4.3

– No i jak się czujesz, Genji? – zapytała Smuga, podchodząc szybkimi krokami do cyborga, który siedział na kanapie.

– Znacznie lepiej – oznajmił ciepło, zerkając na swoje ramię, które wciąż było w bandażach.

Kobieta usiadła obok niego i obejrzała go.

– Nie za gorąco ci w tym pancerzu? – zapytała, wymownie patrząc na jego hełm i lewą część klatki piersiowej. Tylko jego lewę ramię nie posiadało pancerza, ale to właśnie ze względu na to, że musiał nosić opatrunek i bandaże.

Genji zachichotał.

– Nie jest aż tak źle.

Lena tylko uśmiechnęła się.

– A co się stało dzisiaj rano z McCree? Widziałam, że była jakaś awantura na stołówce...

Japończyk machnął dłonią.

– Nie wiedział, że pewne rzeczy wyjaśniłem, jeśli chodzi o Hanzo. Gdybym nie interweniował, to wątpię, że obeszłoby się bez bójki – odpowiedział krótko, opierając się ciężko o oparcie kanapy. – Mam nadzieję, że po naszej rozmowie to się nie powtórzy... Nie chcę, by Hanzo negatywnie odebrał pobyt tutaj. – Spojrzał tępym wzrokiem na sufit.

Lena przechyliła głowę i zbliżyła się do przyjaciela.

– Z tego, co widzę, to sam nie chce się z nikim zadawać... Jedynie zauważyłam, że Mei próbuje z nim rozmawiać – zauważyła, unosząc brwi.

– Trzeba dać mu trochę czasu... Przez wiele lat izolował się od ludzi, tak natychmiast się nie otworzy... Ale – przekręcił głowę w stronę Brytyjki – mam nadzieję, że Mei nie zrezygnuje i będzie próbowała z nim rozmawiać... Bo jeśli mam być szczery, to Mei jest odpowiednią osobą do przełamania bariery, którą otacza wokół siebie mój brat.

Dziewczyna uniosła wymownie brwi.

– Oczekujesz, że będą razem? – zapytała się.

– No, bez przesady! – zaśmiał się Genji. – Nie popadajmy już w taką skrajność, ale... No chociażby jako taką przyjaźń. – Wyprostował się, zerkając na Smugę.

– Oj, tam... Trochę miłości twojemu bratu nie zaszkodzi.

Zachichotali razem.

– No, niby nie...

Jeszcze śmiali się tak przez chwilę, dopóki Angielka nie odezwała się:

– Co do miłości... Jak tam z tobą i Angelą?

Mężczyzna westchnął ciężko.

– Poprosiła mnie o czas... Nie będzie łatwo, zważywszy na to, że nie odzywałem się do niej kilka lat, a Fara w tym ani trochę nie pomaga...

– Nie dziwię się. Przez ten czas, kiedy cię nie było, Fara często rozmawiała i spotykała się z Angelą– powiedziała kobieta, zamyślając się.

– Lena, nie pomagasz mi w tym. –Genji spojrzał blado na dziewczynę, która zaśmiała się.

– Wybacz! Nie chciałam cię tym zdołować, absolutnie! – próbowała pocieszyć przyjaciela.

– Ja wiem... Ale mimo tego to, co mówisz, nie mija się ani trochę z prawdą... Fara była przy doktorze, kiedy tak naprawdę mnie potrzebowała... A ja nie byłem przy niej...

*

– Jeszcze... Tylko troszeczkę... –Zagryzła Mei wargi w skupieniu. – Iiiii... Jest! – pisnęła zadowolona, kiedy dopchnęła ostatni element w endotermicznym miotaczu. – Pomyśleć, że taka mała śrubka, a tak ciężko było ją dopchnąć.

Otarła wierzchem dłoni czoło i spojrzała na swój naprawiony miotacz. Po walce z Wdową trochę się uszkodził, ale na całe szczęście udało mi się go naprawić, pomyślała zadowolona kobieta, zerkając na zegar ścienny.

– Już po szesnastej! A miałam stawić się u Winstona pół godziny temu! Ach, jak ten czas szybko leci! – Mówiąc to, przykryła urządzenie płachtą, a potem udała się prędko do wyjścia. Wychodząc ze swojego laboratorium, zgasiła światło. Zamknęła za sobą drzwi i szybkimi krokami poszła w stronę gabinetu swojego przyjaciela.

Zerknęła jeszcze przelotnie do swojego kalendarzyka, by sprawdzić, czy coś jeszcze miała dzisiaj do roboty. Ku jej uldze, przez najbliższe dwie godziny miała chwilę wytchnienia.

Może po wizycie u Winstona zobaczę, jak sobie radzi Hanzo?- pomyślała kobieta, będąc już przy schodach. Bo w końcu... Kto z nim porozmawia, poza Genjim, jak nie ja?- pomyślała z bladym uśmiechem.

Wtem, jak zaczęła schodzić po schodach, poczuła rwący ból w kostce.

Kobieta zachwiała się niebezpiecznie i prędko chwyciła się za poręcz, by nie spaść. Skrzywiła się z bólu i spróbowała powoli usiąść na stopniu. Skurcz?- pomyślała niepewnie kobieta, masując obolałą kostkę.

Robiła to przez chwilę, a potem wznowiła próbę schodzenia na dół, ale tym razem kurczowo trzymała się poręczy, by móc złapać się, gdyby znowu upadła przez skurcz w nodze. Wolnymi krokami schodziła po stopniach i poświęcała chwilę na odpoczynek dla swojej kończyny. Nawet jeśli nie wydawało się to dla niej niekonieczne i poradzi sobie dalej.

Ku jej szczęściu, nie napotkała żadnego problemu i zeszła bezpiecznie na dół.

Odetchnęła z ulgą i pomyślała, że to tylko było chwilowe. Uśmiechnęła się tylko ciepło i poszła w stronę gabinetu Winstona.

Po chwili jednak zatrzymała się, kiedy poczuła dziwne ukłucie w obojczyku. Chwyciła się za tamto miejsce i syknęła.

Niepewna poszła w kierunku łazienki, mając złe przeczucia co do tego. Wtem przypomniała jej się sytuacja sprzed kilku dni. Nie wiedziała, czemu jej się to przypomniało, ale sama myśl o tym zaczynała ją bardzo niepokoić...

Weszła do łazienki. Wówczas poczuła większy piekący ból w obojczyku, który promieniował, aż po jej jamę brzuszną. Miała nawet wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Kaszlnęła kilka razy, czując, jakby coś piekło w jej gardle, jakby ktoś przed chwilą wlał siłą do jej gardła wrzący olej. Czuła, jakby atmosfera wokół niej mocno się zagęściła i zaczynała ją powoli przyduszać.

Jej serce waliło jak młot. Wydawało się jej, że nawet próbowało wydostać się z jej klatki piersiowej, od tego duszącego i rozgrzanego ciała. Pod skórą czuła, jak jej żyły pulsowały, wręcz boleśnie.

Jęknęła głośno z bólu i zerknęła przelotnie na lustro. Sam widok jej odbicia sparaliżował Mei. Zsunęła się na podłogę, zerkając na swoje dłonie, gdzie wyraźnie dostrzegała pulsujące czarne żyły. W gardle odczuwała wielką gulę, która, jak jej się zdawało, z każdą chwilą rosła, próbując ją udusić lub sprawić, by zwymiotowała.

Spróbowała szybko podczołgać się do najbliższej kabiny toaletowej i zwrócić zawartość, którą trzymała w brzuchu. Bo czuła wyraźnie, że nie wytrzyma i musi wręcz to z siebie zrzucić.

Z własnego doświadczenia wiedziała, że jeśli ma się zatrucie pokarmowe, to lepiej pozbyć się trucizny z organizmu takim sposobem, aniżeli ją przetrzymywać. Bo mogą wyniknąć z tego bardzo przykre konsekwencje.

Ku jej nieszczęściu, nie potrafiła zmusić się do zwymiotowania. Chinka kaszlnęła kilka razy, czując wyraźne pieczenie w gardle i ból w piersi. Próbowała złapać oddech, ale to była dla niej wyjątkowo ciężka czynność. Nie wiedziała, dlaczego...

Nie wiedziała, czemu czuła takie ogromne cierpienie...

Czuła, jak gorąco i duszno jej się zrobiło. Zająknęła się i położyła na podłodze, wijąc się z bólu.

Wówczas poczuła przyjemny chłód.

Zimna podłoga łagodziła jej cierpienie. Czuła, jakby ten chłód odpędzał ból, który jej towarzyszył. W tym momencie do jej głowy przyszła pewna myśl.

Zmusiła się do wysiłku i wstała, po czym szybko podeszła do zlewu.

Odkręciła kurki z zimną wodą i obmyła twarz lodowatą wodą.

Zimna woda okazała się dla niej wielkim zbawieniem. Zanurzyła swoje rozgrzane dłonie w zimnej wodzie i od razu odczuła ukojenie.

Jeszcze raz prędko obmyła swoją twarz i szyję, czując, jak powoli ból zaczynał ustępować. Czuła, że mogła ponownie oddychać. Brała większe hausty powietrza, jakby przed chwilą wynurzyła się z głębokiego basenu po kilku minutach nurkowania.

Znowu mogła czuć się swobodnie. Ból ustąpił, a czarne żyły, które widziała w lustrze... Te na szyi, nadgarstkach i obojczykach... Zniknęły tak szybko, jak się pojawiły i nic po sobie nie pozostawiły.

Mogła odetchnąć.

– Mei?! – Nagle usłyszała czyiś głos. Dziewczyna, wytarła twarz i dłonie ręcznikiem, który był powieszony obok.

– Tak?! – zawołała, po czym podeszła do drzwi i otworzyła.

W progu ujrzała Jesse'ego.

– Och, tutaj jesteś – odezwał się, zatrzymując się, po czym wyprostował się, widząc ją. – Mój Boże, Mei, czy wszystko w porządku? Jesteś cała blada! – Widocznie zszokował go jej stan. Zanim odpowiedziała, McCree znowu się odezwał: – Może zaprowadzić cię do Angeli? – zaproponował.

Słysząc jego słowa, już chciała się zgodzić, bo raczej nie wydawało się jej normalne to, co przed chwilą jej się stało. W dodatku to już drugi raz! I to w krótkim odstępie czasu! Coś musiało być na rzeczy, skoro jej się to przytrafiło, lecz...

Coś w głębi jej duszy podpowiadało, by tego nie robić. Nie wiedziała czemu, ale miała dziwne wrażenie, że jeśli pójdzie z tym do Łaski... To stanie się coś złego... Że to nie był dobry pomysł. Coś jej mówiło, by się wstrzymała jeszcze z tym. Bo w końcu jeszcze nie wiedziała, co jej dolegało, a jakby z tym od razu poszła do doktor... To co miała powiedzieć? Przecież sama nie miała pojęcia, co powinna jej powiedzieć, po za tym równie dobrze mógł to być tylko niefortunny zbieg okoliczności. Być może chwilowo czymś się struła... Choć nie była zbytnio przekonana, bo od czego mogły się jej zrobić czarne żyły?

Mimo tego, postanowiła się z tym wstrzymać.

– Nie trzeba, McCree. – Uśmiechnęła się blado. – Po prostu niedobrze mi było i... No i wiesz. Musiałam pójść do łazienki...

– Ach, rozumiem! – od razu załapał kowboj. – Pewnie strułaś się tą jajecznicą. Spokojnie, ja też po niej źle się czułem. – Uśmiechnął się ciepło do niej, a Mei sama odwzajemniła jego uśmiech.

– Tak... Widocznie jajecznica źle mi się przyjęła – przyznała mu, cicho chichocząc. – A tak po za tym... To masz do mnie sprawę, Jesse? – spytała go, wracając do tematu.

– Ja właściwie nie mam... Tylko Winston o się ciebie pytał, chciał byś przyszła do niego – odpowiedział mężczyzna, poprawiając swój kapelusz.

– Właśnie do niego zmierzałam! Ale wtedy właśnie złapało mnie... No wiesz, co – odpowiedziała nieśmiało, na co McCree zachichotał.

– Rozumiem, darling, może tak na wszelki wypadek odprowadzę cię pod jego gabinet? Gdybyś próbowała mi tu zemdleć, to bym cię złapał. – Uśmiechnął się przyjaźnie i puścił jej oczko, na co Mei nieco się speszyła.

– Dziękuję ci, McCree, że ofiarowujesz mi pomoc... Ale myślę, że dam sobie radę – próbowała przekonać go.

– Nope, wciąż widzę, że jesteś blada i mam wrażenie, że zaraz mi tu fikniesz. Tak więc wolę mieć pewność, że nie stanie ci się krzywda. To co? Idziemy? – Widocznie nie dawał za wygraną.

Kobieta tylko westchnęła i spojrzała na twarz kowboja.

– A ty jak zawsze robisz za dżentelmena. – Zachichotała. – W porządku, niech ci będzie.

Po tych słowach poszli wolnymi krokami w stronę gabinetu.

– Muszę, przecież kobiety trzeba traktować z szacunkiem – oznajmił jej, zerkając na nią, uśmiechając się ciepło i przechylając delikatnie swój kapelusz. Dziewczyna speszyła się delikatnie i odwróciła swój wzrok.

Czemu McCree zawsze musiał ją stawiać w takiej krępującej sytuacji? Choć nie mogła go za to winić. W końcu nie bez powodu kapitan Amari mówiła, że jest czarującym i uprzejmym mężczyzną.

– No i ten tego... Chciałem cię przeprosić – nagle odezwał się.

Jego słowa nieco ją zdziwiły.

– Za co? – zapytała Mei, nie wiedząc, o co mu dokładnie chodzi.

Kowboj westchnął.

– Za rano. Stawiłem cię w takiej sytuacji...

– To nie mnie powinieneś przeprosić, tylko Hanzo – szybko mu przerwała. – Bo naprawdę to jemu sprawiłeś przykrość, a nie mnie. – Z tymi słowami spojrzała na niego.

– Nie wiem, czy będzie chciał mnie wysłuchać.

– Hanzo to wbrew pozorom spokojny człowiek i wysłucha, co masz do powiedzenia. Wątpię, by cię wyganiał. – Stanęła przed nim i spojrzała na niego pewnie.

– Mówisz to tak, jakbyś znała go od kilku lat – stwierdził, unosząc wymownie brew.

Chinka, dopiero słysząc jego słowa, zorientowała się, jak zabrzmiała.

Jej policzki pokryły się rumieńcami.

– To nie tak! Znamy się tylko kilka dni, ale... Zawdzięczam mu swoje życie.

– Uratował ci życie? – zapytał się z niedowierzania, kiedy wznowili chód.

– Kilka dni temu zaatakowała Trupia Wdowa ze Szponu. Zraniła Genjiego i mnie. Gdyby Hanzo nie przybył na czas, to nie wiem, czy teraz bym z tobą rozmawiała... Jedynie mój dron poważniej ucierpiał... – Na to wspomnienie, Mei spochmurniała.

– Trupia Wdowa? A czego ona tu chciała? – zapytał się widocznie zdziwiony Jesse, słysząc nową informację.

– Nie wiemy jeszcze... Wciąż doszukujemy się tego, jaki był jej cel. Choć Winston podejrzewa, że przybyła tu głównie uzyskać informacje na temat dalszych planów Overwatch – stwierdziła w zamyśleniu Chinka.

– Całkiem prawdopodobne... Choć do Wdowy to nie jest podobne... – stwierdził. Szpon prędzej ją by wysłał na ściągnięcie kogoś, aniżeli zdobycie informacji. Od tego mają Sombrę...- pomyślał mężczyzna, coś podejrzewając. – Co do drona... Głębokie wyrazy współczucia, a jeśli chodzi o Hanzo... To chyba muszę mu podziękować za uratowanie twojego życia. – Puścił jej oczko.

– Jak ci mówiłam... Mi się wydaje, że Hanzo jest dobrym człowiekiem... Tylko zagubionym...

Doszli do gabinetu Winstona.

– Proszę, wejdź, Mei. Winston oczekuje ciebie – odezwała się Atena, otwierając drzwi Chince i Amerykanowi. Weszli do środka.

Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to... Porządek. Nic już tutaj nie śmierdziało, wszystko tutaj zostało ładnie ogarnięte i nigdzie już nie walały się skórki po bananach czy słoiki po maśle orzechowym.

– Och, Winstonie, widzę, że w końcu zrobiłeś tutaj porządek – stwierdziła kobieta.

Wtedy goryl, który siedział przy stole, spojrzał na Mei. Uśmiechnął się serdecznie i podszedł do niej, z jedną łapą za plecami.

– W tamtym bałaganie trudno już było znaleźć cokolwiek! Tak więc musiałem to zrobić. – Zachichotał.

– Co prawda, po mojej prośbie, ale zrobił – skomentowała Atena, na co goryl parsknął.

– No weź! I tak bym to zrobił! – obruszył się.

– Po jakimś czasie pewnie tak – powiedział program, na co naukowiec przewrócił oczami.

– Ponoć miałeś do mnie sprawę, Winstonie? – stwierdziła Mei, wtedy jej uwagę przykuła łapa Winstona. – No i co tam ukrywasz? – zapytała się zaciekawiona kobieta, próbując zobaczyć, co tam jej przyjaciel ma.

Harold uśmiechnął się tylko i wyciągnął swoją schowaną dłoń, na której była...

– Śnieżka! – zawołała Mei, widząc drona, który podskoczył na jej widok. Zaczął mrugać swoimi oczkami i piszczeć ze szczęścia. Kobieta szybko zabrała swoją przyjaciółkę od naukowca i przytuliła ją do siebie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało – odezwała się do niej, czule ją przytulając i głaszcząc po metalowej głowie.

– Było ciężko, ale się udało. Tylko jej silniki napędowe jeszcze nie pracują, więc jeszcze nie zdolna do lotu – rzucił prędko Winston.

Rozczulił go ten widok i w sumie nie tylko jego. Widać było, że McCree cieszy się ze szczęścia przyjaciółki, uśmiechając się szczerze w stronę tej dwójki.

– To ja już mogę się tym zająć! – szybko powiedziała Mei. – Silniki sama zaprojektowałam i stworzyłam, bo w końcu dzięki nim może zamrażać podłoże – powiedziała, zerkając na przyjaciela.

– A kiedy zamierzasz się za to zabrać? – zapytał goryl z zaciekawienia, widząc tańczące iskierki szczęścia w oczach kobiety.

– Teraz mam chwilę, więc mogę za to się zabrać już zaraz! – powiedziała uradowana, po czym prędko podeszła do Winstona i go przytuliła. – Dziękuję ci, Winstonie! Jestem ci bardzo wdzięczna za uratowanie mojej przyjaciółki.

Po jej słowach przytulił delikatnie do siebie kobietę.

– Ależ nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie – powiedział, kiedy Chinka oddaliła się od niego, po czym szybko wybiegła z gabinetu, by jak najszybciej dokończyć naprawy.

McCree przez całą tą scenę nie przestawał się uśmiechać, ponieważ miał ku temu powód. Jej przyjaciółka odzyskała swojego ukochanego drona. To był duży powód do radości.

– A ty, McCree, masz do mnie jakąś sprawę? – zapytał Harold, widząc, że Jesse nie wyszedł z gabinetu.

– Właściwie... To tak – odpowiedział. – Ponoć kilka dni temu było tutaj włamanie – stwierdził, na co goryl przytaknął głową.

– Tak było – przyznał.

– Czy już wiadomo, jaka była przyczyna ataku Trupiej Wdowy? – zapytał, kiedy Winston podszedł do biurka w poszukiwaniu dokumentów.

– Nie za wiele... Wiem tylko, że na pewno włamała się do mojego gabinetu... W dodatku, w czasie, gdy to nastąpiło, nie włączył się alarm – odpowiedział.

Podskoczył gwałtownie na siedzeniu, kiedy nagle Jesse położył dłonie na jego biurku.

– A kamery? – spytał.

Goryl westchnął ciężko.

– Kamery uchwyciły tylko, jak wyszła z budynku... Przy jej wejściu są jakieś zagłuszenia, ale podejrzewam, że włamała się na wschodnim skrzydle – odpowiedział.

Wtedy na ekranie monitora coś wyskoczyło. Szybko spojrzał tam.

– A ktoś zajmuje się już tą sprawą? – dopytywał się kowboj.

– Większość osób była zajęta ogarnięciem bazy. Sam bym próbował się zająć tą sprawą, ale jak sam widzisz... Co chwilę coś mam na głowie. – Usłyszał trzask. Podniósł gwałtownie głowę i zobaczył, jak mężczyzna szedł w kierunku drzwi. – Ej! A ty dokąd? – zapytał się zaskoczony.

– Muszę coś załatwić. – Z tymi słowami Jesse wyszedł.

Coś tu naprawdę nie gra... Nie wiem, co Szpon kombinował, ale myślę, że nie o dane im chodziło...- pomyślał.

Wiem, że późno, ale tak jak obiecałam w weekendy wstawiam nowe rozdziały.

No i jak wrażenia?

Edit. rozdział został poprawiony, dzięki Denilmoore ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top