Moje oczy otworzyły się powoli, błądząc zagubionym wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu, w którym byłem. Do moich uszu dopiero po chwili dotarł ten charakterystyczny dźwięk pracujących maszyn pociągu, pędzących teraz wraz z całym pojazdem po metalowych szynach. Obudził mnie ten jeden odgłos, mówiący o tym, że cała konstrukcja zatrzymuje się na stacji, a wraz z tym miała nastąpić moja wysiadka. Nie wiem dlaczego, ale to właśnie czułem.

Pociąg zatrzymał się, piszcząc po raz ostatni. Wciąż nie do końca przytomnym wzrokiem rozejrzałem się po przedziale, szukając moich walizek. Nie znalazłem ich niestety, mimo, że za oknem było już jasno, a blade promienie oświetlały całość pomieszczenia.

Wyszedłem na zewnątrz, czując jak w nozdrzach gromadzi mi się zapach przedwiośnia. Pięknej zimy, ustępującej miejsca tej najpiękniejszej z pór roku. Szyny kończyły się w miejscu, w którym wysiadałem, a poranne słońce zamazywało mi obraz, blokując resztę widoku na to piękne miejsce. Wszystko było takie idealne. Jakby skropione kilkoma kroplami magii, połączonej z iluzją.

Przeszedłem kilka kroków naprzód, idąc zaraz przy całej długości wagonów pociągowych, których jedynym pasażerem byłem ja. Nikogo innego w środku nie zauważyłem, nawet samego konduktora, czy maszynisty. Byłem sam.

Sam z morzem, na które patrzyłem, gdy tylko udało mi się pokonać odległość całego powozu. Fale delikatnie zaburzały spokojny rytm wody, wciąż mocząc suchy piasek na wybrzeżu. Różowe niebo kontrastowało z lazurowym kolorem cieczy, odbijając jeszcze swe wdzięki w białych obłokach, przełamujących wszędobylskie barwy. Nawet ptaków nie było nad zbiornikiem. Słychać było jedynie pracującą wodę i świsty wiatru, muskającego delikatnie moje włosy.

Piasek zapadał się pod moimi butami, które zostawiały za sobą czyste odciski, zwiastujące moją obecność wszystkim, których tam nie było. Wciąż widziałem jedynie te cudowne elementy przyrody nieożywionej, ukazującej mi teraz więcej uczuć, niż chciałem zobaczyć. I miałem wrażenie, że w mojej głowie rodziły się też te wspomnienia, jakbym już był w tym miejscu. Ale nie mogłem sobie nic przypomnieć. Miałem kompletną pustkę w myślach. Jakbym był białą kartką, czekającą tylko, ażeby ją zapisać.

- Chcesz go poczuć, prawda? - odwróciłem się szybko, zderzając oczy z nim. Niskiego wzrostu chłopakiem, z włosami koloru słońca widzianego z ludzkiej perspektywy. Ciemnymi oczyma, w których widziałem wszystkie moje gwiazdy. Stał znów przede mną, znowu mogłem go zobaczyć. - Zdejmij buty, Jungkook. Piasek jest cieplutki.

Podszedł bliżej, przez co mogłem ujrzeć jego bose stopy, zapadające się w białej krzemionce, kuszącej swoim aksamitem.

- No śmiało. Wiem, że chcesz. - zaśmiał się tym pięknym głosem. Znowu go słyszałem. Znowu mogłem usłyszeć ten anielski głos, zawracający mi w głowie i cudowny chichot, przez który moje usta samoistnie się uśmiechały.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale miałem wrażenie, że nie widziałem go od setek lat. Wydawał się taki odległy, mimo, że stał obok. Jakbym nie mógł się zbliżyć, dotknąć go. Jakbym go stracił. A przecież był obok, stał właśnie tu, gdzie przed chwilą ślad znaczyły podeszwy moich butów, które właśnie zdejmowałem ze swoich nóg.

Jimin zaśmiał się znowu, ale jedynie pod nosem, cichutko, jakby tak, żebym nie słyszał. Ja jednak dokładnie przyjąłem cały głos, wydobywający się z niego, kiedy zarówno morze, jak i wiatr zdawały się wyciszyć.

Czas przestał istnieć, kiedy jego dłoń uniesiona powoli ku górze, zaczęła kreślić palcami linie na moim przedramieniu, wspinając się do góry. Dotyk Jimina lekko drażnił moją skórę, powodując gęsią skórkę od stóp, do szyi, na której zatrzymał wędrówkę.

- Mówiłem, że jeszcze się spotkamy. - zagryzł usta błyszczące teraz niczym brokat, który tak bardzo lubił na nie nakładać. Jego oczy podniosły się wprost na te moje, łącząc je teraz w przepięknym spojrzeniu, wartym ich wszystkich, jakie dotychczas dzieliliśmy. - Pamiętasz? - poczułem jak mały palec jego drugiej dłoni obejmuje ten mój, kiedy Jimin uśmiechnął się, ale tylko tak, żeby to zauważyć. Lekko. - Obiecałem.

- Jimin... - złapałem go za przedramiona, przypatrując się jego jasnej skórze. Ba! Była biała jak śnieg, tak, jak zapamiętałem. Tylko wygląd Jimina był mi znajomy. I tylko to, że tak nagle zniknął, jakby bez słowa. Za mało czasu go miałem, za mało, żeby powiedzieć i zrobić to wszystko, czego tak bardzo obaj pragnęliśmy. Pewnego dnia po prostu już go nie było. To śmieszna tragedia, że miłość odchodzi szybciej niż się pojawia, a pozostawia po sobie więcej niż dawała, kiedy ją mieliśmy. - To ty.

- To ja.

Odetchnąłem spokojnie, czując jak melancholia buduje się we mnie jedynie bardziej.

Wplątałem mu palce we włosy, wędrując pośród nich, sprawiając tym przyjemność. Zarówno jemu, jak i sobie. Jimin uwielbiał, kiedy tak robiłem, zawsze powtarzał, że czuje się wtedy beztroski, a jednocześnie kochany. Przywiązywałem sporą uwagę do ruchów moich palców, starając się celować nimi w te najbardziej potyliczne fragmenty, które miał tak wrażliwe na mój dotyk. Jego włosy znów były gęste.

Delikatnie przyciągnąłem go do siebie, wtulając w swój tors, to wciąż delikatne i kruche ciało. Pamiętam, że zawsze musiałem uważać. Nie pamiętałem za to dlaczego, ale zbytni ucisk mu wadził.

- Jimin ja... - nie wiem nawet kiedy z moich oczu upłynęło kilka łez. Tak długo go nie widziałem. Tak bardzo pragnąłem tego momentu, kiedy znów wezmę go w ramiona i poczuję jego ciepło. Zwyczajnie czułem jak te niezwykłe, słone krople płyną mi po policzkach, drażniąc powierzchnię twarzy. - ...tak bardzo za tobą tęskniłem. Nie wiem nawet czemu, ale... Dlaczego mi zniknąłeś?

Dłonie Jimina przemknęły zgrabnie na wysokość mojej żuchwy, kiedy jego kciuki zaczęły ścierać mokre potoki spod moich oczu. Jego dotyk koił wszystkie te rany. Zaspokajał wszystkie te komórki, które tyle na niego czekały. Wybaczyłem mu już dawno to, że tak nagle odszedł. Przecież nie mogłem chować urazy w jego stronę, był dla mnie wszystkim od zawsze.

- Przepraszam, Jungkook. - pocałował moje policzki, jeden po drugim. Ale jego usta zaledwie musnęły moją skórę, tak lekko odczuwalnie się z nią stykając. Jak małe motylki, łapane przez dzieci w ubrudzone lodami ręce, podczas upalnego lata. Tak delikatny kontakt, że prawie nieobecny napawał większą satysfakcją niż cokolwiek innego. - Ale już jestem. Już zawsze będę. - zmrużył oczy, przez co linia jego powiek stała się teraz delikatnie zarysowaną rzadkimi rzęsami kreską, dopieszczoną tym pięknym kolorem zaróżowionych kości jarzmowych. Przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, opierając swoje czoło o moje, kiedy jego oddech zaczął zwiastować swój byt moim ustom. - Ja też za tobą tęskniłem. Ale wiedziałem, że znów będziemy razem.

Sam również zamknąłem oczy. Zdałem się na dotyk, który tak cudownie pielęgnował teraz nie tylko te naruszane w akurat tamtym momencie przez Jimina strefy. Przypominałem sobie jak całe moje ciało było przez niego odkrywane, wodził dłońmi po całokształcie mojej sylwetki, nie omijając żadnego miejsca, które tak bardzo spragnione było jego ciepła. Zawsze czułem się przy nim tak błogo, jak gdyby sam ten kontakt fizyczny odbierał wszystkie moje niepotrzebne troski i zmartwienia. Cały stres i nerwy znikały jak bańka mydlana, kiedy w głowie pojawiała się jedynie świadomość o bliskości mojego anioła. Jimin niezaprzeczalnie był aniołem, wiedziałem o tym tak dobrze.

- Pamiętasz plażę w Busan? - głowa Jimina poruszyła się, przez co szturchnął swoim nosem ten mój, ale zrobił to w pełni świadomie, z wolą zaczepienia mnie. Uwielbiał tak sobie pogrywać, a ja kochałem odpowiadać mu tym samym. - Pamiętasz jak biegaliśmy razem po mokrym piasku, a później zbieraliśmy muszle i rzucaliśmy w morze, patrząc, która poleci najdalej?

No tak, jak mógłbym zapomnieć o czymś takim. To było jedno z tych małych szczęść, które zawsze wywoływało uśmiechy na naszych twarzach. Na plaży bywaliśmy codziennie. Nawet kiedy gościła między nami niezgoda. Na plażę chodziliśmy po to, żeby razem pobiegać i pozbierać muszle, ale tak samo udawaliśmy się tam, żeby łagodzić spory. Te wspólne spacery były tak bardzo nieodłącznym elementem naszego życia. Szczególnie kochałem pozostawiane przez nas ślady stóp i noszone w dłoniach buty, które później lądowały w nieładzie gdzieś na piasku. A ileż czasem było zachodu z szukaniem ich, kiedy któryś niefortunnie rzucił swój tak, że znalezienie go było trudniejsze niż rozwiązanie niejednego sudoku. Niesamowitą do tego zdolność miał właśnie Jimin, przez którego takie nasze wyjścia potrafiły przedłużyć się nawet o 15 minut przy dobrych wiatrach. Ale to też było swego rodzaju tradycją, nie wspominając już o ilości śmiechu, jaka płynęła z nas wodospadami.

- Oczywiście, że pamiętam. - uchyliłem oczy, kiedy Jimin odsunął ode mnie twarz, przy czym ułożyłem usta w grymas skromnego uśmiechu. Skromnego, bo ten malujący się na twarzy Jimina wart był miliarda moich.

- Berek! - Jimin wykrzyknął charakterystyczne dla siebie słowo, wyswobadzając się z moich rąk i zaczynając biec w bliżej nieokreślonym mi kierunku. Tak jak zawsze zresztą, nigdy nie patrzył dokąd to go nogi prowadzą, był taki impulsywny, spontaniczny. Nigdy się z nim nie nudziłem. Jimin dbał o to, żeby okrutna bezczynność trzymała się z daleka.

Nie chciałem być gorszy. Od razu pomknąłem za nim, czując przy tym niesamowitą lekkość w nogach. Jakbym nie biegł sam, ale ktoś mnie niósł. Mimo to czułem dokładnie piasek wchodzący pomiędzy moje palce, dlatego myśli te odeszły tak samo szybko jak się pojawiły, kiedy przyzwyczaiłem się do tego dziwacznego w pewnym sensie odczucia. Ważniejszym stał się dla mnie mój cel, jakim było dogonienie Jimina.

Nigdy nie uciekał zbyt szybko. Ja też nie pędziłem zaraz jak torpeda, a jedynie lekko prędzej od niego, żeby poradzić sobie z dzielącą nas odległością w miarę sprawnie. Chwyciłem go za biodra równie delikatnie, ale wciąż mając w pamięci fakt, że przecież muszę docisnąć dłonie choć odrobinę mocniej, aby mi się nie wymknął i nie poleciał dalej na łeb, na szyję, jak to on potrafił. Ta wieczna energia w jego ciele też stanowiła dla mnie jedną z tych cudownych zagadek, które wolały pozostać nieodkryte.

- Co tak szybko? - zapytał. Dociągnąłem go do siebie, kiedy zaczął śmiać się niemalże niekontrolowanie. Nasze oddechy uspokajały się razem, podczas gdy jego plecy stykały się z moim torsem tylko bardziej. Chciałem go już nie puszczać. Chciałem mieć go przy sobie non stop.

- Jesteś wolny jak ślimak, ot co. - zaśmiałem się i ja, muskając ustami jego ucho, które i ugryzłem zaczepnie po chwili, obserwując przez to, jak na jego szyi pojawia się gęsia skórka. Kochałem wywoływać w nim fale różnych emocji, ale o wygłosie oczywiście pozytywnym. Widok uśmiechu na twarzy Jimina i świadomość tego, że to ja jestem tego powodem była dla mnie lepsza niż smak ukochanego sorbetu porzeczkowego, który zawsze zamawiałem.

Razem z Jiminem chodziliśmy na lody do pobliskiej budki naszego znajomego. Choć może 'znajomy' to zbyt duże słowo, jako że sprzedawcę znaliśmy jedynie z imienia, jakoś przy setnym razie kupowania u niego mrożonych przysmaków. Jimin zawsze brał dwie gałki śmietankowych, nie mniej, nie więcej i nigdy nie próbował innych smaków. To była chyba jedyna rzecz, jakiej się w pełni trzymał. I tego uczucia, jakim mnie darzył, to też było stałe. Bo co do wszystkiego innego, Jimin zmieniał zdanie jak rękawiczki. Szczególnie, kiedy w grę wchodziło szykowanie się do wyjścia. Jak z kobietą z nim miałem, a nie daj Boże było mu to wypomnieć! Szykował się jeszcze dłużej na złość!

- Ja wolny? - przewrócił się, wciąż zamknięty w moim uścisku, zaciskał brwi, uśmiechając się przy tym zadziornie. Już po chwili jednak cała ta jego groźna ekspresja zniknęła, a sam Jimin znów zaśmiał się pięknie, kładąc mi ręce na barkach.

- Jesteś piękny, Jimin. - ułożyłem głowę na jego ramieniu, trącając go znów nosem, ale tym razem w szyję. I tym razem to mnie przeszły ciarki. - Ciepło mi.

Ciepło mi.

Te słowa rozchodziły się echem po całym miejscu, kiedy na powierzchni plaży stawał piaskowy zamek, budowany naszymi rękoma. Kiedy chlapaliśmy się letnią wodą, śmiejąc przy tym bez opamiętania. Kiedy przytulałem go do siebie, gdy pobieżnie starał się przemknąć obok, ale przecież nigdy nie był w stanie uniknąć moich ramion, trzymających go tak ciasno i łapczywie. Echo to słyszałem, kiedy patrzyłem w oczy Jimina, rozchichotane wciąż do tych moich, mówiące mi więcej niż słowa, zbędne w tamtych momentach zupełnie.

Od pocałunków zaczynaliśmy nasze dni, a później właśnie nimi je kończyliśmy. To była codzienność. To była normalność. To było coś zwyczajnego. Nie dostrzegałem tego jak bardzo miękkie były usta Jimina, aż do tamtej chwili, kiedy chciałem połączyć nasze wargi, ale coś mi nie pozwalało. Czułem jak moje mięśnie automatycznie same się blokują, gdy tylko takie myśli przejmują kontrolę nad moim ciałem. Pragnąłem znów mieć go tak blisko, znów posmakować tych cudownych ust, oddychających tym rześkim powietrzem jakże zachłannie. Jego klatka piersiową unosiła się i opadała, tworząc mój rodzaj muzyki, a serce przemawiało miłosnym poematem, skierowanym jedynie w moją stronę.

Ułożyłem mu dłoń na mostku, chcąc jeszcze dokładniej usłyszeć jego bicie. Rytm tego pięknego instrumentu, przez którego pracę moje oczy znów zaczęły wypełniać się łzami. Uśmiechałem się, płacząc, kiedy czułem jak jego serce odzywa się równo z moim, a Jimin wciąż pocałunkami w policzki wycierał mój płacz.

Obraz wspomnień stawał się coraz bardziej przejrzysty, ale wciąż na tyle zamazany, żebym nie mógł nic odczytać z tych pojedynczych przebłysków, śmigających przed moimi oczyma. Dalej nie wiedziałem jak się tu znalazłem. Nie miałem nawet pojęcia co to za miejsce, a jedynie co mogłem wtedy to trwać, unikając nurtujących pytań. Przecież nieważne jest gdzie jesteśmy. Ważne są osoby, które nam w tym towarzyszą. Uczucia, które nas opielają i skromne gesty, prowadzące do tych większych.

Jimin wiedział jak bardzo ekspresyjnie na jego dotyk reaguje moje ciało. Dlatego, kiedy sam skopiował moje posunięcie i ułożył swoją rękę nad moim sercem, zadrżałem lekko, a on zagryzł usta, wpatrując się w moją klatkę.

- Tak długo na ciebie czekałem, Jungkook. - odezwał się, uśmiechając przy tym swoje usta. Jego oddech na chwilę wytrącony z rytmu wrócił do swej czystości, kiedy tylko podniósł wzrok wprost na moją twarz. - Tak długo byłem tu sam.

Tęsknota jaką widziałem wtedy w jego słowach. Ekspresji. Ciele. Cierpieliśmy obaj ten przeokropny ból rozłąki. Ja też byłem sam, nie mogąc odnaleźć się w mojej rzeczywistości bez niego. Za bardzo byliśmy ze sobą związani, jedyne co to on męczył się tutaj, a ja tam, razem przeżywając nie mniejsze, nie większe niż ten drugi katusze. Nasze serca były połączone i rozerwanie ich kosztowało nas więcej niż powinno. Teraz znowu mogły być razem, jak my.

- Już jestem. A ty znów możesz być obok.

- Kazałeś mi się nie bać, ale sam byłeś taki przerażony. - ślepy wzrok Jimina utknął na mojej twarzy, kiedy jego dłoń przemknęła po mojej szyi, zahaczając o odznaczające się wyraźnie jabłko Adama. - Bardziej ode mnie.

Łzy zaczęły płynąć jeszcze szybciej. Nie miałem pojęcia skąd pamiętam te wszystkie uczucia, ale wtedy wróciły. Uderzyły we mnie tak mocno i dotkliwie. Płakałem w głos, kiedy ręce Jimina tuliły mnie całego, a on sam głaskał moją głowę, całując skroń. Liczyliśmy się wtedy tylko my, nikt i nic więcej. Cały świat pozostał w tyle, ustępując miejsca mej najcudowniejszej gwieździe, świecącej jaśniej niż to wiosenne słońce nad naszymi głowami.

Szum fal znów zagościł wyraźnie w moich uszach, przypominając o sobie i swojej obecności. Spojrzałem wtedy w morze natykając się na spokój, jakiego nie doznałem od dawien dawna. Sama woda przeciwnie wręcz, była wzburzona, ale przy tym jednocześnie niesamowicie delikatna, czego w ogóle nie mogłem na początku zrozumieć. Dopiero z czasem wędrówki z dłońmi splecionymi wraz z Jiminem dostrzegałem coraz więcej sensu tam, gdzie wydawało się go nie być.

Szliśmy spokojnym tempem, nie mówiąc przy tym nic, a jedynie wsłuchując się wzajemnie w swoje oddechy. Czasem machnąłem ręką mocniej, poruszając i tą jego, wywołując tym zarówno krótkie parskanie i śmiech, wydobywające się z ust Jimina. Na język wciąż cisnęły mi się coraz to nowe słowa, które jednak po chwili umykały mi gdzieś pośród tej cudownej otchłani ciszy, w jaką wpadaliśmy z każdym kolejnym krokiem. W pewnym momencie jednak zamiast trwać w tym hipnotycznym spacerze, Jimin wyrwał mi się, stając niemalże naprzeciw i uśmiechnął pewnie, spoglądając na taflę energicznie płynącej wody.

- Zrób mi zdjęcie, Jungkook. - odwrócił się do mnie, przez co zauważyłem powagę na jego twarzy i łzę spływającą z jednego oka. Nie pytałem jednak o nią, gdyż zniknęła jeszcze w tej samej chwili. - Morze jest dzisiaj takie piękne.

Ściągnąłem z ramienia futerał, w którym też znajdował się przyrząd do pieczętowania wspomnień. Aparat fotograficzny wylądował w moich rękach, a ja tak jak kiedyś nachyliłem się, starając dobrać idealne światło, które w pełni uchwyciłoby wdzięki Jimina. Od zawsze jednak widziałem, że przy nim była to syzyfowa praca. Urządzenie nie widziało bowiem tego, co moje oczy, bo Jimin tylko w nich odbijał się takim, jakim był. Tylko moje oczy widziały go całego.

Po kilku chwilach siłowania się z aparatem udało mi się jednak wcisnąć guzik, który zatrzymał Jimina w tym miejscu już na zawsze. Uśmiechnąłem się, przyglądając fotografii po raz kolejny, czując zaraz dotyk Jimina na ręce, który nachylał się do przyrządu, aby też móc zobaczyć owoc naszej wspólnej i zgranej jak zawsze pracy.

- Piękny. - oświadczyłem, uśmiechając się, kiedy poczułem jak serce pali mi się z dumy, nad wykonanym zdjęciem. Moje oczy uniosły się i spojrzały na zapatrzonego w obraz chłopaka, widocznie też zadowolonego z efektów. - Najpiękniejszy.

Wzrok Jimina powędrował na mnie, zmuszając jego twarz do sprezentowania poważnego grymasu, ozdobionego jednak wciąż tym ślicznym uśmiechem. Złapał mnie za rękę i ucałował, głaszcząc jeszcze moje ramię pobieżnie.

- Dokąd zmierzamy, Jimin? - zagubiłem się w jego oczach, czując jak zadawane przeze mnie pytanie rozpływa się gdzieś wśród wiatru. Jimin milczał, wpatrując się w moje oczy. Słowa przestały oczekiwać odpowiedzi, a sam ten moment zdawał się przeciągać w nieskończoność. Aparat trafił w jego ręce, a zaraz po tym wylądował na piasku, zagnieżdżając się gdzieś wśród tych maleńkich drobinek.

- Latarnia morska. - oczy Jimina padły na bliżej nieokreślony mi punkt, na który zwróciłem uwagę dopiero chwilę po nim.

Na niewielkim klifie swój byt malowała sporej wielkości budowla, wydobywająca z wnętrza światło, mające wskazywać kierunek statkom. Jednak żaden nie pływał po tej wodzie. Wszystko było takie puste, jakby miejsce tylko czekało na swoich mieszkańców, którymi byliśmy my. Cała ta piękna kraina wiosennej plaży, skropionej gdzieniegdzie utrzymującym się wciąż w dobrej kondycji śniegiem, mimo że było ciepło.

- Ten śnieg. - rozejrzałem się wokół, dopiero teraz tak naprawdę zwracając na niego uwagę, która wcześnie zajęta była znacznie ważniejszymi sprawami. Po prostu nie miałem głowy, żeby dostrzec to wszystko. Każdy sekret, prezentowany mi przez niekończący się horyzont tej bajki. - Nie topi się.

- Ten śnieg jest tu zawsze. - Jimin odstąpił na krok, sam rozglądając się po białym puchu, okrywającym niektóre kamienie i kilka źdźbeł rozwijającej się trawy. - Bo zima zawsze była dla nas taka niesamowita. - zachichotał, łapiąc mnie za rękę, spoglądając przy tym z powrotem w moje oczy. - Są też przebiśniegi. I krokusy. A nocą spadają gwiazdy. To cudowne miejsce, Jungkook. Wszystko tu jest takie magiczne.

Moja ręka jakoś tak sama pognała za nim, ciągnąc za sobą i resztę ciała, kiedy śmiech Jimina zdawał się odbijać mi w uszach w nieskończoność. Chciałem zatrzymać go na moment, przytulić i pocałować, ale przecież nie mogłem tego zrobić. Czekała nas podróż do latarni, która zdawała się oddalać z każdym krokiem postawionym ku niej. A sam fakt tego, że słońce stało w miejscu tylko potwierdzało moje obawy o tym, że nie przesuwamy się do przodu ani trochę, choć widząc nasze nogi zyskiwałem pewność, że idziemy cały czas.

- Ile to już lat? - dźwięczny głos Jimina znów przerwał melancholię fal morksich, w którą zasłuchałem się podczas kolejnej ciszy. Wiatr rozwiewał jego włosy, pieszcząc moje nozdrza zapachem szamponu, którego zawsze używał. Kochałem chować twarz w tych cudownych kosmykach i czuć tę właśnie charakterystyczną woń. Tylko Jimin tak pachniał. Nikt, ani nic innego.

Nie zrozumiałem pytania, które mi postawił, dlatego zamiast próbować jakkolwiek się do niego ustosunkować zareagowałem jedynie krótkim 'hm?' nie tyle proszącym o powtórzenie zdania, co bardziej wyjaśnienie jego znaczenia.

- Ile lat już tak idziemy?

Lat? Zacisnąłem ze sobą brwi, przyglądając się jego ruszającym się przez chód plecom. Widziałem pracę jego mięśni, które przemieszczały się teraz jak mechaniczny zegar, gdzie każda kołatka perfekcyjnie ze sobą współgra. Lat? Przysiągłbym, że mój pociąg przyjechał niecałe 10 minut wcześniej.

Wiatr kolejny raz zagłuszył moje słowa. Nawet sam nie wiem o jakim były wybrzmieniu. Rozejrzałem się jeszcze raz, zauważając, że tory kolejowe umknęły gdzieś po drodze, całkiem odchodząc z pola mojego widzenia. Miejsce, w którym się znalazłem zmieniło się diametralnie. Naprawdę szliśmy aż tak długo? Nie zauważyłem jak przed nosem przemknęły mi lata? Śnieg dalej leżał niczym przyczepiony do gruntu, słońce na niebie wciąż znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu, jakby było powieszone na jakimś haku, morze cały czas spokojne, przełamywane walecznymi o dostęp do brzegu falami i delikatny wiatr, który rozwiewał włosy Jimina, stojącego teraz u stóp latarni morskiej, kilka kroków ode mnie. Dalej boso, na klifowych skałach.

- Pięknie tu. - oświadczyłem, przejeżdżając wzrokiem po malującym się w dole widoku. Tutaj fale były o wiele bardziej agresywne. Uderzały w kamieniste, wyniosłe wybrzeże, formując je w zupełnie nowe kształty, zauważalne dopiero po długim czasie, który w tej krainie stał w miejscu i ani się ruszał. Ni do przodu, ni wstecz.

- W środku jest jeszcze piękniej. - jego dłoń przejechała po tej mojej. Poczułem mrowienie, kiedy splątał nasze palce i zacisnął delikatnie, przyciągając mnie powoli do siebie. - Jungkook...

Wtulił się we mnie, błądząc mi wstępnie palcami po łopatkach, ostatecznie pozostawiając je na mych barkach. Jego ciało przyległo do mnie tak dokładnie pierwszy raz od mojego przyjazdu. Ale kiedy chciałem go objąć i złączyć nasze wspólne ciepła, on odsunął się, zagryzając usta i trącając mnie nosem po raz kolejny. Moje niezaspokojenie nim rozrosło się jeszcze intensywniej, kiedy całkiem odszedł, pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód. Drobna sylwetka Jimina przyległa do metalowych drzwi, przy których otwieraniu użyć musiał dużo siły. Miałem mu właśnie pomóc, ale zanim zdążyłem to zrobić wrota stały już przed nami otworem, prezentując ciemne wnętrze budynku.

Nasze ręce złączone po raz kolejny wspólnie pokonały futrynę i wdarły się do środka latarni, a moje oczy rozejrzały się dokładnie, nie wyłapując nic ciekawszego jak zajmujące większość miejsca schody. Jimin rzucił się w bieg na górę pierwszy, zgrabnie pokonując każdy stopień, nasuwający się pod jego wciąż nagie stopy. Ja dostępowałem mu kroku, wznosząc się coraz wyżej w równym tempie. Wspinaczka wydawała się trwać wieki, a schody nie mieć końca, ale kiedy wreszcie pokonaliśmy cały ich dystans, miałem wrażenie, że zajęło nam to kilka sekund.

- Zaczekaj. - zanim jednak zdążyłem poznać wzrokiem nowe pomieszczenie delikatne dłonie Jimina przysłoniły mi możliwość podglądania czegokolwiek, podczas gdy jego szept spowodował kolejną falę ciarek na moim ciele. Przeszliśmy wspólnie tych kilka kroków, nie potykając się ani razu, co tak rzadko się przecież zdarzało, szczególnie nam. Zazwyczaj przewracaliśmy się już przy pierwszym kontakcie nóg z podłogą, kiedy jeden zasłaniał drugiemu oczy. Tym razem wszystko było takie idealne. - Już możesz.

Moje oczy powoli chłonęły przepuszczane przez otwarte powieki światło. Słońce zachodziło, a kolor nieba zmienił się teraz na mieszankę fuksji i pięknego fioletu, wciąż z tym samym, lazurowym morzem u podnóży. Gwiazdy zaczynały świecić, pielęgnując jedynie ten cud białymi kropkami, rozświetlającymi całość kompozycji. Dłoń Jimina złapała moją, a w uszach zaczęła grać mi muzyka, na tyle jednak cicha, żeby swobodnie słyszeć oddech ukochanego. I wciąż to niesamowite bicie jego serca, będące dla mnie istną pożywką.

I have loved you for the last time
Is it a video? Is it a video?

- Kochanie? - odwrócił mnie w swoim kierunku. Na jego ciele malował się ten piękny strój, który tak uwielbiałem. Jego błękitne spodnie przypominające barwą czysty potok, tak jak ten, w którym pluskaliśmy się razem, będąc kiedyś w górach. I biała koszula, z jasnymi różami gdzieniegdzie. Kupiliśmy ją wspólnie, wchodząc już chyba do tysięcznego sklepu tamtego wieczora. Wypatrzyłem byle jaki ciuch, wiedząc, że na Jiminie i tak wszystko będzie wyglądać jak sztuka. Koszula od razu spodobała mu się jak nic innego. A mi od razu spodobał się widok jego ciała, na którym ta jedwabna ozdoba tak idealnie się prezentowała. - Zatańczysz ze mną? - usta Jimina ucałowały mój kark, kiedy tylko zbliżył się do mnie. Pieścił mnie idealnie w tym punkcie, w którym jego skóra tak świetnie ze mną współgrała.

I have touched you for the last time
Is it a video? Is it a video?

Przypomniał mi się bal. Nasz prywatny, który urządziliśmy sobie w pokoju hotelowym w Stanach Zjednoczonych, mając obok okno z widokiem na cały Nowy Jork. Na wszystkie te światła, mieniące się pod nami i kłaniające się nam. Pamiętam jak się wtedy czuliśmy. Tacy wolni, beztroscy, jak królowie tego wszystkiego na co patrzyliśmy. Taniec szybko zamienił się w coś bardziej seksualnego. Ręce Jimina trafiły pod moją koszulę, którą uprzednio starannie wyciągnął ze spodni. Ja zająłem się całowaniem jego szyi i zaznaczaniem jej krwistej barwy śladami. Wtedy jeszcze to wszystko było tak piękne. Żyliśmy swoim własnym snem, a marzenia spełnialiśmy codziennie, jedno po drugim.

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Is it a video? Is it a video?

Złapałem go delikatnie w talii, dając tym samym niewerbalną odpowiedź na to dość retoryczne pytanie. Przyciągnąłem go do siebie powoli, łącząc nasze oczy w długim, nieprzerwanym spojrzeniu. Dopiero po chwili takiego wpatrywania się w siebie nawzajem, Jimin pogłaskał mnie po policzku, całując jeszcze w to samo miejsce. A ja, korzystając z okazji, że jest już tak blisko, wtuliłem go w siebie jeszcze mocniej, układając mu głowę na ramieniu. Zacząłem kołysać się do znikomego dźwięku muzyki, rozbrzmiewającej znikąd.

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Is it a video? Is it a video?

- Zostańmy tak już. - wyszeptałem, całując jego szyję znów, jak wtedy. Ale inaczej. Delikatnie. Kolejny raz jak te dzieci, jak te ich brudne od lodów ręce, jak te małe motyle w dłoniach, łaskocząc je w melodyjnym tańcu powietrznym. - Na zawsze.

- Zostaniemy. - Jimin wplątał palce w moje włosy, zaciskając je lekko, na tyle żebym poczuł jego obecność lepiej. - Tutaj wszystko jest wieczne.

Is it a video?

Nogi niosły mnie same. Biegłem za Jiminem, mocząc w wodzie jedynie stopy, które z każdym oderwaniem od podłoża rozrzucały wokół krople lazurowej cieczy, mieniącej się jak kryształy wśród słońca, znikającego właśnie za horyzontem. Niebo zmieniło kolor na ciemny fiolet, dopieszczony pomarańczowym akcentem na całej swej powierzchni. Morze było cieplutkie. Mimo, że wokół leżał śnieg, pod którym rosły przebiśniegi i krokusy.

Jego piękne spodnie podwinięte były na nogawkach, żeby nie pobrudziły się śnieżnobiałym piaskiem i nie skropiły niesfornymi falami. Co kilka kroków odwracał się do mnie, śmiejąc tak pięknie, jak tylko on umiał. Chlapał mnie wodą, a ja jego, co chwilę wpadał w me ramiona i całował pobieżnie moje policzki, nos, czoło. Usta omijał, jakby był to zakazany region.

I have loved you for the last time
Visions of Gideon, visions of Gideon

- Kocham cię, Jungkook. - w końcu złapałem go na tyle mocno, że został już przy mnie na dłuższy moment. Ale i on sam zatrzymał się wtedy, przeczesując wpadające mi do oczu, pomoczone lekko naszą zabawą włosy. Uśmiechał się smutno, gryząc wargi raz po raz. - Kocham cię cały czas. Kochałem, będę kochał. I nigdy o tobie nie zapomniałem i nie zapomnę.

Prawdziwa miłość zostaje z nami na zawsze. Te słowa Jimin mówił tak często, że stały się dla mnie czymś, co kojarzyłem z nim tak, jak czasem kojarzy nam się z kimś jakaś piosenka.

And I have kissed you for the last time
Visions od Gideon, visions of Gideon

- Ja też cię kocham, Jimin. Też kochałem cię i będę kochał. - poczułem jak do oczu znów napływają mi łzy. Zobaczyłem przed sobą białe ściany, białą pościel, białe ubrania i białego chłopaka. Białego chłopaka, z przerzedzonymi włosami. Ze smutnym wzrokiem, wesołym uśmiechem i łamiącym się głosem. - O Boże...

- Przypomniałeś sobie. - uśmiechnął się tak znowu. Zagryzł usta do krwi. Ale jego oczy były spokojne, patrzyłem w nie i widziałem wodę. Morze uspokoiło się. Wiatr przestał wiać. Słońce zatrzymało wędrówkę po niebie.

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Is it a video? (Is it a video?)
Is it a video? (Is it a video?)

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Is it a video? (Is it a video?)
Is it a video? (Is it a video?)

- Już jest dobrze. - pogłaskał mnie jeszcze raz, wpatrując się dokładnie w moje kosmyki przez chwilę. W jego oczach też zauważyłem mieniące się łezki, posrebrzane jakby tym pięknym przedwiosennym dniem. - Znowu jesteśmy razem.

Jego wzrok padł na mnie, na moje oczy, na mój nos, moje usta, moje ramiona. Znów na usta.

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Visions of Gideon (visions of Gideon), visions of Gideon (visions of Gideon)

For the love, for laughter, I flew up to your arms
Visions of Gideon (visions of Gideon), visions of Gideon (visions of Gideon), visions of Gideon

- Chcę cię posmakować. - powiedziałem, ledwie już widząc. Słona ciecz przysłaniała mi widok na mojego anioła. Przestawałem czuć. Dotyk Jimina stawał się coraz zimniejszy. Jakbym go tracił, znowu.

- Ja ciebie też. - zbliżył usta, zatrzymując je tak, że czułem na wargach jedynie jego ciepły oddech. Ale to było za mało, a jednocześnie za dużo, żebym mógł się ruszyć. Nie pocałowałem go. Nie zrobiłem tego, mimo że miałem okazję. Pocałunek oddałem, kiedy to Jimin rozpoczął delikatne muskanie moich warg. Rozpływałem się, znowu czując te niesamowite usta na swoich. Nie ruszałem się. Czułem tylko jak to on napiera na mnie coraz bardziej. Wszystko było takie słodkie. Mimo moich łez, oblewających teraz całą moją twarz, spragnioną jego jedynie coraz bardziej. Całe ciało chciało lgnąć do niego jedynie bardziej. Wszystko byle, zostać. Zostać tak już zawsze.

Visions of Gideon, visions of Gideon, visions of Gideon

Odsunął się, łapiąc oddech. Zapłakał cicho, kładąc głowę na moim ramieniu. Wiatr zawiał dokładnie raz, burząc włosy, które Jimin włożył za moje ucho. Przytulałem jego ciało, sam też płacząc jak dziecko. Wbijał ręce w moje barki, a ja swoje zaciskałem na jego koszuli.

- Zostawiłeś mnie. - wyszeptałem, tym razem to ja zagryzając usta, przez co w ustach poczułem tak bardzo realny, metaliczny posmak. Tak nieprzyjemnie kontrastował ze słodkością warg Jimina. - Odszedłeś.

- Nie chciałem. - wiem, że nie chciał. Nikt nie chciał, żeby to tak się skończyło. Ani żaden z nas, ani nikt inny. Nikt nie życzył nam źle, nikt nie pomyślałby nawet o czymś takim. Nikt nie powinien przezywać tego co my.

Tej rozłąki. Tych dwóch serc, które połączone musiały się rozerwać, tych tortur rozstania, tęsknoty, bezsilności. Tego bólu, którego nie sposób było się pozbyć. Tego strachu, niepewności i smutku. Okrutnej żałoby, która niszczyła nas obu, ale w tak zupełnie innych miejscach.

Visions of Gideon, visions of Gideon, visions of Gideon

- Jungkook wiesz. - zapłakał, odsuwając się, żeby spojrzeć w moje oczy. Morze znowu zaczęło szaleć, bardziej nawet niż wcześniej. Fale uderzały o nasze stopy, podnosząc się coraz wyżej. Ostatecznie czułem jak mokną mi biodra, jak krople wody padają nawet na moją twarz. Jak Jimin trzyma mnie coraz lżej. - Wiesz, że jesteś moim największym marzeniem. Wiesz, że cię kocham. Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim. I wiesz, że chciałem spędzić z tobą całe życie. - po jego policzkach popłynęły szlaki łez, torując sobie ścieżkę aż do żuchwy, z której zaczęły kąpać pod nasze nogi. - Każdego następnego dnia tutaj, w każdej chwili męczarni bez ciebie zastanawiam się, dlaczego akurat nam nie było to pisane.

- Jimin to nieważne. Teraz jesteśmy razem. - złapałem go za przedramiona. - Już będziemy razem, sam tak powiedziałeś. Tutaj wszystko jest wieczne. Jak ten śnieg, jak te kwiaty, jak to morze.

Jak nasza miłość.

Visions of Gideon (is it a video?), visions of Gideon (is it a video?), visions of Gideon

Jimin mimo ogromnej siły, jaką wkładałem w uścisk odsunął się, uśmiechał się do mnie. Miał smutne oczy, a jego płacz łamał się, kiedy odchodził, w stronę suchego piasku. Śnieg zaczął topnieć. Przebiśniegi i krokusy przekwitać, morze straciło swój kolor.

- Kiedyś wszyscy będą razem. Kiedyś znów spotkamy tych, za którymi tak bardzo tęsknimy. - wyszeptał, wciąż tym ledwie zrozumiałym dla mnie głosem, oddalając się cały czas. - Kocham cię Jungkook. Zawsze będę cię kochał. I będę tu na ciebie czekał. Ile trzeba. Bo w tym miejscu wszystko jest wieczne. W tym miejscu nie ma cierpienia, nie ma rozłąki, nie ma bólu. Musimy jeszcze trochę poczekać. Będziemy razem. Na zawsze, tak jak chcieliśmy.

Visions of Gideon (is it a video?), visions of Gideon (is it a video?), visions of Gideon

- Jeszcze zatańczymy, nasze usta znowu się złączą. Znów pobiegniemy wzdłuż plaży. - wiatr szumiał na tyle, że oddech Jimina przestał docierać do moich uszu. Bicie jego serca nie trafiało już do mnie. Widziałem jedynie zarys jego sylwetki. Usłyszałem odgłos pociągu, który jechał tylko w dwie strony. Tutaj, lub z powrotem. - Zaczekam.

(Is it a video?) (is it a video?) (is it a video?)

- Mamy go!

- Tlen! I saturacja! Proszę się odsunąć!

- Panie Jeon, czy pan mnie słyszy?

Głosy dudniły mi w głowie. Jedynym co widziałem było zasłaniające mi resztę widoku światło lampy, w które wpuklały się co chwilę jakieś sylwetki i przedmioty. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Zamknąłem oczy. Nie widziałem nic.

Obudziłem się kilka godzin później, cały podłączony do jakiejś śmiesznej szpitalnej aparatury. Mama ściskała moje dłonie, płacząc, a tata stał za nią, roniąc łzy równie intensywnie. Oboje roześmiali się wesoło, z ulgą, kiedy zapytałem gdzie jestem i co się stało. Z mniejszą już werwą wyjaśnili mi, że poprzedniego dnia miałem wypadek. Czołowe zderzenie z jakimś vanem i to cud, że w ogóle przeżyłem. Że moje ciało pogrążyło się w śmierci klinicznej, a lekarze już mieli dać za wygraną, kiedy nagle zacząłem walczyć o życie.

Doktor wyjaśnił mi, że wszystkie te rzeczy, które wtedy widziałem były iluzją, obrazem wyimaginowanym przez mój mózg, żeby letarg tego okrutnego doświadczenia został mi jakoś umilony. Śmierć kliniczną każdy ponoć widzi inaczej. Wszyscy mamy jakieś wyobrażenie tego co jest po drugiej stronie i każdy widzi co chce. Niektórzy widzą Boga, niektórzy kilku. Niektórzy przechadzają się po nieskończonych polach Arkadii, a inni Asgard. Jeszcze inni spotykają tych, za którymi tęsknią. Tych, którzy już odeszli. Jak Jimin.

Jimin zmarł na białaczkę 3 lata wcześniej. Pamiętam każdy okrutny moment tej choroby. Każdą minutę, przelatującą nam pomiędzy palcami jak uciekający piasek. Pamiętam jego białą skórę, przerzedzone włosy, smutne oczy, wesoły uśmiech i ten łamiący się głos. Pamiętam nasze pocałunki, splecione ręce i pikanie aparatury, takiej samej jak teraz. Jimin odszedł spokojnie. Nie cierpiał w ostatnich chwilach. Głaskałem go po głowie, całując ją cały czas i powtarzałem mu, że zawsze będę go kochać.

Nigdy nie zapomnę jego ostatnich słów. Lekarze uznali wtedy, że to już ten czas, kiedy to co mówi nie ma sensu, a on sam gada od rzeczy. Tego zdania byłem też ja, aż do dzisiaj. Mój aniołek miał wtedy rację.

Jungkook... tam jest tak pięknie.














Kiedyś wszyscy będą razem. Kiedyś znów spotkamy tych, za którymi tak bardzo tęsknimy. Jeszcze zatańczymy, nasze usta znowu się złączą. Znów pobiegniemy wzdłuż plaży. Zaczekam.










- philautie, 14.04.2019










Odrzut

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top