IV

Adaś zacisnął usta w wąską kreskę.
Nie sądził, że robienie kanapek dla pilotów jest "important" i może pomóc w ten sposób Polsce, ale... skoro dostał rozkaz to trzeba go wykonać!

Starał się, aby jego kanapeczki były najlepsze i włożył w nie całe serce.
I ogórka, i sałatę, i wędlinę, i ser.
Majonezu, niestety nie znalazł, także to musiało pilotom wystarczyć.

Jeśli myślicie, że jego głowę zaprzątał Dexter, to się mylicie.
Zastanawiał się co najwyżej, czy ten przystojny brunet jest żołnierzem.

A, no był.

I właśnie wylądował.

Jego samolot, niczym anioł śmierci, orzeł z drapieżnym okrzykiem, skowytem nie z tej ziemi, pojawił się na niebie. Maszyna zasłoniła słońce, pikując w dół i w dół.
Wszyscy zadarli głowy w górę, podziwiając ten wspaniały popis zgrania pilota z metalowym ptakiem. Więź między zwykłą maszyną i zwykłym człowiekiem, tworzyła niesamowite widowisko, podsycane przez potężny warkot silnika. Tworzyła cuda, wymagające nieziemskiej koncentracji i mocnych zatok.
Orzeł zbliżał się do ziemi, ukazując wszystkim swą moc i potęgę.

- O kurwa... - wyrwało się Adasiowi, bo skrzydło białego orła zaczęło płonąć. Orzeł Biały spłonął już dawno, więc może chociaż ten orzeł przetrwa?

Z silnika wyleciał czarny dym.
Ziemia była blisko, piloci zauważyli już problem, lecz byli zbyt daleko.
Jeździec latającej maszyny, wyraźnie miał kłopot z wybraniem miejsca do lądowania.

Kwiatkowski, niewiele myśląc, wstał, chwycił te śmieszne czerwone chorągiewki i pobiegł z nimi na środek polany.

A potem zaczął machać i machać, ile wlezie.
Samolot, a raczej pilot musiał go zauważyć i skierował ciężki, czarny lot w jego stronę.

Sytuacja była w miarę opanowana.
Szkoda tylko, że Adam nie wiedział o jednej rzeczy.
Że trudno zatrzymać samolot.

Bo, gdy już wylądował, on dalej jechał.
Wprost na Adasia.

Chłopak przestraszył się nie na żarty, że tu zakończy swój żywot, ale zanim zdążył szepnąć jakieś przekleństwo, pilot zdołał zatrzymać maszynę.
Tuż przed jego nosem.

W między czasie nadbiegli inni piloci.

Żołnierz wyszedł z kabiny, od razu zdejmując czapkę-pilotkę i ukazując światu swoje brązowe włosy.

- Jesteś ranny? - zapytał Adam, nadal będąc w dość sporym szoku.

- Czy ty jesteś głupi?! - pilot złapał go za ramiona. - Jak samolot jedzie to się odskakuje, mogłeś zginąć! Życie ci niemiłe?! Czy ktoś cię w ogóle przeszkolił z zasad bezpieczeństwa? Nie chcę cię mieć na sumieniu... - krzyknął.

- Ale ja... Ale ja tu tylko robię kanapki! - wyjęczał Adam, po czym odszedł obrażony.

Żołnierze wybuchli śmiechem, a tajemniczy brunet znikł, aby oddać raport.

Adaś wydał kanapki, a w stołówce co chwila słuchać było okrzyki, mówiące o jakości kanapek.

Jakość najlepsza.

Kwiatkowski czuł niesamowtą dumę, a pod koniec dnia był niesamowicie zmęczony, bo musiał pomóc przy naprawie skrzydła i przygotować mundur dla pana Browna.

Jednak czuł się taki przydatny!
Wziął swój plecak i chciał się udać już do domu, ale zatrzymał go jeden z pilotów.

- Henry - przedstawił się.

Chyba, bo Adasiowi wyglądało to na imię.

- My name are Adam. - powiedział.

Pilot dobrotliwie się uśmiechnął i poprawił go.

- My name is Adam. - odparł, z naciskiem na "is".

Kwiatkowski wytrzeszczył oczy.

- Really? Your name is "Adam" too? - wykrzyknął zdziwony.

Wszyscy, którzy stali dookoła zaśmiali się, zaczęli poklepywać go po plecach i ocierać niewidzialne łezki. Adaś był conajmniej zdezorientowany, ale podobało mu się, że ma przynajmniej przyjemne towarzystwo - takich przystojnych kolegów! Jak cudownie, lepiej być nie mogło.

- Do you want me to teach you? - blondyn usłyszał nagle za sobą głęboki głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby.

- E? - odwrócił się i stanął twarzą w twarz z... Panem Brownem - I sorry, I not understanding... - wyjąkał.

- Dexter! - zabrzmiał nagle wysoki głos Stelli - Oh, I see, that Adam has new friends! That's great!

Adaś spojrzał na nią zdezorientowany. Dlaczego wszyscy musieli gadać w tym pierdolonym języku? Zdecydowanie mu to nie odpowiadało.

- Staśka, on do mnie coś gada, a ja nie wiem o co mu chodzi... - jęknął zażenowanay - Powiedz mu, żeby normalnie mówił...

Blondynka natomiast zaszczyciła wszystkich obecnych swymi spazmami, chichocząc niezwykle rozbawiona.

Ależ Adaś ładnie wygląda z Dexterem, pomyślała, szkoda, że nie jest dziewczynką, byliby świetną parą!

- What did you tell him? - spytała bruneta.

- I think he should get some english lessons - stwierdził - I can help him, if he wants.

- Dlaczego mnie obgadujecie?! - zirytował się Kwiatkowski.

- Nie obgadujemy cię, Dexter się pyta, czy nie potrzebujesz korepetycji z angielskiego - odparła - Zaoferował się, że pomoże.

Słysząc to, siedemnastolatek pobladł, zaczerwienił się i znów pobladł.

- I would be nice... - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- I think, you already are - roześmiał się Brown.

Stella słysząc to, znowu zaczęła się dławić ze śmiechu. Adaś, czując się już ekspertem w dziedzinie ratowania rozemocjonowanych kuzynek, chciał podejść i ją klepnąć, jddnak potknął się o własną sznurówkę i przewrócił się na pilota.

- I... You... Sorry... - twarz Polaka oblał rumieniec.

- It's okay - Dexter wstał, a następnie pomógł też jemu poprzez podanie ręki.

Adaś przez chwilę stał i gapił się na bruneta (z wzajemnością) wciąż trzymając jego dłoń, lecz natychmiast przestał usłyszawszy...

- Elgrh...! - Stella, cała czerwona, osunęła się na ziemię ciężko dysząc.

- Staśka! Co ci jest?! - Adam po chwili siedział tuż przy niej - Nie martw się, będzie dobrze, wezwiemy karetkę!

- Nie...! Nie trzeba...! - kobieta energicznie potrząsnęła głową - Ja po prostu... Ty... I on... Ja... Bo wy... - zaczęła się jąkać nie potrafiąc złożyć sensownego zdania - Bo ja jestem shiperką! - krzyknęła w końcu teatralnie z rozmachem kładąc się na płycie lotniska.

Adaś zlustrował jej postać badawczym wzrokiem. Nie wiedział co to znaczy, że Stasia jest 'shiperką'. Może to jakąś choroba? Jeśli tak, to jakie są jej objawy? Jak ją leczyć?

Tego dnia myślał, że to, co mówi jego kuzynka zupełnie nie ma sensu, że, biedna, bredzi w gorączce. Miał się jednak dopiero o tym przekonać. Bał się też, że Stanisława jest ciężko chora, ale miał nadzieję, że wyjdzie z tego. Nie chciał wylądować na ulicy, w razie jej śmierci. Oczywiście bardzo by się tym przejął, byłoby mu bardzo smutno bez niej, ale ona miałaby miłe schronienie w niebie, a on w kartonie. Ku jego wielkiej uciesze jednak tego samego wieczoru mogli spokojnie napić się wina w przytulnym mieszkaniu, bez żadnych obaw, bez stresów, bez żadnej świadomości, jakie piekło rozpętało się teraz w Europie Zachodniej.

______________________________________

Hej, hej, hej!

Witamy wszystkich powracając z kolejnym rozdziałem, który liczy dokładnie 1001 słów - nieźle. Mamy nadzieję, że Wam się podobał, zostawcie po sobie jakiś ślad 👣 w formie komentarza 💬 lub/i gwiazdki 🌟, jeśli tylko chcecie. Zapraszamy na inne książki MOD-MAJ oraz być może na (mój, bo ja to teraz piszę 😂) profil, mr_alpaczka, chociaż na to drugie lepiej nie ❌.

Dobra, to by było na tyle, do zobaczenia w następnym rozdziale! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top