I
Czekanie na komisariacie niemiłosiernie dłużyło się Adasiowi.
Czas umilał sobie mamrocząc ciche, słodkie, polskie "Pierdolić policję..." i posyłając przedstawicielowi prawa urocze, niewinne spojrzenia. Może go wypuści?
Nagle wśród niebieskich czapeczek zauważył rudą czuprynę.
- Otwórzcie drzwi, jełopy!
Kwiatkowski uśmiechnął się pod nosem. Ah, czyli to dziedziczne.
- Adaś! - w całym pomieszczeniu rozległ się donośny, wysoki pisk.
- Kuzynka Stanisława. - westchnął. Adam dokładnie znał adresata tej "wypowiedzi".
- Ah, nie! Teraz jestem Stella, to takie bardziej...mm... english. Matko, jak ty wyrosłeś!
- Tak, tak, a teraz zabierz mnie stąd i daj jedzenie, bo umrę.
- Jaki miły. - skomentowała. Jednak zrobiła tak jak kazał i już chwilę potem oboje wdzięcznie prezentowali swoje smukłe, długie palce ukazując wysokie poważania dla angielskich służb bezpieczeństwa.
- Ależ ja się za tobą stęskniłam, Adam. - zaśmiała się kobieta.
***
Tego mu brakowało. Kominka i ciepłej herbaty. Adaś Kwiatkowski westchnął z rozkoszą grzejąc stopy przy ogniu.
Już dawno nie jadł czegoś tak dobrego.
- To... co dokładnie zamierzasz tu robić? Zdziwiłam się, gdy dostałam list. - Stella przysiadła się do niego.
- Dokładnie nie wiem. Definitywnie walczyć za Polskę, tak aby Hitler poczuł jak bardzo go nienawidzę. - odparł.
- Mało szczegółowy ten twój plan. - skrytykowała.
- Masz lepszy?
- A tak się składa, że owszem. Kojarzysz może coś takiego jak dywizjony lotnicze? Tak się składa, że jestem świetna i mam wtyki. Mogą cię tam przyjąć.
- Zaczepiście! Będę latał samolotem! - Adaś podskoczył na fotelu.
- Nie ciesz się za czasu, musisz przejść wszlekie badania. Masz jakieś choroby? - Stanisława zmarszczyła brwii, prawdopodobnie usiłując sobie przypomnieć cokolwiek o tym małym, blondwłosym nadpobudliwym dzieckiem sprzed dziesięciu lat.
- Nie...
Adam Kwiatkowski nigdy nie był dobry w kłamaniu, lecz tym razem jakoś poszło.
- Tylko nie kaszlnij, nie kaszlnij teraz... - powtarzał sobie w myślach.
I jak na złość zachciało mu się kasłać.
- Pier... - zaczął.
- ...dolić choroby, tak wiem. - przerwała mu kuzynka. - Adam, to ważne.
- Jestem zdrowy, jestem krzepki, jestem Bogiem, idę spać. - odparł arogancko siedemnastolatek i ruszył w stronę swojej izdebki w małej kamiennicy. Ciasne, ale własne. Czy jakoś tak.
- Uważaj, żebyś z tej miłość do siebie się nie zsikał normalnie. - Stella przewróciła oczami.
- Postaram się. - Blondyn posłał jej oczko i zamknął drzwi.
Dobrze, że wziął długą kąpiel.
Czekał go ciężki dzień. Już jutro miało się zmienić dość sporo...
***
Następnego dnia słońce zawitało, radośnie pukając w okna angielskich kamienniczek. Wszystkie kwiaty zdawały się wręcz emanować spokojem i radością. Wszystkie, prócz Adama Kwiatkowskiego.
- Zamknij ryj! - wrzasnął, trzymając się za głowę.
Mógł wczoraj tyle nie pić. Mógł.
- Nie martw się, Adasiu, ja to załatwię - Stella wychyliła się przez okno do śpiewającej obok sąsiadki. - Shut up! Please - uśmiechnęła się jeszcze uroczo i zamknęła okiennice - Weź się w coś ubierz, bo świecisz dupą.
Nie tylko Adam świecił dupą, słońce też.
Chłopak westchnął cierpiętniczo, powstrzymując się od jakiegoś komentarza i ruszył założyć jakieś gacie.
- I uczesz się - Stasia otworzyła drzwi od łazienki, akurat gdy gapił się w lustrze na swoje "worki" pod oczami.
- Wyglądam jak gówno.
- Prawda. Więc się uczesz - Stella oparła się o framugę - Naprawdę urosłeś. Kawał z ciebie chłopa - zaczęła wzdychać jak taka typowa ciotka, która po pięciu latach zobaczy dziecko - I te włoski masz.
Adam słysząc to oblał twarz rumieńcem, przyprawiając swoją kuzynkę o histeryczne spazmy, które zapewne w jej wykonaniu były śmiechem. Chłopak również zacząłby się śmiać, gdyby nie to, że spazmy Stelli przerodziły się w zadławienie. Blondyn bez zastanowienia, puszczając ręcznik, którym był owinięty, przypadł do niej i energicznie klepiąc po plecach przywrócił zdolność oddychania.
Ta, zamiast się uspokoić i mu podziękować, znowu zaczęła chichotać, jednak tym razem było to spowodowane widokiem tego, co Kwiatkowski odsłonił upuszczając jedyną osłonę. Adaś w jednej chwili złapał ręcznik i wypadł z pokoju pozostawiając wycierającą łzy rozbawienia kuzynkę.
Zapowiadało się wesołe lato.
***
Dexter Brown pił zaparzoną niedawno kawę, siedząc na wysokim, drewnianym krześle przy blacie wyspy kuchennej. Brakowało obok drugiej osoby, stanowczo.
Brown był Brytyjczykom z krwii i kości: dobrze zbudowany, wysoki brunet, dobrze ubrany w dobrym domu z kominkiem. Codziennie pił herbatę z mlekiem rano i o siedemnastej. Z pracy wracał różnie, ale zwykle o szesnastej.
Chyba, że akurat była jakaś ważna akcja. Miał psa i duży dom.
Brakowało tylko żony i gromadki dzieci.
No, może bez tych dzieci. Dexterowi nie były jakoś szczególnie potrzebne.
Dobrze wychowany, z typowo angielskim poczuciem humoru, był bardzo popularny w wszelkich klubach, a "ladies" miał pod dostatkiem. Taki miły i szarmancki, często zapraszał je na wszlekie spotkania koktajlowe czy otwarcia galerii.
Druga wojna światowa wcale nie była jakąś tragedią, nie w Anglii. Nadal działało mnóstwo instytucji. To prawda, było trochę niebezpiecznie i ryzykowne, ale nie aż tak jak można pomyśleć.
Dexter otarł usta wierzchem dłoni i przeciągnął się, mrucząc coś pod nosem.
Był raczej spokojnym człowiekiem, praca pilota zobowiązuje. Raczej.
Lubił sobie zapalić raz na jakiś czas, albo porządnie upić.
Ale najbardziej lubił kolegów. Dbał o swoich przyjaciół.
To przypomniało mu jak wczoraj patrzył na ciekawy widok. Obcokrajowiec przeklinający Hitlera.
I czemu policja go zgarnęła? Ten mały blondynek był doprawdy uroczym i zabawnym widowiskiem, o czym zapewne pomyślało wielu przechodzących tamtędy gapiów. Skądś znał ten akcent, jedna z jego "koleżanek", chyba Stella, miała podobny. Czyżby ten chłopaczek był Polakiem? Ciekawe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top