Secondo.

Podjechałyśmy na podjazd opuszczonego domu znajdującego się na Mitford Hall. Zgasiłyśmy silnik i z niecierpliwością czekałyśmy na naszego nowego towarzysza. Przez ten czas w ciszy podziwiałyśmy ogromny dom należący do zmarłej cioci.

Cały obiekt był wykonany z siarkowych i mlecznych cegieł. Dachy doskonale komponowały się w odcieniach szarości, a po lewej stronie jednego z nich został umieszczony komin. Drzwi i odniesienia w ceglanych płotach były sfabrykowane z sosny, a kwiatki przed wjazdem tylko znaczniej dodawały uroku.

Nie minęło parę minut, a James Carter zaparkował swoim czarnym bentleyem tuż obok naszego srebrnego sedana.

— Dzień dobry, cześć. — przywitał się wesołym głosem. Należał do typów optymisty. Chyba. Nigdy nie widziałyśmy go jak pogrąża się w alkoholu i zalewa smutkiem. Może dlatego, że znamy go ledwie trzy dni i to pod wpływem przypadku? Niedługo wam to opowiem.

— Hej James. — zawtórowałyśmy równo, co można było nazwać urokiem.

— Przepraszam, że troszkę się spoźniłem. — zawiadomił.

— Okej. Nic się nie stało. — odpowiedziałam i ruszyłam w stronę zamkniętej bramy. Wyglądała na niestabilną, więc nie przeskakiwaliśmy jej ryzykując zepsuciem.

— To wy pierwsze. — zakołysał brwiami i ułożył ręce tak, że z łatwością mógł nas podsadzić. Nie minęła chwila, a sam dołączając do nas pobiegł do drzwi i z aktorskimi przeskokami oraz fikołkami udawał profesjonalnego włamywacza. Przekręciłam oczami śmiejąc się i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń.

— Macie jakieś klucze? — zapytał James.

— Z tego co pamiętam.. — wspomniała Kate —Chowała kluczyki pod dachem nad nami. A bardziej w rogu niego.

James stojący za nami wychylił się i sięgnął po klucze. Co się okazało, faktycznie tam były. Przepchnął się do przodu i otworzył sosnowe drzwi — Ta Da! — wrzasnął uradowany.

Ku naszym oczom ukazała się wspaniała biała komoda stojąca na pudrowym dywanie.
Nie zatrzymując się, zwiedzaliśmy dalsze zakamarki domu. W pomieszczeniach było dosyć jasno, ponieważ w każdym znajdowało się conajmniej jedno okno. Było też dużo dywanów, drobiazgów i staroci, którymi posługiwała się ciotka Kate. Niektóre były zakurzone co wskazywało na brak istoty ludzkiej w tym domu.

Dotarliśmy do miejsca gdzie schody prowadzą na górę i dół. Spojrzeliśmy się na siebie z wyrysowanym znakiem zapytania i przystopowaliśmy.

— Jak to rozważamy? Dzielimy się jakoś? A może macie już plan? — zapytał James.

— Możemy iść na strych a ty pójdziesz do piwnicy. — zaproponowała Rose — Napewno będziesz się nudził poszukując papierów w listach miłosnych, a tak to może znajdziesz coś pożytecznego?

— Okej. Zgadzam się. — przytaknął chłopak.

Rozdzieliliśmy się i już zostałyśmy we trzy, leżące na strychu w tonie rachunków, listów i przepisów. Po dwóch godzinach odkąd tam byliśmy zdażyło zrobić się już ciemno. Nie znaleźliśmy nic, a przez ten czas mogłyśmy mieć już te dodatkowe 40€ pracując.

— To na marne. Nie ma tutaj nic o historii restauracji. Tylko przepisy, których kopie leżały w szafce w kuchni restauracji.

— Może dokończymy to innym razem, a teraz zobaczymy co u James'a? — zaproponowała Kate.

— Zapomniałam o nim! — zaśmiała się Rose, na co jej zawtórowałam. Zwinęłyśmy się, odłożyłyśmy kartony na miejsce i zeszłyśmy na sam dół posiadłości. Kate sięgnęła ręka za klamkę, lekko ją pociągając na dół, jednak nie udało się, bo coś z drugiej strony musiało być zabarykadowane.

— Ej James? Nie zrobimy ci krzywdy nie musisz się zastawiać! — krzyknęłam. Spodziewałam się jakiejś odezwy od strony chłopaka, jednak nic takiego nie otrzymałam.

— Może coś się stało? — zapytała Kate, na co zmarszczyłam brwi. Rose nie czekała chwili dłużej i zadzwoniła na numer alarmowy.
Po zaledwie dziesięciu minutach przyjechali i bez zatrzymania zaczęli działać.


***
Mogą pojawić się pewne błędy, ponieważ nie jest sprawdzony. Miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top