Rozdział 2
,, Upijam się tobą, jak smutny pijak,
Każda łza wypełnia kielich wyżej.
I chociaż wspomnienia o tobie omijam,
To dusza samotna spada coraz niżej."
***
Paro, która tak uwielbiała literaturę, historię krainy Mohabbatejów i wiersze cudownych mistrzów, tym razem leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Ostatnio prawa noga zaczynała ją coraz bardziej boleć. Kilka lat wcześniej, kiedy Parvati właśnie wracała do domu, jej noga odmówiła posłuszeństwa. Do dnia dzisiejszego nie określono przyczyny tego wydarzenia, po prostu Paro na kilka miesięcy straciła czucie w prawej nodze. Na szczęście przy pomocy kilku medyków sprawność fizyczna dziewczyny szybko powróciła do normy, ale z czasem ból dawał o sobie znać i przypominał o dziwnym wyborze losu.
— Złego diabli nie biorą. — W tym momencie, tylko to przekonanie tkwiło w głowie Paro. Lecz w tym stwierdzeniu wiele można było znaleźć prawdy. Parvati była miłą, ciepłą osobom, która nigdy nie wyrządziła krzywdy bliźniemu. Dlatego teraz tak piekielny ból pożerał ją od środka. Natomiast ci ludzie, którzy często czynili krzywdy, pozostają nieskazitelni na ziemi i nic złego się im nie dzieje.
Paro uwielbiała poezje. Ale nigdy prawie nie pisała wierszy, zazwyczaj wolała ich po prostu słuchać. Słuchanie poezji sprawiało jej radość, której nikt nie umiałby opisać. Była samotna. Nie miała przyjaciół, czy miłości, której tak bardzo potrzebowała. Jej bijącym sercem był obraz zmarłej mamy, który wisiał nad kominkiem w salonie. Ród Sharmów był po prostu o wiele bardziej męski niż rodzina Khanów. Paro oraz jej starsza o dwa lata szwagierka, żona brata Zafara, były jedynymi kobietami w tym domu. Jej serce naprawdę wiele cierpiało, żyjąc bez matki. Jednakże czas też robi swoje. Czas, powoli próbował jakoś leczyć rany Paro, ale jak widać, nie stworzono jeszcze odpowiedniej maści.
— Wiersz tej dziewczyny. — Paro przypomniała sobie wczorajsze spotkanie poetów w domu mistrza Mirzy. — Jej wiersz był naprawdę piękny. Nie sądziłam, że kobieta umie tak pięknie pisać.
— Parvati, chodź na śniadanie! — Głos szwagierki Simran, wyrwał młodą dziewczynę z zamyślenia. To był już ten czas. Koniec rozmyślania na temat pięknych poematów. Teraz czas na spędzenie czasu z nie idealną rodziną.
Kiedy Paro ubrana w czarne sari z niewielką kwiatową koronką zeszła na śniadanie, przy stole w kuchni siedziało już kilka osób. Brat Zafar w otoczeniu kilku wspólników, ojciec oraz szwagierka Simran, która nakładała na talerze kurczaka w pomidorowym sosie. Paro uśmiechnęła się więc w stronę zasiadających do posiłku osób, a potem spojrzała na bawiącą się z boku grupkę trójki dzieci: Anjali, Chutki i Rajesha. Byli to najmniejsi mieszkańcy domu, którzy zawsze mieli wspaniałe humory. Anjali z Rajeshem spędzali tu naprawdę dużo czasu jako dwie słodkie pociechy Zafara i Simran. Natomiast Chutki była córką jednego z przyjacieli, brata Paro, Rohana. Od zawsze uwielbiała ona spędzać czas z dziećmi państwa Sharma, dlatego jej widok rzadko dziwił Parvati.
— Paro, nie siadasz? — zapytała Simran, nakładając na talerz męża kilka kawałków kurczaka.
— Już... już. — Parvati uśmiechnęła się i spoglądając na jedzących mężczyzn, usiadła na miejscu obok ojca.
— Mi nałóż niewiele. — Paro od razu poinformowała szwagierkę. — Nie jestem bardzo głodna.
— Czyżby noga dała o sobie znać? — zapytała Simran.
— Możesz być cicho? — Zafar spojrzał na żonę. — Nie widzisz, że rozmawiam właśnie z Rohanem. Omawiamy bardzo ważne arystokrackie plany.
— Przepraszam. — Simran spuściła wzrok i podała Paro talerz z kawałkami kurczaka.
— Dziękuje. — Parvati zaczęła jeść i lekko z ukosa spojrzała na brata. Nie miała jednak ochoty wdawać się z nim w kolejną dyskusję, dlatego spokojnie delektowała się kurczakiem, który dzisiaj był wyjątkowo dobry.
— Anjali, Rajesh, Chutki, chodźcie coś zjeść! — Zawołała Simran, ale dzieci najwyraźniej również nie miały zamiaru jej słuchać. Smutna kobieta nałożyła więc sobie kilka kawałków kurczaka i spoglądając na męża, powoli jadła.
— Zatem chcesz powiedzieć Paro, że znowu są jakieś problemy z twoją nogą? — Zagadnął Jahangir, spoglądając na córkę, która siedziała po jego lewej stronie. — Jeśli chcesz, mogę wezwać medyków, jestem pewny, że oni pomogą.
— Nie ma sensu — odpowiedziała Paro. — Ból jest chwilowy i dość szybko mija. Poza tym i tak nie zażyłabym żadnych leków, pamiętam co ostatnio się ze mną działo.
Jahangir westchnął głęboko.
— Simran nie przyniosłaś mleka? — zdziwił się senior rodu, spoglądając na stół.
— Przepraszam, zapomniałam. Już idę. — Simran natychmiast wstała od stołu i pognała w stronę kuchni.
— Pomogę jej — powiedziała Paro, podnosząc się z krzesła.
— Siadaj — odparł donośnym głosem Jahangir, łapiąc za prawy nadgarstek córki. — Poradzi sobie.
Paro poczuła piekący ból, ale natychmiast wykonała polecenie ojca i usiadła na miejscu.
— Gdzie to mleko?! — zapytał zdenerwowany Zafar, ciągle rozmawiający z przyjacielem.
— Idę. — Simran wybiegła z kuchni z tacką w dłoni.
— Ostrożnie, ostrożnie... — szeptała Paro, ale jak na nieszczęście zdarzył sie wypadek. Mały Rajesh, który biegł w kierunku ojca, wpadł na Simran. Kobieta pod wpływem nacisku wypuściła tackę z dłoni i całe mleko rozlało się po podłodze.
— Przepraszam — powiedziała Simran i próbowała zetrzeć mleko rąbkiem swojego szala.
— Pójdę po chusteczki — powiedziała Paro, patrząc na szwagierkę, która miała łzy w oczach.
— Zostań. — Jahangir znowu złapał za nadgarstek córki. — Sama to wylała i sama to posprząta. Mogła pomyśleć wcześniej o mleku, wtedy do niczego takiego by nie doszło.
Paro spojrzała na ojca i nie odezwała się już ani słowem. Czasem pomiędzy kęsami, spoglądała tylko w stronę klęczącej na podłodze szwagierki, która próbuje zetrzeć rozlane przez siebie mleko. Nie można było ukryć, że widok ten ściskał Paro za serce, ale nie chciała ona dać po sobie znać. Wszystkie łzy zatem próbowała zatrzymać w środku. Postać młodej kobiety w szarym salwar kamizie z brązowym szalem w ręku, przypominała bardziej służkę niż synową domu. Ale za ten problem w pełni odpowiedzialny był jedynie Jahangir. To on kazał odprawić całą służbę w czasie kiedy odbywają się posiłki. Nikt nie wiedział, dlaczego mężczyzna zdecydował się właśnie na taki krok. Po prostu chciał chyba sprawdzić swą synową. Ale ten test był okropny i Paro doskonale o tym wiedziała.
— Pójdę już — powiedziała dziewczyna, kiedy zjadła cały talerz pysznego kurczaka. — Potem ojcze, chciałabym wybrać się na targ, więc nie poszukuj mnie zbyt dobrze.
— Znowu na targ? — zdziwił się Jahangir. — Przecież byłaś tam wczoraj, a i tak nic nie kupiłaś.
— Wczoraj... A tak, faktycznie, ale może dzisiaj będzie lepiej. — Uśmiechnęła się Paro, zapominając o tym, że jej wczorajszą wymówką też było pójście na targ.
Wyrwanie się z domu, w którym wszystkie kobiety, oprócz Paro były traktowane jak służące, było najlepszym uczuciem. Zadany ból boli mniej, niż patrzenie na cierpienie drugiego człowieka. Zwłaszcza kiedy jako jeden z nielicznych traktujesz go z należytym szacunkiem. Jednakże jak to kiedyś przeczytała Paro w jednej ze starych ksiąg w biblioteczce ojca, ród Sharmów zawsze się czymś wyróżniał. Głównie były to wszelakie osiągnięcia na polach bitew oraz piękne ordery za pomoc w odbudowie kraju po wojnie Mohabbatejsko-Shamlijskiem. Jednakże w żadnej z ksiąg nie było mowy o ani jednej odważnej czy mądrej kobiecie. Zazwyczaj pisano o nich jako o idealnych gospodyniach domowych oraz wspaniałych matkach, które wszyscy chcą odwzorować.
Kiedy Paro wyszła z domu, tym razem naprawdę udała się na targ. Nie wiedziała, czy dzisiaj organizowane jest jakieś spotkanie dla poetów, ale nawet jakby było, to i tak raczej nie zagościłaby na nim. Dzisiaj jest rocznica śmierci Chandnini, dlatego po południu chciałaby pomodlić się za matkę, złożyć jakąś ofiarę bogom i poprosić o własne szczęście. Żona Jahangira zmarła czternaście lat temu i chociaż Paro niewiele jej pamięta, to często zdarza się, że tęskni za matką. Chyba bardziej jest jej przykro, że nie spędziła z nią wiele chwil, niż to, że po prostu jej nie ma.
Parvati lekko zamyślona skręciła w uliczkę o nazwie Mizaaj, na której mieścił się dość duży targ. Zazwyczaj tętnił on życiem bardzo wcześnie rano, kiedy wszystkie gospodynie domowe lub służki robiły na nim zakupy. Teraz w umiarkowanej porze, można by określić, że ruch był raczej normalny. Pomiędzy kilkoma stoiskami z warzywami, kręciła się grupka dziewcząt, zaś na tym z turbanami można było ujrzeć mężczyzn. Paro nie potrzebowała żadnej z tych rzeczy. Chciała po prostu zakupić kilka rodzajów słodyczy, aby potem móc złożyć je w ofierze bogów i tym samym prosić o szczęście dla matki, która teraz zapewne jest w innym wcieleniu i próbuje ją odnaleźć. Parvati podeszła więc do niewielkiego stoiska z małymi przekąskami.
— Poproszę garść gulab jamu. — Powiedziała młoda dziewczyna, stojąca przed Paro. — Tylko proszę dokładnie zapakować. Nie chce, żeby się pogniotło.
Paro ten głos wydawał się dziwnie znajomy. Tak jakby słyszała go już wcześniej i to w niedaleko odległym czasie.
— Może pan szybciej, nie widać, że za mną kolejka? — pytała ciągle dziewczyna i powoli odwróciła się w stronę stojącej za nią Paro. — Przepraszam, że musisz tyle czekać.
Parvati uśmiechnęła się delikatnie. Teraz już wiedziała, skąd zna ten głos. To była ta sama dziewczyna, którą spotkała wczoraj na wieczorze poetów. Ta sama wspaniała poetka, która pisze tak piękne wiersze.
— Nisha, prawda? — zapytała Paro, podchodząc do dziewczyny. — To ty rozmawiałaś wczoraj z mistrzem Mirzą?
Zdziwiona Nisha, spojrzała na tajemniczą, młodą Mohabbatejkę, która ją zaczepiła. Nagle poczuła, jakoby coś zadziało się w jej sercu. Nie potrafiła ani tego opisać, ani napisać o tych wiersza. Coś nagle zagarnęło jej duszą. Wzięło ją w swoje objęcia. A kiedy tylko spoglądała na tę tajemniczą dziewczynę, uczucie to pogłębiało się. Z każdym oddechem czuła jak to ją pożera. Ale co? Któż mógłby wiedzieć. Jak nazwać to uczucie? O to trzeba byłoby zapytać kochanków, którzy są bohaterami legend, ponieważ to było za silne, aby nazwać to miłością. To był inny rodzaj miłości. Ale czy to możliwe? Czy możliwe jest tak silne uczucie pomiędzy dwoma kobietami? Czy miłość przeznaczona jest tylko dla kochanków innych płci? Nisha uśmiechnęła się. Ścisnęło ją w sercu. Coś ściskało jej duszę i umysł. Nigdy nie słyszała, aby jakiś poeta opisywał to uczucie. Jakoby sam Bóg nagle wyrwał jej serce, a potem połączył. Tylko, że jedna połowa na pewno nie była jej. To... To było coś naprawdę dziwnego. Jakby nagle ktoś dał jej nowe życie. To nie bolało jak zadane sobie blizny, jak słowa matki odnośnie poezji, to bolało inaczej... Ale ten ból był naprawdę kojący. Jak maść... Jak sól posypana na piekące rany, ale ona nie piekła. Ona na nowo łączyła skórę... Jak to nazwać? Szczere uczucie? Zakochanie od pierwszego wejrzenia? Czy może połączenie przez Boga?
— Byłaś tam prawda? To ty recytowałaś ten wspaniały wiersz. — Paro uśmiechnęła się.
— Coś ze mną nie tak. — Nisha czuła się bardzo zdezorientowana.
— O co chodzi? — zapytała Parvati, spoglądając zdziwiona, na stojącą przed nią dziewczynę.
— Ja...ja. Nic nie rozumiem. — Nisha była zmieszana. Miłość... Czy to jest miłość? Czy to w ogóle można nazwać miłością? Uczucie pomiędzy dwoma kobietami? Nie to nie może być prawda... Nie w jej przypadku.
— Chce do domu. — Nisha błądziła wzrokiem po Parvati.
— Spokojnie nie powiem nikomu, że widziałam Cię na tym spotkaniu. Jeśli nie chcesz, wszystko zachowam dla siebie — powiedziała Parvati.
— To nie to. — Nisha przerażona spojrzała na dziewczynę...
— Coś nie tak? — pytała Paro.
Nisha głęboko westchnęła. Postanowiła się otrząsnąć. Taka miłość nie istnieje.
— Możemy zacząć jeszcze raz? — zapytała Nisha.
— Wybacz, nie powinnam z tobą rozmawiać. — Paro odwróciła wzrok i pobiegła w stronę innego ze stoisk.
— Zaczekaj. — Nisha dobiegła do niej. — Jestem zdziwiona, że była tam kobieta. Nie chciałam cię urazić w żaden sposób, cieszę się, że wysłuchałaś mojego wiersza.
— Tak był nieziemski.
— A ty coś piszesz?
— Nie. Ale za to uwielbiam czytać i słuchać wierszy. — Paro zawstydziła się lekko. — Sama nie mam tak bardzo delikatnej duszy, aby pisać.
— Zawsze możesz spróbować. A przy okazji, chyba zapomniałam twojego imienia. — Nisha uśmiechnęła się.
— Jestem Parvati, ale wszyscy mówią na mnie Paro.
— Paro... Piękne. Ja Nisha.
— Blizna? — Paro uśmiechnęła się.
— Miło mi poznać. — Nisha spojrzała na stojącą przed nią Mohhabatejkę w pięknym czarnym sari. O włosach nawet krótkich, ale cudnych w kasztanowym kolorze. Tajemnicza dziewczyna nie miała na sobie zbyt wiele ozdób. Jedyne co dodawało jej uroku to perłowy naszyjnik, który odbijał wszystkie tajemnicze promienie słońca. Była naprawdę piękna. Jakoby jej imię (Bogini), naprawdę wszystko odzwierciedlało.
— Masz na nazwisko Khan? — zapytała Paro.
— Tak — odpowiedziała Nisha, uśmiechając się. Parvati spuściła wzrok i nasunęła kawałek sari na lewe ramię.
— O co chodzi? — zapytała zdziwiona Nisha.
— Nic ważnego — odpowiedziała Parvati.
Nisha uśmiechnęła się.
— Może chciałabyś przeczytać moje wiersze. — Córka pana Khan, spojrzała na stojącą przed nią dziewczynę.
— W zasadzie sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam. — Nisha bardzo się zmieszała.
— Spokojnie — odpowiedziała Paro. — Nic się nie dzieje.
Nisha uśmiechnęła się. Chciała wiedzieć o tej tajemniczej dziewczynie wszystko. Kiedy ma urodziny, czy je obchodzi, gdzie mieszka, czy potrafi kochać, jaki jest jej ulubiony kolor, jaki odcień mają jej oczy. Czy są bardziej brązowe, czy bardziej zielone. Czemu tak ładnie pachnie i czy żyje poezją. Czy myśli o kimś po nocach. Czy uśmiecha się. I dlaczego Nisha chce położyć głowę na jej ramieniu.
— Pójdę już. — Paro uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w stronę domu.
***
Ten wieczór Paro spędziła w niewielkiej garderobie, w której jej mama zawsze przebywała całymi dniami. To tutaj przymierzała wszystkie zakupione jej przez męża drogocenne sari znad granicy z Shamilą. Czasami też przeglądała się w lusterku, spoglądając na piękne perły, które idealnie leżały na jej gładkiej szyi. A Paro, jak to dziecko często podglądała matkę.
Tym razem była jednak sama. Ale do samotności tej przywykła. Zazwyczaj nie miała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Wygadać się na temat swoich problemów, wspólnie pośmiać. Takie rzeczy były naprawdę ważne, a jednak ona ich nie posiadała...
Paro siedziała w garderobie z niewielką różą w dłoni i czuła jakoby coś działo się z jej sercem. Ta dziewczyna... Ta Nisha. Poświęciła jej tak wiele uwagi... Nikt inny nie rozmawiał z nią tak szczerze i tak długo. Nikt wcześniej się przed nią tak bardzo nie otworzył.
— Nie znam jej — powiedziała Paro, myśląc o Nishy. — I czy kiedyś się czegoś o niej dowiem? Wydaje się taka miła, taka wyjątkowa.
***
— Słyszałeś, co zrobili Ci Khanowie? — zapytał Jahangir, spoglądając na syna. — Znowu namówili całą szlachtę przeciwko nam.
— Podobno chcą zrobić specjalne przyjęcie — odparł Zafar. — I to z jakieś błahej okazji.
— A ty jak myślisz Paro? — zwrócił się w stronę córki Jahangir. — Na szczęście, kiedy wydamy cię za mąż, nie będziesz musiała myśleć o Khanach. Twoja pozycja społeczna będzie o wiele większa niż ich.
— A nie wierzycie w miłość? — zapytała Paro, spoglądając na mężczyzn.
— Miłość? To tylko złudzenie, prawdziwe uczucie istnieje tylko wtedy, kiedy cały świat się z nim zgadza — odparł Zafar. — Coś innego określane jest jako dziwne rzeczy.
— Ale jeśli to nie jest miłość. Tylko jakaś chęć? — zapytała Paro.
Jahangir parsknął.
— Słyszeliście o Sicie, córce tego nawaba Sadhandżita?— zapytał ojciec, zmieniając temat.
— Wszyscy o niej wiedzą — odpowiedział Zafar. — Jest naprawdę bezwstydna, głupia i dziwna. Już nikt nie będzie chciał zadawać się z Sadhandżitem. Gdybym ja miał w domu taką kobietę, nie wytrzymałbym. Na tym świecie istnieją jakieś prawa i obowiązki. A ona ewidentnie ich nie przestrzegała.
— A co zrobiła? — zapytała Paro.
— Chodzisz na targ i nie wiesz? Ona podobno zakochała się w jakiejś dziewczynie. Mąż, ojciec i brat nakryli je, kiedy razem się całowały.
— I co się z nią stało? — dopytywała Paro.
— Sadhandżit przeklął swoją córkę i wyrzucił na ulice. Teraz zapewne żebra — odpowiedział Zafar.
— A ta druga?
— Wszyscy dookoła, w tym nawet rodzina zaczęli ją obrażać i wyzywać od cudzołożnic. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i sama popełniła samobójstwo.
— To straszne. — Serce Paro zaczęło mocniej bić.
— Nie bój się. Tobie nie grozi taki los — odpowiedział Jahangir. — Rozmawiałem już na temat małżeństwa z panem Shandanem. Na razie powiedział, że jest zbyt zajęty, aby myśleć nad tą propozycją, ale z czasem wszystko przemyśli.
— A ta dziewczyna, ta Sita. Dlaczego nikt nie pozwolił jej być szczęśliwą? — zapytała Paro.
— Jesteś głupia. Romans pomiędzy dwoma kobietami? Przecież to grzech i bluźnierstwo przeciwko Bogu. — Zafar oburzył się. — Ludzie nie żyją wewnątrz kogoś innego.
Czy to znaczy, że muszę o niej zapomnieć, pomyślała Parvati. Innego wyjścia z tej sytuacji nie widziała. Nie chciała, aby nawet zwykłe rozmowy z Nishą doprowadziły to tego, że skończą jak ta tajemnicza dziewczyna imieniem Sita. Nie chciała pewnego dnia stać się córką Nawaba Sadhandżita. Nie mogła na to pozwolić. Ale przy Nishy naprawdę poczuła się doceniona.
— Paro, jeśli chcesz, mogę poprosić pana Shandana, aby nie zwlekał ze swoją decyzją — powiedział Jahangir, uśmiechając się.
— Nie... Nie trzeba. Ja po prostu... Coś ze mną gorzej... — Paro powoli już nie wiedziała, co ma powiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top