –odpowiedział i niechętnie podniósł się z ziemi. Ich radiowóz aktualnie leżał zniszczony na ziemii, a obok niego znajdowało się poturbowane ciało, w które wbiło się szkło z szyby.
Mężczyzna czuł jak pot spływa mu po czole. Czy bał się tego demona? W pewnym sensie tak. Wyobrażał go sobie jako ogromnego mutanta albo co gorsza małego skurwiela, którego nigdy nie będzie w stanie złapać. Jak duże było jego zdziwienie gdy z dachu jednego z budynku usłyszał głośny, damski krzyk.
- EEEERWIIIIIIIN! TY GNOJU! – krzyk, który przez pierwsze sekundy nie mógł przestać odbijać się od uszu obu panów. Siwowłosy od razu spojrzał w stronę dachu i przełknął nerwowo ślinę.
- E-eva? – spytał po cichu,a jego wzrok nerwowo spoglądał raz na kobietę na dachu, a raz na Grzesia.
- No nie pierdol, że to twoja ex. – mruknął zrezygnowanym tonem Montanha, który zmarszczył swoje brwi. No tak, wszystko jak zwykle musiało się kręcić wokół tego siwego chuja.
Eva Mccarrot poza byciem bardzo atrakcyjną blondynką była również znana ze swojego sukowatego charakteru i od kiedy zerwała z Erwinem na każdym kroku starała się podcinać jego organizacji skrzydła. Choć sama nigdy by się do tego nie przyznała, bolał ją fakt, że siwowłosy tak szybko po ich rozstaniu pozbierał się i znalazł kobietę na jej zastępstwo. I to jeszcze kobietę tak miłą, tak nudną (jej zdaniem oczywiście), że nie była w stanie pojąć jak można nie zanudzić się z kimś takim na śmierć.
Kobieta była ubrana w krótką czarną bluzkę na ramiączka, brudnozieloną kurtkę z futrem na kapturze oraz krótką spódniczkę, spod której wystawały czarne spodenki rowerowe. Co jednak faktycznie przykuwało uwagę to po pierwsze małe czerwone rogi na jej głowie ,po drugie ogromna kosa w jej dłoni. Kosa, która już po chwili pojawiła się przed oczyma Gregorego. Kompletnie sparaliżowany stał w miejscu, pot spływał po jego twarzy, a nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej stawało się coraz bardziej nieznośne.
- Uciekaj stąd. – krzyknęła wymachując wspomnianym ostrzem. Mężczyzna jednak nie miał zamiaru odpuszczać, to nie było kompletnie w jego stylu.
...
...
Okej, tak naprawdę spodziewał się wyrzucenia z policji jakby tak sobie uciekł z miejsca zdarzenia. Dlatego też z całej siły starał się opanować trzęsącą dłoń i odsunął końcówkę ostrza od siebie by później groźnym wzrokiem zmierzyć dziewczynę. Chociaż ta musiała wyczuć jego udawaną pewność siebie ,ponieważ parsknęła cichym śmiechem.
- Jestem pierdolonym łowcą demonów, nie mogę tak sobie stąd pójść. – odparł po chwili. Dziewczyna prawdopodobnie nie mogła już słuchać jego pierdolenia, więc w przeciągu kilku sekund wzięła ogromny zamach, który rozciąłby go na pół.
No właśnie, rozciąłby go, ale tak się nie stało.
- Hej, miałaś jakąś sprawę do mnie, co nie? – odparł Erwin, który nagle znalazł się za dziewczynę. Chociaż nie, on nie stał za nią, on wręcz wtulał się w jej plecy. Wtedy też z ust dziewczyny wydobył się głośny krzyk. Gregory ledwo co powstrzymał zbierające się w jego ustach wymioty, kiedy kawałek szkła trzymany przez siwowłosego mocno wbił się w biodro dziewczyny. Erwin wkładał je coraz głębiej, aż w końcu dziewczyna odepchnęła go od siebie i chwyciła się za krwawiącą ranę. Wyciągnęła szkło i kompletnie nie przejęta krwawiącą raną rzuciła się na niego.
Rozpoczęła się walka dwójki demonów. Erwin przemienił się, chociaż z jakiegoś powodu nie posiadał skrzydeł. Montanha natomiast odsunął się i w skupieniu oglądał ich poczynania. Wiedział jedną ważną rzecz, nie jest w stanie zdziałać nic jeśli nie zna dokładnej przyczyny problemu.
Skrzyp kosy przejeżdżającej ostrzem po metalowej bramie jednego z budynków był nieoficjalnym powiedzeniem „start!". Dalsze losy toczyły się szybko, podskok, krzyk, uderzenie i blok. Pewnego rodzaju zawahanie się ze strony siwowłosego, który jednym pewnym ruchem był w stanie pozbawić oka dziewczynie. Nie zrobił tego, za to chwycił ją za włosy i sprowadził do parteru. Nagle jednak noga kobiety z ogromną siłą uderzyła w jego krocze. Krzyknął głośno chwytając się za wspomniane miejsce, powoli odsuwając się. Eva wykorzystała okazje i zacisnęła mocniej dłoń na swej broni.
Gregory nigdy nie zapomni tego pojebanego widoku jaki aktualnie miał przed sobą. Wyłaniające się ostrze z głowy Erwina, które niestarannie rozcinało jego demoniczny łeb. Jego oczy szeroko otwarte, tak samo jak usta. Czy krzyczał? Czy wołał o pomoc? A może śmiał się prosto w twarz Evie?
Policjant nie miał pojęcia. Wszystko dla niego działo się w pierdolonym zwolnionym tempie, a na dodatek w tle zamiast dźwięków z otoczenia słyszał piszczenie połączone z jebanym Ave Maria. Krew lała się na boki, cała ulica była ubrudzona w niej. W sumie jebać ją, Eva wyglądała jakby urwała się z jakiegoś horroru, ponieważ mocny rozprysk ubrudził okropnie jej ciało.
Ciało Erwina runęło na ziemie uderzając przy okazji o jeden z samochodów. Kierowca pisnął ze strachu, ciekawe jakim cudem udało mu się przeżyć do tego momentu? To nieważne, bo już po chwili jego żywot dobiegł końca. Oczywiście morderczynią ponownie była Evka.
Gregory stał i przyglądał się całej akcji w niemałym szoku. Czy zaraz nie podzieli losu Erwina? Nie musiał długo czekać, ponieważ Mccarrot wyszczerzyła się szeroko w jego stronę. Całe życie przeleciało mu przed oczami.
Wszystkie miłe chwile, wszystkie okrutne chwile.
Pierwsze zauroczenia, pierwsze błędy młodości. Wszystko to niczym ostrze, które leciało w jego stronę, niszczyło go od środka. Śmierć przez to nie wydawała się być czymś tak złym. Nie miał myśli samobójczych, ale również zdawał sobie doskonale jakie zagrożenie przynosi mu jego zawód.
Na szybko pomodlił się w myślach do Boga, aby ten znalazł dla niego miejsce w niebie. Nie był w końcu aż tak złym człowiekiem?
A może był?
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Moment przed swoją śmiercią jest niczym zakończenie filmu, musi mieć jakiś sens inaczej każdy będzie mieć wyjebane. W końcu kogo obchodzi kolejny wypadek samochodowy, o wiele ciekawsze wydaję się być zaćpanie na śmierć. Zadajesz wtedy sobie pytania, czemu ta osoba to zrobiła? Jaka była jej historia?
Montanha wiedział, że zaliczy się do przypadku numer 1, dopiero co rozpoczął pracę na nowym stanowisku i już zjebał. To dosyć ironiczna śmierć, prawda?
Dlatego też ostrze w ostatniej chwili zboczyło z trasy do jego serca, nie wbiło się zwyczajnie aż tak głęboko. Draśniecię na klatce piersiowej zaczęło krwawić, a Gregory mocno je ścisnął i z krzykiem upadł na kolana. Jego rozmazana wizja zauważyła niewyraźną figurę, pomimo słabego widok był na 100% pewien tożsamości tej osoby.
- Eva kurwa, mieliśmy to załatwić 1 na 1. – powiedział zirytowanym tonem puszczając nadgarstki dziewczyny.
- Przecież zaraz się uleczy! Nie panikuj. – krzyknęła przewracając oczami. Erwin natomiast dał jej jednoznaczny wzrok, który oznaczał „zjebałaś". Oczy Mccarrot na początku powędrowały na Gregorego, pozniej na Erwina, znowu na Gregorego i kolejny raz na Erwina by na koniec spojrzeć na krwawiącą ranę Grześka.
- TY DEBILU! CHCESZ WALCZYĆ Z DEMONAMI, A NIE MASZ ŻADNEGO PAKTU NA LECZENIE?! – krzyknęła spanikowana i ruszyła w stronę mężczyzny. – PRZECIEŻ ŁOWCY DEMONÓW ZAWSZE JE MIELI! TY IDIOTO!
- ZAMKNIJ PIZDE EVKA! SZYBKO BIERZEMY GO DO SZPITALA. – wykrzyczał siwowłosy. Wtedy też szatynowi kompletnie urwał się film. Miał jedynie nadzieję, że nie umrze w szpitalu. Wtedy koledzy z pracy pewnie dusiliby się ze śmiechu na jego pogrzebie.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Mężczyzna obudził się. To już było dla niego dobrym znakiem. Ostre białe światło pochodzące ze szpitala, tak dobrze znane szatynowi. Te niewygodne łóżko, ta zawsze zbyt twarda poduszka oraz mocno wyczuwalny bandaż.
- Obudził się! – krzyk jakiejś pielęgniarki sprawił, że otworzył szerzej oczy. Poczuł mocny ścisk na lewej dłoni. Spojrzał się we wspomnianą stronę i zauważył pokerową twarz Erwina, która wpatrywała się prosto w jego oczy.
- Jesteś debilem. – odparł krótko.
- No i co? – dostał tak samo krótką odpowiedź.
Przepraszam za brak aktywności. Bardzo chciałabym wrócić do mojej aktywności z euforii czyli co tydzień w niedziele rozdział. Czy mi się uda? Mam nadzieję.
Także widzimy się pewnie w następną niedzielę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top