Rozdział 12
Wtedy zauważyłem, że Carol celuje do niej z broni.
Pobiegłem do niej i ją popchnąłem. Strzał. Poczułem silny ból w prawym ramieniu. Upadłem.
Usłyszałem krzyk Angeliki. Spojrzałem na nią i zdążyłem powiedzieć tylko:
- Angel, zabierz Kate i uciekaj! Carol ma broń! Uciekaj!
- Michael! - krzyknęła w biegu Kate i nachyliwszy się nade mną zaczęła płakać.
- Kate, spokojnie nic mi niebędzie - musiałem ją uspokoić. Ostatkiem siły w prawej ręce podniosłem się i oparłem o ścianę zobaczyłem jak Carol mierzy do Kate - Kate! Nie! - pociągnąłem ją za rękę. Ona upadła, a ja dostałem drugą kulkę. W to samo miejsce - Uciekajcie!
- O nie. Ja cię tak niezostawię - Angel była uparta. Pomogła mi wstać i jakimś cudem uciekliśmy od Carola. Wpadliśmy do mojego auta. Na szczęście jest w całości kuloodporne. Zamknąłem samochód gdy byliśmy w środku. Angelika znalazła apteczkę pod fotelem zaraz opatrzyła moją rękę. Blyskawicznie przesiadłem się na siedzenie kierowcy. W kilka minut byliśmy pod moim prywatnym szpitalem.
//Angelika//
Zaraz poleciała do nas chmara lekarzy i pielęgniarek. Michael był coraz słabszy. Od razu wzięli go na wózek i zawieźli do jakiejś sali. Siedziałam przytulając do siebie zapłakaną Kate. Nagle ni z tego, ni z owego, do budynku wpadł George.
- Co się stało?
- Michael dostał... Dwie kulki w ramię... - szliły mi się oczy
- Wiesz kto to zrobił?
- Michael, mówił, że widział jak Carol celuje najpierw do mnie, a potem to Kate...
- Uratował wam życie...
- Tak. Ale nie gadaj mi tu! Szukaj Carola, zanim jeszcze komuś właduje kulkę!
- Jasne! - i wybiegł
- Mamo - Kate patrzyła na mnie szklanymi oczkami - ja nie chcę, żeby tata umarł
- Nie umrze. Spokojnie - powiedziałam głaszcząc ją po głowie.
Po chwili wszedł lekarz z grobową miną. Spodziewałam się najgorszego
- Pan Michael przeżyje, ale musi zostać na kilka dni na obserwacji
- Możemy tu zostać? Na dworze wciąż jest Carol. Boję się, że coś nam zrobi. Zamknijcie szpital na noc
- Oczywiście, że możecie zostać. I oczywiście, że zamkniemy budynek na noc
- Dziękuję
- Możemy zobaczyć tatę? - małej widocznie poprawił się humor. Cieszyła się, że Michaelowi nic nie jest.
- Jasne, proszę za mną - prześliśmy obok kilku sal. Doszliśmy do sali o ironiczny numerze 112. Weszłam trzymając Kate na rękach. Michael leżał na szpitalnym łóżku. Był podpięty do całej maszynerii monitorującej funkcje życiowe.
//Michael//
- Chwała Bogu, jesteś przytomny - usłyszałem głos Angeliki
- Mnie bardziej cieszy, że nic wam nie jest - odparłem
- Tata! - maleńka Kate wpadła w moje ramiona
//Angelika//
- Zadzwoń do Grace! Niech zaraz z eskortą ochroniarzy przyprowadzi Stephany i Klaudię! - zaraz wyjęłam telefon i zrobiłam to, co kazał Michael
(rozmowa)
- Hej Grace, nic nie chcę teraz wyjaśniać. Łap dziewczynki i przyjedźcie do prywatnego szpitala Michaela
- Brać ochronę?
- Jak najwięcej
- Co się stało? W której sali jesteście? Kate jest cała? A Michael?
- Sala 112. Kate jest ze mną nic jej nie jest. Resztę wyjeśnię ci na miejscu
//Michael//
Po jakichś 5 minutach do pokoju wpadła Grace
- Boże święty! Michael! Co się stało? - widziałem przerażenie w jej oczach
- Carol celował z broni do Angeliki i Kate...
- Uratował nam życie, ryzykując własne - dokończyła Angelika
(następnego dnia)
- Michael! - tylko tego brakowało! Moja Mama przyjechała. Przynajmniej byłem już wolny od tego ustrojstwa monitorującego - Synku! Co się Stało? - zaczęła mnie obściskiwać i z łzami w oczach głaskać mnie po głowie
- Bo widzisz mamo... Nakręciliśmy kolejną część Moonwalkera. Później Angelika poszła obejrzeć scenografię, wtedy zobaczyłem, że Carol celuje do niej więc ją odepchnąłem i sam dotałem. Później przybiegła Kate, i Carol już wystrzelił pociągnąłem ją za rękę i dostałem drugi raz.
- Uratował życie mi i Kate, ryzykując swoim... - powiedziała Angelika i się rozpłakała.
- Mamo, nie martw się nic mi nie będzie
- Jak nic?! Dostałeś dwie kulki i mówisz, że nic Ci niebędzie?!
- Ale przecież dostałem w ramię, a nie w głowę czy w serce. Tak? - wiedziałem jednak, że tylko kołek w serce, by mnie zabił. Ten sekret, który mam daje nieco możliwości...
- Tak - uspokajać żonę, rozumiem. Córkę, rozumiem. Ale własną matkę? Nagle zobaczyłem na ścianie jakby cień podszeł do mnie. Ale chyba nie tylko ja go widziałem. Angelika szybko się cofnęła i patrzyła z przerażeniem w jego kierunku. Klaudia, Kate i Stephany schowały się za Angeliką. Moja Mama też odsunęła się od cienia. Nagle masa podeszła do mojego łóżka i zwróciła się do Kate
- Kate, córeczko kochana, nie poznajesz mnie? - głos wydobywający się z pół przeźroczystej masy przypomniał mi dzień narodzin Stephany.
- Kate, to twoja mama, a raczej jej duch. Niebój się - powiedziałem poczym zapytałem zjawę - mogę zapytać po co pani przyszła?
- Ostatecznie porzegnać się z córkami i zobaczyć jak tam się miewa wasz związek. Zarys miny zjawy przypominał uśmiech kota z Cheshayer.
(dwa tygodnie później)
Jestem już w domu, ale kazali mi oszczędzać zranioną rękę. Siedziałem sobie spokojnie na kanapie i nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem zobaczyć kto to. Zobaczyłem stojącego w drzwiach listonosza, a zanim dwóch moich ochroniarzy.
- List dla pana
- Dziękuję, ale proszę mi mówić po imieniu. Bardzo nie lubię gdy ktoś się do mnie zwraca Pan. Mam tylko 27 lat
- Oczywiście, rozumiem.
- Skąd to?
- Z sądu, Michael.
- Do mnie? Z sądu?
- W sprawie Carola
- Uff. Przynajmniej to nie ja jestem oskarżony
- Potrzebuję podpis, że odebrałeś list
- Jasne. A autografu dla dzieci nie chcesz?
- Jeśli można prosić
(5 minut później)
Odtworzyłem list i przeczytałem go Angelice na głos
"21.11.1985
Powód: atak z bronią w ręku
Oskarżony: Carol Velucci
Szanowny Panie Michaelu Jacksonie, prosimy o zjawienie się w sądzie dnia 4.12.1985r. Na rozprawie w sprawie ataku z bronią w ręku, próby morderstwa i nareżenie zdrowia i życia Pana i pańskiej rodziny. Oskarżony to Carol Velucci.
Sąd najwyższy
w Los Angeles "
No i tyle. 'Pan Carol Velucci' dostanie parę lat. A ja mu nigdy niewybaczę...
(4.12.1985)
Dzisiaj rozprawa. Zwariuję. Spoko. Zaraz po zozprawie wróciłem do domu. Odwiedził mnie mój przyjaciel, Slash
- Wyrok ma niezły 20 lat za kratkami bez zawiasów, 30 tysiaków grzywny...
no postarał się ten nasz sąd - Slash jak zwykle musi wszystko komentować. Trochę mnie to irytuje - nie no, stary masz spokój na 20 lat - szturchnął mnie w ramię. Prawe
- Ał! Tak jakby w to ramię dostałem!
- Sorki, stary. Idziemy uczcić wyrok Carola?
- Gdzie?
- W jakimś klubiku, z jakimiś panienkami
- O nie Slash. Ty sobie możesz iść na dziewczynki. Przypominam, że ja mam żonę. A ty chyba i tak masz kilka panien tylko dla siebie w piwnicy, co?
- Może tak, a może nie - wczorajsze picie dało o sobie znać. Saul nadal był pijany
- Saul, coś ty brał?
- Może Maryśkę, a może Kokę, albo nie! Hera... i Hasz. Wszystko jak leci... LSD też
- Chcesz się zabić?
- Mado mnie rzuciła. Tak chcę się zabić - Mado. No pięknie. Przez głupiutką blondyneczka, paniusię Madonnę, Saul się zaraz zabije
- O nie mój drogi. Mam dla ciebie kogoś lepszego, zaczekaj - oznajmiłem i odszedłem kilka metrów
(rozmowa telefoniczna)
- Cześć Mike, co tam? Jak żona? Córki? Rozprawa? A twoja ręka?
- Nie no. U mnie ok. Angelika i dziewczynki? U nich też. Co do rozprawy Carol dostał niezły wyrok... Z ręką nie jest źle mam ją oszczędzać i tyle... Wpadniesz? Znalazłem ci faceta
- Jasne! Do Neverland?
- Tak. Ale się pospiesz bo dopiero co do jedna rzuciła i próbuje się zabić. A! I weś te swoje proszki na otrzeźwienie w bo chyba wciągnął cały towar jaki miał w domu
- Spoko. Wsiadam na Harleya. 5 minut i będę
- Dzięki. Nawet niewiem jak ci dziękować
(5 minut później)
Nareszcie moja niespodzianka dla Saula przyjechała. Zsiadła, ayz Harleya i zdjęła kask. Slash był oszołomiony. I czemu się dziwić. Amy wyjęła z bagażnika torebkę z białym proszkiem i podała Saulowi
- Chcesz odjechać do krainy rozkoszy przystojniaku? - Oj Amy to wie jak uwieść Slasha
- No raczej. To LSD czy Hera? - boże bardziej niemógł się naćpać?
- Coś mocniejszego. Masz wciągaj
- To ja was może zostawię - wtrąciłem i skierował em się w kierunku domu
- Michael! - gromada dzieci zablokowała mi przejście
- Tak?
- Musisz nam pomóc
- Chodźcie powiecie mi wszystko w domu. Robi się zimno - powiedziałem i ruszyłem w stronę domu, gromada smutnych (co dopiero zauważyłem) dzieci ruszyła za mną. Grace podała nam gorącą czekoladę na rozgrzane. Dziecko kontynuowało
- Jesteśmy harcerami. Nasz drużynowy obronił nas przed wilkiem, ale teraz jest w szpitalu. Michael pomóż nam. On ma dopiero 19 lat, żonę w ciąży... - cała grupa miała szklane oczy
- Oczywiście, że wam pomogę. Który szpital? - zapytałem a jedno z dzieci podało mi wizytówkę szpitala. Zbladłem. Doskonale znałem ten szpital - Poczekajcie. Zadzwonię tam
(rozmowa telefoniczna)
- Szpital przy 158 Street, słucham?
- Z tej strony Michael Jackson. Mam takie pytanie. Czy 19-latek zaatakowany przez wilka, może zostać przeniesiony do mojego prywatnego szpitala?
- Tak, pros...
- Proszę niemówić do nie pan. Mam swoje imię.
- Oczywiście, Michael chłopak może zostać przeniesiony do twojego szpitala. Żaden problem.
- Da się do załatwić do jutra? Jest umnie grupa jego podopiecznych z harcerstwa.
- Jasne. Jutro 8.00 przyleci helikopterem. Pasuje Ci taka godzina?
- Każda jest dabra na pomoc innym
- Racja. Do widzenia
- Do widzenia
- Chłopcy, jutro się z nim zobaczycie. Będzię teraz w moim prywatnym szpitalu
- Niewiem jak ci dziękować, Michael
- Chcecie zostać na noc?
- A możemy?
- Tak. Tylko powiedzcie swoim mamom
- Jasne - odparła cała grupa
(5.12.1985, godz. 8.00)
Właśnie przyleciał helikopter z Peterem, bo tak ma na imię 19-latek. Harcerze, którzy u mnie nocowali, już nie śpią. Razem z nimi poszedłem zobaczyć się z Peterem. Żal mi go było, kiedy zobaczyłem, jak bardzo jest ranny.
Dzieci co prawda cieszyły się, że mogą go odwiedzać kiedy chcą, ale były widocznie załamane jego stanem. Żal mi było tych dzieci. Wiem, że kiedy harcerze przez długi czas mają tego samego druha, przywiązują się do niego. Już raz widziałem dziecko, które straciło bliską osobę... Sam też znam ten ból. Z tym, że ja nawet nie znałem tej osoby. Tak, mówię o Brondonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top