Decimo.

— Co ona tu robi? — gwałtownie wychyliłam się do przodu i pociągnęłam James'a za włosy, by skierować jego wzrok na mnie. Lekko przesadziłam i musiało to wyglądać strasznie w oczach Rose i Kate, ale nie zamierzałam go przecież zabić.

— Skąd mam wiedzieć? Nie wspominała o tym, że rzuci służbę w kancelarii ojca. — syknął i złapał mnie za nadgarstek, odciągając od swoich włosów. Wyrwałam się z uścisku jak poparzona, po czym skrzyżowałam ręce i zgromiłam go spojrzeniem. Denerwowało mnie jego zachowanie, jednak nie mogłam nic zrobić.

— Pani Myers proszę zająć wolne miejsce i wyjąc notatnik. Nie ma co tracić cennego czasu. — profesor zwrócił się do Carmen, jednocześnie przeglądając ją z góry do dołu.

Na moje nieszczęście zaczęła kierować się po schodach w naszą stronę. Nie wiem jak tak błyskawicznie udało się jej nas znaleść pośród czterdziestu studentów, ale zaczęłam się bardziej obawiać, że z jej towarzystwem wywalą mnie znacznie szybciej niż tu przyszłam. Mimo, że w tej chwili to ona miała czerwoną miniówkę.

— James? Co ty tu robisz? — na jej twarzy wyrysowało się sztuczne zaskoczenie. Zajęła wolne miejsce obok chłopaka i mocno wtuliła się w jego ramię, na co prychnęłam.

— Tak się składa kochana, że przyszedł się tutaj uczyć. Nie rozpraszać jakimiś nieistotnymi sprawami. — wcięłam się, psując jej gierki, które miały zadziałać tylko i wyłącznie na nasze nerwy. Nie tym razem.

— Nieistotna sprawa? Chyba żartujesz. — powtórzyła moje słowa z nadzieją, że chłopak zwróci nam uwagę, jednak na marne. Siedział wgnieciony w krzesło, słuchając wykładów i kompletnie nie zwracając na nas uwagi, bawił się rogiem zeszytu, które później powodowało jego mizerny wygląd.

— Na to wygląda. — odparłam z pewnością siebie, patrząc na nią na tyle blisko, by nie umknąć wybuchowi, który zaraz nastąpi — Szkoda mi ciebie odpuszczać, ale sama rozumiesz. Trafiłam tutaj z powodu dokształcenia siebie, a nie kompleksów tatusia, także pozwól, że posłucham pana profesora.

Tak jak myślałam. Bomba została aktywowana tuż po śmiechu dziewczyn.

— James?! Słyszałeś to? — szturchnęła chłopaka po jej prawej z równie poirytowaną miną jak ja i moje przyjaciółki. Nie drgnął, więc wstała zwracając na nas uwagę studentów jak i profesora, który zamilkł i wsłuchał się w naszą głośną rozmowę.

— Usiądź Carmen. — westchnął chłopak, rozglądając się na boki.

— Teraz usiądź, ale przed chwilą nie miałeś języka w buzi. — prychnęła i zawiązała ręce, nie czując przytłaczających spojrzeń ze strony innych.

— Jesteś już dużą dziewczynką i sama powinnaś panować nad swoimi emocjami. — kontynuował, trzymając spokój potulnego baranka.

— Ja powinnam? — wrzasnęła, gestykulując na prawo i lewo.

— Tak jak widać. — odparł i podał jej rzeczy — Pogadamy potem.

Wytrzeszczyła oczy i po przekręceniu głową, wzięła od niego swoje własności. Uśmiechnęłam się zwycięsko na tą cała sytuację i po ostatnim kontakcie z jej oczami, mrugnęłam do niej przez co przez chwile myślałam, że w ostateczności rzuci się na mnie z pazurami. Jednak wyszła, akcentując swoją porażkę głośnym trzaśnięciem drzwi.

— Państwo się znali? — zapytał się wykładowca, podśmiechując bez żadnych skrupułów i sortując kartki, które miał dla nas przygotowane.

— Niestety. — odparłam, sama nie powstrzymując się od śmiechu i po ogłoszeniu przez niego krótkiej przerwy, pokierowałam się po schodach do wyjścia.

— Genialnie odegrane. — podsumowała Rose, przekraczając próg drzwi. Objęła mnie i Kate, prowadząc nas w stronę automatu z jedzeniem.

— Mówiłam, że się nią zajmę? — zapytałam z przekąsem i kontynuowałam nie czekając na odpowiedź — Do następnych zajęć mamy czas na przemówienie Jamesowi do głowy.

—Mam nadzieję, że ani on, ani ona nie będą sprawiali większych problemów. — przewróciła oczami Rose — Tylko ułatwią nam zakończenie tej chorej sytuacji.

— Możemy się tylko domyślać do czego ta wywłoka będzie zdolna. — fuknęła Kate i zmrużyła oczy na dźwięk frustrującego dzwonka, klnąc coś pod nosem — Co tak szybko?

— Pewnie śpieszy im się na mecz smoków. — odparła — Grają o siedemnastej.

— Kogo? — podniosłam brew, sygnalizując niewiedzę.

— Bradford Dragons. Nie znacie? — zdziwiła się, pokręcając lekko głową.

— Dobra nevermind, chodźmy na kolejne godziny tortur. — ponagliłam i pomknęłam do przodu.

— Ej nie zapomniałaś chyba o batoniku dla mnie? — krzyknęła, wskazując na dzisiejszego faworyta.

Jęknęłam, wyciągając z torebki portfel i podeszłam do automatu.


***
700 słów jest, ale mam wrażenie, że są straszliwie krótkie. Także, jeżeli spełnicie warunek piętnastu gwiazdek to zacznę pisać dłuższe + kolejny rozdział pojawi się jutro. Motywacja musi być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top