Dziewięć
- No, Maley! Pozuj jakoś po ludzku! Uśmiechnij się, bo wyglądasz jakbyś miała zaraz umrzeć - moja mama wyginała się przede mną z niewielkim aparatem, gdy ja stałam z niezadowoloną miną na schodach.
- Mamo, to tylko głupie Halloween - jęknęłam, opierając się o barierkę. - Poza tym, nie znudziło ci się to uwiecznianie wszystkiego, co popadnie? - uniosłam jedną brew do góry, a moje oczy znów zaślepił flesz.
Moja mama jedynie pokręciła głową na nie, uśmiechając się szeroko i podchodząc do mnie bliżej. Pogłaskała mnie po głowie, wycierając z kącika oka niewidzialną łzę.
No cóż, zdjęcia w przebraniu halloweenowym od zawsze były częścią albumu mojej matki, która jest ogromną tradycjonalistką. Nawet w erze telefonów, zapisów w chmurze czy na różnych dyskach - musiała wszystko mieć w swoim zielonym albumie ze złotą kokardą. Nie byłaby sobą, gdyby nie zaświeciłaby mi klika razy lampą w twarz i machając przed oczami niewielkim urządzeniem.
Po chwili Paige zlustrowała mnie wzrokiem, tłumiąc śmiech, który cisnął jej się na usta. Posłałam jej pytające spojrzenie, krzyżując ręce na piersi.
- Co jest? - wydukałam, widząc jej narastające rozbawienie.
Wtedy doszło mnie ciche prychnięcie śmiechem, a moja mama znów oparła się o kawałek ściany.
- Jesteś już naprawdę duża, Maley. Nie sądziłam, że w tym wieku jeszcze kiedyś przebierzesz się za księżniczkę - wytłumaczyła, obdarzając mnie szerokim uśmiechem.
Co prawda z początku pomysł Olivii co do naszych kostiumów zupełnie mi się nie podobał i dzielnie walczyłam o zaklepanie sobie postaci Mario, jednak przegrałam tracąc przy tym dwa dolary. Mimo wszystko pocieszał mnie fakt, że wszystko uszyłam sama z niewielką pomocą mojej matki, gdyż Megan nie miała do tego okazji.
W jednej chwili usłyszałam donośny klakson, którego dźwięk doszedł z dworu.
- O, to pewnie Walter - wymamrotałam, zawieszając na ramieniu niewielką torbę i zmierzając w kierunku drzwi.
- Walter? - spytała nieco zbita z tropu mama, mrużąc przenikliwie oczy.
Zaśmiałam się krótko, uchylając drzwi wejściowe.
- Pa, mamo!
Kiedy zatrzasnęłam drzwi usłyszałam jeszcze niedługie słowa na pożegnanie. Zobaczyłam przed sobą siedzącą w aucie Vanessę, która kurczowo trzymała się kierownicy i Olivię, która właśnie głupkowato wymachiwała ręką, patrząc się na mnie przez szybę. Odmachałam jej szybko, pociągając za klamkę i wsiadając do samochodu.
- Hej, księżniczko! - powitała mnie Van, poprawiając zagięcie na swoim kostiumie. - Jak leci?
Zlustrowałam wzrokiem dziewczynę, która wrzuciła bieg i zaczęła prowadzić samochód.
- Aż tak bardzo cieszycie się na tą imprezę? - spytałam, choć odpowiedź wydawała mi się oczywista.
- Żartujesz? - wtrąciła Olivia wychylając się z tyłu. - Będzie tam cała szkoła, nie może nas zabraknąć, nie?
Pokręciłam głową, z impetem opierając się o siedzenie samochodu, które wydawało się odrobinę bardziej czyste niż zazwyczaj. Prawdą było, że gdyby mnie zabrakło nikomu nic by się nie stało, a ja spędziłabym ten wieczór, jak należy.
- Odwiedziesz nas, Vanessa? - spytała dziewczyna, spoglądając w lusterko, od którego odbijała się twarz nastolatki.
- Nie ma mowy, dzisiaj piję - stwierdziła krótko, wzruszając ramionami. - Znajdę kogoś, kto nas odwiezie lub ewentualnie odbiorę Waltera jutro.
Olivia jęknęła z niezadowoleniem, odwracając głowę w moją stronę. Matka Olivii od zawsze wyróżniała się swoją nadopiekuńczością, co skutkowało tym, że dziewczyna była kontrolowana na każdym kroku, a gdyby przyszła z imprezy bez opieki prawdopodobnie na żadną inną by więcej nie poszła.
Moja mama od zawsze dawała mi wolną rękę. Sądziła, że na własnych błędach szybciej nauczę się tego, czego nie należy i zbuduję swoje własne granice, niż dzięki jej wmawianiu co mi wolno, a czego nie wolno. Kilka lat temu podczas Halloween upierałam się, że chciałabym je spędzić z dziewczyną z sąsiedztwa, choć moja matka zupełnie mi tego odradzała. Joan, bo tak miała na imię, należała do osób z mocnym temperamentem i trudnym charakterem, lecz wciąż upierałam się, że muszę się tam pojawić.
Pożałowałam tego w momencie naszej kłótni, choć o drobnostkę, przyniosła ogromnie straty w postaci jednego przebrania księżniczki mniej i wielkiego morza łez więcej.
Prawdopodobnie w tamtej chwili zbudowałam barierę dotyczącą księżniczkowych kostiumów i halloweenowych imprez.
- Jeju, tylko nie on... - fuknęła Vanessa, obserwując zza szyby obraz blondyna, który trzymał nieznaną dziewczynę za rękę i prowadził ją w kierunku domu Beniamina.
Spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, która spotykając się z moim wzrokiem głęboko westchnęła, opierając głowę o oparcie.
- Peter? - zapytałam, z początku nie poznając postaci nastolatka.
Dziewczyna jedynie pokiwała z rezygnacją głową nieco odbierając sobie koloru, który wcześniej malował się na jej twarzy. Peter był pierwszą i jedyną miłością, która spotkała Vanessę. Spotykali się na pierwszym roku liceum, pod koniec którego chłopak zdradził ją na jednej z imprez, na której mnie nie było. W tamtym momencie po raz pierwszy zaczęłam żałować tego, że nie chodziłam na imprezy. Zabrakło mnie w momencie, w którym byłam potrzebna najbardziej.
- Hej, głowa do góry! - objęłam dłońmi jej policzki. - Błagam cię, żaden Peter nie może zepsuć ci tego wypadu nawet, jeśli przytargał tutaj jakąś laskę. Mam rację, Olivia? - tu spojrzałam znacząco na dziewczynę, która od razu spoważniała i zaczęła przytakiwać na każde moje słowo.
- Rację, jak się patrzy! - potwierdziła, śmiejąc się pod nosem. - Tylko spójrz na tą dziewczynę. Jesteś miliony razy od niej ładniejsza, Van!
Vanessa zaśmiała się smutno, przewracając oczami.
- Miliony razy to całkiem dużo - powiedziała cicho, a jej kąciki ust jakby trochę się uniosły.
- Z resztą, chłopak to tylko ograniczenia. Nie masz chłopaka, nie masz problemów, to całkiem proste - przemówiłam do niej, wyszczerzając się, co automatycznie przywróciło z powrotem jej uśmiech.
Odsunęłam od niej ręce, zabierając swoje rzeczy i wychodząc z samochodu. Zagarnęłam włosy za ucho obserwując niewielki dom, do którego zmierzało właśnie kilkoro ludzi, trzymając w rękach jakieś siatki z jedzeniem i piciem. Odwróciłam się, znajdując wzrokiem nieco rozpogodzoną Vanessę i swoim niezadowolonym wyrazem twarzy jednoznacznie opisując jej swoje pierwsze wrażenie. Ta jedynie zaśmiała się, obejmując mnie jedną ręką.
- Widzimy się później, Watson - rzuciła, po chwili zabierając dłoń i machając mi krótko na pożegnanie. Odprowadziłam ją wzrokiem do miejsca, gdzie zebrało się już kilkoro ludzi, po chwili posyłając błagalny wzrok Olivii, która postanowiła dołączyć do przyjaciółki.
Westchnęłam ciężko, opierając się o Waltera i grzebiąc bez celu w torebce. Choć nie było to moje pierwsze wyjście na imprezę czułam się, jakby ktoś właśnie rzucił mnie na głęboką wodę.
A z tego co wiem, Beniamin ma basen.
- Jak leci, Farrow? - usłyszałam za sobą roześmiane głosy i dźwięk przybicia sobie piątki.
Od razu wyczułam jego obecność. To tak, jakby na mój teren właśnie wkroczył intruz, a mój celownik wymierzył go od razu.
Adam Farrow pojawił się od mojej prawej, wychodząc z czarnego samochodu i kierując się w stronę domu swojego przyjaciela w ogóle nie rozglądając się wokół. Miał na sobie znoszone dżinsy i równie ciemną, co kolor auta, koszulę w drobne kwiaty. Zdawało mi się, że były to stokrotki. Pech chciał, że bardzo lubię stokrotki. Poza tym, na głowie miał niewielką, plastikową koronę, co zupełnie zbiło mnie z tropu.
Pokręciłam głową, oddychając ciężko i sięgając po telefon.
Był piątek, godzina osiemnasta i właśnie miałam przyzwolenie, żeby z nim porozmawiać.
Chociaż zupełnie nie miałam na to ochoty.
Spakowałam z powrotem komórkę do torby i zaciskając pięści ruszyłam przed siebie. Wyznaczyłam sobie jako cel zwyczajne pozwiedzanie domu chłopaka, gdyż wydawał mi się on dość interesujący. Kiedy weszłam do środka spod sterty śmieci i plastikowych, czerwonych kubków dostrzegłam meble podchodzące pod styl nordycki, który okropnie mi się podobał. Cały dom był połączony ze sobą drobnymi elementami, które spajały go w całość. Na ścianie niedaleko schodów znajdowała się ściana z przybitymi gwoździami w dość symetryczny i regularny sposób. Domyślałam się, że mogły tam wisieć zdjęcia, które Jacob zdjął w trosce o ich zniszczenie lub o to, żeby jego zdjęcia z dzieciństwa nie krążyły po szkole bądź nie były przyklejane codziennie do jego szafki.
Przeciskając się przez gromadzący się tłum ludzi w przebraniach i z toną charakteryzacji na twarzy natrafiłam na niewielki pokój, który wydawał mi się zupełnie pusty. Byłam w nim tylko ja, jedna biblioteczka i niewielka kanapa.
Ucieszyłam się w duchu, zajmując miejsce na siedzeniu i sięgając bezcelowo po jakąś książkę. Przyglądałam się jej okładce, choć widniał na niej tylko tytuł i podpis autora. Po chwili zaczęłam ją kartkować, próbując w jakikolwiek sposób się tym zabawić.
Nagle ktoś mocno szarpnął za klamkę, a ja usłyszałam przygłuszone przez mocną muzykę rozmowy.
- Uspokój się, Ethan. Zaraz to załatwię - doszedł mnie czyiś głos. - Za moment, powiedziałem! - ktoś warknął, zamykając z impetem drzwi od pomieszczenia.
Spojrzałam przed siebie dostrzegając bruneta, który ciężko oddychał, opierając się czołem o drzwi. W momencie, w którym stanął do mnie przodem byłam pewna, że przede mną stał Beniamin Davis.
Oboje obdarzyliśmy się skołowanym wzrokiem, gdy on po chwili uśmiechnął się łobuzersko.
- Fajny strój - prychnął śmiechem, wsadzając ręce w kieszenie.
Westchnęłam, lustrując wzrokiem jego nieudany kostium zombie i rozmazaną farbę na lewym policzku.
- Ta, dziękuję - odparłam krótko, wstając z miejsca. - Mam wyjść, czy jak?
Ben zmarszczył czoło, wzruszając ramionami.
- Chcesz to wychodź - rzucił. - Tylko uważaj, za drzwiami roi się od dupków.
- Tutaj też ich nie brakuje - powiedziałam, uśmiechając się triumfalnie, przez co on spiorunował mnie wzrokiem, po chwili kręcąc głową, jakby tłumiąc śmiech.
Byłam wyczulona na postać Beniamina od kiedy w gimnazjum chodziłam z nim razem na hiszpański. Od zawsze ciągnęło go do objęcia posady lidera i posiadania tytułu tego najlepszego, co zdecydowanie zbyt głośno grało na moich nerwach.
- Jesteś trenerką Farrowa, co? - spytał nieco drwiąco, podchodząc bliżej. - I jak? Mam się bać? - fuknął prześmiewczo, wyciągając ręce z kieszeni.
- Kto ci tak powiedział? - uniosłam jedną brew do góry.
- Nasz trener, Farrow nawet się nie przyznał - odpowiedział nieco przyjemniejszym tonem.
Westchnęłam cicho, odwracając wzrok i siadając z powrotem na kanapie.
- Mhm, to ja - przewróciłam oczami, opierając leniwie głowę o oparcie kanapy. - Nie myśl sobie, że ci coś więcej powiem - rzuciłam od niechcenia.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, uśmiechając się krótko pod nosem. Robił dokładnie tą samą minę, co Farrow. Z różnicą, że na twarz Adama często spadają wtedy jego kasztanowe loki, a Beniamin zagarnia wtedy swoją grzywkę na bok.
- Jesteś naprawdę dobra, a on w ogóle tego nie wykorzystuje - przyznał po chwili, co nieco mnie zdziwiło.
- Tak? - wypaliłam, zagarniając włosy za ucho. - I tak dobrze sobie radzi, nie ważne... - wymamrotałam, opierając głowię o pięści.
Beniamin spojrzał na mnie krótko, po czym zajął miejsce obok na kanapie, rozkładając swoje ręce na boki i zakładając nogi jedna na drugą. Znów zaczął mi się przyglądać dość przenikliwie.
- Poza tym, jak idzie ci z hiszpańskim? - zapytał po chwili ciszy.
Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, gdyż zdziwiło mnie, że Ben jeszcze w jakimś stopniu mnie pamięta. Zazwyczaj traktował mnie jak powietrze, nigdy nie rozmawialiśmy, a ja zwyczajnie unikałam jego tematu, choć teraz jest mi odrobinę trudniej, gdyż cała szkoła głównie plotkuje o nim.
A moje przyjaciółki to największe plotkary, jakie widział świat.
- Zmieniłam język na francuski, ale dzięki, że pytasz - zaśmiałam się cicho, przez cho chłopaka nieco zbiło to z tropu.
- A, nie wiedziałem.
- A tobie? - spytałam. - Nadal jesteś taki dobry, czy przystopowałeś? - rzuciłam prześmiewczo, na co Ben uśmiechnął się łobuzersko, przybliżając się nieco w moją stronę.
- Najlepszy w klasie, nie mam już z kim rywalizować.
Podczas niedługiej rozmowy z chłopakiem odrobinę poprawił mi się humor. Właściwie, nie sądziłam, że na tyle utknęłam mu w pamięci, chociażby uchodząc za największą rywalkę w klasie. Poza tym, kojarzył moje imię, co graniczy z cudem, będąc szkolną gwiazdą hokeja i otaczając się zewsząd wieloma twarzami.
Hej, może Beniamin Davis nie jest taki, za jakiego się wydaje?
- To jak? Może pójdziemy na dół, tutaj jest dosyć drętwo, nie? - znów zaśmiał się cicho, wyciągając w moją stronę dłoń. - Mogę prosić, księżniczko?
Uśmiech Beniamina był niezwykle przyjemny. Pachniał on dość ładnymi, męskimi perfumami z nutą woni kwiatów. Jego włosy były rozwiane we wszystkie strony i czasem próbował je ułożyć, wsadzając w nie palce i przekładając na bok. Cała jego otoczka w tamtej chwili wydawała mi się ciepła i miła.
Mimo, że miał oczy podobne do Adama, podałam mu dłoń uśmiechając się pod nosem.
- Jasne, czemu nie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top