III. Adresat

– Dobrze – przytaknęła niemrawo na słowa lekarki. – Spróbuję, ale nie jestem pewna, czy zdołam – wyznała swoje obawy na głos, co w odpowiedzi spotkało się z długimi minutami ciszy pełnej napięcia. – Czy jest szansa... – zawahała się, a piwne oczy skanowały najmniejszy skrawek niewielkiej sypialni. – Czy jest szansa – powtórzyła ponownie, tym razem z większą pewnością siebie – aby przepisała mi pani coś na sen? Coraz gorzej śpię, czy mogłaby pani?

– No nie wiem. – Rozmówczyni po drugiej stronie słuchawki westchnęła głęboko. – Leki, które bierzesz i bez tego są uzależniające, a w twoim przypadku to dość duże ryzyko – mówiła kobieta, a Natalia krążyła po całym mieszkaniu, wsłuchując się w melodyjny tembr głosu lekarki. – Jeśli problemy ze snem nadal będą się utrzymywać, to wtedy pomyślimy nad zmodyfikowaniem dotychczasowego leczenia.

Blondynka przystanęła na moment przy balkonowych drzwiach. Z lekką dozą nostalgii i utęsknienia wpatrywała się w widoki malujące się za szklaną taflą. Słońce świeciło żywo o tej porze, zdawało się, że jego promienie sięgają nawet najciemniejszych zakamarków miasta. Na nieboskłonie nie było znać śladu najmniejszej chmurki, a ten sielski, pogodowy krajobraz w oczach Natalii dopełniał widok grupki dzieci. Szerokie uśmiechy zdawały się nie schodzić z ich okrągłych buzi, choć dziewczyna mogła to sobie jedynie wyobrażać. Cierń zazdrości drasnął serce blondynki na myśl obrazu, który widziała jedynie oczyma skrytych pragnień.

– W porządku. – Kiwnęła głową na znak zrozumienia, czego psychiatra nie była w stanie widzieć. – Rozumiem.

Piwne tęczówki pokryła ścianka łez wraz z ostatnim wypowiadanym słowem. Na pięcie odwróciła się od okna i o mało nie wybiła zębów, potykając się o nadający się już do wymiany próg. Przeklęła w duchu, tłumiąc w sobie nie tylko stek wyzwisk, jaki cisnął jej się na usta, ale także potok słów, jakimi chciała obdarzyć swoją psychiatrę. Monolog pełen żalu jednak nie usłyszał światła dziennego, a dziewczyna poprzestała na tępym patrzeniu w obrazek, krzywo wiszący na ścianie.

– Kod do recepty wyślę ci SMS-sem.

– Dobrze. – Natalia przystanęła na widok znajomego przedmiotu. – Dobrze – powtórzyła niczym echo.

Lekko skołowana widokiem kartonowego pudełka wpatrywała się w nie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia, choć po części właśnie tak było. Całkowicie zapomniała o przedmiocie, który od kilku dni spoczywał na komodzie od babci.

– Co do wizyty – w tle dziewczyna mogła usłyszeć szmer kartek papieru – termin też wyślę SMS-em. Zmieniłam kalendarz i nie wiem, gdzie co jest.

Spojrzenie blondynki powędrowało w stronę wąskiego lustra, znajdującego się na szafie pokrytej linoleum. Westchnęła ciężko, widząc niesatysfakcjonujące ją odbicie.

– Jasne, w porządku. Do widzenia.

– Natalio – usłyszała w chwili gdy miała nacisnąć czerwoną słuchawkę. – Spróbuj, choć trochę walczyć ze swoimi lękami. Leki nie załatwią za ciebie wszystkiego, a strach jest najgorszym doradcą.

Po tych słowach zapadła głucha cisza. Kobieta czekała na ostanie słowa swojej pacjentki, a ona czuła się zbyt urażona, aby powiedzieć cokolwiek, nawet gdyby miało się to ograniczyć do kilku mało kulturalnych inwektyw. Miała wrażenie, że właśnie dostała w twarz i jedyne, na co była w stanie się zdobyć, to ledwo zrozumiałe „dziękuję".

Słowa, choć raniące, zapętlały się w umyśle Natalii, odtwarzając raz po raz i uniemożliwiając tak prostą czynność jak wzięcie porannej dawki leków.

Odłamek pokruszonej tabletki wylądował na patelni, wypełnionej po brzegi wczorajszym olejem. Westchnęła poirytowana. Drżącymi dłońmi nalała wody do kieliszka. Kilka kropel sunęło po cienkiej ściance naczynia. Jego zawartość przelała się, a mętny płyn znalazł się na płytkach, aby zaraz mogła nadepnąć na plamę. Połykając kwaśne krople rozpuszczonego lekarstwa, nawet nie czuła, jak skarpetka nasiąka wodą. Skrzywiła się, gdy gorzki posmak zagościł na języku. Słodki smak różanej herbaty nie był w stanie załagodzić goryczy. Niechętnie przełknęła ślinę i z obrzydzeniem zmarszczyła brwi.

Kolejne zrezygnowane westchnienie wydostało się z popękanych ust. Dziewczyna ze znużeniem przymknęła powieki. Senność nieproszona wkradła się do stępionego umysłu. Ziewnęła przeciągle. Wzrok bezwiednie powędrował w stronę przedpokoju.

~*~

Natalia nie wiedziała, jak czują się ci wszyscy ludzie, którym przyszło mieć do czynienia z bombą, ale była pewna, że czuli się właśnie tak. Patrząc na niepozorny, niewinny karton, miała nieodporne wrażenie, że zaraz wybuchnie. Obróci w pył ją i całe osiedle, a wraz z nimi życie straci właściciel nieszczęsnej paczki.

Zamyśliła się głębiej nad własnymi rozważaniami. Taki scenariusz znacznie wszystko ułatwiał. Potrząsnęła gwałtownie głową, jakby chciała wyrzucić z siebie te myśli. Skrzywiła się z niesmakiem w wyrazie pełnym dezaprobaty do samej siebie. Marszcząc intensywnie brwi, nie odrywała wzroku od przyczyny owych rozważań. Czym dłużej wpatrywała się w przedmiot, tym litery rozmywały się, tracąc swój pierwotny kształt.

Jej głowę zalewało tysiące pytań, a umysł stał się jednym wielkim pobojowiskiem strachu, lęku i nieuzyskanych odpowiedzi. Przerażenie ściskało ją za gardło, gdy na horyzoncie niczym morska latarnia podczas sztormu jawiło się nowe rozwiązanie paczkowego problemu. Nie mającego nic wspólnego z godzinami spędzonymi przy telefonie, słuchając muzyki z generatora.

Mrugnęła po raz kolejny, a zamazany obraz uzyskał ostre kontury. Teraz, gdy tak wpatrywała się w nalepkę z imieniem i nazwiskiem, nie mogła do końca uwierzyć, kto wykazał się większym iloczynem inteligencji. Ona czy ten, pożal się Boże, kurier albo Anna Zaręba.

Adres. Dane prawowitego właściciela znajdowały się tuż pod imieniem i nazwiskiem. O wiele mniejszym druczkiem, ale jednak wciąż tam były. Miasto. Ulica. Klatka. Numer mieszkania.

Natalia ściągnęła brwi, przełykając głośno ślinę. Piwne oczy mimowolnie powędrowały w stronę mało wytwornych drzwi. Przełykana wydzielina niemal utknęła jej w gardle. Świat się walił i wcale nie była potrzebna do tego bomba. Poranna rozmowa na nowo zawitała w jej pamięci. Tym razem budząc odmienne uczucia, jak urażona duma.

Ciche, zrezygnowane westchnienie wydostało się z jej ust. Drżącymi dłońmi sięgnęła po paczkę. Spocone palce zacisnęła na metalowej klamce. Szarpnęła, a ta gładko ustąpiła pod naporem.

Pierwszy krok był tym, którego obawiała się najbardziej i o dziwo był tym najmniej groźnym. Gdy podeszwą buta stanęła na zimnym betonie, poczuła się dziwnie, ale armagedon jawiący się w zakamarkach wyobraźni był przeciwieństwem dziwnego uczucia, jakie ją ogarnęło. Mogła je porównać do tonięcia, a równocześnie wyłowienia się na powierzchnię.

Drugi był bliski obrazowi podsyłanemu przez wyobraźnię. Teraz tylko tonęła. Zamarła, a bodźce otaczającej ją rzeczywistości oblepiły ją swoimi zapachami, dźwiękami. Strach zaciskał swoje szpony wokół serca, które biło głośno o żebra. Bała się, a świadomość irracjonalności lęku, jaki nią zawładnął, nie pomagała.

Mimo to ruszyła naprzód. Kolejny krok zdawał się być niczym w porównaniu z poprzednikiem. Teraz już umiała pływać i brnęła przez morze własnych strachów, które targały jej duszom wedle własnych upodobań.

Gdy stanęła przed schodami, lęk na nowo podszeptywał czarne myśli. Truł krew płynącą w żyłach. Paraliżował ciało. Ciarki zawędrowały wzdłuż pleców. Schodząc w dół, z każdym zamierzonym schodkiem nierówno obcięte paznokcie zatapiała w kartonie. Klatka piersiowa unosiła się w nierównym tempie. Oddech przyspieszał i zwalniał, a krople potu kreśliły ślady na porcelanowej skórze brunetki.

Przed nią roztaczał się widok o wiele ładniejszych drzwi wejściowych niż jej własne. Prawa ręka zamarła nad dzwonkiem. Drżącą dłonią nacisnęła na guzik. Echo dźwięku rozbrzmiało jej w uszach. Zrobiła krok w tył, a potem następny, aby całkowicie zniknąć z pola widzenia mężczyźnie, który z wysoko uniesionymi brwiami spoglądał na paczkę.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top