Poniedziałki są okropne
Otwarcie mógł to stwierdzić. Tak czy siak nie miał lepszych wniosków. Bo co innego można powiedzieć, kiedy budzimy się rano, w ten pieprzony poniedziałek? No właśnie. Poniedziałki sa okropne. Zwłaszcza, że Thomas musiał wstawać o 4 rano. Pierdolonej 4 nad ranem. Nawet czarnooki zadawał sobie pytanie, dlaczego postanowił pracować właśnie tu. Mógł przecież robić coś innego. Dla przykładu kawę w Starbucksie, czy tacosy w Taco Bell. No ale zdecydował się na taki zawód, więc musiał go wykonywać. Mimo wszystko często wykonywał swoją pracę pod przykrywką. Teoretycznie odpoczywał. Ale tylko teoretycznie.
Na początku było w porządku. Rzadko działo się coś poważnego, miał jedynie małe cele do usunięcia. Czas przynosi zmiany, a zmianą dla Toma było przeniesienie go na wyższe stanowisko. Od tego momentu dostawał o wiele poważniejsze misje. No i pojawił się on.
Można rzec, że praca szatyna nie była nudna przed pojawieniem się Falsena, ale to rzecz jasna byłoby kłamstwem. Okropnym kłamstwem. Thomas na swój sposób lubił tego wariata. Jednak zdecydowanie nie przepadał za tym, gdy dostawał brokatem w oczy. Wtedy przez kolejne kilka dni jego gałki oczne zamieniały się w cholerny układ gwiezdny. Nie zmienia to faktu, że Weaver sądził, iż norweg jest dosyć uroczy. DOSYĆ.
Podniósł się powoli, leniwie ziewając. Spojrzał w lustro, przecierając zmęczoną twarz. A to dopiero poniedziałek... Ciekawe, co tym razem się wydarzy? Bomba w biurze jakiegoś polityka? Kolejny raz zwalczanie durnych organizacji? A może mafia? Wolnym krokiem podreptał do łazienki, aby umyć i tak białe zęby. Ale pamiętajcie, higiena przede wszystkim.
Przygotowanie się do pracy zajęło mu góra trzydzieści minut. Kolejne dziesięć wykorzystał na wypicie kawy. W drzwiach poprawił jeszcze krawat. Zabrał klucze od apartamentu i wyszedł, zamykając za sobą wrota do swej 'męskiej' jaskini. Dojście do auta nie trwało długo, więc po chwili już w nim siedział. Jeszcze tylko wsunął okulary przeciwsłoneczne na nos i mógł jechać.
Włożył kluczyk do stacyjki, uruchamiając silnik. Włączył radio i wycofał z miejsca parkingowego, ruszając w stronę wyjazdu z miasta. Podgłośnił muzykę, wsłuchując się w głos Michaela Jacksona. Może jednak poniedziałki nie są tak złe? Michael powoli dochodził do refrenu, a Thomas coraz bardziej się wkręcał, śpiewając głośniej z każdą chwilą. Dobrze, że nie miał tu podsłuchu. Szef by się załamał.
-"Billie Jean is not my lover
She's just a girl who claims tha-"
BOOM
Auto zatrzymało się. Spod maski leciał dym w kolorze różowej waty cukrowej. Szatyn wysiadł, zirytowany. Na szczęście był na mało ruchliwej drodze. Westchnął, podchodząc do maski auta, po chwili ją otwierając.
BOOM
Brokat wystrzelił mu w twarz. Tym razem zamiast koloru fuksji Falsen zdecydował się na łososiowy! Cóż za odmiana. Na silniku naklejona była karteczka z napisem "Miłego dnia :)".
- Cholerny szczur...
Poniedziałki jednak są okropne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top