Rozdział Trzeci
Szkoła nie znajduje się w centrum miasta, ale prawie na jego końcu, przy lesie. Dyrektor kilkanaście lat temu wykupił od władz kawałek ziemi i stworzył raj dla osób, które lubią uprawiać sport. Nie mówię nawet o niewielkiej stadninie i możliwości nauki jazdy, ale o mini parku, który idealnie pasuje do biegania.
Przyznaję, park mi okropnie zbrzydł przez katorżnicze treningi Wilsona, ale i tak od wtorku do piątku z własnej woli tutaj przychodzę i mogę wyładować ten cały stres. Nie wiem, ile dzisiaj zrobiłam kółek, ale kiedy włączam telefon i sprawdzam godzinę, postanawiam się wrócić. Bez pośpiechu spowalniam walenie serca, przecieram spocone czoło i przed wejściem przez boczne drzwi, rozciągam się, aby nie mieć później zakwasów.
Ściągam trampki i na bosaka kieruję się w stronę pokoi. Po kilku minutach cichego marszu przykładam do czytnika swoją kartę, a zielone światełko i delikatne pstryknięcie zaprasza mnie do środka. Uchylam drzwi, wchodzę i powoli zamykam, aby nie zbudzić i tak wiecznie naburmuszonej Candance. Dziewczyna chyba nawet nie wie, że o wpół do ósmej używam jej prysznica i naruszam jej teren.
Od razu ze swojego łóżka zabieram mundurek, omijam jej pianino cyfrowe, przerażające, sztuczne głowy z perukami i wchodzę do łazienki. Szybko ściągam ubranie, spinam włosy w koka i bez zbędnego gadania wchodzę pod zimną wodę.
Idealnie.
Po dziesięciu minutach stoję przed Agnes Ellis, która domaga się mojej karty.
– Naprawdę mogłabyś już sobie darować...
– Dziewiątka innych uczniów nie robi problemów. Najwidoczniej – uśmiecha się podle – nie jesteś głodna.
Z głośnym westchnieniem wyciągam dokument, sprawdzając, czy nikogo innego przy mnie nie ma. Nie chciałabym, aby ktokolwiek zobaczył to... odrażające zdjęcie. W sumie nawet nie wiem, jak powodzi się innym zwycięzcom. A, racja, jest taka dziewczyna, która niestety się w tym wszystkim nie odnalazła i teraz ucieka przed każdym uczniem. Paskudnie jej dokuczano, zdziczała i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jakie mam szczęście. Ava, Paris i Sean wręcz mnie przygarnęli i się mną zaopiekowali. Gdyby nie oni, pewnie siedziałabym gdzieś przy kiblach i płakała dwadzieścia cztery na dobę.
Mam nadzieję, że zapomniał o tej całej sprawie.
– Co tam, księżno? – zagaduje Paris, a obok niej siada naburmuszony Sean. – Coś ciekawego niedawno się przydarzyło? Może napadła na ciebie jakaś wciekła Anderson, czy inne nieokiełznane zwierzę?
– Nie gadamy ze sobą. Od trzech miesięcy – odpowiadam i lekko zdenerwowana wstaję. – Idę już do klasy, założę się, że Jenkins już sprawdziła nasze wypracowania. Chcę dostać A+.
– To podchodzi pod jakąś paranoję – komentuje Ava, ale ja tylko zabieram swój podręcznik i wychodzę. Biegnę szybko po schodach, ale spowalniam, gdy zauważam Adelaide. Za nią kroczy Victoria Kennedy, dziewczynka, która dostała się do tej szkoły w taki sam sposób jak ja. Dlaczego więc majestatyczna Adelaide zadaje się z plebsem? Nie dość, że wylądowały w tym samym pokoju, to Victoria jest pieprzonym geniuszem. Od samego początku doskonale wiedziała, że spokojnie zda. Najwyższe wyniki, pierwsze miejsce w konkursach przyrodniczych, zdolności muzyczne. Przy niej wychodzę jakoś tak marnie.
Adelaide uśmiecha się do mnie paskudnie i wrednie, a ja odpłacam się tym samym. Ciemnowłosa Victoria nawet na mnie nie spogląda, idzie dalej na śniadanie, interesując się tylko nową przyjaciółką.
Wchodzę do klasy, oczywiście zajmuję pierwsze miejsce przed biurkiem i grzecznie czekam. Mogę wyjść na lizusa, ale mój Boże, jak to się opłaca. Jenkins jest naprawdę wpływowym nauczycielem, nawet dyrektor liczy się z jej zdaniem.
Po dzwonku do gabinetu wchodzi wesoła kobieta. Ma blond włosy, ciemniejsze od moich, właściwie jak wszyscy, wielki uśmiech, przyjemny głos i zawsze w głowie przygotowane rozbawiające mnie żarty. Zaciskam mocno dłonie, kiedy dostrzegam, że ma przy sobie ciemną teczkę.
– Specjalnie wstałam dzisiaj o piątej, żeby skończyć sprawdzać wasze zadanie. Byłam tak ciekawska, że wczoraj od razu się za to wzięłam – mówi, a kilka osób z tyłu zaczyna marudzić. Nie potrafię powstrzymać podekscytowania, kiedy wyjmuje kilkadziesiąt kartek.
Zaczyna je rozdawać, a kiedy kładzie przede mną piękną ocenę A+, nie potrafię powstrzymać cichego yes. Kobieta przystaje obok mojej ławki i cicho mówi:
– Mogłabyś zostać po lekcjach, Ario?
Tylko potakuję głową, a moja znajoma, Anna, zaskoczona na mnie spogląda. Wzruszam ramionami, dając jej do zrozumienia, że nie mam bladego pojęcia, czego ode mnie Jenkins chce.
Reszta lekcji niesamowicie mi się dłuży. Ciągle spoglądam na zegarek, nie mogąc doczekać się dzwonka. Kiedy ten rozbrzmiewa, zaczynam się denerwować. Może sądzi, że skądś ściągnęłam tę pracę, albo co gorsze, odkupiłam od starszego ucznia? Zdenerwowana przystaję przed jej jasnym, dużym i lekko zabałaganionym biurkiem. Kobieta obraca się w moją stronę na obrotowym krześle i opiera podbródek o dłoń.
– Sprawdzałam twoje wcześniejsze osiągnięcia związane z angielskim. Od trzeciej klasy chodzisz na dodatkowe zajęcia, naprawdę dobrze piszesz i masz talent. Szkoda, gdyby się zmarnował, prawda?
Czuję lekkie ciepło na policzkach. Rzadko ktokolwiek mnie chwali, więc każde miłe słowo powoduje u mnie wybuch szczęścia. Zawsze wtedy mam wrażenie, że mogę tak dużo osiągnąć, a moim jedynym wrogiem jest lenistwo i strach, że nic mi się nie uda.
– Chciałabyś chodzić na moje kółko literatury? Doskonale wiem, że pan Wilson i tak bardzo was męczy i macie treningi trzy razy w tygodniu. Nasze spotkania odbywają się we wtorki o siedemnastej w tym gabinecie i trwają półtorej godziny. Powinnaś się zastanowić, jeśli się zgodzisz, jedynie choroba lub bardzo ważny sprawdzian może być twoim usprawiedliwieniem na nieobecność. Wszyscy moi wzorowi i najlepsi uczniowie chodzi na to kółko.
Czy właśnie powiedziała... wzorowi?
– Bardzo chętnie – szybko mówię, a ona zaskoczona marszczy brwi. – Właściwie patrzyłam na zajęcia dodatkowe i nie było tam literatury.
– Tak, sama wybieram uczniów. Mam swoją zaufaną gromadkę. Widzimy się dzisiaj o siedemnastej?
– Tak! – odpowiadam szczęśliwa, odwracam się, ale przed wyjściem jeszcze mówię: – Bardzo dziękuję!
Ona tylko lekko się uśmiecha.
Co ja, do cholery, zrobiłam?
Stoję w drzwiach i obserwuję piątkę innych uczniów. Są dwie dziewczyny i trzech chłopców. Kojarzę tylko jedną osobę. Co gorsze, ta osoba także kojarzy mnie.
Szybko, zażenowana, odwracam wzrok od ciemnego, granatowego spojrzenia. Przełykam zdenerwowana ślinę i drżącymi dłoni zamykam za sobą drzwi. Jenkins uśmiecha się pogodnie i zaprasza mnie szybkim gestem dłoni.
– Moi drodzy, to Aria Evans, przed chwilą czytałam wam jej pracę na temat noblistów. Mogłabyś nam, kochana, trochę o sobie opowiedzieć?
Czuję się jak dziecko, które w podstawówce dołączyło do nowego grona przyjaciół. Biegnę wzorkiem po zebranych osobach, omijając jedynie jedno miejsce. Dziewczyny wydają się sympatyczne, obydwie pofarbowały sobie włosy na rudo, co naprawdę świetnie pasuje do czarnego mundurku. Jeden z chłopaków opiera się wygodnie o ścianę i do mnie lekko uśmiecha, ukazując dołeczki, natomiast drugi, ciemnowłosy z ładnymi, wygolonymi po bokach wzrokami, obserwuje świat za oknem.
– Pochodzę z Wielkiej Brytanii, przeprowadziłam się do USA prawie cztery lata temu...
– Dlaczego? – pyta jedna z dziewczyn, a ja czuję się coraz bardziej niezręcznie.
– Otworzyli tutaj sieciówki, w których pracuje moja mama. Dostała propozycję bycia kierownikiem, więc się zgodziła. Chciała także zmienić otoczenie, no i nienawidzi deszczu. A tam dużo pada.
– Mieszkałaś w Londynie?
– Nie.
Dlaczego wśród wszystkich osób panuje przeświadczenie, że mieszkałam w Londynie? Czy jest to jedyne miasto w Wielkiej Brytanii?
– Widziałaś księcia Harry'ego?
– Nie.
– A Megan?
– Nie.
– Chociaż królową?
– Tak! Wypiłam sobie z nią herbatkę, kiedy wracałam do szkoły, przez Londyn – mówię, podenerwowana, a one tylko krótko się śmieją.
– Masz ładny akcent. Ja jestem Lucy – mówi pulchniejsza, z masą piegów na policzkach – a to jest Carla. Jesteśmy na czwartym roku. Wiesz, jakbyś potrzebowała notatek, to bardzo chętnie...
– Dobrze, już dobrze, bo nigdy nie zaczniemy! – przerywa nam Jenkins i w duchu jej za to dziękuję. Nie lubię być w centrum zainteresowania, szczególnie wtedy, kiedy wręcz czuję na sobie palące, tworzące dziury, spojrzenie. – Przypomnę ważną zasadę. Nie używamy telefonów, jedynie na samym końcu, kiedy interpretujemy wiersze lub spędzamy całe półtorej godziny na czytaniu. Każdy ma inny sposób na skupienie, szanuję to i chcę, abyście czuli się tutaj swobodnie. Na tablicy zapisałam wam lektury, które w tym roku przerobimy. Damon.
Jego ciężkie spojrzenie ląduje na nauczycielce. Sama ukradkiem, szybko na niego spoglądam. Opiera brodę o dłoń, a w drugiej bawi się długopisem. Z nieukrywanym zaciekawieniem patrzę, jak zręcznie i niesamowicie szybko przewraca przedmiot między palcami. Carla szepcze coś na ucho Lucy, a ta cicho się śmieje i spogląda krótko przez ramię na chłopaka. Na jej policzkach dostrzegam lekkie rumieńce. Super, myślałam, że one się jakoś do niego... przyzwyczaiły i nie będę słyszała w kółko gadek, jak bardzo Damon Coletti przypomina anioła, który pieprznął o ziemię i stracił skrzydła. To nie tak, że nie robi na mnie wrażenia, kurde, gdyby chciał, mógłby dostać Oscara za sam wygląd, ale... to chyba też jest człowiek.
– Zawsze była nas piątka, mówiłeś, że nie potrzebujesz nikogo do zadań w grupach. Widzisz, teraz możesz z kimś współpracować. Mam nadzieję, że się dogadacie.
Blednę. A kiedy Damon Coletti uśmiecha się przyjaźnie, ciepło, przyjemnie, mam wrażenie, że przede mną siedzi jego brat bliźniak, który ma identyczne imię, co wredny, arogancki i niepokojąco przyciągający Damon, którego wcześniej poznałam.
– Oczywiście, pani profesor.
Dlaczego przed oczami mam wszystkie fanfiction o Tomie Riddle?
Dziewczyny uśmiechają się, zdecydowanie szczęśliwsze ode mnie. Podchodzę do niego niepewnie i siadam, odsuwając się na sam koniec połączonych ze sobą dwóch ławek. Jenkins daje mi jeden, pusty zeszyt i mówi:
– Przepiszcie te wszystkie lektury, zaraz podyktuję wam daty.
Zdenerwowana wyciągam ze swojego piórnika długopis i zaczynam pisać. Wręcz czuję na swojej skórze ciepło Damona, który w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Szybko i ukradkiem na niego spoglądam. Wygląda na znudzonego, ma lekko przymknięte oczy, roztrzepane włosy, a jeden kosmyk, lekko falujący się na końcówce, przysłania mu widok. Kiedy kończy, ponownie zaczyna bawić się długopisem, ignorując moją osobę.
Wypuszczam powoli powietrze i zaczynam słuchać pani Jenkins. Już po piętnastu minutach zapominam, że szkolny sen większości dziewczyn tak po prostu obok mnie siedzi, oddycha, żyje, egzystuje. Dopiero teraz zauważam, jak wielka jest przepaść między Di Contanzi i innymi szkołami. Przypominamy sobie epoki w Europie, Azję sprzed podbojów kolonialnych, dekolonizację, a kiedy słyszę, że następnym razem zajmiemy się pierwszymi prezydentami, przestaję się przejmować Damonem i jego obecnością.
– Dobrze – mówi nauczycielka i spogląda na zegarek. – Niestety, muszę dzisiaj szybciej was opuścić. Macie napisać zwięzłą, krótką interpretację wiersza, tak w dziesięć minut, położyć mi na biurku i wyjść z klasy. Bardzo dziękuję wam za dzisiejsze zajęcia.
Kobieta opuszcza klasę, zostawiając nam kartki. Jestem zaskoczona, że wszyscy biorą się do pracy i nie uciekają. W mojej starej szkole pewnie nikogo już by nie było.
Wiersz nie jest trudny, tylko przyjemny i krótki. Możliwe, że wcześniej się nawet na niego natknęłam. Z ciekawością spoglądam na pracę Damona. Chłopak ma naprawę ładny charakter pisma i, skubany, jest lepszy ode mnie. Nie wiem dlaczego, ale myśl, że ktoś może mnie wyprzedzić w tej dziedzinie powoduje u mnie wewnętrzny bunt. Zamiast oddać średnią pracę, biorę się w garść i postanawiam poświęcić na to więcej czasu. Zakładam słuchawki, włączam cicho muzykę, aby nikogo nie drażnić i wszystko zaczynam poprawiać.
Kończę chyba po dwudziestu minutach. Zadowolona unoszę do góry głowę i zauważam, że jestem tylko ja i... mój towarzysz. Damon wpatruje się w las za oknem i zgrabnie obraca długopis. Wygląda, jakby już dawno skończył swoją krótką interpretację.
Wstaję, kładę na biurko kartkę i już mam wyjść. Zatrzymuję się jednak w drzwiach, stoję tak chwilę, zastanawiając się, czy jest to dobry pomysł, ale i tak obracam się w stronę chłopaka. Biorę głęboki wdech i pytam:
– Dlaczego nadal tu siedzisz? Już dawno skończyłeś.
Nawet na mnie nie spogląda. Zza piórnika wyciąga od niechcenia klucze, a po chwili ponownie je kładzie. Wychodzę i czuję się paskudnie i nieswojo.
Musiał zamknąć klasę, a ja byłam jego przeszkodą.
Nie no, naprawdę coś jest nie tak.
Siedzimy po turecku na kocach i udajemy skupienie. Tak naprawdę wszystkie dziewczyny, w tym niestety ja, obserwujemy klub łuczniczy, w który, o ironio, jest także Damon Coletti. Kiedy go zauważyłam, prawie prychnęłam. Naprawdę wszechświat mnie nienawidzi.
Jako jedyny nie ćwiczy, siedzi na ławce obok trenera i czyta książkę. Reszta jego znajomych się rozgrzewa i przygotowuje strzały i naprawdę wielkie łuki.
– Mamy szczęście – szepcze cicho Dorothy, a jej przyjaciółka potakuje głową.
Ależ to musi wyglądać żałośnie. Dziesięć dziewczyn siedzi w rządku i udaje, że medytuje, a tak naprawdę obserwuje Damona Coletii, który z jakiegoś powodu od niedawna często mi się pokazuje. Nie widziałam go przez trzy miesiące, nawet wątpiłam w jego istnienie, a teraz zajmuję obok niego miejsce na kółku z literatury, a w środy i czwartki mamy zajęcia z biegania wraz z treningiem jego klubu.
– Oprócz silnego ciała musicie mieć silnego ducha – mówi Wilson.
– Oj tak – szepcze Dorothy, kiedy Damon łapie piłkę tenisową bez odrywania wzroku od książki. Wszystkie zaczynamy się cicho śmiać, choć zastanawia mnie, skąd on w ogóle wiedział, że ta piłka leci. I skąd ta piłka się nagle wzięła?
– Cisza! – krzyczy nauczyciel i ponownie chodzi w tę i z powrotem. Charlotte, farbowana, wysoka blondynka, lekko się wychyla, kiedy nauczyciel Wilson zasłania jej widok na Damona, eksponując przy tym swój tyłek. Dorothy udaje, że go kopie, a my ponownie zanosimy się cichym śmiechem. Jedynie Adelaide, która niestety także biega, siedzi poważna ze swoją świtą i z drapieżnym wzorkiem obserwuje Damona.
– Raz w tygodniu przez pół godziny będziemy medytować, musicie zbudować swoje wewnętrzne ja. Proponuję poniedziałki...
– Nie! – Wszystkie się zrywają i kręcą głowami, a Wilson tylko drapie się po nieogolonym policzku. Niesamowite, że ten zaniedbany, ubrany w wiecznie te same dresy facet, brał udział w Olimpiadzie. Gdzie podziało się dobrze umięśnione ciało? Skąd pojawił się brzuch? Jedyne, czego mu zazdroszczę, to świetnych butów do biegania, które tylko u niego się marnują.
– Dobra, mi to jest obojętne. Teraźniejsze treningi były tylko rozgrzewką, teraz dopiero zaczniemy brać to na poważnie. Nigdy nie kazałem wam ze sobą rywalizować, jest to naprawdę niebezpieczne, szczególnie wtedy, kiedy się nie znacie. Jednak minęły już trzy miesiące. W następnym tygodniu wyznaczymy lidera. Przez dwa lata była nią nasza utalentowana Adelaide.
Dziewczyna uśmiecha się zwycięsko.
– I coś mi się wydaje, że to się nie zmieni. Dobrze, teraz ma być absolutna cisza! Medytować!
Wilson się oddala, siada na ławce i włącza telefon. Przez minutę milczymy, ale przerywa to Dorothy.
– Módlmy się – mówi, składa dłonie, a ja prycham pod nosem. – Dziękujmy Bogu, że dał nam tak wielkie zbawienie, anioła, ideała pod postacią Damona Coletii.
– Aż mam ochotę biegać – odzywa się Charlotte, a jej koleżanka kiwa głową.
– Amen.
– Amen.
– Dziewczyny – zaczynam – nie sądzę, aby to był dobry...
Czuję lekkie uderzenie w głowę. Wilson mrozi mnie swoim wzorkiem, w dłoni ma dziennik, w którym zaznacza nasze obecności. Uśmiecham się niewinnie, a on warczy:
– Milczeć.
Ponownie odchodzi. A one oczywiście się śmieją.
Takie jest moje zadanie. Jest lider, przegrywy, ci fajni i błazny, ukazujące swoją żałosną egzystencję. Należę do tej ostatniej grupy. Czasami mam udawać głupka, wiecznie cieszące się dziecko, ale bez tego nie przekonałabym do siebie tych dziewczyn. Oprócz Adelaide i jej trójki przyjaciółek, rozmawiam z każdą tutejszą osobą. Tak jest dobrze.
– Chcę go zobaczyć bez ubrań – zaczyna Dorothy, a ja prycham. – Czasami sobie wyobrażam, że tak idę ulicą, a on nagle się pojawia i wszystkie laski wokół mnie mi zazdroszczą. Kurde, to by było życie. Pewnie jest najlepiej zbudowany ze wszystkich facetów w tej śmiesznej szkole.
– A Alex Nelson? – pytam z ciekawości. – Chyba więcej ćwiczy.
– Do obrzydzenia. Wygląda, jakby sobie coś wstrzyknął. Ble – zaczyna Charlotte. – Ale słyszałam, że nigdy nie ściągnął koszulki, nawet na basenie. Pewnie sterydy coś mu tam namieszały...
– O czym my rozmawiamy? – pytam samą siebie i ponownie spoglądam na klub łuczniczy. Damon nadal spokojnie czyta książkę.
Nagle Adelaide wstaje, poprawia włosy i kieruje się w stronę chłopaka. Oczywiście Wilson nie reaguje, zajęty swoim telefonem. Dziewczyna przystaje obok Damona i zaczyna z nim rozmawiać. Ten uśmiecha się przyjaźnie, zamyka książkę i kilka razy potakuje głową. Nie wiem czemu, ale robi mi się przeraźliwie gorąco. Jak ona może tak po prostu obok niego przebywać? W klasie po kółku przez dobre kilka minut musiałam w sobie nagromadzić naprawdę wiele odwagi, aby się do niego odezwać.
– Czuję się zazdrosna – stwierdza Clarissa, która zazwyczaj milczy.
– Ta cholerna szmata... – Dorothy marszczy brwi – chociaż czasami chciałabym się jej spytać, czy jest dobry.
– W czym? – pytam, a Dorothy sugestywnie porusza brwiami. Od razu żałuję, że to powiedziałam.
– Nigdy – zaprzecza Clarissa – nie zdradziłby mnie. Damon jest zbyt inteligentny, aby sypiać z taką... paskudną dziewczyną.
– Adelaide jest ładniejsza od nas wszystkich razem wziętych.
Wychylam się z szeregu i spoglądam na naszą szóstkę. Nie umiem powstrzymać uśmiechu. Dlaczego mnie to w sumie bawi?
– Mów co chcesz, uważam, że jestem niesamowicie – na moje ciało pada cień, spoglądam w górę i napotykam wściekły wzrok – skupiona na medytacji.
– Pięć kółek, Evans.
O Matko.
Chyba jestem jedynym uczniem, który siedzi w bibliotece szkolnej o pierwszej w nocy. Przy swoim stanowisku mam włączoną małą lampkę, termos z ciepłą herbatą i podręczniki z matematyki, przedmiotu, którego nienawidzę. Lekcje prowadzi sam dyrektor, który uważa, że wszystko już potrafimy. No oczywiście oprócz mnie. Oni rozwiązują zadania w pamięci, a ja nawet nie zdążam przeczytać polecenia. Wyprowadzają, tworzą własne wzory, kiedy ja nie rozumiem podstawowych. Nie ważne, ile będę siedzieć, zawsze kończy się to jednym.
Moją frustracją.
Mam na sobie szlafrok, turban na głowie, moje ulubione, ciepłe kapcie. Z boku leży torba z ręcznikami, balsamami, szamponami i ubraniami. Candance wywaliła mnie z naszej wspólnej łazienki, prysznice szkolne znajdują się obok biblioteki, więc zawsze tutaj zachodzę.
– Aria?
Twarz Michaela jest rozświetlona przez włączony telefon. Chłopak mnie mija, nie zwraca uwagi na mój ubiór i coś szuka na stole naprzeciwko mnie.
– O, mam.
Pokazuje mi gumkę do włosów.
– To moja szczęśliwa, zgubiłem ją. Uczysz się? Matematyka? Współczuję. Właśnie – zaczyna szperać w swoim telefonie – stworzyłem klub cosplay'u. Chcesz dołączyć? Wykupiłem na aukcji internetowej prawdziwy młot Thora, którego użyli w filmie. Kosztował tylko czterdzieści tysięcy dolarów! Jak mógłbym przegapić taką okazję! Mamy spotkanie z maratonem filmowym, przyjdziesz?
– Przemyślę – odpowiadam i zastanawiam się, kto by tyle wyrzucił kasy na zwykły rekwizyt. To jest wręcz niesamowite, ile pieniędzy wydaje na swoje hobby. – A koale?
– Pandy – mówi, zdenerwowany. – Nuda. Chciałem sobie kupić, ale powiedzieli, że jest to gatunek chroniony. Bez sensu robić kółko bez głównej atrakcji.
Ludzie bogaci mają zdecydowanie inne problemy ode mnie, śmiertelnika.
– Czemu nie dzwoniłaś? – pyta, a ja marszczę brwi, zaskoczona. – No masz mój numer, nie? Przecież nie daję swojego numeru pierwszej, lepszej osobie. Napisz do mnie, czy coś, żebym wiedział, że to ty. Właśnie, zastanawiałaś się kiedyś, co rymuje się do słowa prawda? Piszę wiersze, ale nie mogę niczego znaleźć.
– Może... martwa? Albo padła?
– O! Świetnie! Dotarła do mnie straszliwa prawda, że nasza miłość jak mucha padła.
– Jezu, o czym ty piszesz ten wiersz? – próbuję się nie śmiać. Na razie dobrze mi to wychodzi.
– Dla dziewczyny, która mi się podoba.
Nagle śmiech mija i zostaje czyste zaciekawienie. Michael po prostu się we mnie wpatruje, a po chwili głośno wzdycha i zaczesuje do tyłu swoje przydługawe włosy. Miodowe spojrzenie pada na ziemi, jakby nagle się zawstydził.
– W takim razie... Może wymyśl coś bardziej romantycznego? Coś w stylu Dotarła do mnie straszliwa prawda, że nasza miłość już dawno umarła. A potem daj jakąś nadzieję na lepszą przyszłość, następnie wiarę, że jednak los się zmieni i możesz zdobyć jej serce. Dziewczyny to kochają.
– Tak – mówi rozradowany i siada naprzeciwko mnie. – A na końcu napiszę Nie widzisz mnie, ale ja ciebie, zawsze i wszędzie, czuję, że jestem w niebie.
– No widzisz. To zdecydowanie lepiej brzmi niż padająca mucha.
– Jesteś spoko Aria, naprawdę, dlatego – zawiesza się na chwilę – uważaj. Lepiej, żebyś nie rozmawiała więcej z Damonem. To typ osoby, który szybko się czymś nudzi. Jeśli z kimś się zadaje, to ma w tym interes. Może i był zaskoczony twoją odpowiedzią, ale kolejnym razem nie wiem, czy to się uda.
Uśmiecham się do niego, trochę sztucznie, z wymuszeniem.
– Spokojnie, potrafię o siebie zadbać.
Ten wstaje, oddala się, ale jeszcze pyta:
– Właściwie, co ty masz na głowie?
Witam wszystkich!
Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem szczęśliwa! Moi czytelnicy z Absoluta i Black Devil są w jednym miejscu :D Nie wiem czemu, ale to jest tak... miłe!
Jak się podobało? ^^ Uwierzycie, że rozdział ma ponad 3000 słów? Strasznie szybko mi się to pisze.
Dziękuję za Wasze zaangażowanie. Naprawdę się nie spodziewałam, że tyle osób zacznie to czytać!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top