Serce utracone przez wodę.
Na na na-na-na-na, na na-na-na-na
Wiatr, wiatr, wiatr łapcie w żagle,
Choć sztorm i wróg na statek nasz czyha.
Szczęście to mit - stworzyliśmy go sami,
Czarna bandera nad nami.
Kubki pełne piwa poszły w górę i z hukiem uderzyły o drewniany blat, rozlewając połowę zawartości. Głośny rechot poniósł się wzdłuż stołu łącząc się z kolejną żwawą melodią. Ktoś tańczył, ktoś śpiewał, ktoś krzyczał o przeklętych statkach pełnych wysokiej jakości rumu, o duchach chodzących po wodzie, o legendach, które znali tylko ocaleni. Bar „Pod ostrym harpunem" jak co noc przeżywał swój rozkwit. Jako jedyny lokal w porcie rozwijał się jak szalony. Wystarczy, że zaproponujesz jednemu piratowi butelkę rumu, ten powiadomi kolejnych i interes się kręci. Pijani już żeglarze paplali od rzeczy, przewracali się o własne nogi rozbijając co kolejne butelki.
Młody jegomość ominął właśnie zgrabnie jednego z przytulających podłogę delikwentów i ruszył w stronę barmana, który jako jedyny zdawał się łapać kontakt z rzeczywistością.
-Ile kosztuje u was informacja?
Barman podniósł wzrok z nad szklanki przyglądając się chwilę postaci w ciemnym płaszczu z kapturem zakrywającym całą twarz, po czym nie żałując sobie splunął do niej.
-Zależy jaka bądź o kim – odpowiedział chrapliwym głosem przewieszając brudną ścierkę przez ramię.
Postać pochyliła się w stronę baru wysuwając z dłoni zwitek banknotów.
-Informacja o Kapitanie Jacku Sparrow.
Mężczyzna zarechotał się tak głośno, że przebił swoim głosem grupkę drących się w niebogłosy pijaczynów.
-Ten plugawy oszust nie jest wart nawet centa. Schowaj to, a jeśli chcesz, choć nie wiem kto o zdrowych zmysłach i z własnej woli chciałby, spotkać się z nim to wystarczy, że się obrócisz i spojrzysz na prawo – wskazał miejsce palcem – To coś pod stołem nazywa się Sparrow.
Jegomość podszedł do stołu omijając po drodze lecący w jego stronę kubek czy cokolwiek to było i wskoczył pod stół.
-Hej, ta miejscówka jest zajęta, wypad!
-Powiedziano mi, że to ty jesteś Jack Sparrow, to prawda?
Mężczyzna podniósł wzrok znad kompasu, któremu tak żarliwie się przyglądał i przechylił głowę na bok.
-Kapitan Jack Sparrow i zależy kto pyta.
Skończył wymawiać ostatnią sylabę a przy jego gardle niespodziewanie znalazł się dość ostry sztylet.
-Ej, dobra. Oddam te pieniądze w miarę szybko, potrzebuję tylko trochę czasu.
-Co? Nie chodzi o żadne pieniądze, potrzebuje ciebie, statku i kompasu.
Sparrow zlustrował tajemniczą postać z góry na dół.
-Dość wygórowane wymagania jak na chłystka z nożykiem. Może zacznijmy od początku, ja jestem...
Nie zdążył dokończyć gdyż został po raz kolejny pchnięty na nogę od stołu.
-Żaden chłystek i to może się naprawdę źle dla ciebie skończyć, więc lepiej współpracuj.
-Chyba myślimy o dwóch różnych współpracach, mężczyzno który pod tą płachtą jesteś kobietą – powiedział Jack ściągając jednym ruchem kaptur z jej głowy.
Dziewczyna natychmiast włożyła go z powrotem przyszpilając mężczyznę już całym swoim ciałem.
-Skąd niby wiedziałeś ?
-Skarbie, własnego ojca nie poznałbym po kilku butelkach, ale płeć piękną wyczuję zawsze i wszędzie.
Za te słowa oberwał niezłego sierpowego.
-Hej – chwycił się za policzek – Podobno potrzebujesz pomocy, zawsze tak zdobywasz kontakty? Agresją?
-Gdy jesteś tygrysem pośród owiec nie pozostaje ci nic innego.
-Że niby jestem owcą?
Dziewczyna schowała sztylet i nachyliła się w jego stronę.
-Spotkamy się starej stodole przy wielkim młynie za godzinę.
Wyczołgała się spod stołu i ruszyła ku wyjściu.
-A skąd niby pewność że się tam zjawię? – zawołał ledwo stojąc na nogach.
Gdy otwierała drzwi zagwizdała tylko, by zwrócić jego uwagę na to co trzyma w dłoni.
No tak, mógł się tego spodziewać.
Kompas
***
Chłód tej nocy nie był aż tak zły, jednak opatuliła się szczelniej starym i miejscami rozdartym płaszczem. Właściwie był to koc, który udało jej się pożyczyć z jednego z wozów stojących przy barze, a który przerobiła w pośpiechu na odzienie, które pozwoliłoby jej przemieszczać się po barach czy karczmach. Od dwóch miesięcy szukała Kapitana Sparrowa, o którym nasłuchała się już chyba wszystkiego. Od pewnego siebie, nieustraszonego władcy mórz i oceanów, koniec końców kończył na kłamcy, oszuście i szarlatanie zwiastującym chaos. Niektórzy powiadali, że jest przeklęty i ściąga na siebie i tych którzy są u jego boku nieszczęście, ale tak się właśnie składało że tego potrzebowała.
Nie tak wyobrażała sobie ostatnie miesiące. Wreszcie, po latach samotności, tułaczki z miejsca na miejsce spotkała kogoś kto dosłownie rozpalił jej serce. Od ojca zawsze słyszała, że gdy nadejdzie odpowiednia chwila będzie wiedzieć, czy osoba przed nią to ta właściwa. I stało się, była tego pewna. Chciałaby pokazać mu jak bardzo jest szczęśliwa, ale niestety nie było jej to dane. Ocean zabrał jej rodziców parę lat temu, po czym chyba nie nasycił się dostatecznie jej żałobą i smutkiem, gdyż postanowił również odebrać ukochaną osobę.
Ten rejs miał być tylko wycieczką, w trakcie której, może przy odrobinie szczęścia naprawdę udałoby im się odnaleźć źródło wiecznej młodości, o którym opowiadał jej tata. Był żeglarzem i dość nietypowym człowiekiem, gdyż jednocześnie przyjaźnił się z piratami. Powtarzał, że dolewanie oliwy do ognia nie ma sensu i lepiej po prostu schować dumę w kieszeń. Nie pochwalał tego co robią jednak rozumiał, że w łańcuchu pokarmowym każdy musi mieć swoje miejsce. I tak od jednych i drugich znajomych usłyszał skrawki legendy mówiącej, że takowe źródło naprawdę istnieje. Zaciekawiło go to na tyle, że po kilku wyprawach w jego ręce trafiła rzekoma mapa. Tego feralnego dnia wypłynął wraz ze swoją żoną i niewielką załogą na poszukiwania i niestety po kilku tygodniach dziewczyna otrzymała wiadomość, że statek zatonął podczas sztormu. Jednakże, wcześniej przerysowała mapę, gdyż chciała poćwiczyć szkicowanie, w którym była naprawdę niezła, a ta mapa bardzo różniła się od jej poprzednich dzieł. I takim oto sposobem znalazła się na pełnym morzu z ukochaną osobą, która postanowiła pomóc jej w spełnieniu marzeń ojca.
Pewnej nocy zbudził ich odgłos wystrzału. Zostali zaatakowani przez inny okręt. Zrobiło się naprawdę gorąco, szczególnie, że nie przypuszczała, że ktokolwiek mógłby wiedzieć iż jest w posiadaniu mapy. Ci sami piraci, z którymi jej tata utrzymywał dobre stosunki posłali jej statek na dno, a miłość życia porwali do pracy na morzu. Udało jej się jakimś cudem dopłynąć do lądu i przysięgła sobie, że odnajdzie ich gdziekolwiek by nie byli i odzyska z powrotem swoje serce.
Do tego właśnie potrzebowała Jacka. Skoro sprowadzał na siebie nieszczęście i posiadał kompas wskazujący miejsce do którego pragniesz się dostać, był jej jedyną deską ratunku. Wiedziała również, że piraci są przebiegli i szukają zysku gdziekolwiek się da kłamiąc na prawo i lewo, jednak sytuacja w której się znalazła była tak beznadziejna, że była skłonna oddać mu choćby te przeklętą mapę, byle tylko odnalazł jej ukochanego.
Skrzypnięcie starych drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Wychyliła się delikatnie zza beli przy której siedziała i nie dowierzała. On naprawdę tu przyszedł. Jednak kompas jest dla niego cenny. Zwinnie i bezszelestnie, omijając zdradliwe deski zeskoczyła na ziemię zachodząc Sparrowa od tyłu. Niestety nie przewidziała, że może nie przyjść na miejsce spotkania sam. Ktoś zaskoczył ją od tyłu, tak jak ona zamierzała Jacka i poczuła chłodne ostrze przy gardle.
-A więc teraz i kobiety bawią się w piractwo, co? Panie Gibbs, zna pan może wytłumaczenie na takowe zjawisko?
Osoba trzymająca ją w uścisku zarechotała.
-Podejrzewam, że może być to chęć przygody, gdyż piraci wcale nie są takimi złymi towarzyszami na dalszej drodze życia.
-Otóż to, otóż to – zawołał Jack podchodząc do dziewczyny i ściągnął z jej paska kompas, który mu wcześniej zabrała – Uznajmy, że ta sytuacja nie miała miejsca i rozejdźmy się wszyscy w swoje własne strony.
-Nie, poczekaj! – próbowała wyrwać się Gibbsowi. – Naprawdę potrzebuję twojej pomocy, podobno nikt inny nie radzi sobie na morzu tak jak ty! A ja muszę kogoś odnaleźć.
-Och kochanie, wszyscy czegoś szukamy. Kluczy, pieniędzy, a niektórzy to nawet godności. Skoro tatuś wyszedł i nie wrócił, to chyba nie warto go szukać, bo skoro nie wrócił to nie chce być odnaleziony. Proste jak budowa...no tego...jak to się nazywało...
-Cepa – rzucił Gibbs wyraźnie z siebie zadowolony.
-Cepem to sam jesteś, Sparrow. Nie po to szukałam ciebie od kilku miesięcy żeby stracić taką okazję, a tak się składa, że mam coś co na pewno cię zainteresuje.
Kapitan zamknął buzię, podniósł dwie ręce w górę jakby chciał coś powiedzieć po czym je opuścił. Odchrząknął.
-Złotko, to jest wręcz niepokojące jak bardzo przypominasz mi pewną znajomą – zlustrował ją z góry na dół i potrząsnął głową – Wracając do meritum, jeśli nie masz przypadkiem przy sobie wozu pełnego pewnego płynu i kozy, to nic innego mnie nie zainteresuje. W tym miejscu stawiam kropkę.
-Mogę dać ci coś co umożliwia bardzo długie życie.
-Czyli jednak masz rum? – zaśmiał się pod nosem pociągając solidnego łyka z butelki którą wyciągnął spod płaszcza.
-Mam mapę z drogą do źródła młodości.
Cisze w stodole przerwał krztuszący się pirat, któremu z wrażenia cenny płyn wypadł z dłoni.
-Przecież ono nie istnieje, to tylko legendy, zwykły mit – powiedział Gibbs puszczając dziewczynę.
-Nieprawda, mój tata znalazł mapę i wskazówki co trzeba zrobić. Pomagał takim jak wy, proszę, pomóżcie i mnie.
-Tatusiek musiał cię chyba okłamać, bo zresztą jak dobrze zauważył mój towarzysz, to tylko mit. Także zmykaj bo już późno.
-To skąd wiem o kielichach i rytuale.
Oboje mężczyźni wbili w nią swój wzrok. Wydawali się na naprawdę zaskoczonych. Dziewczyna poklepała się po kieszeni dając im znak, że ma ją przy sobie i zaplotła ręce na piersi.
-To jak będzie, Kapitanie?
Gibbs odciągnął Jacka na bok skinąwszy w stronę dziewczyny.
-Powiedz, że się zgadzasz.
-Co? Sam mówiłeś, jak mnie słuch nie myli, że to miejsce nie istnieje.
-Ale jak mnie pamięć nie myli twój ojciec ostatnio mówił nam o rytuale, do którego potrzebne są dokładnie dwa kielichy i mapa, która ma ta dziewczyna. No co jak co, ale twojemu ojcu wierzę.
Sparrow przytknął dłoń do ust, zawsze tak robił gdy się zastanawiał.
-A jeśli to jakaś pułapka? Po za tym musimy znaleźć tego kogoś.
-Jeśli mamy szukać na morzu, to ten ktoś prawdopodobnie nie żyje, a po za piciem na razie nie mamy żadnej roboty. Skrzykniemy starą załogę i ruszamy – trącił go ramieniem – No nie mów, że nie chcesz by mówiono o tobie odkrywca źródła młodości.
Sparrow od razu się rozpromienił.
-A no nie powiem, pomyślałem o tym.
Jack poprawił kapelusz i swoim charakterystycznym chodem zbliżył się do dziewczyny.
-A więc, po przedyskutowaniu wszystkich za i przeciw, razem z moim kompanem zdecydowaliśmy się przystać na twoją propozycję. Pomimo iż nadal nie wiem, jak ktoś o zdrowych zmysłach oddał by taką mapę piratowi.
-Widać nigdy nie byłeś zakochany.
-Nie masz przypadkiem na imię Elizabeth?
Dziewczyna ściągnęła kaptur i uśmiechnęła się.
-Nie, ale myślę że imię Adara zapamiętasz.
***
Morska bryza musnęła jej policzki gdy stała na dziobie statku. Pierwszy raz od zatonięcia okrętu miała odrobinę nadziei. Nie dużo, ale jednak, czuła że wiatry jej sprzyjają i prowadzą prosto do ukochanego. Kompas kazał kierować się na zachód, a skoro w jej dłoniach wskazywał kierunek, to również oznaczało, że miłość jej życia nadal żyje. Tej myśli postanowiła się trzymać.
-A więc Adara Smith?
Odwróciła głowę widząc podchodzącego Jacka.
-Czyli jednak znasz mojego ojca.
-Słyszało się to i owo. Z początku nie wierzyłem, że ktokolwiek pomaga piratom, ale przecież nie we wszystkim muszę mieć rację.
-Sam tak nie uważasz – przewróciła oczami spoglądając na kompas – Ale dziękuję, że się zgodziłeś, nawet jeśli tylko i wyłącznie dla zysku.
-Nie będę kłamał choć mi się zdarza. Oby ukochany był tego wart.
Dziewczyna wbiła w linię horyzontu.
-Dla mnie jest wart każdej ceny.
-Eh, pójdę się chyba napić. Ale zanim... - obszedł ją dookoła – Chcę zobaczyć mapę.
Adara prychnęła pod nosem.
-Czyli przed wpuszczeniem mnie na statek nie chciałeś jej widzieć i dopiero teraz naszła cię ochota, tak?
-Moja droga, w życiu spotkałem tylko jedną kobietę, która mówiła by o swoim ukochanym tak jak ty. Wiem, że nie kłamiesz. I tak, naszła mnie ochota więc pokazuj.
Dziewczyna westchnęła po czym wyciągnęła z kieszeni złożona kartkę pergaminu. Po rozłożeniu jej obraz przedstawiał pięć gwiazd, które po połączeniu ze sobą dawały kształt strzały, grotem skierowanym na wyspę.
-Mapa jest prosta do odczytania, wystarczy znać się na gwiazdach. To jest wielki wóz, a tu gwiazda Północy – najjaśniejsza z nich wszystkich. Kierujesz się w jej stronę a trafisz do źródła. No i trzeba jeszcze zdobyć kielichy.
Jack zmrużył oczy.
-I nadal, wiedząc to wszystko chcesz ją po prostu oddać.
-Chcę odzyskać ukochanego, tylko to się dla mnie liczy.
Teraz to Kapitan przewrócił oczami i już sięgał po pergamin, gdy dziewczyna zabrała mu go dosłownie sprzed nosa.
-Dopiero gdy uratujemy Lee dostaniesz ją.
-Zatem pójdę się napić, a ty wypatruj jakiś fragmentów wraku, może pływa na jednym z nich.
Gdyby szybko nie zbiegł po schodach na główny pokład oberwał by drugiego sierpowego. Dziewczyna oparła się o drewnianą belkę obserwując delikatne fale tworzące się przez brnący do przodu statek. Gdy tylko jej noga znalazła się na statku Jacka Sparrowa, przyrzekła sobie, że gdy tylko odnajdzie Lee w trybie natychmiastowym wracają na ląd i tam budują swoją przyszłość. Źródło był marzeniem jej ojca, nie jej samej. Ona marzyła o wielkiej miłości, o osobie którą by ją po prostu kochała bezwarunkowo, z którą szła by przez życie z podniesioną głową. Jakoś sobie poradzą, na pewno coś wspólnie wymyślą, może otworzą sklep z portretami. Umiała szkicować, tata zawsze ją chwalił, może mogłaby również w ten sposób zarabiać.
Z właściwą osobą sposób znajdzie się na wszystko.
Odetchnęła głęboko. Podniosła głowę i jej oczom daleko, daleko na horyzoncie ukazał się zarys statku. O mało kompas nie wypadł jej z rąk. Mocno ścisnęła go, jakby nie wierzyła, ze igła naprawdę wskazuje na ten statek.
-Jack! Jack! – krzyknęła z całych sił – To ten statek!
Załogo bardzo szybko znalazła się obok niej. Sparrow rozwinął lunetę i gdy tylko spojrzał przez nią wstrzymał oddech.
-Jack? – Gibbs spojrzał na swojego kompana wyraźnie poruszony.
-Co się stało?
-Dlaczego to zawsze musi być on?! -wykrzyknął pirat chowając lunetę – Przeklęty Barbossa.
Załoga również wstrzymała oddech. Hektor Barbossa, jeden z najbardziej znanych piratów, kiedyś pierwszy oficer na statku „Czarnej Perle", której kapitanem był Sparrow. Stanął na czele buntu, pozostawiając Jacka na bezludnej wyspie. Jednak statek, który kapitan widział przez lunetę, nie był wspomnianą Perłą, więc coś się musiało stać z okrętem. Hektor nigdy by jej nie zostawił.
Sparrow nakazał kierować się w jego stronę mocno przyspieszając.
-A więc, od teraz to nie tylko moja sprawa.
Jack udał, że tego nie usłyszał. Trzymał dłonie na kole sterowym skupiając na tym całą uwagę.
-Zastanawia mnie czemu ten Barbossa porwał Lee, przecież chodziło mu o łupy na okręcie nie ludzi, prawda?
-Czy ty myślisz, że czytam ludziom w myślach?! Barbossa zabrał mi mój statek, moją Perłę, zapłaci za to!
Adara przełknęła ślinę modląc się w myślach by nie było jeszcze za późno. Gdy oni przyspieszyli , statek będący w oddali musiał zwolnić bo w bardzo krótkim czasie znaleźli się obok siebie. Kapitanowie stanęli niemalże twarzą w twarz, na tyle, na ile odległość między nimi pozwalała.
-A więc już zgubiłeś Perłę, no wiesz, miałem o tobie lepsze zdanie – Jack odezwał się pierwszy poprawiając ostentacyjnie kapelusz.
-Jack Sparrow zaszczycił mnie swoją obecnością, cóż za zaszczyt. Czymże sobie zasłużyłem?
-Gdzie jest Lee? – Adara postanowiła dłużej nie czekać, musi wiedzieć czy jej miłość żyje. Musi żyć.
Barbossa spojrzał teraz na dziewczynę. Uśmiechnął się szeroko i machnął ręką na jednego z członków załogi. Po chwili dwóch piratów wyprowadziło spod pokładu postać i rzuciło ją na deski.
-A więc, moja droga, chodziło ci zapewne o tego oto pana, który – podszedł do leżącego i zdarł z niego odzienie – tak naprawdę jest panią.
Załoga jak i Jack wbili wzrok w Adarę, która już nie powstrzymywała łez. Miłość jej życia żyje, naprawdę żyje.
- A więc Lee...
-To skrót od Leslie – dokończyła za Gibbsa – Proszę. – zwróciła się Hektora – Proszę, po prostu ją wypuść. Błagam! Ona nic nie zrobiła! My nic nie zrobiłyśmy!
-Och, oczywiście, że nie. Jesteście tylko w posiadaniu mapy do źródła młodości, którego aktualnie poszukuję.
I w tym właśnie momencie do dziewczyny dotarło o co w tym wszystkim chodzi.
-Porwałeś Leslie, bo wiedziałeś, że wrócę! I chcesz ją oddać w zamian za mapę!
-Pirat musi być przygotowany na każdą okazję – powiedziawszy to po raz drugi machnął dłonią i członkowie załogi związali nieprzytomną Leslie przerzucając sobie przez ramię – Ciekawe czy umrze nieświadoma czy jednak odzyska tuż przed odejściem w stronę światła świadomość i zrozumie, że umiera.
-NIE!
Adara gdyby mogła wyskoczyła by teraz ze statku. Nie może jej znowu stracić.
-A więc mapa czy ukochana?
W pierwszej chwili sięgnęła do kieszeni, lecz zawahała się. Spojrzała na Sparrowa jakby błagając go wzrokiem by coś wymyślił. Chciała przekazać mapę jemu, bo przecież jej pomógł i dotarli do Lee. Barbossa dostał by ją za nic.
-Dobrze, dostaniesz ją. Ale najpierw dziewczyna !– odezwał się Jack.
Barbossa zmrużył oczy ze zdziwienia.
-Co? Czy ja się aby nie przesłyszałem? Jack Sparrow oddaje mi z własnej woli mapę do źródła młodości.
-Widać to życie na morzu wypłukało ci szare komórki skoro musisz powtarzać sobie to co słyszysz. Dziewczyna!
Hektor przejechał językiem po suchych wargach, jeszcze chwilę analizując całą sytuację, po czym machnął dłonią po raz trzeci. Majtkowie za pomocą abordażu przenieśli Leslie na drugi statek wracając z pergaminem z powrotem.
-Zaczynam doceniać interesy z tobą, Sparrow.
-Jeszcze się spotkamy Barbossa, wiesz o tym.
-To nieuniknione.
Adara pochyliła się nad Leslie delikatnie muskając palcami jej polik. Oddychała, zapewne długo nie piła i nie jadła. Łzy kapały jej z policzku. Przycisnęła ciało dziewczyny mocno do siebie, jakoby chcąc przekazać swoją siłę. Po kilku sekundach poczuła jak ktoś zaciska dłonie na jej plecach. Oderwała się od dziewczyny wpadając prosto na jej zielone tęczówki, które, boże jak kochała.
-Wiedziałam, że po mnie wrócisz – wychrypiała Lee chowając się w zagłębieniu jej szyi. Adara załkała jeszcze głośniej i jeszcze mocniej wtuliła się w dziewczynę.
Jack zerknął na kompas, drugim okiem spoglądając na Adare, która chyba nigdy nie była tak szczęśliwa jak teraz.
-A więc pozwolisz Barbossie tak po prostu płynąć do źródła?
Gibbs dołączył do kapitana.
-Och, oczywiście że tak. Dlatego, że mamy kompas a moim marzeniem jest dorwanie Hektora. Będziemy płynąć za nimi.
-Zaskakujesz mnie za każdym razem, pomimo że wydaje mi się, że znam cię na wylot. Zamieniłeś zysk na szczęście kogoś innego. Nie poznaję cię.
Kapitan przewrócił oczami.
-Byłem kiedyś w podobnej sytuacji. I wiem, ze postąpiłem słusznie. Wiesz, czasem masz takie uczucie w środku, że musisz zrobić coś wbrew sobie. Ale jednocześnie wiesz, że tak musi być.
-Chyba naprawdę musisz się napić.
-Rum pod pokładem dla wszystkich! – krzyknął a załoga wspólnie radośnie odkrzyknęła – Zdecydowanie muszę, chyba wykorzystałem limit dobrych uczynków na całe moje nędzne życie.
Wesoła melodia rozbrzmiała na pokładzie, gdzie załoga zajęła się swoim ulubionym zajęciem. Adara podziękowała kapitanowi za pomoc, a w podzięce podarowała mu mapę, którą przerysowywała tyle razy, że obraz dosłownie utkwił jej w głowie. Zajęła się Leslie i gdy opuszczały statek w najbliższym porcie, dziewczyna była w stanie o własnych siłach zejść na ląd. Zanim ostatecznie pożegnała się ze wszystkimi, zapytała Sparrowa o jedną rzecz, która nie dawała jej spokoju.
-Nie przeszkadza ci to, że ja i Leslie, jesteśmy razem?
-Ujmę to tak, nie obchodzi mnie kto z kim kiedy, jak i gdzie. Jeśli obie strony się na to zgadzają, chwała im za to. Po za tym, piractwo też jest niby zakazane, a jednak myślę, że paru ich znasz.
Dziewczyny odprowadziły wzrokiem statek i ruszyły w stronę miasta, dopiero w połowie drogi orientując się, że w kieszeniach nie mają ani jednej monety. No cóż, Jack Sparrow zawsze pozostanie Jackiem Sparrowem. Choć one i tak zapamiętają go jako bohatera. Jako sarkastycznego dupka również, jednak dobry uczynek o dziwo w tym konkretnym przypadku przeważył wszystko. I chwała mu za to.
Na na na-na-na-na, na na-na-na-na
Wiatr, wiatr, wiatr łapcie w żagle,
Choć sztorm i wróg na statek nasz czyha.
Szczęście to mit - stworzyliśmy go sami,
Czarna bandera nad nami.
Pomysł wpadł mi do głowy po maratonie Piratów z Karaibów (thank you @Impalabelle) Bardzo możliwe, że rozbuduję historię bo mam kilka pomysłów. Wrzucam, by się nie kurzyło na komputerze. Dziękuję za wszelkie gwiazdki i komentarze, są one zastrzykiem energii.
Do usłyszenia,
Vitka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top