I. Kurier

Sen powoli otulał jej ciało obietnicą odpoczynku. Senne wizje wkradły się pod ciężkie powieki. Puls stawał się coraz wolniejszy, a oddech znacznie spokojniejszy. Ten błogi stan trwał zaledwie kilka sekund, dopóki ktoś nie postanowił go brutalnie przerwać. Nagły dźwięk wdarł się do na wpół śpiącego umysłu. Rozbrzmiał w uszach, wyrywając ją ze stanu zawieszenia.

Widząc snujące się wskazówki na tarczy zegara, Natalia jęknęła żałośnie, chowając głowę pod poduszkę.

— Dziewiąta...

Pukanie, gdyż to ono było przyczyną jej pobudki, z ledwie słyszalnego i delikatnego stawało się coraz bardziej natarczywe, a osoba za nie odpowiedzialna wyraźnie zniecierpliwiona.

Natalia zamarła w połowie drogi do drzwi. Ze strachem zdała sobie sprawę, co się działo i z tego co się stanie, gdy tylko odkręci zamek i naciśnie klamkę. Do ledwo przytomnego umysłu wdarła się panika. Uczucie strachu obezwładniło dziewczynę na kilka długich sekund. Serce niemal podeszło do gardła, gdy z trudem przełknęła ślinę. Chaotyczny potok myśli przerwała ta jedna, wybijając się na powierzchnię spośród chmary bezsensownych wynurzeń.

Przecież... Mnie nikt nie odwiedza.

Piwne oczy tępo wpatrywały się w proste, kremowe drzwi. Pierwsze krople potu zagościły na suchej skórze. Chude dłonie drżały, gdy melodia dzwonka zmieniła się w natrętny i nieprzerwany jazgot.

Jesteś dorosłą kobietą, do jasnej cholery! — zrugała się w myślach. — A to tylko drzwi — niemrawo pocieszyła samą siebie. — Łatwo ci mówić. — Ta o wiele mniej odważna część jej osobowości znowu dała o sobie znać.

Zrobiła krok w tył, aby następnie niepewnie ruszyć naprzód, po czym powtórzyła ten ruch jeszcze raz, tworząc dziwaczną imitację cza-czy.

Wizjer — przypomniała sobie.

Owładnięty lękiem umysł nie chciał zrobić nawet najdrobniejszego gestu. Jednak ciało okazało się o wiele bardziej posłuszne niż rozdygotane od strachu serce i głowa.

Kurier?

Zdziwienie Natalii było tak wielkie, że na sekundę bądź dwie zapomniała o bogatej gamie emocji, jaka na nią spadła w zaledwie ułamku setnych. Ta krótka chwila wystarczyła, aby przekręcić zamek i nacisnąć metalową klamkę.

Podmuch wiatru sprawił, że zamrugała gwałtownie. Rozmaite bodźce zaatakowały dziewczynę ze wszystkich stron. Gwałtownie cofnęła się, jakby unoszący się w powietrzu smród nikotyny ją popchnął. Rozwarła szeroko oczy, a piwne tęczówki niemal przykryła czerń źrenic. Wargi rozchyliły się lekko. Widok mężczyzny na żywo wprawił ją w jeszcze większe osłupienie niż ten za szkłem.

— Paczka.

Ciche burknięcie sprawiło, że Natalia wypuściła z ust wstrzymywane powietrze. Płuca zapiekły ją boleśnie. Oczy zaszkliły się, a ona sama nie wiedziała, czy to z chęci rozpłakania się — na dodatek w obecności nieznajomego — czy też dymu, jaki gościł w kątach starej kamienicy.

— Co? — wydukała, a niski głos o barwie nałogowego palacza przerodził się w wysoko decybelową piszczałkę. — Znaczy się, słucham?! Ale przecież — zaczęła spanikowana — to nie moje — dokończyła zrezygnowana, orientując się, że została sama z niechcianym podarkiem.

Skołowanie i dezorientacja tylko powiększyło się, gdy jej oczy spoczęły na niewielkiej nalepce przyklejonej na pudełko.

— Konrad Sierwiecki?

Nazwisko, a tym bardziej imię, nic Natalii nie mówiło, za to wprowadzało coraz większy mętlik. Zapomniała o wcześniejszych słowach skierowanych do samej siebie. Już nie czuła się jak dwudziestopięcioletnia kobieta — którą to w rzeczywistości była — a jak pięciolatka zgubiona w hipermarkecie. Wciągnęła z sykiem powietrze. Drzwi trzasnęły za nią głośno. Coś zaklekotało, ale ten drobny szczegół nie zwrócił jej uwagi.

Tylko spokojnie. — Odłożyła paczkę na komodę z gorliwą ostrożnością. — Przecież to nie bomba. — Mimo własnych przekonań z lękiem spojrzała na karton. — Zaraz to wyjaśnisz i pójdziesz spać.

Ruszyła w stronę kuchni, najbardziej słonecznej części jej mieszkania. Wychodziła ona na parking, a właśnie tam liczyła na spotkanie kuriera. Plac, jak zawsze o tej porze, był prawie pusty z pojedynczymi wyjątkami. I nie była nim furgonetka opatrzona logiem firmy przewoźniczej. Biały Ford właśnie dołączył do sznura samochodów, znikając za horyzontem.

Świetnie, po prostu świetnie.

Powtarzając w kółko formułkę o byciu dorosłym, walczyła z przemożną ochotą, by się nie rozpłakać. Westchnęła ciężko, wciąż nie odrywając piwnych oczu od obrazu za szybą. Ludzie szli lub biegli tylko w sobie znane miejsce. Ciche westchnięcie — tym razem bardziej tęskne niż zrozpaczone — ponownie wydostało się z jej ust. Patrząc na szerokie uśmiechy nieznajomych, zazdrość ścisnęła ją za serce. Słońce świeciło promiennie, tylko dopełniając radosny widok, jaki rozpościerał przed nią krajobraz rodzimego miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top