Dwa

Przebudziłam się, zacierając oczy pięściami aż do czerwoności. Słońce uporczywie świeciło wprost na moją twarz. Nie grzało, bo był to już środek sierpnia, a strasznie irytowało. Leniwie podniosłam się do pozycji siedzącej, wyglądając przez niezasłonięte okno. Dostrzegłam Megan, która właśnie wywieszała pranie na balkonie od sypialni.

Mimo wszystko Megan była dobrą przyjaciółką, nie tylko mojej mamy, a całej mojej rodziny. Przychodzi na kawę co tydzień w piątek, gdy skończy poranną zmianę w pracy. Zawsze plotkuję z nią na każdy temat, obgaduję z nią każdego, kto zajdzie nam za skórę. Zawsze powtarzała, że ja i Adam jesteśmy dwoma klonami, których zdecydowanie różni podejście do siebie. W tym przypadku zupełnie się nie zgadzam. Jedyną rzeczą, którą wcale nie przypadkiem łączy mnie i Adama Farrow jest to, że oboje nienawidzimy się tak samo bardzo oraz tak samo bardzo nie śni nam się podać ręki na zgodę.

Moja mama zawsze powtarzała mi, że to mądrzejszy zawsze powinien ustąpić, jednak przy Adamie nie robi to większej różnicy.

Pomachałam do niej energicznie, szczerząc się i otwierając okno.

- Myślałam, że jeszcze śpisz — zaśmiała się, wieszając na sznurku różową bluzkę.

- Chciałabym — westchnęłam, poprawiając zagięcie na firance. - Adam już wstał? - spytałam, choć tak naprawdę odpowiedź sama nasuwała mi się na język, słysząc trzaski dobiegające z domu rodziny Farrow.

Tak naprawdę, oprócz Megan dom zamieszkiwał tylko Adam, który nie posiada rodzeństwa. Brakowało w nim jedynie ojca, który zawsze znika wczesnym rankiem i pojawia się z powrotem po północy. Meg mówiła, że jej mąż jest strasznym pracoholikiem, którego mimo wszystko strasznie kocha. Podobno znajduje czas dla rodziny, chociażby dwa razy w tygodniu, między dyżurami w szpitalu.

- Tak, wstał dobre pół godziny temu — odpowiedziała z wyraźnym przejęciem w głosie. Jej ręce dość drżały, gdy próbowała przypiąć klipsy do sukienki, a jej czoło zalewało się drobnymi kroplami potu.

- Chyba już na mnie pora — wymigałam się, spoglądając na zegar. - Miłego dnia, Megan! - rzuciłam w jej stronę szeroki uśmiech.

Kobieta niekiedy miewała problemy ze stresem. Mówiła, że potrafią zdenerwować ją proste sprawy — gdy Adam się rozchoruje, gdy w samochodzie stuka coś pod maską czy drobna usterka w pralce. Zastanawiało mnie, co było dzisiejszym powodem do obaw.

______

O siódmej dwadzieścia pod mój dom przyjechało bordowe auto mojej przyjaciółki, które dostała na siedemnaste urodziny. Od tamtej pory codziennie robi za mojego szofera, gdyż panicznie boję się prowadzić samochód, nigdy nawet nie śniłam o zdaniu prawa jazdy.

- Jak leci, Van? — spytałam, zajmując miejsce z przodu i podając dziewczynie karmelową kawę, którą kochała całym sercem. - Rany, co się stało z Walterem? Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek był taki czysty.

Walter to imię, które Vanessa nadała swojemu prezentowi. Zawsze mówiła, że wygląda jej na to imię, dlatego też tak się przyjęło. Zresztą Vanessa ma wrodzoną manię do nazywania obiektów nieżywych.

- Dałam zarobić sąsiadowi dziesięć dolarów — prychnęła śmiechem. - Czyszczenie środka miałam w gratisie.

- Czyżby jakiś przystojny piętnastolatek bez koszulki mył twoje auto, oblewając się przy tym wodą z pianą? — spytałam z teatralną ekscytacją w głosie, kładąc na tylne siedzenie parę łyżew, którą planowałam zostawić tego dnia w szafce.

- Tylko spróbuj położyć te swoje buty na ostrzach na moim super wypolerowanym siedzeniu to przysięgam, że nie dożyjesz przyjazdu do szkoły — zażartowała, wychylając się do tyłu.

- Jasne, postaram się — rzuciłam niedbale, zapinając pasy.

- Ach, jeśli chodzi o sąsiada to nie jest to mokry piętnastolatek, a świeżo upieczony siedmiolatek, który szukał pracy na wakacje.

- Poza tym, jak minęły ci te ostatnie dwa miesiące? — spytałam, spoglądając na krótkie włosy przyjaciółki, które wydawały mi się odrobinę bardziej ciemne niż zwykle.

- Błagam cię, nie patrz na ten denny kolor — chwyciła za końcówki, ciężko wzdychając. - To miała być morska zieleń, a wyszedł czarny.

- Zupełnie czarny — stwierdziłam, przysuwając dłoń z powrotem do siebie.

- Właśnie wczoraj wróciłam z Florydy od ciotki, mówiłam ci.

- Musiało być naprawdę gorąco — mruknęłam.

- A jak twoje wakacje Maley? Ktoś ci dokuczał? — spytała, szybko posyłając mi znaczące spojrzenie, a następnie znów uważnie patrząc na drogę.

- Dziwacznie spokojne. W sensie wiesz, Adam przyszedł dwa razy z matką z piątek na kawę. Nie obyło się bez kłótni, moja mama była strasznie zła. Kilka tygodni potem Adam urządził imprezę pod nieobecność rodziców, przyjechała policja i było dość nieciekawie, a od trzech tygodni jest zupełna cisza, jakby nie istniał. Czytam książki leżąc na parapecie nie obawiając się, że ktoś zaraz wybije mi szybę. Nie mam zielonego pojęcia co się stało — opowiadałam, sącząc karmelową kawę.

- Dlaczego tak jest, — zaczęła — że zawsze jak opowiadasz o Adamie Farrow widzę przed oczami strasznego dupka, a gdy wchodzę do szkoły widzę idealnego chłopca, hę?

- Bo nim nie jest, Vanesso — zmarszczyłam brwi.

- Mi się wydaje, że mocno przesadzasz, Maley — wzruszyła ramionami, próbując zaparkować między dwoma wysokimi autami na szkolnym parkingu. - Znaczy, rozumiem to, że jesteś na niego mocno zła za ten filmik i...

- Nie chodzi tylko o ten filmik, Van. On zupełnie niszczy mi życie — mówiłam dość znużonym tonem, dokańczając ostatnie łyki napoju.

Nikt nigdy nie był świadkiem tego, jak podstawił mi nogę w siódmej klasie. Nigdy nikt nie widział karteczek, które wsadzał mi do małej kieszonki w plecaku oraz nikt nigdy nie słyszał tego, co mówił tylko i wyłącznie do mnie.

Mimo że przez całe życie myślałam, że Adam Farrow to kompletny kretyn, okazuje się, że cały czas wszystko miał idealnie zaplanowane. Zacierał dowody, zanim jakiekolwiek tworzył.

Może to ta część jego idealnego życia, której dotąd nie dostrzegłam?

____

Idąc na angielski, jak i na każdą poprzednią lekcję po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułam się już wyśmiewana. Wraz z nowym rokiem szkolnym zniknęły karteczki, docinki oraz sam Adam, którego obecności na korytarzu nie wyczułam wcale.

 Zajęłam przypisane mi na angielskim miejsce, wyjęłam zeszyt i zaczęłam zapisywać pierwsze jego strony, by móc wyrzucić z siebie to, co zaśmieca mi umysł. Teraz były to logarytmy, które rozpoczęłam dwie lekcje wstecz, a nadal nie potrafiłam uporządkować je we właściwym miejscu. W zasadzie często mam niepoukładane w głowie, co muszę szybko przelać na papier, by móc dokładnie przeanalizować to, co się dzieje. 

Kiedyś przyłapałam się na tym, że to Adam często siedzi mi pod czaszką. Pojawia, a właściwie pojawiał się w każdej części mojego dnia, co zupełnie mnie przytłoczyło. Jak szybko w moim umyśle się pojawił — tak szybko zniknął.

W końcu nie mogę pozwolić takiemu Farrow'owi wejść sobie do głowy ot, tak, prawda?

Chociaż jego szanse są przekreślone od razu na starcie.

Kreśliłam wiele cyfr, znaków i wzorów, które wylewały się prosto ze środka mnie. Rysowałam kółka, które zaraz przysłaniałam kwadratami czy trójkątami. Myślę, że gdybym dostała kiedykolwiek możliwość do dokładnego zajrzenia do środka mnie — odmówiłabym z miejsca.

- Siema Farrow, jak leci? Rany, co to za stelaż? Na głowę upadłeś? - z zamysłu, o dziwo, wyrwał mnie głos Jacoba, który siedzi w ławce naprzeciw.

- Na nogę, Jacob. Na nogę.

Wtedy zobaczyłam Adama po raz pierwszy od trzech tygodni. W całej okazałości, z paroma lokami na głowie mniej i jedną złamaną nogą więcej.

Na jego twarzy malowała się irytacja pomieszana z dumą, którą zazwyczaj nosił.

- Ta, hej Jacob — mruknął. - Możesz trochę ciszej, w sensie wiesz, głowa mnie boli — powiedział speszony, doskakując o kulach coraz bliżej ławki.

- Stary, co sobie zrobiłeś? Tak przed otwarciem sezonu? Długo to będziesz nosił? — zalała go fala pytań od kolejnego kolegi z drużyny, który dosiadł się obok.

- Dlatego tak się ukrywałeś? — wtrącił Jacob, jakby wyczytując zdanie prosto z moich myśli.

Nie zaśmiałam się, nie powiedziałam nic, a nawet nie spojrzałam na niego krzywym wzrokiem. Po prostu patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, kontrolując czy zaraz nie otworzę także ust ze zdziwienia.

Mieszkam obok, przyjaźnię się z jego matką i nie wiedziałam nic, zupełnie nic. Nie, żeby mieszkanie obok nie stanowiło jakiegoś pierwszeństwa i obowiązku w dowiadywaniu się o takich sprawach, absolutnie.

Dlaczego osoba, która pragnie uwagi niczym tlenu, tym razem jej unika?

- Będę nosił to do połowy października, potem krótka rehabilitacja i wracam — oznajmił krótko, przewracając oczami.

- Żartujesz? Trener wybiera kapitana na początku grudnia — zauważył Dean, który jest bramkarzem drużyny hokeja.

Megan, odkąd ja i Adam skończyliśmy pięć lat, zapisała nas na naukę jazdy na łyżwach. Z biegiem lat Farrow wybrał krążek hokejowy i kask, a ja figurówki i puste lodowisko. 

- Czujesz, że szansa na zostanie kapitanem przelatuje ci obok nosa? — Jacob zmarszczył brwi, przesuwając palcem przed oczami Adama.

- Mam wszystko pod kontrolą, Jacob — zapewnił go, kładąc plecak na ziemi.

Chłopak otworzył usta, by coś jeszcze wtrącić, jednak dzwonek na lekcje zdążył pokrzyżować jego plany. Wyciągnął gruby podręcznik, długopis i zeszyt, jakby mocno rzucając nimi o ławkę.

Nadal spoglądałam w stronę, gdzie odbywała się cała scena, w której główną rolę odgrywał Farrow, po chwili spotykając się z jego wzrokiem.

- Nie gap się, nie twoja sprawa — wyczytałam z jego ust, następnie odwracając się w stronę tablicy.

- Myślę, że właśnie zrobiłeś to samo — westchnęłam, opierając głowę o pięści.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top