|II| princess
|4,7k|
och kochanie. jesteśmy tacy sami
- Spierdalaj! - krzyknął, gdy złapałem go za ramiona. Odepchnął mnie, a potem wyszedł z pokoju. Ruszyłem za nim. - Zostaw mnie, kurwa!
- Kook, daj mi wyjaśnić...
- Nie chce cię słuchać! - warknął, a gdy znów złapałem go, tym razem za rękę, wyrwał ją, jakby mój dotyk parzył jego skórę. - Daj mi spokój - powiedział przez łzy i odszedł ode mnie w najdalszy kąt kuchni. - Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń.
- Jeonggukie, proszę...
- Nie! - wrzasnął, więc zatrzymałem się w połowie kroku. Spojrzałem na niego i omal nie pękło mi serce, bo płakał i łkał przeze mnie.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w kuchni. On, oparty o parapet, ja sterczący w drzwiach. Każda próba zbliżenia się do niego, skutkowała kolejnym krzykiem. Realnie spędziłem w kuchni prawie czterdzieści minut, zanim przyszedł Jimin. Rzucił nam "hej" z przedpokoju, a potem wszedł do kuchni, lustrując nas zdziwionym spojrzeniem. Dotknął mojej ręki, ale po chwili już był przy płaczącym chłopaku. Ten, szybko wpadł w ramiona starszego.
- Co się stało, skarbie? - zapytał, ale tancerz nie odpowiedział. Jimin co chwila przenosił swoje spojrzenie na mnie, szukając zrozumienia, pomocy, wyjaśnień. Ale ja milczałem. Wpatrywałem się w drobną dłoń Parka głaszczącą czarne włosy wyższego. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nic już nie zostało.
Przez chwilę czułem się, jak we śnie. Modliłem o to, by wszystko okazało się koszmarem. Chciałem obudzić się w łóżku jednego z nich, przytulany przez dwa ciała - jedno mniejsze, drugie całkiem podobne gabarytami do mojego. Ale zaraz do tej wizji dołączyła myśl o Min Yoongim, który swego czasu też tak idealnie pasował do moich ramion.
Pamiętam, jak dobrze mi było, gdy tuliłem go do siebie. Pamiętam, jaki szczęśliwy był, gdy powiedziałem mu "hej, Yoongi, podobasz mi się". Uśmiechał się tak szeroko, jak mógł, a za każdym razem, gdy utwierdzałem go w przekonaniu, że go uwielbiam - wpadał mi w ramiona. Yoongi był moją pierwszą poważniejszą miłością, której oddałem całe serce. Z trudem przyjąłem wiadomość o jego wyprowadzce, ale pozwoliłem mu realizować się w tym, co kochał. A dalszą naukę w kierunku, który go interesował mógł podjąć tylko w stolicy. Nie robiłem u wyrzutów, bo ważniejsze było dla mnie jego szczęście. A kiedy sam tęskniłem za nim za dnia, on te dnie spędzał na uczelni, a gdy płakałem za nim po nocach, on na te noce szukał sobie towarzystwa.
- Taehyungie, co się stało? - zapytał jeszcze raz Jimin, coraz bardziej zdenerwowany, gdy zrozumiał, że go nie słuchałem. Odleciałem. I w końcu Jeongguk podniósł głowę i zaśmiał się.
- Nic się nie stało - odparł, wycierając łzy. Blondyn patrzył na niego niezrozumiale. - Prawda, Tae-hyung? Po prostu trochę się pokłóciliśmy.
- O co? - dopytywał starszy.
- Chodzi o wojsko - wykrztusił, a Jiminowi więcej nie było trzeba. Gdy tylko padało słowo "wojsko", od razu milkliśmy, nie chcąc poruszać tak delikatnego tematu.
Sam zdębiałem na te słowa. Jeon posłał mi tylko jedno, znaczące spojrzenie. Poszedłem do siebie, gdzie też spędziłem resztę dnia. Chłopacy pytali, czy wyskoczę z nimi na obiad, ale nie chciałem. Straciłem cały apetyt. Z resztą młodszy powiedział, że może faktycznie lepiej będzie, jak sobie odpocznę. Gdy wyszli, zadzwoniłem do siostry.
Nie powiedziałem jej oczywiście "co mi jest", ale sama wyczuła, że chyba średnio się czuje. Mój zły humor przekładał się nawet na ton mojego głosu. Powiedziała, że wie, że na pewno jej nic nie powiem, bo przecież taki już jestem, ale chciała bym pamiętał, że zawsze mogę się jej wygadać. Zapytałem, jak w domu. Cóż, normalnie. W Daegu wszystko toczyło się w swoim tempie i doskonale wiedziałem, o czym mówi. U nas w domu nic wielkiego się nigdy nie działo. A jak już, to szybko było to uciszane. Dlatego wieści z domu nigdy niczym się nie różniły. Tak było i tym razem.
- Nie myślałeś, żeby wrócić? - zapytała tylko, ale mruknąłem, że nie wiem.
Bo nie chciałem wracać. Jak do tej pory, Seul był spełnieniem moich marzeń. Nie licząc beznadziejnych studiów, omamów odnośnie byłego chłopaka, zgwałcenia byłego chłopaka, chorobliwej zazdrości swojej i współlokatorów, a także tego całego związku, którego nie rozumiałem, a który sprowadzałem czasami do zaspakajania własnych potrzeb. Oczywiście, kosztem ich. Ale tego jej nie mogłem powiedzieć. Moja siostra na pewno lepiej spała z myślą, że jej brat rozwija się w stolicy, która może wcale nie była marzeniem, a właśnie koszmarem?
Przez kolejne dni żyłem, jak na autopilocie. Jadłem, spałem, chodziłem na zajęcia, ale gdy ktoś coś do mnie mówił, zazwyczaj musiał powtarzać dwa razy. Jeongguk unikał mnie, a Jimin nie dopytywał o rzekome wojsko. Dla mnie to i lepiej. Nie wiem, co miałbym mu w takiej sytuacji powiedzieć. Dalsze brnięcie w kłamstwa było nienajlepszym pomysłem i nie chciałem karmić Parka zatrutymi jabłkami. Głupio mi było, gdy ten proponował seks. Po fatalnym obrocie spraw w barowej toalecie, straciłem chyba całe libido. Nie spadło, czy coś. Po prostu zniknęło. Tłumaczyłem to przemęczeniem, ale coraz trudniej mi było go odpychać, zwłaszcza, że Jimin był ekspertem w dziedzinie kuszenia. Zabawy w trójkę już w ogóle odpadały, choć to te sytuacje przychodziły mi do głowy zawsze, gdy ich nie chciałem. Poza tym, wątpiłem w to, że Jeongguk tak chętnie wskoczyłby mi do łóżka, nieważne nawet czy w roli aktywa, czy pasywa. Przez jakiś czas tylko zabijał mnie wzrokiem, więc raczej nie podobały mu się propozycje Jimina, który sugerował mu czasami, by mnie trochę zachęcił. Takie gierki kończyły się tym, że ja zamykałem się w pokoju, a oni albo rezygnowali, albo bawili się sami, doprowadzając mnie do szału. Ale nie mogłem ich dotknąć. Ich cudowne ciała nie zasługiwały na zbezczeszczenie przez moje brudne, zdradzieckie dłonie, które jakiś czas temu szarpały włosy innego mężczyzny i przyciskały jego głowę do własnego krocza.
Było mi tak bardzo źle. Czułem się beznadziejnie sam ze sobą, a każde spojrzenie w lustro kończyło się besztaniem we własnych myślach. Kim ja byłem, by nadal zazdrośnie spoglądać na ich złączone usta? Nie byłem wart ich atencji, bo wiedziałem, że zjebałem. Przez kilka mocniejszych drinków i przede wszystkim przez niezdecydowane serce, zniszczyłem to, co jako jedyne trzymało mnie przy życiu.
Poważną rozmowę z Jeonem przeprowadziłem dopiero parę dni po tym, jak ten podsłuchał moją rozmowę. Wróciłem z pracy przed dwudziestą, ale ten dzień zaliczał się do tych, kiedy ilość klientów nie pozwalała mi nawet na wyjście do toalety. Położyłem się więc do łóżka, a chłopak przyszedł do pokoju dwie godziny później. Obudziłem się, bo trzasnął drzwiami, choć raczej nieumyślnie. Gdy położył się do łóżka, zapytałem, czy możemy porozmawiać.
- Nie mamy o czym, hyung.
No tak, nic nowego w kontekście ostatnich dni. Choć i tak dobrze, że w ogóle mi odpowiedział. Mógł przecież robić ze mnie idiotę i udawać, że śpi. Albo nie udawać i i tak mnie zignorować.
- Dobrze wiesz, że mamy.
Nie odpowiedział na to, bo pewnie tylko wzruszył ramionami, zapominając że w ciemności nie mogę tego zobaczyć. Podniosłem się jednak i poszedłem do niego. Nie kładłem się od razu, bo z tyłu głowy świtała mi obawa, że skopie mnie z łóżka, więc usiadłem, po chwili kładąc dłoń na jego odkrytym ramieniu. Był lekko rozgrzany. Dotyk jego skóry pod moimi opuszkami był zdecydowanie tym, za czym tęskniłem. A teraz leżał obok. Niedostępny dla mnie, bo sam z niego zrezygnowałem. Chyba upadłem na głowę.
- Dlaczego nie powiedziałeś Jiminowi prawdy?
- Bo prawda złamałaby mu serce.
Między nami znów zabrzmiała cisza, przerywana jedynie cichymi oddechami. Przełknąłem z trudem ślinę, nim znów zebrałem się w sobie, by się odezwać.
- Chcesz o tym pogadać?
- O twojej zdradzie? - wysyczał wręcz. - Chyba podziękuję.
- Jeonggukie, chcę by między nami znów było dobrze.
- Nic już nie będzie dobrze, hyung - powiedział już łagodniej. Przez jego smutek czułem się jeszcze gorzej, jak ostatni drań, któremu jedyne co ostatnio wychodzi to robienie innym krzywdy. - Już ci nie ufam.
- Chciałbym to zmienić.
Znów odpowiedziała mi cisza. Była bolesna, ale lepsza niż krzyki i płacz. Przynajmniej tak myślałem. Tak naprawdę to była dużo gorsza, bo gdy Jeongguk wydzierał się na mnie, okazywał jakieś emocje, pokazywał jak go to boli. A cisza mogła oznaczać, że przestało mu zależeć.
- Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale chciałbym - dodałem po chwili, przenosząc dłoń z jego ramienia na włosy. Były nadal lekko wilgotne dzięki wcześniejszemu prysznicowi. - Powiedz mi tylko jak.
- Nie wiem, hyung - odparł od razu, zabierając moją dłoń. Odrzucił ją, ale nie chciałem się poddawać. - Lepiej będzie, jak postaramy się udawać, że wszystko jest okey.
- Udawać? Nie chcę udawać.
- Inaczej już nie będzie, a nie pozwolę, by Jiminie-hyung cierpiał dlatego, że ty kochasz kogoś innego.
- Kocham tylko was.
- To kim jest "Yoongi"? - zapytał trochę nerwowo. - Masz kogoś na boku? Kurwa, trzeciego chłopaka - parsknął, ale wiedziałem, że powstrzymuje płacz. Zagryzłem wargę. Nie mogłem mu teraz kłamać, bo jedynie bym nam tym zaszkodził.
- Yoongi to mój były chłopak - odparłem.
- Wiesz co? Tak naprawdę to już mnie to nie obchodzi - powiedział, przeszywając tym moje serce na wylot bardzo, bardzo ostrym, w dodatku posypanym solą ostrzem. - Przez ten czas będziemy udawali, że nic się nie stało, a potem to już rób, co chcesz.
- "Przez ten czas"? - zapytałem bo nie wyobrażałem sobie, jak mielibyśmy tkwić w takiej relacji przez nasz związek.
- Dopóki nie wyjadę.
Tym razem to ja parsknąłem.
- Wyjedziesz?
- Tak, kurwa - warknął, podnosząc się w końcu z pozycji leżącej. Nasze ciała dzieliło kilka centymetrów, więc czułem na twarzy jego miętowy oddech. - Idę do wojska, zapomniałeś?
- Chyba nie mówisz poważnie.
- Hyung, czy ty w ogóle słuchałeś, co mówiłem po egzaminach? I wcześniej?! Żaliłem ci się odnośnie ojca. Powiedziałem tylko tobie o moich obawach, ale najwidoczniej miałeś to gdzieś, bo nie pamiętasz.
- Jeongguk, kurwa mać, jesteś dorosły! - krzyknąłem, a on odsunął się lekko. - Możesz iść do wojska dopiero za kilka lat. Obaj dobrze wiemy, że tak byłoby lepiej. Masz talent i chcesz go zaprzepaścić, bo boisz się ojca. To żałosne - rzuciłem, mierząc się z jego wściekłym spojrzeniem, tak dobrze widocznym nawet w ciemnościach. Miałem wrażenie, że chłopak gdyby tylko mógł, zamieniłby się w wilkołaka i zjadłby mnie na kolację. - Po co ci było to wszystko, skoro teraz chcesz to tak zwyczajnie zostawić? Po co Seul? Po co głupi konkurs, gdzie rywalka złamała nogę? Po co walka o swoje marzenia?
- To ty jesteś żałosny! Ja chociaż mam marzenia, a ty kręcisz się dookoła niczego! Nienawidzisz tego, co robisz i boisz się do tego przyznać! - wyrzucił, na końcu ledwo łapiąc oddech.
Nie wiem, który z nas bardziej był w tamtym momencie zdenerwowany. Zdenerwowany tym, że drugi ma rację.
- Myślisz, że to taki proste?! - wrzasnąłem, budząc tym Jimina, który odsypiał wcześniejsze wyjście do pubu z koleżankami z roku. - Straciłem rok życia, pracując w tych wszystkich podrzędnych miejscówkach, by mieć za co się przeprowadzić. Potem, chciałem tylko stamtąd uciec. Uciec od miasta, w którym był ojczym nieakceptujący mojej orientacji, no i oczywiście były chłopak, a raczej wspomnienia o nim.
- To nie zmienia faktu, że jesteś zwykłym tchórzem! Z resztą, sam nie mam łatwych relacji z ojcem, ale ty tego przecież nie potrafisz pojąć!
- Z tym, że ja się swojemu umiem postawić, a ty przytakujesz i merdasz ogonem, gdy on rzuca ci kość! Trzeba było powiedzieć "nie"!
- Ty też mogłeś powiedzieć "nie"! "Nie, Yoongi nie kocham cię" - powiedział, a wtedy światło w pokoju zapaliło się.
Zszokowana mina Jimina była jednie gwoździem do trumny. Jeon z wściekłej bestii zamienił się nagle w porzuconego szczeniaczka. A ja w tym wszystkim byłem hyclem.
- Co się tak wydzieracie? I co to miało być za zdanie, Jeonggukie? O kim mówicie? - zapytał Park, drapiąc się po blond czuprynie.
- To tylko drobna sprzeczka - powiedział od razu chłopak, zbierając się z łóżka, podchodząc do Jimina.
- Drobna to jest moja rąsia w porównaniu do tej Taehyunga, a to co tu się dzieje, to Armagedon. - Popatrzył po nas i nie dał się wyciągnąć młodszemu z pokoju. - Mówcie mi, ino już, bo się martwię o was ostatnio.
- Zdradziłem was - powiedziałem, obserwując jak twarz Jimina blednie.
- Taehyung! - warknął Jeon, wręcz wyszarpując Parka z naszej sypialni.
- C-Co? - wykrztusił starszy, a ja kiwnąłem głową.
- Zdradziłem was, jest mi z tym cholernie głupio i chcę to naprawić. Jeongguk przyłapał mnie, ale nie chciał ci mówić, bo za bardzo cię kocha.
- Co ty pierdolisz? - zapytał jeszcze Jimin, a wtedy sam wstałem, po chwili mierząc się z groźnym spojrzeniem Jeongguka. - Zdradziłeś nas, co, co kurwa? Zdradziłeś? Z kim niby? Kurwa, chyba sobie jaja robicie - parsknął, odsuwając się od nas. Zlustrował najpierw mnie, potem Jeona. - Zdradziłeś mnie? Mnie?! - krzyknął, wskazując palcem na swoją pierś. - Mnie się od tak nie zdradza, ja pierdolę - syknął, a potem zrobił krok do tyłu. Potem do przodu. Zachwiał się, jakby kręciło mu się w głowie. Był wściekły, zupełnie tak, jak Jeongguk jeszcze przed chwilą. - Zajebie cię - wysyczał jeszcze i rzucił się na mnie, od razu sięgając do mojej twarzy.
Nie spodziewałem się tego. Naprawdę się nie spodziewałem, więc nawet nie zdążyłem zareagować. I mimo tego, że Jimin nie był za wysoki, ani specjalnie silny to nieźle mi przyłożył, szczególnie w brodę, przez co zagryzłem sobie język. Głównie przez to polała się krew, bo inne ciosy skończyły się najwyżej siniakami, ale zanim Jeongguk odciągnął Jimina, minęła dość bolesna chwila.
- Wypierdalaj! - wrzasnął Jimin. Powtórzył to jeszcze parę razy, nim faktycznie zawinąłem swoją torbę, kilka ciuchów z podłogi i wyszedłem, trzaskając drzwiami, na końcu słysząc jeszcze jego płacz.
Cóż, jego reakcja nie była przesadzona. Sam pamiętałem, jak Yoongi powiedział mi przez telefon, że ma kogoś. Gdy usłyszałem to pierwszy raz, umarła jakaś część mnie, a pustkę wypełnił od razu gniew. I gdybym miał wtedy przed sobą Mina, pewnie strzeliłbym mu chociaż jakiegoś zachowawczego liścia. Jimin był skomplikowanym charakterem, który od początku naszej znajomości lubił wszelkiego rodzaju gierki, więc nie do pomyślenia dla niego była przegrana. Bo pewnie w ten sposób traktował właśnie zdradę - jako swoistą porażkę.
Udałem się w jedyne miejsce, w jakie mogłem, a przekraczając próg mieszkania, czułem, że to będzie naprawdę ciężki wieczór.
Sana otworzyła mi w czarnym, satynowym szlafroku, niczym modelka z gazety z bielizną. Nie pasowały do tego tylko jej roztrzepane włosy i brak makijażu, ale była wystarczająco ładna, by pokazywać się bez niego. Z resztą, była północ. Nie wymagałem od niej kiecki i brylantów, tylko pomocy.
Była zdziwiona, ale kryło się w tym też zadowolenie. Delikatne, jakby bała się mnie urazić, ale pewnie nie raz myślała sobie co by było, gdybym pojawił się w środku nocy i wziął ją w ramiona. Może i niekoniecznie chodziło jej o moją osobę brudną od krwi, z bolącym językiem, w dodatku najbardziej żałosnego mnie, jakiego widziała ludzkość, proszącego o nocleg i ciepłą herbatę. Herbaty nie dostałem, bo mogłaby podrażnić język. Ale Sana nie zadawała zbędnych i niewygodnych pytań, na które głupio byłoby mi odpowiadać, zważywszy chociażby na jej uczucia względem mnie. Po prostu mnie przytuliła, a potem wyciągnęła śpiwór i pozwoliła spać przy kaloryferze. To było miłe z jej strony. W końcu mogła kazać mi spadać, a mnie czekałaby noc na dworcu, gdzie prędzej czy później rzuciłbym się pod pociąg.
Bo wszystko mi się posypało na głowę, jak popiół. Yoongi, Jeongguk i Jimin, uczelnia, własne uczucia i jeszcze raz Yoongi, Jeongguk i Jimin. Pomijając kwestię samej nauki, bo byłem święcie przekonany, że tym razem nie uda mi się przekonać komisji do przepuszczenia mnie na kolejny semestr. W dodatku coraz dobitniej zdawałem sobie sprawę z tego, że architektura to najgorszy z możliwych wyborów dla kogoś, kto nie lubi się z ołówkami i sprzętem kreślarskim. Nie miałem w tej kwestii wsparcia w rodzinie, ba nie miałem w niej wsparcia w każdej nurtującej mnie kwestii. Ojciec jasno wyraził się o mojej orientacji, siostra poświęcała mi uwagę dlatego, że gdy brat dzwonił głupio było nie odebrać. Mama była za tym, bym do nich wrócił, no i cóż, jakie zdanie miał ojciec - takie miała też ona. Miałem wrażenie, że po odejściu mojego prawdziwego taty, stała się bardzo podatna na to, co mówił "ten nowy". I z perspektywy czasu uważam, że to mój tata bardziej dał ciała na linii wychowania mnie, to jednak ojczym wcale nie postanowił odpuszczać mi pewnych kwestii. No może trochę. Nie wyrzucił mnie z domu, gdy zobaczył, jak całuję Yoongiego na ganku. Ale jego słowa równie mocno mnie zraniły. Może dlatego nigdy nikomu nie wygadałem się właśnie w sprawie mojej pierwszej miłości? Może bałem się, że ludzie zareagują tak samo? Powiedzą, że z tego i tak nic dobrego nie mogło się urodzić. Rzucą swoim wszędobylskim "aniemówiłem" i pójdą w cholerę, nie chcąc mieć nic wspólnego z kimś kto odbiega od klasycznego koreańskiego obywatela. Tutaj geje, czy nawet biseksualiści byli raczej marginesem społecznym. Nikogo nie obchodziło jakim człowiekiem jesteś i co potrafisz dopóki sypiałeś nie z tym z kim powinieneś. Nie dane ci tu było być sobą.
Z góry założyłem, że ojciec myli się, mówiąc że nie jestem normalny.
Ale ja nie jestem normalny. Nie patrząc nawet na to cholerne pedalstwo. Jestem niebezpieczny? Już raz dosadnie to udowodniłem - prawie mordując swojego exa w pubowej toalecie. Wystarczy.
Z góry założyłem, że dając Yoongiemu wolność, ten wróci. Wybierze mnie.
I to jabłko było nie tyle co niedobre, co po prostu zgniłe. Zatrute. Wypełnione żółcią, a pełzły po nim larwy, ohydne, tłuste, białe robaczki. Jeongguk i Jimin musieli czuć się tak samo, przeżuwając to, co im po sobie zostawiłem. Niestrawność.
Rano, po szybkim śniadaniu ("nie ma mowy, że wypuszczę cię bez chociaż najmniejszej kanapki!") wróciłem do mieszkania. To znaczy, taki miałem zamiar. Gdy winda wjechała na szóste piętro, a moje stropy przeszły przez korytarz, zza jednych drzwi wychyliła się sąsiadka. Nie wiem kim była, ale od razu pomyślałem o niej, jak o właścicielce Napoleona, naszego/jej/kogoś innego zdechłego już kota.
- Dzień dobry - rzuciłem, szukając po kieszeniach kluczy.
- Była wczoraj karetka - odparła, choć nie było to to, czego spodziewałem się po moim "dzień dobry".
- Słucham?
- Karetka. Wczoraj, jakoś po północy. Zabrała jednego chłopaka na noszach, a drugi pobiegł za nim. Mam jego klucze, bo nie zdążył zamknąć mieszkania, a nie chciałam by stało otwarte.
Gdy mój mózg wrócił do normalnego funkcjonowania, wypytałem starszą kobietę o wydarzenia poprzedniej nocy. Dowiedziałem się tyle, że to "ten malutki blondynek" leżał na noszach, więc to jego nazwiska szukałem, obdzwaniając szpitale. Trafiłem za trzecim razem, od razu dziękując kobiecie, wybiegając na ulicę chwilę po tym, jak ta zamknęła drzwi. Nie wiedziałem, co myśleć. Nie chciałem myśleć, bo do moje głowy wpadało tylko jedno zdanie: to moja wina. Nie wiedziałem, czy to prawda, nie wiedziałem nawet co tak naprawdę się stało, ale myśl ta nie mogła dać mi spokoju. W taksówce ledwo dałem radę podać nazwę szpitala, bo na pierwszych światłach rozryczałem się, dając upust emocjom.
Jimin był w szpitalu. Mój Jimin. Nasz Jimin. Ten idealny, śliczny, kochany Jimin. Ten Jimin, który mnie w sobie rozkochał i któremu wbiłem nóż nawet nie w plecy, a w serce. Prosto w jego małe, kruche serce, które w moich najczarniejszych myślach - właśnie przestawało bić. Zawsze tak jest, gdy cos złego dzieje się osobie, na której ci zależy. Masz przed oczami atak bombowy i porozrywane ciało, a nie złamany palec. Myślisz, że walczy o życie, a nie cierpi na ból brzucha. I ja też miałem w głowie tylko te złe myśli. Modliłem się tylko, by okazało się, że Jimin żyje, jest zdrów jak ryba. To było najważniejsze.
W szpitalu zachowywałem się, jak szaleniec. Biegałem po korytarzach, szukając wskazanego w recepcji oddziału. A potem biegałem szukając sal. Trwało to krótko, ale moim zdaniem i tak całą wieczność. Aż w końcu znalazłem go. I nie tylko jego, ale i moje drugie szczęście.
Jimin leżał na łóżku i spał. Podłączone do niego rurki, między innymi kroplówka, sprawiały, że wyglądał jak po ciężkim wypadku. Oczy miał zamknięte, ale wiedziałem, że gdy je otworzy dojrzę pod nimi ciemne worki. Jego bladą, wolną od kaniuli dłoń trzymał zamkniętą w swojej Jeongguk, wpatrujący się w swojego hyunga, jak w obrazek. Zaschnięte na jego policzkach łzy i wyraźnie zgarbiona sylwetka mówiły same za siebie. Tyle, ile przeżył w tamtym okresie zmartwień nie powinno się przytrafić nikomu, a już na pewno nie osobie o tak złotym sercu.
- Jeonggukie - zacząłem, wchodząc do sali, w której leżał na szczęście tylko Jimin. Pozostałe dwa łóżka były wolne. Nie zdążyłem więcej nic powiedzieć, bo chłopak zerwał się z miejsca i wpadł w moje ramiona. Płakał. Znów płakał, ściskając mocno w dłoniach moją nieświeżą koszulkę. Trząsł się, a moje głaskanie nie uspakajało go. - Jeonggukie, przepraszam, o boże, przepraszam - wyszeptałem, jakby bojąc się, że ktoś mnie usłyszy. - Przepraszam - powtórzyłem jeszcze ciszej, powstrzymując własne łzy.
Trwaliśmy tak przez naprawdę długi czas, którego obaj bardzo wtedy potrzebowaliśmy. Jeon powiedział mi wtedy tylko, że nie wie co dolega Jiminowi, bo lekarze nie chcą mu nic powiedzieć, skoro nie jest z rodziny. A sam Park wyglądał jak kupka nieszczęścia i trwanie w niewiedzy było co najmniej okrutne. Gdy się obudził, obaj o mało co nie doznaliśmy ataku serca.
Kiwnął tylko głową na znak, że nas rozumie, a potem ruszył powoli dłonią. Gdy znów zamknął oczy, przytuliłem się do Jeongguka, bo emocje, jakie się we mnie skumulowały były nie do opanowania przeze mnie samego. Patrzyłem na leżącego w łóżku chłopaka i myślałem o tym, jak bardzo wszystko zepsułem. A czując dłonie młodszego na swoim ciele, płakać i krzyczeć mi się chciało, bo nie wierzyłem, że to wszystko ma prawo się dziać.
Pielęgniarki nalegały byśmy wrócili na noc do domu i choć chciałem odmówić, wiedziałem że Jeonggukowi faktycznie przyda się teraz własne łóżko. Całą noc spędził w szpitalu i był kłębkiem nerwów. Zgodziłem się więc na opuszczenie sali Jimina.
Czas, jaki spędziłem z tancerzem był jedną, wielką ciszą. W taksówce ta cisza była mi potrzebna, ale w domu oczekiwałem rozmowy, której chłopak nie chciał mi dać. Po prysznicu, położył się od razu do łóżka, więc przyszedłem do niego, nie chcąc tym razem odpuszczać. Nasza ostatnia rozmowa tego typu skończyła się beznadziejnie i chciałem jeszcze raz przeprosić. Na szczęście tym razem Jeongguk nie zgrywał twardego.
- Nie wiem, co się stało, Tae-hyung. Po prostu nagle upadł. Nie wiem, może zemdlał.
- Jutro pojedziemy do niego od razu, jak wstaniemy. Jeśli powie, że nie chce mnie widzieć - wyprowadzę się.
- Ciekawe dokąd - mruknął, ale nie było w tym uszczypliwości.
- Nieważne. Gdzieś. Skoro nie będziecie chcieli mnie już oglądać, zniknę. Wiem, że zjebałem i... wszystko zależy teraz od was.
- Łatwo ci powiedzieć, hyung. Co ja mam ci powiedzieć? Kocham was. Kocham was obu tak samo mocno. Ale zraniłeś mnie. I zraniłeś Jimina. A ja głupi bałem się, że to Parka natura nie pozwoli mu na trzymanie się tylko przy nas. A on był wierny.
- Wybaczysz mi to? - zapytałem, wstrzymując niekontrolowanie oddech. Czy tak to miało się skończyć? Jakaś część mnie mówiła, że to niemożliwe. Druga natomiast podpowiadała, że tak będzie lepiej.
- Nie, hyung - odparł młodszy. - Nie mogę ci tego od tak wybaczyć, bo nie wystawiłeś mnie na randce tylko kurwa powiedziałeś komuś innemu, że go kochasz. I nie wierzę w to, że mówisz, że to był błąd.
Jeongguk spojrzał w moje oczy. Nie wyglądał już tak niewinnie, jak w momencie, gdy go poznałem. Teraz był dorosły i był poważny. Nie było z nim dyskusji.
- Kocham cię - powiedział. - Kocham cię i kocham Jimina. I dlatego chcę byś teraz cierpiał tak samo, jak my. Bo na to zasługujesz, hyung.
Ma rację. Doskonale o tym wiem. Ale coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie w porządku.
- I mam ochotę zrobić ci krzywdę, wiesz? - odzywa się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przeraża mnie. - Za to, co zrobiłeś. Gotuje się we mnie, jak na ciebie patrzę. W szpitalu jeszcze cię przytulałem, ale tak naprawdę to cię nienawidzę.
- Mówiłeś, że mnie kochasz.
- A czy jedno wyklucza drugie? - pyta, obserwując uważnie moją twarz. - I teraz sobie myślę, że powinienem pozwolić Jiminowi wydrapać ci oczy.
Jeongguk uśmiecha się. Łapie moją dłoń w swoją. Patrzę na nasze złączone palce. Zaciska je na moich tak bardzo, że aż syczę. A potem drugą ręką sięga do mojej szyi. Wypuszczam z ust powietrze. Znów patrzę jego twarz. Na szyi ma widoczne żyły, a wzrok utkwiony w moich oczach. Nadal trzymaąc mnie za szyję, zmusza mnie bym się położył. I choć trudno mi oddychać, pozwalam mu usiąść sobie na biodrach i zacisnąć na swojej szyi także drugą dłoń.
Gdy skupia swoją siłę na rękach, przez chwilę myślę, że eksploduje mi czaszka. Ciśnienie znacznie wzrasta. Otwieram usta w poszukiwaniu tlenu. Potem boję się, że tak mocny nacisk jego rąk złamie mi kark. Ale on nie chce niczego mi połamać. Przynajmniej na razie. Woli mnie udusić. Gdy już naprawdę nie mam czym wypełnić płuc, uderzam jego przedramiona swoimi pięściami, potem wbijam w jego skórę swoje paznokcie.
Na marne. Dusi mnie dalej, patrząc jak moja twarz wykrzywia się, blednie, potem staje się czerwona, purpurowa. Pękają mi naczynka krwionośnie w gałkach ocznych. Zaczynam panikować. Szarpię się. Raz, drugi. Jeongguk nadal siedzi na moich biodrach, dociskając dłonie do mojej szyi, chcąc mnie najpewniej zabić. Widzi, jak z trudem łapię oddech, potem o niego walczę.
On uśmiecha się.
Śmieje się.
- Mam ochotę już cię nigdy nie puścić, hyung - mówi, a ja znów wbijam paznokcie w jego przedramiona. - Mam ochotę... zobaczyć, jak powoli uzmysławiasz sobie jak wielki błąd popełniłeś.
Nie mam siły, by cokolwiek powiedzieć. Przed oczami robi mi się ciemno i gdyby mnie w teraz momencie nie puścił, najpewniej bym po kilku dłuższych, bolesnych sekundach skonał, patrząc w jego ciemne, szaleńcze oczy.
Od razu biorę ogromny wdech i zaczynam kaszleć. Trwa to tak długo, jak długo Jeon ma ochotę siedzieć w bezruchu, czyli dość krótko. Wstaje i gdzieś idzie. Nie rejestruję tego, że wyszedł, bo zajęty jestem uspakajaniem oddechu. A gdy wraca, znów włazi mi na biodra i przyciska moją głowę do materaca. Mój wzrok napotyka trzymany przez niego nóż. Momentalnie znów moja twarz staje się blada.
- Jeonggukie... - zaczynam tylko zszokowany. Chłopak uśmiecha się i podstawa nóż pod moje gardło, na którym odciśnięte są teraz ślady jego dłoni. - Co ty...
- Zamknij się, hyung. Zamknij się i leż grzecznie.
Leżę więc i czuję, jak wodzi zimną stalą po mojej skórze. Wygląda, jak obłąkaniec. Boję się. Jeszcze nigdy się tak nie bałem. Wiem, że jak tylko wciśnie we mnie ostrze, nic mnie nie uratuje. I tak się dzieje.
- Chcę żebyś cierpiał, hyung - mówi i bierze zamach.
Krzyczę, przeraźliwie wrzeszczę, gdy nóż przeszywa moja klatkę piersiową. Krew zalewa mój brzuch. Drę się w niebogłosy, a on się śmieje. Schodzi ze mnie szybko i obraca mnie na brzuch, Siada na moich pośladkach i podnosi moją głowę za włosy. Przykłada ostrze do skory i jednym pociągnięciem rozpruwa moją szyję, sprawiając, że litry ciepłej krwi wylewają się z mojego ciała i wsiąkają w pościel. A potem na oślep uderza i uderza mnie, trafaijac w plecy, czasami w głowę.
- Może lepiej chodźmy spać - powiedział Jeongguk, widząc mój nieobecny wzrok. - Wyglądasz naprawdę źle, hyung - dodaje, łapiąc moją dłoń. Spojrzałem na niego, po chwili szybko dotykając swojego gardła. Jeongguk przyglądał mi się niepewnie, gdy szukałem szramy, ciągnącej się przez całą moją szyję. - Wszystko w porządku, hyung? To, że powiedziałem, że zasługujesz na to, byś cierpiał nie znaczy, że w nocy zakradnę się i poderżnę ci gardło - powiedział, a ja szybko spojrzałem w jego lekko roześmiane, ale i niespokojne oczy. Chyba faktycznie przejął się moim stanem. - Cholera, Tae, serio wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Nie odezwałem się. Jedynie spojrzałem na kołdrę obok, a widząc ją wolną od krwi tylko się wzdrygnąłem. Co się stało?
Wariuję?
Jeongguk położył się spać, a ja dopiero po chwili byłem w stanie iść do łazienki, by opłukać twarz zimną wodą. Miałem pieprzone omamy. Omamy. A żeby ich było mało, to moje odbicie w lustrze ozdobione miało szyję...
Śladami zaciśniętych dłoni.
|Kolejny będzie juz w niedziele!|
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top