|I| red flavor
|4,6k słów|
Częstym ludzkim błędem jest zakładanie czegoś. Zakładamy, że jabłko, którym częstuje nas człowiek możemy bez obaw ugryźć, potem zjeść. Ale nie zastanawiamy się nad tym, co będzie, gdy okaże się, że jabłko było zatrute.
Pierwszym zatrutym jabłkiem w moim życiu poczęstowała mnie mama. Zrobiła to nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z niewielkiej krzywdy, jakiej się wtedy dopuściła, a ja byłem w stanie jej to wybaczyć, bo po pierwsze byłem dzieckiem, a po drugie to zakładałem, że będzie to ostatni trujący owoc, z jakim przyjdzie mi się mierzyć. Myliłem się, bo jako niespełna kilkuletni chłopiec wierzyłem w różne niesamowite i niestworzone rzeczy, takie jak Święty Mikołaj, Wróżka Zębuszka, cudowne ozdrowienia, w teleportacje, w szczęśliwą miłość i w to, że na pewno uda mi się spełnić wszystkie swoje marzenia, zwłaszcza to o zostaniu sławnym. No cóż, mając dwadzieścia lat, mojego nazwiska i twarzy nadal nie można było się doszukać w żadnym z magazynów, ale teoretycznie miałem jeszcze dużo czasu. I znów powtarzałem ten sam błąd - zakładałem coś. Zakładałem, że mam dużo czasu.
Jabłko, które podarowała mi mama przyszło do mnie w postaci małego pieska, którego dostałem na urodziny. Samo przyjęcie nie było zbyt udane, bo wynajęty klaun był nudny, tort kawowy (miałem osiem lat!), a goście marudni i niezadowoleni. Ale prezent się udał. Przynajmniej ten. Sterta badziewia od kolegów z klasy przestała się liczyć, gdy go zobaczyłem. Mała, włochata kulka w kolorze miodu wybiegła do mnie, zaraz po tym, jak rodzice i dzieci, w tym moja fałszująca młodsza siostra zaśpiewali mi sto lat. Piesek był cudowny, bo był mały i słodki, czyli posiadał dwie cechy, które najbardziej rozczulały takich jak ja. Pokochałem go od pierwszego wejrzenia i pewnie nadal bym go kochał, gdyby nie pewna choroba, której nazwy nie potrafię sobie przypomnieć. Zabrała mojego pieska bardzo szybko, zostawiając mnie ze łzami w oczach i ze złamanym sercem. I obietnicą. Bo choć pies nie mówił, ba! pewnie mnie nawet nie rozumiał to w moim dziecięcym umyśle był ze mną związany pewną nicią, która oznaczała tyle, co przysięgę. Coś, czym wiążesz dwa paluszki, w tym przypadku mój wskazujący i psią łapkę z czarną łatką. Wiążąc ją, myślałem, że Chibi zostanie ze mną na zawsze. Cóż, wiadomym było, że psy, tak samo jak koty, chomiki, świnki morskie, króliki, hipopotamy i wielbłądy umierają, ale dla mnie jako nowego właściciela małej kluki taki scenariusz był co najmniej niemożliwy. Ironia losu, bo przecież nie nacieszyłem się prezentem długo. Po dwóch miesiącach Chibi odszedł. Do dziś pamiętam minę weterynarza, który wykonał zastrzyk, pamiętam zapach mokrych psów w klinice, bo akurat padało i wszystkie czworonogi były ubłocone. Pamiętam jak zawiedziony i zdezorientowany byłem. Pamiętam, jak kilka godzin po wizycie u weterynarza, tata zakopał Chibiego w ogródku u mojej babci, a ja wbiłem w ziemię płaski kamyk z jego imieniem i koślawym serduszkiem, które moja siostra pomalowała różowym lakierem do paznokci.
Cóż, piesek był pomysłem mamy, bo doskonale wiedziała, że zawsze chciałem mieć czworonoga w domu. Dając mi go, dała mi jabłko, które chętnie ugryzłem, nie zastanawiając się ani nad smakiem, ani kolorem owocu. Okazało się zatrute, a trucizna jaką było wypełnione wracała do mnie zawsze, gdy tylko dałem się znów nabrać na sztuczki tych, którzy chcieli mnie nią nakarmić.
Włosy tej samej kobiety, która jako pierwsza zasiała we mnie ziarno niepewności były dziś rozczapierzone ze względu na wczesną porę, twarz miała zmęczoną, ale minę zatroskaną. Po chwili poszła się pokręcić po łazience, przynosząc z niej kolejną tubkę pasty do zębów.
- Weź jeszcze jedną - powiedziała, upychając przedmiot do walizki, która i tak ledwo już się zamykała.
- Mam już takie trzy. Mamo, w stolicy też są sklepy - mruknąłem, nie ruszając się z kanapy, na której leżałem, przeglądając portale społecznościowe. - Jak mi się skończy to sobie kupię. Nie musisz mi robić rocznych zapasów.
- Nie wydurniaj się Tae, trzy pasty ci starczą co najwyżej do końca miesiąca!
- Jeśli będę mył zęby co piętnaście sekund to tak, masz rację.
Kobieta westchnęła tylko i znów gdzieś zniknęła, by najpewniej sprawdzić, czy nie przyda mi się coś z salonu i innych pomieszczeń. Wróciła z orzeszkami, które wcisnęła mi na drogę i wtedy się rozpłakała. Wstałem pośpiesznie, tuląc ją do siebie. Jakiś czas temu przerosłem ojca, więc byłem wysoki, a ona z łatwością chowała się w moich ramionach i podstawiała głowę pod moją brodę.
- Mój mały synek jest już taki duży - wypłakała.
- Nie zaczynaj znowu, mamo - odparłem, lekko zażenowany. Przeżywała moją wyprowadzkę już od kilku miesięcy, a tekst o tym "jak ja szybko wyrosłem", powtarzała za każdym razem, gdy tylko przypominała sobie o moim wyjeździe. Powoli dostawałem z tego powodu skoków ciśnienia.
- Nie mogłeś sobie znaleźć tych studiów tutaj? Na wydziale, na którym studiuje córka Pani Daerin też jest ar...
- Przykro mi, ale nie wyprowadzam się tylko ze względu na kierunek - przerwałem jej, powtarzając to, o czym kobieta doskonale wiedziała. - Muszę zaraz wychodzić, mamo.
- Nadal mu tego nie wybaczyłeś?
Zatrzymałem się przy walizce, ostatni raz rzucając okiem na swój ulubiony obraz na ścianie, który niestety musiałem zostawić. Za oknem widać już było wschodzące słońce. Ten widok widywałem codziennie przez dwadzieścia lat, wstając z łóżka. Najwyższa pora, by teraz zachwycało mnie coś innego, niż tylko kamienica za oknem.
- To on się do mnie nie odzywa - odparłem, biorąc walizkę i idąc z nią do przedpokoju. Ubrałem buty. Białe trampki nosiły ślady częstego użytkowania, ale była to moja ulubiona para, z którą nie łatwo byłoby mi się rozstać.
"On się nie odzywał". Tajemniczo rzucone słowo, pod którym kryła się sylwetka mojego ojca, nie było przypadkowe. Od dawna nie mówiłem już na niego "tato" i nie tylko dlatego, że biologicznie nim nie był. Wraz z utraceniem zdolności nazywania go tak, utraciłem cały szacunek, wszystkie te uczucia, jakimi go darzyłem, a które okazały się jedynie założeniem. Znowu. Znowu te same błędy, podobne porażki. A jabłka jak rosły na drzewach, tak z nich spadały i lądowały na pięknie przystrojonym stole w kuchni, z którego jadałem przez wiele lat.
Gdy miałem na sobie nie tylko obuwie, ale i dżinsową, luźną kurtkę z przypadkową naszywką na plecach, przytuliłem jeszcze raz rodzicielkę i starłem jej łzy.
- Obiecaj, że będziesz dzwonił - poprosiła, głaszcząc moją rękę. Była smutna, ale wiedziałem, że cieszyła się, widząc jak jej najstarsze dziecko idzie o krok dalej. - I będziesz przyjeżdżał. Dbaj o siebie. Jedz dużo i nie przepracowuj się.
- Dam sobie radę, mamo - powiedziałem na pożegnanie i zniknąłem za drzwiami.
Końcówka września w Daegu była dość chłodna, a wczesna godzina odejmowała kilka stopni. Miasto nadal spało, więc i komunikacja miejska nie działała jak trzeba. Na dworzec miałem niecały kwadrans, więc zrezygnowałem z taksówki, od razu wybierając drogę na skróty przez bogatszą dzielnicę. Kółka walizki śmigały po betonie, wydając charakterystyczny dźwięk, najpewniej budząc tych, którzy spali na pierwszych piętrach przy otwartych oknach. Nie było wielu takich ludzi z pewnością, bo kalendarzowe lato skończyło się kilka dni temu, ale temperatura już od dwóch tygodni przypominała o nadchodzącej jesieni.
Włożyłem słuchawki do uszu i poprawiłem torbę spadającą z ramienia. Gdy doszedłem na dworzec, zaczęło padać. Nie wiedzieć czemu, przypomniałem sobie ostatni raz, gdy byłem na peronie, gdy czekałem na pociąg, z którego nie wysiadł nikt, kogo bym się spodziewał. Wraz z kolejnym pociągiem przyjechało coś, co śmiem nazywać rozczarowaniem, bowiem z niego wysiadła cała chmara urzędasów i innych krawaciarzy, ewentualnie wycieczki pełne dzieciaków i młodzieży. Nikt inny. Nikt ważny. Tamtego dnia wróciłem do domu, całą drogę słuchając jednej piosenki, powstrzymując płacz i wewnętrzny krzyk złamanego serca. A kwaśny posmak w ustach, przypominający o owocu, który kiedyś zjadłem pozostał. Dawał o sobie boleśnie znać.
Ale to było jakiś czas temu, gdy na niebie widniało jedynie grzejące skórę słonce i pojedyncza chmurka dająca deszcz.
Teraz, wsiadłem do pociągu o odpowiedniej porze, zająłem miejsce w przedziale najbliżej łazienki i zasnąłem, z głową opartą o dygoczącą szybę. Jechałem gdzieś, gdzie będę daleko od domu, od nierozwiązanych spraw, p r o b l e m ó w, jedynie utrudniających mi życie. A z całą pewnością doskonale poradzę sobie ze znalezieniem nowych powodów do zmartwień. Byłem w tym mistrzem.
Budziłem się parę razy. Między innymi, gdy szturchnął mnie konduktor, potem, gdy musiałem do toalety. Na szczęście nie miałem przesiadki, więc wysiadłem z pociągu dopiero w stolicy. Po niecałych dwóch godzinach, siedziałem już w kawiarni blisko seulskiego dworca.
Kawa była za gorzka, ale nie miało to większego znaczenia. Od dziś miałem być nowym Taehyungiem, a nowy Taehyung nie narzeka tak bardzo, jak ten stary, nie martwi się głupotami i przełyka dzielnie gorzką czarną z honorem i zadowoleniem. Posłodziłem sobie jednak napój, licząc na to, że chociaż cukier zatuszuje tą porażkę, ale nic z tego. Jedynie pogorszyłem sprawę. Gdy w końcu udało mi się znaleźć w internecie mapę, jakim metrem dojechać na osiedle, które będzie moim nowym domem, wyszedłem z kawiarni, wyrzucając po drodze wypitą w połowie kawę. Był środek tygodnia, w dodatku godzina ósma, co oznaczało korki. W metrze, z wielką walizką, ledwo się zmieściłem, za to zostałem nieźle poturbowany. By tego było mało, musiałem dopłacić za niestandardowy bagaż. Natomiast radość, jaką odczułem, wysiadając w końcu na odpowiedniej stacji, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. I już wiedziałem, że podróżowanie po tym mieście będzie katorgą. Smród ludzi i spalin był dużo gorszy niż godzinny spacer w deszczu i śniegu, ale pierwszy raz wolałem zaryzykować.
Dzielnica, w której miałem mieszkać, była ani to biedna, ani bogata. Na forum wyczytałem, że zamieszkuje ją sporo studentów, bo blisko stamtąd na dwie uczelnie, ale oczywiście nie na moją. Wybierając mieszkanie, kierowałem się przede wszystkim ceną, a ta jakiej żądał facet za trzyosobowe mieszkanie z dużą, ale starą kuchnią i skromną łazienką była odpowiednia. Sam fakt tylko dwóch dodatkowych lokatorów do mnie trafiał. W większości tego typu ofert mieszkania były dwupokojowe, ale szukano sześciu studentów. Tu, miałem mieć duży pokój na spółkę z innym chłopakiem. Własny kąt był mi potrzebny, ale gdybym miał mieszkać sam, nic innego bym nie robił tylko harował na trzy zmiany w zapyziałym barze lub w magazynie, gdzie wykręcałbym sobie palce przy paczkach ważących zdecydowanie za dużo, jak na moje ciało i kości.
Bałem się trochę o lokatorów, ale profil jednego z nich zdążyłem już kilkukrotnie przejrzeć w internecie, bo chłopak podpisał się pod ofertą. Był w moim wieku i szukał nowych lokatorów, bo ci, z którymi mieszkał skończyli swoje studia. Na Instagramie miał kilka swoich prac, w dodatku podpisany był jako "kreatywny i szalony student charakteryzacji filmowej". Był w tym naprawdę dobry. Na kilku fotografiach ciężko było wręcz uwierzyć w to, że stworzona postać miała na sobie tylko trochę silikonu i pudru. Sam "Jimin", bo tak miał na imię mój nowy współlokator na pewno też i sam korzystał z nauki charakteryzacji, bo był zwyczajnie śliczny. Selfie, które wstawiał niczym nie różniły się od tych, które wstawiali znani aktorzy, czy modele. Wydawał się interesujący i na pierwszy rzut oka całkiem miły, ale nie chciałem wysuwać pochopnych wniosków, by później się nie rozczarować. Znowu.
Napisał mi kilka wiadomości po tym, jak wpłaciłem pierwszą ratę za końcówkę września. Wysłał zdjęcia budynku, o które prosiłem. Pisał, że znalazł już trzeciego lokatora, ale nie zdążyłem poznać żadnych szczegółów.
Gdy doszedłem na miejsce, czyli pod wyszukany adres, odkryłem, że zdjęcie od chłopaka się zgadza. Było identyczne. Trzecia klatka, szóste piętro. Winda? Działa. Nie była zbyt obszerna, ale z walizką nie miałem problemów. Jakiś plus. Klatka i korytarz były świeżo malowane i to dosłownie świeżo, bo na poręczach wisiała kartka z ostrzeżeniem. Było schludnie, czego oczekiwałem, ale wiadomym było, że królewskich standardów nie będzie. Z resztą, nie potrzebowałem takowych.
Na piętrze były trzy mieszkania, z czego moje, numer sześćdziesiąt dwa, miało wycieraczkę z wizerunkiem kota. Wyglądała dość dziewczęco, ale pomyślałem, że mogła być pozostałością po poprzedniej lokatorce. Nie śmiałem wytrzeć w nią butów, więc tylko otrzepałem je z góry, zanim nacisnąłem na dzwonek. Nie musiałem długo czekać. Po chwili w progu stanął niski, blondwłosy chłopak, którego twarz rozpoznałem ze zdjęcia w internecie. Miał luźną koszulkę, lekko ubrudzoną czymś bliżej niezidentyfikowanym i krótkie spodenki, wyglądające jak do spania. Jego fryzura również wskazywała na to, że go obudziłem. Uśmiechnął się jednak na mój widok i przepuścił mnie w drzwiach. Zamknął je, a moim oczom ukazał się wąski przedpokój z w połowie pustą szafką na buty.
- Ty musisz być Taehyung - powiedział, wystawiając do mnie rękę. - Jestem Jimin.
- Tak, miło poznać - odparłem, stawiając walizkę przy ścianie.
Jasnowłosy uśmiechnął się ponownie, ukazując rząd białych zębów. Chyba jednak nie musiał się malować, by być takim ładnym, przemknęło mi przez myśl, bo cera i wyjątkowo duże usta chłopaka prezentowały się dobrze, a przecież ten dopiero co wstał z łóżka.
- Nie miałeś problemów ze znalezieniem osiedla?
- Nie, dałem sobie radę, dzięki.
Chłopak zaprowadził mnie do pokoju, który znajdował się zupełnie koło kuchni. Nie byłem w stanie nie spojrzeć na jego okryte materiałem spodenek pośladki, bo cholera, przyciągały mój wzrok jak dwa magnesy. Bojąc się o to, że chłopak zauważy mój ślinotok i wpatrzone w jego cztery litery oczy, zmusiłem się, by patrzeć wszędzie tylko nie na niego.
Pokój był całkiem spory, bo dwa jednoosobowe łóżka bez problemu się w nim mieściły. Miałem nadzieję na obszerną szafę, bo ubrania były moją słabością, a przecież pokój nie będzie tylko mój. Nie zawiodłem się, choć nie narzekałbym na dodatkową półkę. Biurko było jedno, stało pod oknem i gromadziło kurz. Drugie było wysuwane, ale by do niego dotrzeć, trzeba było zamknąć drzwi. Jimin tłumaczył, że w przeciwnym razie zasuwa się nie otworzy. Ściany było ozdobione plakatami nieznanych mi zespołów, a na podłodze leżał okrągły, szorstki dywan, który miałem zamiar wyrzucić. Oprócz tego była staromodna lampa stojąca, dwie etażerki i wisząca półka na książki, na której teraz stały jakieś tandetne figurki.
- Nie martw się, możesz je wywalić - rzucił chłopak, patrząc na mnie. Pewnie zorientował się po mojej minie, że bardzo mi się nie spodobały. - One i plakaty należały do Taima, mojego poprzedniego współlokatora. Nie będzie za nimi tęsknił, więc cokolwiek tu znajdziesz, śmiało idź z tym do kosza.
- Które łóżko jest moje?
- Jesteś pierwszy, więc chyba masz prawo sobie wybrać, ale osobiście polecałbym to przy ścianie. Jest dużo wygodniejsze i materac nie trzeszczy tak bardzo. Ale to drugie nie jest złe.
Idąc za radą Jimina, usiadłem na wskazanym łóżku, zostawiając swoją torbę podręczną na kołdrze.
- Wyprane, więc nie musisz się martwić - powiedział blondyn, siadając na drugim łóżku. - Nie otwieraj okna, jak nikogo nie ma w pokoju, bo kot z piątego piętra lubi tu przychodzić, a nierzadko i zostawać na noc, więc na niego uważaj, bo wstręciuch śmierdzi czasami. Pokażę ci kuchnię.
Samo pomieszczenie było dość spore, z drewnianymi, na pewno nie nowymi meblami, które na pierwszy rzut oka przeszły wiele. Nie było nieporządku, ale czystością bym tego nie nazwał. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ta sama firma płatków śniadaniowych, które jadła moja mama, a których ja sam nienawidziłem. Stały przy lodówce i przerażały kartonowym opakowaniem z wizerunkiem wilka. Kolejna do zwiedzania była łazienka, czyli zawalone rzeczami Jimina pomieszczenie z prysznicem, wanną, małym kwadratowym zlewem i ubikacją. Była ciasna, bo było w niej za wiele, w dodatku na zlewie walały się kosmetyki, których chłopak miał dużo. Jego pokój był dla mnie nowością, bo inne pokoje zdążyłem już widzieć na zdjęciach. Był trochę mniejszy od mojego, ale za to Jimin miał go dla siebie. Był jasny, z drewnianymi meblami, mnóstwem książek i płyt, z których biła całkiem niezła kolekcja.
- Mamy jeszcze piwnicę, ale jest zawalona jakimiś bzdetami właściciela. Teoretycznie możemy z niej korzystać, ale nie polecałbym do niej w ogóle zaglądać - powiedział blondyn, prowadząc mnie do kuchni. Po drodze, zwinął z krzesła w swoim pokoju bluzę i ubrał ją na siebie, tarmosząc jeszcze bardziej swoje jasne włosy. - No, to skoro będziemy razem mieszkać, to wypadałoby się poznać. Pewnie już zdążyłeś zauważyć ze zdjęć w Internecie, jeśli oczywiście cokolwiek przeglądałeś, że studiuję charakteryzację na Akademii Sztuk Pięknych, więc uprzedzam, że w łazience może być trochę moich przyborów, bo nie jestem jakimś przesadnym czyściochem.
- Ach, w porządku. Jesteś w tym serio dobry. Widziałem to zombie na Instagramie. Świetna praca, poważnie, wyglądało jak prawdziwe.
- To była moja praca konkursowa. Model siedział na krześle cztery godziny, bym mógł go pomalować.
- No, jesteś w tym dobry.
- Dzięki. A ty? W czym jesteś dobry?
Chłopak wstawił wodę na herbatę i zaproponował dwie różne, które akurat miał w szafce. Wolałem zieloną.
- Właściwie to w niewielu rzeczach.
- No co ty - mruknął Jimin, słodząc sobie napój. - Cukru? - Odmówiłem. - A co będziesz studiował?
- Architekturę - odparłem dumnie, bo był to pierwszy raz, gdy chwaliłem się tym komukolwiek, nie licząc rodziców. Cóż, brzmiało ambitnie, a próg jaki musiałem przeskoczyć, by dostać się na tą uczelnię był naprawdę wysoki. - Zawsze byłem dobry z matmy, więc tak wyszło.
- To pewnie dobrze rysujesz?
- Właściwie to nie wiem. Rysunki techniczne to dla mnie nowość, ale chyba będzie okey.
- Miałeś roczną przerwę? Bo powinieneś być na drugim roku, nie?
- Miałem. Pracowałem, by zarobić na wyjazd. Wiesz, moja rodzina nie jest zbytnio zamożna.
- Ach, rozumiem.
Wolałem nie dodawać na razie, że drugim powodem mojego nie pójścia na studia w zeszłym roku było czekanie jak kretyn na kogoś, kto zwyczajnie mnie oszukał. Nie chciałem wychodzić przed Jiminem na idiotę.
- A więc zaczynasz życie od nowa w wielkim mieście - zaśmiał się jasnowłosy i upił łyka gorącej herbaty. - Tu też będziesz pracował?
- Tak, właściwie to muszę szybko coś znaleźć. Wysłałem jeszcze w Daegu kilka maili, ale odezwała się tylko jedna kobieta proponując średnią stawkę i szukam czegoś jeszcze.
- Mogę zapytać u mnie w pracy, jeśli interesuje cię bar.
- Jesteś barmanem?
- Wolę określenie, uszczęśliwiacz ludzi - uśmiechnął się chłopak i podszedł na chwilę do okna, by je otworzyć. Na parapecie z zewnątrz siedział kot. - O! To jest właśnie Napoleon. Przez kuchnię nigdy nie wchodzi, chyba, że ktoś go weźmie na ręce, więc tu nie musisz uważać z oknem, ale pamiętaj proszę o pokoju.
- Pewnie, będę.
Jimin wziął zwierze na ręce i usiadł z nim do niewielkiego stołu w kącie, przy którym ja sączyłem swoją herbatę.
- Nie masz uczulenia, czy coś?
- Nie, nie - odparłem, głaskając Napoleona, które zamruczał na mój gest. - A co do pracy to bardzo chętnie coś przyjmę.
- Zapytam szefa jutro. Praca jest w godzinach nocnych, więc spokojnie będziesz miał czas na uczelnię. Gorzej z wysypianiem się. Płacą tak jak w każdym gasto, czyli nie super, ale da się za to najeść. Ale myślę, że w stolicy i tak lepiej nie znajdziesz tego typu roboty.
- Z tym, że nie mam pojęcia o drinkach.
- Nauczysz się, spokojnie. To żaden ekskluzywny pub. Przychodzą zazwyczaj nastolatki, albo starsi faceci. Napiwki się zdarzają, nawet całkiem niezłe. A jak spodobasz się to na koniec miesiąca dorzucają premię. Zawsze coś. No i nie jest tak daleko. Autobus stąd dojeżdża. Nocnym masz osiem minut, a z buta dwadzieścia pięć, więc nie tak tragicznie.
- Dzięki, Jimin. Będę wdzięczny, jeśli jutro zapytasz.
- Nie ma sprawy. W końcu będziemy przyjaciółmi, nie?
No tak. Wtedy nawet nie domyślałem się, że ten piękny chłopak, który hipnotyzował mnie samym swoim spojrzeniem będzie dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Na razie cieszyłem się z jego towarzystwa, z jego pomocy i pocieszających słów, gdy później żaliłem się, że trochę obawiam się samych studiów. Niedługo po tym, jak wypiliśmy herbatę, do drzwi zadzwonił trzeci lokator - wysoki, dwa lata młodszy od nas Jeongguk, którego drugą walizkę niósł jego ojciec. Jimin wyszedł im otworzyć, a ja jedynie domyślałem się przez chwilę jak może wyglądać chłopak, dopóki sam nie odważyłem się spojrzeć na korytarz.
Jeongguk był delikatnie wyższy ode mnie, a tym samym sporo wyższy od drobnego Jimina. Miał czarne włosy i czarne ubrania, a sama jego buzia wydawała się na w pół chłopięca, na w pół dorosła. Przez kolejne miesiące obserwowałem, że nie tylko jego buzia taka była, ale i zachowanie. Potrafił zaskoczyć nas czymś zupełnie dziecinnym, a potem dowalić dojrzałą przemową, która nie raz była czymś co ratowało całą sytuację.
W tamtym momencie, gdy pierwszy raz spojrzał mi w oczy, gdy podał mi rękę i powiedział swoje imię, byłem stracony. Poczułem się przez chwilę jak zdrajca, bo przecież sam Jimin, który witał się w tamtym momencie z jego ojcem, od razu mi się spodobał, zwłaszcza w takim wydaniu, lekko zaspanego, wręcz bezbronnego, ale jednocześnie zadziornego chłopca, który aż prosi się o kłopoty. Jeon był inny. Emanował spokojem, opanowaniem, lekko tajemniczą aurą. Gdy zniknął w swoim-naszym pokoju, nie wiedziałem czy bardziej czerwona jest moja twarz, czy jego usta, na które gapiłem się, jak sroka w gnat. Jestem aż taki łatwy, że od razu poleciałem na obu swoich współlokatorów?
- To twoje łóżko, wasza szafa - pokazywał chłopakowi Jimin, kiedy dołączyłem do nich z ojcem młodszego. - Drugie biurko się wysuwa zza drzwi, więc muszą być zamknięte. Nie wpuszczaj kota przez okno, dobrze?
- Jasne, w sumie i tak nie lubię kotów - odparł Jeongguk, patrząc po chwili na urażonego Parka.
- Kotki są super - powiedział tylko Jimin ze śmiechem.
- Ale nie takie prawdziwe.
- Synu - odezwał się w końcu tata Jeon. - Umowa, bo się spieszę.
- Ach tak! - zreflektował się Jimin i poleciał do pokoju po arkusz zarówno dla mnie, jak i dla Jeongguka.
Po szybkim przeczytaniu wszystkiego, ja i ojciec chłopaka podpisaliśmy papiery, a wtedy Jeongguk pożegnał się z ojcem bez zbędnych czułości, ale za to szczerym uśmiechem i wyszedł. Wtedy zarówno ja jak i mój lokator zajęliśmy się rozpakowywaniem, a Jimin zaraz po zrobieniu herbaty i dla młodszego, usadowił się na jego łóżku i zaczął wypytywać go o to, co mnie.
- Jesteś za młody na studenta - zauważył, co było prawdą. Jeongguk mógł iść na uczelnię dopiero w przyszłym roku. - Co więc tu robisz?
- Przeniosłem się ze względu na Akademię Tańca. Będę chodził normalnie do szkoły, bo muszę napisać w tym roku egzaminy, ale mam dużo zajęć w Akademii.
- To "ta" akademia? Ta, gdzie szkolą się idole? - zapytał Jimin.
- Tak, ale ja chcę być tylko w grupie tanecznej. Idolowanie mnie nie kręci, hyung.
- Serio? Miałbyś dużo fanek - zaśmiałem się, a wtedy Jeongguk spojrzał na mnie lekko zakłopotany.
- Nie interesują mnie one. Chcę tańczyć, a ta akademia jest najlepsza.
- Zatańczysz coś dla mnie kiedyś? - zapytał Park, bezwstydnie puszczając chłopakowi oczko, przez co ślina prawie ugrzęzła mi w gardle.
- Jeśli będziesz grzeczny, hyung - zaśmiał się młodszy, przez co mnie lekko zamurowało.
- A dla mnie? - zapytałem, łapiąc po drodze uśmieszek od Jimina.
- Jeśli będziesz grzeczny, hyung - powtórzył dokładnie to samo i rozłożył swoje ubrania na najwyższej półce w szafie. - Z tych wieszaków, mogę korzystać, hyung? - zwrócił się do Jimina, który kiwnął głową.
Rozpakowanie się zajęło nam chwilę. Jeongguk podłączył nawet do telewizora w salonie, który był swoją drogą niewielkim pomieszczeniem z telewizorem, kanapą i kredensem swoją konsolę. Park ucieszył się na jej widok, bo jego podobno się zepsuła.
Nie miałem wtedy prawa wiedzieć, że ten niewielki salon, w którym było wiecznie zimno, będzie miejscem, gdzie najczęściej będziemy przesiadywać w trójkę, zakładać się o to, kto wygra rundę w jakąś badziewną strzelankę i rzucać popcornem, którego nikt nie będzie chciał potem sprzątać.
Tego dnia, spędziliśmy razem sporo czasu. Jeonggukowi nie trzeba było wiele, by się przed nami otworzyć głównie ze względu na ciekawskiego i sympatycznego Jimina, który walił pytaniami prosto z mostu, nie krępując się. Ja generalnie zawsze byłem osobą kontaktową, która łatwo nawiązywała kontakty, więc nie dałem się wygryźć blondynowi ze swojej roli. Dobrze się dogadywaliśmy, a po kilku godzinach miałem wrażenie, że znamy się całe życie, nie od południa. Okazało się, że chłopcy są z tego samego miasta, za to Daegu było dla nich kompletną nowością. Jimin opowiedział nam też o swoich hyungach, z którymi mieszkał przez poprzedni rok. Byli braćmi i lubili się w beznadziejnych zespołach, których plakaty pozdejmowałem, tak samo jak i figurki.
- Pokażę wam jakąś dobrą restaurację, co? - zaproponował, gdy dochodziła pora obiadowa.
Zaczęliśmy się więc szykować, co wcale nie było takie szybkie i proste, jakby się mogło wydawać.
Jimin musiał się pomalować. Delikatnie, ale zawsze. Ułożenie włosów zarówno mi, jak i jemu zajęło chwilę, a gdy byliśmy prawie gotowi, blondyn dobrał się do policzka najmłodszego.
- Masz bliznę - zauważył i zaciągnął go do łazienki, zaczynając szukać w kuferku na półce podkładu. - Zakryję ci, okey?
- Nie musisz, hyung - zawstydził się Jeon, ale jednak nie ruszył z miejsca. Jimin natomiast mieszał na dłoni dwa odcienie kremu bb i podkładu.
Nie pytając o nic więcej, zamoczył czysty pędzelek w mazi i zamalował bliznę na policzku.
Nie była to żadna sztuka, ale ja pewnie sknociłbym nawet dobieranie koloru, a ten, którym Park pomalował Jeona wydawał się współgrać idealnie z jego karnacją.
- Ej, faktycznie nie widać - zdziwił się młodszy, przeglądając po chwili w lustrze, gdy Park mył płynem pędzel. - Dziękuję, hyung.
- Nie ma za co - odparł drugi, rzucając potem po drodze coś o uważaniu na siebie, a potem wyszliśmy z mieszkania.
Seul o tej porze tętnił życiem, więc zrobiliśmy sobie spacer, rezygnując tym samym z zatłoczonej komunikacji miejskiej. Moje białe, znoszone trampki szły równo z miodowymi Timberlandami i bordowymi trzewikami, które stukały o chodnik. Park zaprowadził nas do swojej ulubionej restauracji o nazwie "Kolorowa", gdzie każdemu stolikowi odpowiadał inny kolor. Zajęliśmy ten czerwony, z obrusem w kratkę, ze świecznikiem w oczywistym kolorze. Dania były w dobrych cenach, bo restauracja nie była w samym centrum, a samo jedzenie okazało się faktycznie smaczne. W dodatku było go tyle, że ledwo w siebie wcisnąłem resztki makaronu z brokułowym sosem. Do tego domówiliśmy piwo, najpierw drocząc się z młodszym Jeonggukiem, który teoretycznie nie mógł jeszcze pić. Ostatecznie i tak zamówiliśmy też dla niego, ale ten nie ukrywał, że pije alkohol po raz pierwszy.
- Hyungowie mnie rozpiją - zaśmiał się i wziął od Jimina talerz, który ten mu podstawiał. - Na pewno już nie zjesz, hyung?
- Podzielcie się, proszę, ale ja już nie wcisnę.
Spodziewałem się, że Jeon przełoży na mój talerz kilka klusek, które zostały, ale ten postawił danie koło siebie, nabił jedną z nich na widelec i podłożył mi pod usta. Przełknąłem gęstą ślinę i otworzyłem buzię, patrząc lekko speszony na chłopaka. Jego skupiony wzrok onieśmielał mnie trochę, więc z trudem przełknąłem jedzenie.
- Smaczne - powiedziałem po chwili i dopiłem swoje piwo. Nie byłem dobrym zawodnikiem, jeśli chodziło o alkohol, dlatego też bałem się trochę propozycji pracy jako barman, ale nikt przecież nie powiedział, że muszę w pracy ciągle pić. Jimin za to ewidentnie lubił sobie coś łyknąć, bo jego piwo zniknęło szybko, tak samo jak i drugie. Na tym jednak skończył.
Przeszliśmy się jeszcze po mieście, w którym w końcu miałem okazje być pierwszy raz. Daegu nie było małe, ale miało się jak nic do Seulu, który w końcu zamieszkiwało prawie dziesięć milionów ludzi, czyli więcej niż w Nowym Yorku. Czuć tu było prawdziwe miasto, nie takie gdzie każdy każdego zna, a takie, gdzie można być prawie że niezauważalnym, anonimowym. Widziałem już siebie, gubiącego się w tłumie tak samo wyglądających osób, uciekającego przed ulewą, biegnącego w nikomu nieznanym kierunku. Widziałem każdego z nich z wiklinowym koszykiem pełnym jabłek, które dostali i, które rozdadzą. Nie wszystkie z nich były jadalne.
To było właśnie miasto, gdzie nie liczyła się jednostka, a całość, ogół, gdzie zniknięcie jednego obywatela jest normalne. Zwłaszcza takiego, który jest tu sam. Ale ja nie byłem sam. Wtedy myślałem, albo chciałem już myśleć, że mam przecież nowych przyjaciół, którzy w rzeczywistości szybko stali się dla mnie kimś więcej. I chciałem poznać ich, ich tajemnice, zmartwienia. Chciałem mieć przyjaciela.
I czy naiwnym było ponowne wchodzenie w szpony czegoś tak złudnego, jak poczucie bezpieczeństwa? Bo przy tych skrajnie różnych chłopakach, ja chciałem móc być sobą, czego jeszcze nie mogłem. I znów, nie ucząc się na swoich błędach, postanowiłem wziąć od nich darowane jabłka, ugryźć je, posmakować ich lekko słodkiego smaku, ich skórki i miąższu. Smakowały mi.
Ale czy zakazany owoc nie smakuje najlepiej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top