1. 3

Miejsce: Katmandu

Kraj: Nepal

Nie wiedział, co tutaj robił. Nie wiedział, po co tu przybył. Nie wiedział, dlaczego akurat wybrał to miejsce. Jedyne, co wiedział, to to, że potem będzie żałował podjętej decyzji.

Miasto Katmandu, jeśli chodzi o tak zwany klimat, jaki posiadał, to był niemalże identyczny, co w Numbani. To wprawiało Hanzo w dość niemiły nastrój. Nie był pewien, co to było, ale miał niemalże to same nieprzyjemne wrażenie, jakie towarzyszyło mu podczas pobytu w nigeryjskim mieście.

Mimo tego, był tutaj i musiał skorzystać z tego, co oferowało mu to miasto, bo w takim razie jaki byłby sens wydania pieniędzy na podróż tutaj? Na początku zaczął od spaceru po ulicach, omijając ludzi i omników, którzy żyli razem tutaj w pokoju. Gdy przechodził obok bazarów, do jego nosa docierały różnorodne zapachy przypraw, perfum i innych egzotycznych produktów, od słodszych po... dziwaczne. Większością kolorów, jakie wykrył wzrok łucznika, były oczywiście te, co najbardziej rzucały się w oczy, chociażby czerwony w różnych ostrych odcieniach czy żywy żółty.

Oczywiście, przechodząc obok straganów, które oferowały pokaźny asortyment ubrań, nie obeszło się bez zaczepek sprzedawców, którzy niekiedy próbowali wcisnąć mu coś na siłę, oferując niekiedy ceny poniżej wartości tych produktów. Hanzo odmawiał grzecznie za każdym razem, kiedy któryś z nich podchodził do niego z towarem.

W końcu udało mu się opuścić targ i wszedł do o wiele spokojniejszej dzielnicy miasta. Dzieciaki biegały między ulicami i podwórkami, nawet nie obawiając się aut, które właściwie rzadko pojawiały się w tym miejscu. Było słychać ich śmiechy, podekscytowane piski... To miasto po prostu tętniło życiem. Hanzo jednak chciał znaleźć bardziej spokojne miejsce, o wiele cichsze...

Nie pamiętał, kiedy ostatnio medytował w ciszy. W czasie noclegu w hotelach nigdy nie obchodziło się bez hałasu. Zawsze znajdowała się jakaś rodzinka z wielką gromadką dzieci, które hałasowały na całym piętrze i rodzice nie potrafili ich upilnować, czy jakieś rozwydrzone nastolatki, które postanowiły się wyszaleć i wykorzystać dni wakacji. Kilka razy nawet Hanzo miał do czynienia z jakimiś zespołami muzycznymi, które niekiedy organizowały imprezy w pokojach. W takich momentach mężczyzna po prostu nie wytrzymywał. Przychodził wówczas i prosił ich by byli ciszej, lecz zawsze potem kończyło się tym, że byli jeszcze głośniejsi. Oczywiście, zgłaszał to do recepcji, ale zawsze dostawał odpowiedzi typu Zaraz się tym zajmiemy lub To niech pan sam do nich podejdzie i grzecznie poprosi, by byli ciszej... Po prostu ręce mu opadały.

Więc tym razem Shimada postanowił, że nie pójdzie nocować w hotelu. Po prostu poszuka jakiegoś kącika na obrzeżu miasta i będzie miał już spokój... Przynajmniej miał taką nadzieję.

Mężczyzna, będąc w głęboko zamyśleniu, nie zauważył po drodze omnika, co, niestety, skończyło się małą kolizją. Hanzo wpadł na niego, po czym szybko się cofnął, stracił równowagę i po prostu się przewrócił. Upadł gwałtownie na pośladki, na co Japończyk syknął.

– Przepraszam... – rzucił prędko i spojrzał na omnika, który zaoferował mu swoją metaliczną dłoń.

– Nic się nie stało, mój drogi. Widać, że bardzo się zamyśliłeś – stwierdził omnik spokojnym głosem.

Shimada przyjął pomoc ze strony robota, chwycił jego dłoń, a ten pociągnął go na równe nogi.

– Tak... Trochę – przyznał, czując się trochę głupio tym faktem.

Mężczyzna wówczas dokładnie się przyjrzał napotkanemu omnikowi. Ku jego zdziwieniu, ten robot był inny niż większość, jakie tutaj widział. Ten omnik przede wszystkim nosił szaty, które były koloru fioletowego. Na jego metalowej szyi wisiał naszyjnik z srebrnym kwiatem lotosu. Prawdopodobnie musiał spotkać mnicha.

– Ludzie, którzy często popadają w stan zamyślenia, chcą odciąć się chwilowo od świata zewnętrznego, co jest rzeczą normalną, i nie musisz z tego powodu czuć się teraz winny – oznajmił omnik, widocznie zainteresowany Japończykiem.

Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili się powstrzymał. Nie wiedział, jak powinien zwracać się do mnicha.

– Widzę, że coś cię trapi, młody człowieku – stwierdził robot.

– Młody to już raczej nie jestem – powiedział mężczyzna, uśmiechając blado, ale wciąż pozostawał obojętny emocjonalnie.

Omnik zachichotał.

– Człowiek w duszy zawsze pozostaje młody, o ile o nią dba. – Mężczyzna, słysząc te słowa, uniósł brwi. – Pozwól, że się przedstawię, jestem Tekarta Lōṭasa. A ciebie jak zwą?

– Hanzo. – Nie zamierzał zdradzać swojego pełnego imienia, co jak co, ale wolał nie spoufalać się z byle spotkanym omnikiem...

– A więc, Hanzo, co ciebie tutaj sprowadza?

– A czemu cię to interesuje? – odparł Hanzo. Szczerze powiedziawszy, łucznik chciał szybko opuścić to miejsce, nie chciał wdawać się w jakąś dyskusję przepełnionymi mądrościami mnicha. To po prostu go nie interesowało, jak miał znaleźć swoje odkupienie, to bez niczyjej pomocy, zwłaszcza omnickich mnichów...

– Bo widzę, że coś cię dręczy, i chciałbym ci użyczyć mojej pomocy – odpowiedział wprost Lōṭasa.

No, i obawy mężczyzny były trafne. Chciał szybko pozbyć się tego omnika.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy, dobrze sam sobie radzę. – Mówiąc to, wyminął omnika.

– Odrzucając pomoc, odrzucasz chęć odkupienia swoich win, Hanzo Shimada.

Zatrzymał się w pół kroku. Przymrużył powieki, niedowierzając temu, co usłyszał. Nie wiedział, czy był zły na niego za to, że wspomniał w taki sposób o odkupieniu, czy to, że zgadł... Czy też znał jego nazwisko, mimo iż nie zdradził mu go. Postanowił dowiedzieć się tego.

– Skąd niby wiesz, że mam akurat na nazwisko Shimada? – zapytał, lekko przechylając głowę na bok, by zerknąć zza pleców na Lōṭasę.

– Masz takie samo spojrzenie, co on. Zanim odnalazł swoją drogę – powiedział tajemniczo omnik, zwracając się w stronę Shimady.

– Kto? O kim ty mówisz? –Hanzo co raz bardziej nie rozumiał, o co chodziło omnikowi. Odwrócił się w jego stronę, napotykając jego spojrzenie.

– O twoim bracie.

*

Nie wiedział, jakim cudem dał się przekonać omnikowi, ale, jak widać, udało mu się. No, i właśnie szedł za nim do klasztoru, w którym ponoć był jego brat... Wciąż miał mieszane uczucia, co do swego brata, o ile mógł go tak nazwać. To nie jest Genji, jakiego znałem... To nie on... Więc dlaczego teraz... Idę do niego?- pomyślał rozgoryczony Hanzo. Wciąż pamiętał o incydencie w Hanamurze i od tamtej pory nie mógł wyrzucić ze swojej głowy jego bliznowatej twarzy. Przede wszystkim, prześladowały go jego oczy. Tak spokojnie na niego spoglądały, na brata, który usiłował go zabić... Myślał, że naprawdę to zrobił. Przecież widział jego krew, bez litości siekał jego kończyny, widział, jak leżał w kałuży krwi...

A jednak przeżył.

– Lepiej, żebyś za często nie odlatywał myślami, Hanzo. Jeden nieprzemyślany krok może doprowadzić do zguby – wyrwał go z myśli Lōṭasa.

Na jego słowa łucznik zatrzymał się i dopiero wtedy zauważył, jak bardzo byli wysoko... Nie wiedział, jak długo już szli, ale, jak widać, bardzo długo, bo był już nie mniej niż dwa tysiące metrów nad ziemią. Upadek z takiej wysokości z pewnością skończyłby się bolesną śmiercią.

Mężczyzna tylko kiwnął głową i dalej podążał za omnikiem. Wspinaczka po tych zniszczonych kamiennych schodach była strasznie męcząca. Co prawda, Hanzo nie liczył, ale mógł od razu stwierdzić, że tysiąc stopni miał za sobą... Daleko jeszcze?, pomyślał sobie. Choć, patrząc w dal, mógł stwierdzić tak... Został jeszcze kawał drogi.

Tak minęła kolejna godzina wspinaczki, nim w końcu dotarli na miejsce. Przed nimi znajdowała się mała wioska, a w oddali wznosił się dumnie klasztor. Zdecydowanie tutaj było chłodniej, niż w dolinie... Chłodniej... Tutaj było wręcz lodowato! Niestety, nie miał ze sobą nic, czym mógł się nakryć i ochronić przed zimnem. Czasami zdarzało mu się poślizgnąć na lodzie. Miał takie szczęście, że ślizgał się w bezpiecznej odległości od krawędzi przepaści. Wiatr też nie pomagał za bardzo, a wręcz sprawiał, że chciał jak najszybciej opuścić to miejsce lub znaleźć się w ciepłym budynku. Cóż za ironia, kiedy przyjechał do Katmandu, to marudził, że jest mu gorąco...

Na jego szczęście, niedługo potem znalazł się w budynku. Omnik zabrał go do chatki w głąb wioski. Kiedy Lōṭasa otworzył drzwi, Shimada natychmiast poczuł ciepłe powietrze uciekające na zewnątrz. Wszedł powolnymi krokami za nim. Znalazł się w głównym przedsionku domu. Na podłodze, naprzeciwko zapalonego kominka, stał niski stolik, wokół którego leżały poduszki.

– Nie często gościmy u siebie ludzi, jedyne co mógłbym zaoferować to herbatę czarną lub zieloną. –Ulubione herbaty Genjiego, zapewne za jego sprawą je posiadają- pomyślał Hanzo.

– W porządku... Kiedy zobaczę się z Genjim? – zapytał mężczyzna.

– W tej chwili jest pora medytacji, więc myślę, że najwcześniej za pół godziny możesz się z nim zobaczyć – odpowiedział omnik. – W tym czasie rozgość się i ogrzej, herbata zaraz będzie. Poinformuję innych o twojej obecności.

Po tych słowach mnich wszedł do innego pomieszczenia. Hanzo westchnął tylko i usiadł przy stoliku. Jego myśli krążyły wokół brata i nie potrafił się ich pozbyć. Dlaczego tak często o nim rozmyślał? Dlaczego tak bardzo obchodziło go, co się z nim stało? W jego głowie rodziły się kolejne pytania, na które nie potrafił odpowiedzieć...

Z rozmyślań wyrwał go dopiero Lōṭasa, który zabrał czajnik z nad ognia i wlał zaparzoną herbatę do kubeczka, który znalazł się przed nim na stoliczku. Od razu do jego nozdrzy dotarł zapach zielonej herbaty...

– Za chwilę wrócę – poinformował omnik, odstawiając czajnik, po czym wyszedł na dwór.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Hanzo poczuł podmuch zimnego powietrza, który musnął jego ciało. Od razu po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jego wzrok spoczął na gorącym napoju. Leniwie sięgnął po kubek i wziął łyk naparu.

Zmarszczył brwi.

Ta zielona herbata smakowała inaczej... Nie była zła, a wręcz przeciwnie. Była bardzo dobra. Nie był pewien, ale coś wyczuwał w tej herbacie... Coś, co sprawiało, że uwydatniał się jej smak. Dla pewności wziął kolejny łyk.

Wyczuwał nutkę smaku cytrusów.

Nie przyszłoby mu nawet do głowy, by dodać cytrusów do herbaty. Szczerze, od zawsze wolał zwyczajną zieloną herbatę, bez żadnych dodatków.

Ale to chyba się zmieni.

Mężczyzna przez ten czas popijał wolno napar, rozkoszując się jej smakiem. Potem, korzystając z okazji, póki był sam i w ciszy, zaczął w spokoju medytować.

Lecz po dziesięciu minutach ktoś przyszedł.

Myślał na początku, że to Lōṭasa, ale szybko przekonał się, że to nie był on.

Od razu rozpoznał, czyje to były kroki. Pamiętał je z pamiętnej nocy w Zamku Shimada...

–Nie spodziewałem się ciebie tutaj, Hanzo. – Genji stanął za jego plecami.

Jego głos... Czyżby nie miał maski na sobie?

–Ja też się nie spodziewałem, że tu przybędę – przyznał Hanzo, nie odwracając się w stronę młodszego Shimady.

Usłyszał, jak Genji podszedł, stanął u jego boku i usiadł.

Łucznik spojrzał na niego, nie ruszając głową. Ta sama twarz... Tyle, że pełna blizn, to na policzkach, to na wargach.

–Widzę, że posmakowała ci zielona herbata z cytrusem – stwierdził chłopak, sięgając po drugi kubek spod stoliczka i nalewając sobie.

–Skąd wziąłeś pomysł na to, by dodać cytrusów do zielonej herbaty? – zapytał Hanzo, niby obojętnym tonem, choć nawet był ciekawy...

–To nie mój pomysł. Tylko mojej znajomej z Overwatch...

– Overwatch?

–Tak, z Overwatch...–odpowiedział Genji. – Ona wręcz uwielbiała herbaty, miała nawet własne pudełeczko z wieloma ich rodzajami... Od niej wziąłem ten zwyczaj, by dodać trochę soku z cytrusów... Bardzo lubiła eksperymentować ze smakami. – Wyraźnie cieszył go fakt, że rozmawiał z bratem.

Hanzo nie wiedział, czy mógł powiedzieć to samo. Właściwie, to czuł się niezręcznie, gdy z nim teraz rozmawiał, nawet o takiej zwykłej rzeczy, jak herbata...

– Ktoś bliski? –niemalże szepnął, jakby obawiał się nie wiadomo czego...

Cyborg pokręcił przecząco głową.

–Po prostu znajoma... Dawno jej nie widziałem... Chyba nie widzieliśmy się od... Dziewięciu lat podajże? Hm... Ciekawe, co się z nią dzieje – powiedział chłopak, zamyślając się na chwilę.

Czemu czuł się tak dziwnie? Czemu serce waliło mu jak młot? Nie wiedział, czemu tak się denerwował w jego obecności.

– Hanzo. – Poczuł jego dłoń na swoim ramieniu. Dopiero wtedy spojrzał na jego oblicze. Mimo blizn i drobnych bruzd na twarzy, jego oczy były spokojne i przepełnione troską. – Wszystko w porządku? – zapytał, widocznie martwiąc o niego.

Starszy Shimada zacisnął wargi, po czym odwrócił wzrok.

– Dlaczego tutaj przyszedłeś? – zadał inne pytanie.

Łucznik pokręcił głową.

–Nie wiem... Ja naprawdę nie wiem – odpowiedział drżącym głosem.

Dlaczego on zadrżał? Dlaczego on tak się denerwował?

– Spójrz na mnie. – Jego wzrok był utkwiony na stoliku. – Hanzo – odezwał się miękko Genji, wówczas mężczyzna powoli odwrócił głowę w jego stronę. –Nie możesz sobie wybaczyć, prawda? – stwierdził.

Na jego słowa Hanzo wziął głębszy wdech.

–Jak w ogóle można mi wybaczyć? Po tym, co zrobiłem?

– Ja ci wybaczyłem – odpowiedział cyborg.

– Tu nie o to chodzi! – wybuchnął Hanzo, odwracając wzrok.

Młodszy brat westchnął.

–A więc o co, bracie?

No właśnie, o co? O co mu chodziło? O to, że jego brat nie jest taki, jakim go sobie zapamiętał? Czy właśnie o to mu chodziło?

– Ja... – Próbował dobrać odpowiednie słowa. – Jesteś inny... I jakoś... Nie wiem... Może po prostu...

–Nie możesz zaakceptować tego, że teraz jestem inny? – spytał Genji.

Hanzo zacisnął pięści.

–Chyba tak... Ale wciąż nie wiem, czy to na pewno to... – odpowiedział cicho starszy Shimada.

–Świat się zmienia, Hanzo... – Mężczyzna, słysząc jego słowa, spojrzał na niego. –Nadszedł czas by wybrać stronę – stwierdził jego brat.

–Skoro już czas, to jaką stronę wybierzesz? Dokąd teraz zmierzasz?

Minęła dłuższa chwila, zanim padła odpowiedź.

–Wrócę do Overwatch.

Hanzo zmarszczył brwi.

–Overwatch? A czy oni nie zostali rozwiązani? – zdziwił się.

–Kiedyś należałem do nich –powiedział młodszy Shimada. –Przed rozpadem oddzieliłem się od nich, ale – wyciągnął coś zza pasa – musi nadejść dzień, w którym trzeba podjąć decyzję, która może wpłynąć na przyszłość tego świata.

Wpatrywał się w małe urządzenie o okrągłym kształcie z logo Overwatch. Musiał mieć swoje lata, bo był zarysowany, a od niektórych miejsc oderwały się kawałki metalu.

Hanzo przez chwilę przyglądał się temu przedmiotowi, ale potem ponownie spojrzał na swojego brata.

–Czy na pewno o to ci chodzi? – Na jego pytanie Genji spojrzał niego. – Czy może o coś więcej?

Wyraz twarzy młodszego Shimady był zagadkowy.

–Czy może... Chodzi o kogoś bliskiego, bo szczerze powiedziawszy, nie wyglądasz teraz na kogoś, kto by wolał bawić się w bohatera– stwierdził mężczyzna, widząc zmianę w wyrazie twarzy Genjiego.

Na jego słowa cyborg westchnął i zapatrzył się w ogień tlący się w kominku.

Czyli miał rację.

–Jest ktoś, z kim chciałbym się spotkać... Ta osoba jest mi bardzo bliska. – Westchnął, zwracając wzrok na metalowy komunikator. – Dzięki niej... Przeżyłem...–Hanzo zacisnął wargi. – Ona oddała mi wszystko, co miała do zaoferowania. Moje nowe ciało, zaufanie, przyjaźń... Nawet miłość. – Zacisnął dłonie w pięści. – A ja, jak ostatni kutas, ją odtrąciłem. Gorzej... Nazwałem ją potworem! – Trzasnął pięścią w stół.

– Genji... Spokojnie –odezwał się nagle czyjś głos. Mężczyźni odwrócili się w stronę drzwi.

Hanzo zobaczył Lōṭasę, a także drugiego mnicha, ubranego w żółte szaty.

–Tak... Wiem, mistrzu... Przepraszam... Wracając – Genji ponownie spojrzał na Hanzo, wtedy omniki usiadły przy stole, obok braci Shimada – ta osoba wraca do Overwatch, dlatego też zamierzam wrócić. Głównie dlatego, że chciałbym ją przeprosić za moje gówniarskie zachowanie... Za moją niewdzięczność, a także... Wyznać jej, co czuję... – Spojrzał na Hanzo. – Będzie mi też towarzyszyć mistrz. Bo Overwatch... Przyjmuje nowych członków.

Po tych słowach Hanzo westchnął.

–I oczekujesz, że pojadę z tobą? Że dołączę do upadłej i poszukiwanej organizacji? – zapytał z powątpieniem.

–Nie mówię, że masz dołączyć. Możesz spędzić tam kilka tygodni i samemu stwierdzić, czy ci się podoba czy nie – wyjaśnił mężczyzna, na co Hanzo parsknął.

–A co jeśli nie chcę z wami jechać? – rzucił.

–No właśnie, Hanzo? Co zrobisz? Będziesz dalej się tułał po świecie, ścigany przez płatnych zabójców albo agentów Szponu?

Łucznik przymrużył powieki.

–Skąd wiesz, że...

–Przypominam, że byłem też w Blackwatch, znam niektórych członków Szponu i wiem, że oni są zainteresowani zwerbowaniem ciebie. – Jego spojrzenie pociemniało. – Hanzo, nawet nie myśl...

–Za każdym razem, gdy którykolwiek z agentów Szponu przychodził do mnie z tą ofertą, odmawiałem. I dalej będę im odmawiał...

–Nawet, gdy proponują odbudowę klanu Shimada?

– Nie takim kosztem! – odpowiedział stanowczo starszy Shimada, marszcząc brwi, na co Genji odetchnął.

– To dobrze... – szepnął z ulgą.

– Genji, nie chcę wam przerywać, ale – spojrzenia braci padły na Zenyattę – nie długo przylecą po nas agenci z Overwatch i wypadałoby podjąć decyzję już teraz. – Mówiąc to, omnik spojrzał wymownie na Hanzo.

Wzrok Genjiego również padł na niego.

–Hanzo, bardzo wiele zawdzięczam Overwatch i mówię to z czystym sumieniem... Powinieneś spróbować – rzekł cyborg z powagą w głosie.

Starszy Shimada zacisnął wargi i spojrzał w dół. Łucznik, szczerze powiedziawszy, nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Z jednej strony jego brat miał rację, ale z drugiej coś mu podpowiadało, że to nie będzie najlepsza jego decyzja... Tak jak przyjazd do Katmandu, po co właściwie tu przyjechał? Gdyby mógł w ostatniej chwili wybrać, jednak Sankt Petersburg... Nie musiałby teraz rozmawiać ze swoim bratem.

Westchnął tylko i odpowiedział:

– Tylko kilka tygodni.

Prawdopodobnie będzie żałował podjętej decyzji...


Edit. Rozdział został poprawiony dzięki pomocy Denilmoore Podziękujcie jej ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top