Myśl niedająca spokoju
Harley nigdy nie spodziewał się tego, że spotkają się po raz drugi, a już na pewno nie w takich okolicznościach. Czuł się dziwnie, chociaż niebyli spokrewnieni, to miał poczucie, że stracił członka rodziny. I jakby nie patrząc, Tony Stark poniekąd był dla niego rodziną. Pomógł mu, gdy tego potrzebował, a na koniec uratował cały świat.
Z jednej strony wydawało mu się to dość pięknym zwieńczeniem jego kariery superbohatera. Iron Man był jednym z pierwszych, a teraz to on zakończył największą wojnę, jaka rozegrała się na tej planecie, a może i nawet we wszechświecie.
Chłopak omiótł spojrzeniem wszystkich zebranych. W innej sytuacji cieszyłby się z takiego spotkania. Otaczali go superbohaterowie. Co prawda nie kojarzył wszystkich twarzy, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie ci ludzie jego by tu nie było ani siostry i mamy po prostu nikogo, a życie jakie dotąd znali znikło bezpowrotnie. Każdy z nich coś poświęcił, utracił kogoś, kogo kochał. Tak naprawdę to nie była zwycięska bitwa, a przynajmniej nie dla wszystkich i choć on sam nie brał w niej udziału, czuł się przegrany. Uczucie pustki i straty nie opuszczało go od momentu, gdy dowiedział się o jego śmierci. I jeśli to on czuł się tak, to nawet nie chciał wiedzieć, jak czują się bliscy Starka. Błękitne oczy zatrzymały się na osieroconej córeczce superbohatera. Morgan trzymała się kurczowo czarnej sukienki Pepper Potts. Odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć na ból wymalowany na twarzach zebranych. Sam nie czuł się najlepiej, a cierpienie innych nie poprawiało mu nastroju.
Myślami wrócił do tych minionych pięciu lat, kiedy na jego oczach zniknęła młodsza siostra. Został tylko on i matka. Nie chciał przechodzić tego drugi raz. To było najgorsze pięć lat jego życia.
„Zło zawsze wraca" — pomyślał gorzko, cytując słowa pewnej wiadomości, która nie dawała mu spokoju.
Dzisiejszy dzień pogłębił chaos, jaki panował w jego umyśle, ale wiedział, że musiał się tu pojawić. Uważał to za swój święty obowiązek, chociaż jego mama niebyła uradowana na wieść o decyzji syna, ale Harley wcale się jej nie dziwił. Po prostu się o niego bała, co było dla niego zrozumiałe po tym wszystkim, co przeszła. To były ciężkie czasy dla wszystkich, ale na szczęście już się skończyły. A przynajmniej tak Harley starał się pocieszyć. Patrzeć na to wszystko bardziej optymistycznie, ale nie szło mu to za dobrze.
W nerwowym geście przeczesał czuprynę kasztanowych włosów. Jego wzrok spoczął na wieńcu. Odpływał powoli, znikając za horyzontem. Łzy cisnęły mu się do oczu, a uroczystość powoli dobiegała końca.
---
Minął rok i wydawało się, że wszystko wracało na swoje tory, jednak jemu coś nie grało, tylko nie wiedział w zasadzie co.
Spojrzał na przyjaciółkę, która udawała, że zawzięcie się uczy. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że zamiast czytać, podręcznik od angielskiego to siedzi z nosem w telefonie.
Odbił piłeczkę tenisową od ściany, aby złapać ją w locie i ponownie rzucił.
Teoretycznie obydwoje powinni się uczyć do nadchodzącego sprawdzianu, ale w praktyce wyglądało to zgoła inaczej. Ich nauka zawsze kończyła się tak samo. Uczyli się na ostatnią chwilę. Modląc się o cud.
— Co tam wyczytałaś? — spytał, widząc jej minę.
Blondynka z szeroko otwartą buzią i oczami wielkimi jak spodki patrzyła na ekran swojego smartphone.
— Kolejny pożal się Boże złoczyńca — odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc.
Po tych słowach na ustach niebieskookiego chłopaka pojawił się cień smutnego uśmiechu. Wcale nie dziwiły go te rewelacje.
— „Świat zawsze będzie potrzebował bohaterów. Nieważne czy to fioletowy stwór z szaloną wizją świata, czy zwykły złodziejaszek. Dopóki żyją ci źli, muszą żyć ci dobrzy". — zacytował z pamięci.
Dziewczyna przymknęła powieki, przyglądając mu się uważniej spod wachlarza gęstych rzęs. Jej długie palce mocniej zacisnęły się na komórce.
— Co tam mruczysz? — spytała, nachylając się w jego kierunku, by lepiej go usłyszeć.
— Że to żadna nowość — odpowiedział jej, tym razem o wiele głośniej. — Od czasu Thanosa wyłażą jak grzyby po deszczu. Po prostu im się nudzi — skwitował obojętnie, jakby wcale go to nie obchodziło.
Blondynka przytaknęła na jego słowa.
— Nie rozumiem tego. Zamiast... no nie wiem, siedzieć na czterech literach to oni no wiesz... Myślałam, że to wszystko ucichnie. — Westchnęła ciężko. — Jezu jak tu gorąco.
Sięgnęła po gumkę z organizera i związała blond loki w koński ogon. Było zdecydowanie za ciepło pomimo wiatraka działającego na najwyższych obrotach. Odłożyła urządzenie, by ponownie spojrzeć na przyjaciela, który ze znudzoną miną nadal odbijał zieloną piłeczkę.
— Co o tym myślisz?
Usiadła na skraju łóżka i rzuciła w chłopaka poduszką, gdy ten nie odpowiedział na zadane przez nią pytanie.
— Harley! Głąbie! Mówię do ciebie!
Piłeczka ponownie odbiła się od ściany, jednak tym razem jej nie złapał.
— Amber! — jęknął cicho.
Wyprostował się, spoglądając na dziewczynę urażony. Zamilkł, nie do końca rozumiejąc, dlaczego tak właściwie oberwał poduszką w głowę. Ostatnimi czasy wiele rzeczy do niego nie docierało. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Na tej całej sytuacji ucierpiały jego oceny, ale i nie tylko. Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Chodziła za nim jak cień. Nie mógł jej wyrzucić ze swojej głowy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz porządnie się wyspał, bo przez natłok myśli nie zmrużył nawet oka.
— Zamyśliłem się — odparł, gdy otrząsnął się z pierwszego szoku, jaki zadała mu brązowooka nastolatka.
Ziewnął przeciągle. Zdecydowanie był śpiący.
— Ostatnio robisz to cały czas — fuknęła. — Zakochałeś się? — spojrzała na niego podejrzliwie.
Na twarzy Harleya malowało się oburzenie. Prychnął cicho na te słowa, a w jego błękitnych oczach zatańczyły iskierki rozbawienie. Pytanie Amber wyrwało go z tego otumanienia, w którym jeszcze chwilę temu tkwił.
— Jesteś moją jedyną miłością, droga Julio — powiedział z szelmowskim uśmieszkiem na ustach, a zaraz potem oberwał poduszką prosto w twarz i tym razem o wiele mocniej niż poprzednio.
---
Liczby na wyświetlaczu zegara wskazywały godzinę drugą w nocy. Westchnął przeciągle, zakrywając się kołdrą, gdy do jego uszu dotarło szczekanie psa sąsiadów. Nie dość, że nie mógł zasnąć, to ten kundel wcale mu tego zadania nie ułatwiał. W końcu zwierze sąsiadów ucichło, ale jemu wcale to nie pomogło. Z każdą upływającą sekundą mógł stwierdzić, że wolał tego nieznośnego psa niż to, co działo się w jego głowie. A w głowie miał istny chaos. Niepokój, niepewność oraz ciągła gonitwa myśli nie dawały mu spokoju.
Podniósł się do pozycji siedzącej z zamiarem rozbudzenia swoich szarych komórek. Jutro miał dwie kartkówki i sprawdzian albo na odwrót. Sam już nie wiedział co tak dokładnie, ale jednego zaś był całkowicie pewien, nic nie umiał. I był przekonany, że jeśli tak dalej pójdzie, mama spełni swoje groźby i wyrzuci go z domu. Harley był zdania, że to nie była jego wina, że ostatnimi czasy nie mógł się na niczym skupić. Zawsze miał dobre oceny, ale nie mógł powiedzieć, co tak naprawdę stało za tą nagłą zmianą. I to chyba w tym wszystkim było dla niego najgorsze. Nie mógł się nikomu zwierzyć ze swojej tajemnicy. Nawet Amber. To go przytłaczało, bardzo chciał zrzucić z siebie ten ciężar, ale nie mógł. I tak za bardzo nie wiedziałby co powiedzieć. Tony Stark przekazał mu swoją zbroję. Nawet w jego myślach brzmiało to absurdalnie.
Potrząsnął głową, chcąc odgonić się od natrętnych myśli. Nie chciał już rozmyślać o liście od zmarłego superbohatera ani o tym, co znajdywało się w paczce, którą przesłał mu kilka dni przed swoją śmiercią.
— On wiedział — dotarło do niego, gdy przysiadł do zeszytów.
Nagranie, które miliarder nagrał, przed swoją śmiercią tylko go w tym twierdzeniu utrzymywało.
— On naprawdę był geniuszem — szepnął sam do siebie.
Obrócił się kilka razy na biurowym krześle, bardziej zainteresowany wystrojem swojego pokoju niż tym, co miał w szkolnych notatkach.
Jego wzrok spoczął na czerwono-złotym hełmie — pamiątce po ich ostatnim spotkaniu. Był wtedy małym chłopcem i gdyby ktoś mu powiedział, że właśnie tak potoczy się jego los, to by go wyśmiał. Spotkanie Iron Mana samo w sobie było dość irracjonalne, a co dopiero możliwość przejęcia pałeczki po idolu.
— Co takiego we mnie dostrzegłeś? — zapytał, ale odpowiedziała mu cisza. — Inni nadawaliby się bardziej, a ty wybrałeś mnie. Dlaczego?
Choć głowił się i troił, to nie potrafił znaleźć odpowiedzi na te i inne pytania, które już od dłuższego czasu go nękały.
— Zwariuję — jęknął — gadam z kawałkiem metalu.
Klepnął się w policzek, ale to w żaden sposób go nie otrzeźwiło, tak jak by sobie tego życzył.
Powinien go schować. Zrobić z nim to samo co zrobił z paczką. Ukryć ją na dnie szafy i przykryć górą ubrań, mając nadzieję, że mama jej nie znajdzie. Wydał z siebie nieokreślony dźwięk, po czym podniósł się z zajmowanego przez siebie wcześniej miejsca. Zgarnął koc leżący na podłodze i przykrył nim przedmiot, który tak go kuł w oczy.
To trochę go uspokoiło. Nie mając siły na poszerzanie swojej wiedzy, wrócił do łóżka. Tym razem sen pojawił się niemal natychmiast, gdy jego głowa dotknęła poduszki.
---
Pierwsze promienie słońca i hałasy dobiegające za ścian wyrwały go objęć z krainy sennych marzeń. Podniósł się leniwie z łóżka. Przeczesał dłonią skołtunione włosy, powoli otrzepując się z resztek snu. Ziewnął przeciągle, a spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na zakrytym hełmie. Uśmiechnął się półgębkiem. Ta noc trochę mu rozjaśniła. Co prawda nadal nic nie umiał, ale przynajmniej teraz wiedział, co ma zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top