Rozdział Pierwszy
Z głośnym westchnieniem siadam na czerwonej pufie i kładę obok niewielką torebkę. Kawiarenka jest naprawdę przyjemna, niewielka, kolorowa, taka wesoła. Mimo że znajduje się przy ruchliwej ulicy, wszelkie odgłosy zatrzymywane są przez grube ściany i przyciszone radio. Spoglądam na dwie brunetki, które z ogromnym zainteresowaniem mi się przypatrują.
Nie odzywam się, rozmasowuję obolałe plecy i, nie przejmując się gapiami, ściągam trampki i przesuwam stopą na bok. Moje dwie dobre koleżanki, które mogłabym w niektórych chwilach słabości nazwać przyjaciółkami, zaskoczone mi się przyglądają i zastanawiają, jak bardzo ta szkoła zmieniła moje zachowanie.
Zdecydowanie powód jest inny.
Mój nowy trener Wilson, nazywany Gumą, bo wszystkich przeżuwa, a jak mu się znudzi, wypluwa, to najbardziej wymagający sportowiec, jakiegokolwiek spotkałam i widziałam. Przez całe dwie minuty byłam przeszczęśliwa, że człowiek, który startował na Olimpiadzie, stanie się moim nowym mentorem. To pieprzony sadysta, śmieje się, kiedy ktoś rzyga po krzakach, nie mogąc znieść zbyt wielkiego wysiłku.
Oczywiście to nie ja byłam tą osobą. Nie, gdzie tam.
– Aria, wszystko z tobą w porządku? – pyta Mia i podstawia mi pod nos kawę. Od trzech miesięcy nienawidzę kawy. Mimo moich bardzo dobrych wyników, musiałam siedzieć do rana i nadganiać materiały. Nie, zmęczenie nie jest spowodowane nową współlokatorką, walącą w klawisze pianina cyfrowego do trzeciej nad ranem.
– Pobyła trochę w tej szkole i od razu zaczęła się zachowywać jak pieprzony bogacz – mówi Jane, ale i tak delikatnie się uśmiecha, kiedy dostrzega, jak szeroko się szczerzę. – Chociaż jak już będziesz milionerką, to o mnie nie zapomnij, jasne? Mi od życia też coś się należy.
– Nie zapomnij przez kogo tam wylądowałam.
– Bardziej dzięki komu. – Teatralnie wzdycha. – Wychowuję i kształtuję ludzi sukcesu. Ale bardziej mnie interesuje, jak tam jest. Nienawidzę plotek, więc chcę wszystkiego się dowiedzieć od osoby, która chodzi do Di Contanzi. Jeszcze to do mnie nie dotarło. Od zawsze byłaś nieudacznikiem życiowym.
– Dzięki – odpowiadam i zabieram jej herbatę cytrynową. Bez skrępowania zaczynam pić, odstawiając na bok kawę. – Jest zdecydowanie inaczej niż w przeciętnej szkole. Nie, dobra, jest jedna rzecz, której od zawsze nienawidzę. Pięciominutowe przerwy. Człowiek nie może nawet spokojnie do kibla iść, obiecuję, że jak już będę ministrem edukacji, zmienię ten kraj.
– Szkoła jest ogromna, jak docierasz do jakiegokolwiek gabinetu? – pyta Mia.
– Jestem w trzeciej klasie, więc wszystkie zajęcia mam na trzecim piętrze. Ogólnie byłam zaskoczona, myślałam, że wezmą tylko pierwszoklasistów. Nie sądziłam, że od tak dostanę się na przedostatni rok.
– Przedostatni?
– Ta – zakładam nogę na nogę i wygodnie opieram o czerwony materiał. Stopy nadal paskudnie mnie bolą. – To chyba najbardziej wyróżnia tę szkołę od reszty. Jeśli chcesz, możesz zostać na czwartym roku i przygotowywać się na studia. Większość uczniów idzie na podobne kierunki, handel, zarządzanie, prawo, inżynierię. Są zakochanymi w sobie snobami, chcący pokazać swoją wyższość nawet na uniwerku. Dziewczyna, z którą jestem w pokoju zaczęła ostatni rok. – Kiedy wspominam Candance, od razu odechciewa mi się tam wracać. Nawet po dostaniu się do Di Contanzi, podąża za mną pech. Gorszego gada w życiu nie spotkałam. Nawet moja młodsza siostra i starszy brat są od niej sympatyczniejsi.
– Gadasz o samych nudnych rzeczach – zaczyna podekscytowana Mia – lepiej powiedz coś ciekawego o chłopcach. Jacy są?
– Na pewno nie spotkasz żadnego z pokroju Olivera.
– Weź nic nie mów – wtrąca się Jane i prycha pod nosem.
Oliver był... ciężkim przypadkiem. Darł się na całe gardło, czasami kładł na środku korytarza, udając fokę, czy inne zwierzę. Najczęściej dżdżownicę, powtarzał, że to eksperyment na biologię. Od zawsze wiedziałam, że z nim jest coś nie tak i to się leczy jakimiś lekami.
– Nie są oni jakoś... specjalni. Bardziej poukładani... poważniejsi. O, i nie śmierdzą.
– Za sto lat na pewno wezmę w tym konkursie udział.
– Co ty pieprzysz, taka szkoła nie istnieje – mówi zaskoczona Jane. – Chyba że nie ćwiczycie.
– Lepiej nic mi nie mów o ćwiczeniach.
Poruszam swoimi obolałymi palcami od stóp i zastanawiam się, co takiego nam wymyśli Wilson. Dobrze, że na weekend wracam do domu i mam święty spokój. Chyba nie wytrzymałabym tego psychicznie.
– Nie macie jakiegoś kapitana drużyny futbolowej? Weź, przez ciebie będę rozczarowana – mówi Mia i bierze duży kęs ciasta truskawkowego. – Myślałam, że tam chodzą sami modele i modelki, a nie pachnąca miernota...
– Gdybym miała wybierać między śmierdzącym przystojniakiem, a pachnącą miernotą... Odpowiedź jest zbyt łatwa – śmieje się Jane, a ja sama szeroko się uśmiecham.
Czuję przyjemne ciepło na sercu. Nie ukrywam, że w nowej szkole odizolowałam się od reszty. Przez to, że jestem z niższej warstwy społecznej, nie mam zbyt wielu znajomych. Wtargnęłam na ich teren, naruszając idealność, spokój i bogactwo. To dzieciaki, które srają kasą, mają rewelacyjne oceny i jedyne czego im brakuje, to odziedziczone wielkie korporacje. Mnie i dziewiątkę innych uczniów uważają za skazę, tych niegodnych. Na początku brali mnie za swojego wroga, dostałam nawet wiadomość, że psy powinno się szczepić, omijali mnie, jakbym naprawdę na coś chorowała. Potem to przeszło i po prostu o mnie zapomnieli. To dobrze. Wystarczą mi moje dobre koleżanki: Ava, Paris i pedantyczny Sean.
– Futbol nie jest u nas popularny. Uważają to za grę... dla szczeniaków. Oczywiście to cytuję – dodaję, kiedy Jane posyła mi piorunujące spojrzenia.
– Naprawdę ta twoja szkoła to jakaś pojebana jest.
– Cenią sobie tenis ziemny – kontynuuję, ignorując wredną zaczepkę. – I jazdę konną. Mamy u siebie cholerną stadninę. Ja naprawdę nie wiem, gdzie się znalazłam. No i prawie bym zapomniała, strzelanie z łuku. Inni jeszcze wybierają golfa. Ja zapisałam się na lekkoatletykę. Prowadzi to Wilson, morderca moich biednych stópek i łydek.
– Znajdziesz mi jakiegoś milionera? – pyta Mia. – Nie musiałabym pracować do końca życia.
– Mamy takiego groźnego gościa, lidera klubu bokserskiego, Alex Nelson się nazywa, jeśli dobrze pamiętam. I taki jeden, chodzę z nim na biologię i chemię, bo nie zdał... Michael Owen... jest dosyć sympatyczny, ale... niepokojący. Chociaż... są oni popularni, bo zadają się z Damonem Coletti.
– Seksownie brzmi. Kim jest?
– Prawda? – Opieram się o stół i nachylam w stronę zaciekawionej Mii. – Jego ojciec od trzydziestu lat sprzedaje armii amerykańskiej broń.
– Nieźle brzmi.
– To legenda szkoły. Jest na czwartym roku, bardzo rzadko się pokazuje na stołówce. Przesiaduje u siebie, jest przewodniczącym. Chodzę do tej szkoły od trzech miesięcy i nigdy go nie widziałam. Musi być niezły, skoro wszystkie za nim tak piszczą. Czasami się zastanawiam, czy on w ogóle istnieje.
– Nie pójdziesz po prostu na czwarte piętro?
– W cholerne pięć minut? Wolałabym ten czas przeznaczyć na dobiegnięcie do klasy. Ten, kto się spóźni nie zostaje wpuszczony do klasy. Uwierzcie mi, przekonałam się o tym na własnej skórze. Obiecuję wam, że jak zostanę ministrem edu...
– Spotykamy się raz na miesiąc, a wy pieprzycie o jakichś chłopakach. Jesteście płytkie.
– Spytała, to odpowiedziałam – mamroczę, lekko urażona. Nigdy nie zaliczałam się do dziewczyn, które rozmawiają o płci przeciwnej. Właściwie do dzisiaj zasłaniam oczy, kiedy całują się na filmach. Obrzydlistwo.
– Każdy ma inny sposób na ustatkowanie się. Właśnie pokaż jeszcze raz swoją kartę!
Zażenowana wyciągam dokument, dzięki któremu mam darmowe jedzenia, mogę brać rzeczy z automatu, wypożyczać książki i otwierać drzwi od mojego pokoju. Zdjęcie jest z dowodu i wyglądam na nim jak kryminalista. Czasami się martwię, że naprawdę tak bardzo życie mnie pokrzywdziło. Przypominam sobie słowa fotografa. Dzidzia, nie ruszaj się. Gdy miałam trzynaście lat dojrzalej wyglądałam niż teraz.
Oczywiście Mia i Jane zaczynają się śmiać wniebogłosy, a ja sama cicho prycham. Gdyby tylko one mogły ze mną tam być.
Wchodzę do dosyć dużej drogerii i zwinnie omijam regały z kosmetykami, balsamami i różnymi pierdołami. Przystaję przed ladą, kołyszę się w rytm piosenki grandson, uderzam piętami o ziemię i szczerzę się szeroko do kobiety. Blondynka wyrywa mi jedną ze słuchawek i delikatnie się uśmiecha.
– Jak tam było z... z koleżankami?
– Bardzo fajnie. Mia się pytała, czy przyszedł jej lakier. Męczy mnie od tygodnia.
Ona tylko kiwa głową, a ja przechodzę na zaplecze. Siadam na krześle i z utęsknieniem wpatruję się w zegarek. Posiedzę sobie tutaj bite dwie godziny. Chcąc trochę odpocząć, przełączam na podniosłe soundtracki z gier i filmów. Zaczynam nawet partię szachów z komputerem, ale szybko kończę, kiedy mama prosi mnie o pomoc. Wzdycham przeciągle, przewracam oczami, ale się nie odzywam. Staję przed ladą i zamieram.
Paris poprawia swoje duże okulary i szeroko uśmiecha, ukazując aparat na zęby. W dłoni trzyma jakiś balsam, stawia na półeczce i rozradowana mówi:
– Cześć, Ario Montgomery.
Krzywię się, słysząc, że ponownie nawiązuje do tego serialu, którego w życiu nie oglądałam. Nawet nie wiedziałam, że jest tam moja imienniczka. A Paris doskonale zdaje sobie sprawę, że naprawdę mnie to drażni. Zakłada za ucho swoje krótkie, czarne włosy, a w ciemnych oczach dostrzegam figlarny błysk. Każdy nazywa ją aniołkiem, drobna, delikatna, niska, nieśmiała, ale jeśli coś ją wkurzy... Byłam świadkiem, jak przywaliła w twarz swojemu chłopakowi, który obściskiwał się, o ironio, z Candance, moją współlokatorką.
– Wystarczy cześć – warczę, a ona krótko się śmieje. – Bogate dzieci nie kupują zwykłych rzeczy w zwykłej drogerii.
– I nie przychodzą na piechotę do zwykłej dziewczyny.
– Wróć w takim razie do domu.
– Mam na weekend latać do Japonii? Zapomnij. Skończył mi się balsam, a nowy przyjdzie dopiero jutro. No i mówiłaś, że tutaj często przesiadujesz, więc stwierdziłam, że cię odwiedzę.
Spoglądam kątem oka na mamę, która zainteresowana nam się przygląda. Zacznie się od tandetnego gadania o nowych koleżankach, a skończy się na a kiedy jakiegoś chłopaka przyprowadzisz, co?
– Bardzo mi miło, że tak się o mnie troszczysz. Nie bierz tego, wysusza. Lepiej wybierz ziołowy, ten po lewej, śmierdzi, ale po tym skóra jest naprawdę delikatna.
– Sporo o tym wiesz – mówi i odkłada plastikowy pojemniczek. – Może mogłabyś przejrzeć moje kosmetyki?
– Nie znam się na japońskich. I nie jestem wielkim znawcą.
Kasuję jej balsam, a ona delikatnie się do mnie uśmiecha.
– Zerwałam z Arthurem. Nikt nie będzie mną pomiatać. Jak dobrze, że ty nie masz takich problemów. To jest druga rzecz, którą tobie zazdroszczę, po włosach. Też chcę mieć taki jasny kolor, ale nie będzie mi pasować.
– Ja bym go jeszcze raz walnęła, aby dobrze to zapamiętał. Nie chcę być wredna, ale robisz kolejkę.
– Inni powinni być zaszczyceni, że mogą obserwować, patrzeć i oddychać tym samym powietrzem, co osoby z wysokiej klasy społecznej...
– Tak, tak, wiem, że jestem wyjątkowa, a teraz w lewo zwrot, bo nasz stały klient, pani Kelly, zaraz zejdzie mi tu na zawał. Ja nie wiem, co ona robi z tymi szamponami, pije je?
Paris tylko krótko się śmieje i, odchodząc mówi:
– Trzymaj się i zrób zadanie z angielskiego!
– Akurat w tym jestem dobra! Chociaż z tego.
Dziewczyna wychodzi, a ja spoglądam na mamę. Uśmiecha się. Zresztą, ja także.
Mój oddech jest równy, lekko przyspieszony, ale opanowany. Rześkie powietrze dostaje się przez nos, drażniąc gardło, płuca i rozgrzaną skórę. Poprawiam słuchawkę, która zaczyna mi wylatywać, głośniej włączam piosenkę, zrównuję kroki z basami. Związane w kitkę włosy uporczywie uderzają o moje ramiona i lekko je drażnią. Niedługo będzie wpół do siódmej, moja ulubiona piekarnia zostanie otwarta, a ja jak zawsze usłyszę głośne burczenie brzucha.
Nie umiem spać. Mimo bardzo krótkiego snu, wcześnie wstaję i biegam. Zdecydowanie wolę to robić rano niż wieczorem, o tej godzinie jest tak... przyjemnie, cicho, spokojnie, jakby przed chwilą była cholerna apokalipsa i ja jako jedyna przetrwałam.
Kieruję się na prawo, ale ten odgłos powoduje u mnie skurcz serca. Tylko lekko się obracam i wiem, co mnie czeka.
Cholerni Petternosowie nie zamknęli furtki, a teraz ściga mnie ich wściekły i dziki york. Od razu przypomina mi się wyciągnięta z kontekstu scena z Szybcy i Wściekli. Pieprzony, mały pies jest tym szybkim i wściekłym, a ja taksówką, która zostaje zmieciona z powierzchni ziemi. Albo gorzej, jakimś radiowozem policyjnym. Te zawsze najbardziej obrywają.
York nie chce odpuścić, więc zrywam się do biegu, przeskakując niewysoki murek. Cholerny drań go omija i z głośnym szczekaniem nadal mnie goni. Małe psy są najstraszniejszą rzeczą na świecie. Nawet pająki nie robią na mnie tak wielkiego wrażenia.
Gubię go dopiero po kilkuset metrach. Z wrażenia aż piosenka przełączyła się na jakiś soundtrack z gry. Czuję się jak postać z filmu akcji, która sprawnie omija kolejnych napastników.
Opanowuję szybki oddech, wspinam po schodkach i wchodzę do niewielkiej piekarni na uboczu miasteczka. Od razu zaczyna burczeć mi w brzuchu. Tak jak zawsze biorę papierową reklamówkę i pakuję kilka zwykłych bułek, jedną ze szpinakiem i dwie słodkie, dla mnie i dla mamy.
– A ty co taka zmęczona?
– Pani Roger, lepiej, żeby pani nie wiedziała – odpowiadam i płacę.
– A jak w nowej szkole? Po takim liceum to tylko do Harvardu lub Oxford.
– Byłoby rewelacyjnie, gdyby mnie w ogóle przyjęli do supermarketu.
Starsza kobieta z pofarbowanymi na różowo włosami lekko się uśmiecha. Od zawsze mnie zaskakuje. Ubiera się inaczej, nie patrząc na opinię innych ludzi. Chyba w niej to podziwiam, wytrwałość i wiarę w siebie.
– Jak chcesz to możesz promować mój sklep u swoich przyjaciół.
– Niech pani wybaczy, ale oni mają w swoich domach własne piekarnie.
Przez jej twarz przechodzi zaskoczenie. Chcę już wyjść, ale przed schodkami dostrzegam tego cholernego psa. Uśmiecham się do niej uroczo i pytam:
– Przepraszam, czy mogę wyjść tylnymi drzwiami?
Nie wiedziałam, że zwykły york stanie się personifikacją mojego pecha. Bo pech przez dłuży czas będzie za mną podążać. I nie odpuści.
Witam wszystkich w nowej historii!
Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej!
Jak na razie się podoba? Będzie to lekka, przyjemna opowieść bez zbędnej dramaturgii. Oczywiście, że czasami może być smutno, ale nie przesadzajmy!
Czy tylko ja, czytając to, mam przed oczami pączka, kiedy jest imię Aria? XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top