Rozdział Czwarty



  Poruszam ramionami w rytm muzyki, przyciskam mocniej słuchawki do uszu, aby pogłębić basy i przymykam oczy, chcąc odciąć się od reszty świata. Po pewnym czasie udaję, że śpiewam, próbując przy tym zapomnieć o narastającym stresie. Chcę pokazać, na ile mnie stać i jak wiele mogę osiągnąć. Robi mi się niedobrze, gdy ponownie słyszę miłe słowa skierowane w stronę Adelaide. Wszyscy ją chwalą i wręcz wielbią, zniżając przy tym samoocenę innym uczniom.

  Ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię. Spoglądam na wesołą Dorothy, która wskazuje głową na linię startu. Odstawiam słuchawki i telefon na stoliczek obok krzesła nauczyciela i zajmuję swoje miejsce.

   – Mam nadzieję, że ktoś wreszcie skopie jej dupę – mówi Charlotte i spogląda na pewną siebie Adelaide, która chyba specjalnie jak najbardziej wypina tyłek. Jej krótkie, blond włosy sięgające linii szczęki odsłaniają pewny siebie uśmieszek, który kojarzy mi się z tymi wrednymi laskami z seriali. – Ta Anna z tej drugiej szkoły, z którą od wielu lat rywalizujemy, zawsze z nią wygrywa. Chyba dlatego tak bardzo lubię tę dziewczynę.

   – Cisza! – krzyczy Wilson i wyciąga stoper. – Na mój znak, biegniecie. Ten, kto wygra, jest liderem w tym roku. Weźcie to na poważnie, inaczej was wywalę. Dobra – unosi metalową teczkę, celuje w stoliczek, a ja naprawdę nie wiem, jak to możliwe, że w tak bogatej szkole znajdują tak ubogie rozwiązania – start!

  Teczka mocno uderza w stolik, wywołując niemały huk. W pierwszej chwili nie mogę się ruszyć, ale kiedy zauważam startującą Dorothy i Charlotte, odnajduję w sobie dziwną siłę. Start od zawsze jest dla mnie przewagą. Przez pewien czas nawet nazywali mnie zebrą i Pasio, i muszę przyznać, bardzo mi to schlebiało.

  Zbieram w nogach jak najwięcej siły i już po kilku sekundach jestem jedną z pierwszych. Nie obracam się, nie sprawdzam, czy ktoś mnie dogania, po prostu robię swoje, chcąc jak najwięcej osiągnąć. Przed sobą widzę krótkie, blond włosy, które z każdym uderzeniem buta coraz bardziej się zbliżają. Biegi krótkodystansowe i te na pięćset metrów zdecydowanie są mi najbliższe. Przy jednokilometrowych wymiękam, nie daję rady i zazwyczaj zawody kończą się w krzakach i z pustym żołądkiem.

  Czuję przyjemne mrowienie w stopach, kiedy udaje mi się prześcignąć Adelaide. Coraz bardziej nasila się rwanie w prawej łydce, ale w kółko sobie powtarzam, że wszystko jest dobrze. W myślach śpiewam przyspieszoną wersję tekstu piosenki grandson i dopiero przekroczenie linii mety pozwala mi się całkowicie rozluźnić i uspokoić.

  Zwalniam, serce niemiłosiernie mi bije i nie jest to z powodu dużego wysiłku. Czuję się... wspaniale. Mogłabym teraz zaliczyć kilkukilometrowy bieg bez rzygania.

  Niektóre zawodniczki kładą się na ziemi. Ja natomiast odnajduję Adelaide, która ze zdenerwowaniem zaczesuje do tyłu swoje krótkie włosy. Zaciska mocno szczękę, mrozi mnie wzrokiem, ale nie komentuje tego wszystkiego. Wilson najpierw spogląda na stoper, potem na mnie i podle się uśmiecha.

   – Prawie trzy sekundy różnicy. Gratuluję, Evans.

  Uśmiecham się szeroko, a po chwili zatapiam w lawinie podekscytowanych koleżanek, które bardziej się cieszą z tego, że Adelaide przegrała. Może nareszcie zakończy się pasmo samych nieszczęść i nieprzyjemności?

  Ależ byłam głupia.




  Jednym z przyjętych osób do tej szkoły jest Cesar Millan*. Jest inteligentny, ale jego wiedza i mądrość zdecydowanie wygrywają. Nie ma rzeczy, na którą nie znałby odpowiedzi. Nie mam bladego pojęcia, gdzie on to wszystko mieści. Raz widziałam, jak chodził po korytarzu z hiszpańskim słownikiem i kurde z tego słownika uczył się tego języka.

  Ale Cesar nigdy nie będzie zaakceptowany. I nawet nie chodzi o jego imię i nazwisko.

  Chłopak zdecydowanie jest upośledzony. Nigdy, tak go nazywając, nie miałam na myśli przezywanie go, wyśmiewanie, czy poprawienie sobie oceny. Po prostu ma on jakąś łagodniejszą odmianę autyzmu, dysfunkcję, której bogate i rozpieszczone dzieciaki (i nie tylko) nie rozumieją.

   – Dlatego jest to liczba urojona – kończy Cesar, a jedni przewracają oczami, mając już dosyć jego przerywanie nauczycielom. Inni się śmieją, a jakiś chłopak, którego imienia nie pamiętam, zaczyna cicho szczekać. Tak, aby profesor nie słyszał. – Cicho! – krzyczy Cesar, a klasa się śmieje z jego wybuchu.

  Jestem zbyt tchórzliwa, aby stanąć po jego stronie. Robię to, co zawsze. Odwracam twarz w stronę okna i obserwuję las. Siedzę na samym końcu, za wysokimi, mierzącymi prawie dwa metry chłopakami, i dzięki temu nauczyciel mnie nie widzi. Z drugiej strony muszę czasami wstawać, aby cokolwiek przepisać z tablicy.

   – No, ja już nie będę na ten temat dyskutować – mówi Adam, syn nauczyciela od francuskiego, a jego najbliżsi znajomi krótko się śmieją. Sama się uśmiecham, słysząc ten charakterystyczny ton głosu odziedziczony po ojcu. – No co cię tak bawi? Chcesz mi coś powiedzieć? Wkurza mnie to dziecko, mogli dać go do jakiejś specjalnej szkoły, czy co.

  Od razu rzednie mi mina. Zaciskam mocniej szczękę i skupiam się na zadaniu. Czuję się paskudnie. Cesar nie ma nikogo bliskiego, wszyscy od niego uciekają, krzycząc, że zaraz spuści bombę dymną. A on biedny nigdy nie wie, o co chodzi.

  Wraz z dźwiękiem dzwonka wychodzę pośpiesznie z klasy. Krótko żegnam się ze znienawidzonym nauczycielem, który nawet nie raczy mi odpowiedzieć. Zbiegam szybko po schodach, ciesząc się, że nareszcie jest przerwa obiadowa, a potem mam same luźne lekcje.

  Paris wzięła już dla mnie jedzenie. Nie ma Seana, a Ava szybko przepisuje nuty z podręcznika do swojego zeszytu. Cała ta trójka uczęszcza na zajęcia muzyczne, a nauczycielka od tego przedmiotu jest zdecydowanie najgroźniejszą istotą, jaką w życiu widziałam. Tylko moja wkurzona mama może się z nią konkurować.

   – Mnie chyba szlag trafi – mamrocze Paris i zaciska w dłoni kawałek papieru. – Kto z was robi sobie żarty? To jest już nudne.

   – O co chodzi? – pytam i siadam obok niej. Ta tylko przewraca czarnymi oczami i podstawia mi pod nos kawałek papieru. Zaczynam czytać. Z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej blednę, a kiedy docieram do wersu z ,,Dotarła do mnie straszliwa prawda, że nasza miłość już dawno umarła " mam ochotę najpierw siebie zastrzelić, a w drugiej kolejności Michaela. Moja koleżanka zdecydowanie nie przepada za takimi rzeczami, ba, nawet nimi gardzi.

  Co za matoł.

  W sumie mogłam się spytać, o kogo mu chodziło.

   – To... w sumie jest słodkie – mówię, nie wiedząc, jak się zachować. Jej brew niebezpiecznie drga i zostaję zmuszona do wycofania się. Japonka z głośnym siorbnięciem wciąga do ust makaron, przeciera spokojnie serwetką wargi i wybucha.

   – Z której to strony, cholera, jest urocze?! Czytałaś drugą zwrotkę?! Z tymi chińczykami? Nienawidzę, jak ktoś nazywa mnie chińczykiem! Wiem, że ludzie lubią sobie ze mnie żartować, ale niech tylko się dowiem, kto to napisał. Nogi z dupy mu powyrywam. A ty Ava się tak nie ciesz, bo zaraz ze śmiechu ci się rdzeń kręgowy przerwie.

   – Jezu, za dużo czytasz o zagadkach kryminalnych – mówi dziewczyna i odrywa się od zadania. – Boże, chłopak chciał ci się przypodobać, a ty zachowujesz się jak rozpuszczona gówniara. Bądź dojrzała i zrozum, że faceci takich rzeczy w tych czasach nie praktykują.

   – Może dlatego, że jest to żałosne? Na miejscu tej osoby czułabym się zażenowana. Dobra – kręci kilka razy głową – zapomnijmy o tym. Po prostu ktoś ze mnie żartuje. Niedługo mu to przejdzie, po prostu nie mogę reagować. Ario – spogląda na mnie, a ja się spinam. – Dostałam od mamy te dobre herbaty. Jeśli chcesz, możesz sobie zrobić, ale potrzebujesz gorącej wody.

   – Naprawdę? Podziękuj swojej mamie, a ja lecę do naszej słodkiej Agnes. Kobieta mnie uwielbia.

  Ava krótko się śmieje, a ja w pośpiechu biegnę w stronę szwedzkiego stołu. Dostrzegam Adelaide, która siedzi obok swoich koleżanek i z czegoś żartuje. Kiedy mnie zauważa, jej wzrok biegnie po moim ciele i zatrzymuje dopiero na mojej twarzy. Ocenia mnie, potem uśmiecha, zarzuca na bok włosami i dalej się śmieje.

  Każdy wie, że jest śliczna, kochana i miła, więc dlaczego kopie leżącego?

  Staję w kolejce, proszę moją kochaną Agnes o wrzącą wodę i grzecznie czekam. Główne drzwi otwierają się z hukiem i więcej niż połowa uczniów odwraca w tamtą stronę głowę. Alex Nelson wraz ze swoim klubem bokserskim przemierza stołówkę, a kiedy kieruje się w stronę szwedzkiego stołu, czuję, jak zimny pot spływa między moimi łopatkami. Nerwowo przenoszę ciężar z jednej nogi na drugą, nie mogąc się doczekać ukochanej wody.

  Słyszę, jak się przepycha i uderza z ramienia pierwszaków i drugoklasistów.

  Chyba właśnie wtedy szlag mnie trafia i postanawiam się nie ruszyć, choćby nie wiem co. Może nawet stanąć na rzęsach, albo co gorsze, pobić za zakrętem, ale mnie to nie obchodzi. Byłam pierwsza i nie mam zamiaru jak ostatnia ofiara oddawać swego miejsca.

  Nadal gdzieś za mną się przepycha, a kiedy wkurzona Agnes podchodzi do mnie z kubkiem, cały stres ze mnie wyparowuje. Wyciągam w jej stronę ręce, a ona paskudnie się uśmiecha i mówi:

   – Karta.

   – Agnes, no weź...

   – Karta, powiedziałam.

  Nerwowo grzebię w kieszeni, wyciągam dokument i jej pokazuje. Ponownie wrednie się szczerzy, oddaje mi to nieszczęsne zdjęcie z dowodu, a ja go ukrywam przed światem zewnętrznym.

  Czuję za sobą ciepło, a po chwili słyszę niski głos.

   – Suń się.

  Wciągam powoli powietrze, wypuszczam przez usta i zdenerwowana odpowiadam, nie odwracając się do niego.

   – Zaraz odchodzę. Możesz poczekać.

   – Tak się składa, że nie mogę.

  Odbieram kubek z prawie wrzącą wodą i cicho mamroczę, bo oczywiście nie mogłam się powstrzymać:

   – Idioci zawsze są tak narwani?

  Łapie mnie mocno za ramię, odwraca w swoją stronę, a ja przez chwilę tracę równowagę. Napotykam jego wściekłe spojrzenie, mocno zaciśniętą szczękę, zmarszczone brwi. Uważnie obserwuję, jak jego twarz się zmienia. Najpierw pojawia się zaskoczenie, potem czerwienieje, a na końcu drze wniebogłosy.

  Dopiero teraz zauważam, że mój kubek jest pusty.

  Chryste.

  Jego przydupasy latają w tę i z powrotem, nie wiedząc, co zrobić. Alex w pośpiechu ściąga swoją marynarkę, potem koszulę i zostaje w samych spodniach i butach. W tej chwili cała szkoła już wie, dlaczego zawsze kąpie się w podkoszulce.

  Zostają zrobione już pierwsze zdjęcia, z tłumu słychać pierwsze śmiechy i chichoty, a ja z wysoko uniesionymi brwiami obserwuję duży tatuaż na klatce piersiowej. Różowe serduszko przebite jest strzałą, z jakiegoś powodu wystają z niego kocie wąsy, a pochyloną czcionką została uwieczniona myśl chłopaka.

  Adelaide, mój kociaku, kocham Cię.

  Zażenowana odwracam wzrok i przykładam pięść do ust, próbując zakryć rosnący uśmiech. W sumie to jest jego wina. Wpychał się bez powodu, krzyczał... Może to będzie dla niego lekcja na przyszłość? Gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy.

  Adelaide wraz ze swoją świtą dumnie opuszcza stołówkę, mając wysoko uniesioną głowę. Kolejny powód, aby mnie nienawidzić...

    – Ty cholerna suko!

Podskakuję i robię krok do tyłu. Alex niebezpiecznie się zbliża w moją stronę, ignorując podekscytowanych uczniów. Wyciąga dłoń, chcąc złapać za kołnierzyk czarnej koszuli, warczy pod nosem, wypełniony furią i zawstydzeniem.

   – Zajebię cię! Nie żyjesz!

  Dopiero teraz zaczynam się bać. Wiem, że uczniowie mi nie pomogą, Alex nadal jest tym niebezpiecznym i groźnym, nikt nie ma ochoty oddawać życia za takie pospólstwo. Zaczynają mi się trząść dłonie, nieprzyjemne dreszcze co chwilę przechodzą przez mój kark. Chcę już użyć mojej tajnej broni, niepowtarzalnego uroku osobistego, ale on mnie ratuje.

  Michael przystaje przede mną i mierzy wzorkiem wyższego chłopaka. Alex się cofa, krzywi i pyta:

   – Serio, Owen, serio? Stajesz po jej stronie? Każdy wie, że mogę cię zajebać, zasrany tchórzu.

   – Mój najlepszy przyjaciel nie będzie szczęśliwy, kiedy znajdzie mnie pobitego przed drzwiami pokoju. Naprawdę chcesz rozpocząć z nim wojnę?

  Przez chwilę jest cicho. Alex prycha, odwraca się i idzie w stronę drzwi.

   – Zamorduję cię, gówniaro.

  Czyli jednak nie mam dobrego tygodnia. 



* Cesar Millan - sławny meksykański zaklinacz psów. 

 Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału! Miałam próbne matury!

Na razie nie ma Damona, ale to się zmieni. Najpierw Aria musi sobie narobić problemów. Ta to ma szczęście XD

Dziękuję za każdy komentarz i poprawienie błędu! 

Będę kończyć, bo Meet Evil wzywa ^^

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top