~6~
-Lily jest w ciąży. -powtórzył Harry, tym razem tylko ściszył głos. -Dobrze słyszałaś, Gemma...-dodał i szybko poczerwieniał na twarzy.
-Mówiłam! - krzyknęła blondynka, wstając od stołu. - Że czwarte dziecko nie jest wam potrzebne! To nie do pomyślenia! Jak wy sobie poradzicie?!-krzyki Gemmy doprowadziły mnie do łez.
Po chwili na obrusie zrobiła się mokra plama.
-To nasza decyzja i jako normalna rodzina powinniście nas wspierać! -załkałam.
Szybko wstałam od stołu, minęłam zdezorientowanego Landon'a i wbiegłam po schodach na piętro. Uchyliłam drzwi sypialni i weszłam do środka. Usadowiłam się na łóżku, siadając po turecku. Blake był wraz z bliźniakami na dole w salonie.
Uspokoiłam się trochę i sięgnęłam na szafkę nocną po paczkę chusteczek. Wyciągnęłam jedną, a resztę odłożyłam na poprzednie miejsce.
Przetarłam załzawione oczy, a zużytą chusteczkę odłożyłam na szafkę. Po tej czynności schowałam twarz w dłoniach. Jednak nie na długo, bo po chwili poczułam, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Szybko przeniosłam wzrok na drzwi.
-Hej, Lily. - Landon spokojnie podszedł do łóżka. - Gemmie czasem puszczają nerwy i jest strasznie wkurzona, ale weź się nią nie przejmuj. Tak naprawdę to najmniejsza jej rola w tym wydarzeniu. To ty i Harry jesteście teraz najważniejsi, bo to wasze dziecko przyjdzie na świat za dziewięć miesięcy, a nie Gemmy. Rozumiesz? Wiem, teraz przegięła. Ale zastanów się. To, że ona coś uważa, to nie znaczy że tak jest. - słowa przyjaciela dodały mi trochę otuchy.
Bez zastanowienia podniosłam się i przytuliłam stojącego bruneta. Tak naprawdę zawsze pomagał mi w ciężkiej sytuacji i podnosił mnie na duchu.
-Dziękuję. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. - podziękowałam, po czym wróciłam do poprzedniej pozycji. - A Harry? To on powinien być tu teraz zamiast ciebie. - zaniepokoiłam się i zmarszczyłam brwi. - W ogóle jaka jest atmosfera na dole? Pewnie spięta przez tą całą sytuację.
-Bingo... -wiedziałam, że zgadłam.
-Gemma i Louis wyszli, bo byli wkurzeni do tego stopnia, że nie mieli ochoty na dalszy obiad i rozmowę. Gemma coś tam jeszcze krzyczała o rodzinie wielodzietnej...-czarnowłosy westchnął i kontynuował. - Anne siedzi przy stole bez słowa, a Harry zaszył się w salonie z dzieciakami. - na te słowa przygryzłam dolną wargę. -Chyba możesz tam iść, tylko jest prawdopodobieństwo, że Anne się na Ciebie wydrze. - spuścił wzrok. - Ale pamiętaj, nie możesz się denerwować, bo to źle wpłynie na dziecko. - no chyba wiem.
-Chyba jednak sprawdzę co z Harry'm, bliźniakami, i Blake'iem. -odparłam i stanęłam na podłodze, obok Landon'a. -A co z Tobą? - spytałam po chwili. -Ja zaczekam sobie tutaj, jeżeli nie masz nic przeciwko. -brunet uśmiechnął się szeroko.
-Okej...-bardzo niepewnie się zgodziłam, minęłam chłopaka i opuściłam sypialnię. Dalej zeszłam na dół po schodach. Niestety żeby dostać się do salonu, trzeba przejść obok kuchni, więc tak czy siak nie umknie mi rozmowa z matką Harry'ego. Spokojnym krokiem ruszyłam. Kiedy mijałam kuchnię, oczywiście usłyszałam swoje imię.
-Lily...-głos Anne sprawił, że moją twarz oblała purpura.
Na pięcie odwróciłam się i podeszłam do stołu, przy którym siedziała kobieta.
-Czyli jednak wam się udało. - mruknęła, ale wyraz jej twarzy nie wyrażał zdenerwowania.
-Tak.-przytaknęłam cicho. -Wiem co sobie możesz pomyśleć, że nie damy rady zaopiekować się czwartym dzieckiem, albo że zaniedbamy bliźniaki i Blake'a, bo czwarty maluch będzie musiał mieć poświęcone dużo uwagi...-westchnęłam głęboko. - Ale tak nie będzie. - dodałam z naciskiem na "nie".
-Dobrze, rozumiem Lily. Jednak tak jak mówiłam już wcześniej, mi ten pomysł się nie podoba. Jednak teraz to już za późno na jakiekolwiek poczynania, bo aborcja już teraz nie wchodzi w grę. -słowa kobiety bardzo mnie oburzyły. Zwłaszcza, że jeszcze nie dawno zapewniała nas, że możemy na niej polegać.
-Ale o jakiej aborcji w ogóle mówisz? Wypraszam sobie takie komentarze. To już nasza sprawa i to, że komuś coś się nie podoba, to nie znaczy że my musimy od razu rezygnować.
Chwilę później poczułam straszne ukłucie w brzuchu. Złapałam się za bolące miejsce i przykucnęłam.
-Ała...-szepnęłam.
-Lily! - Anne poruszyła cała sprawa. Kobieta wstała od stołu i podbiegła do mnie. - Dobrze się czujesz? - zapytała, a po chwili cofnęła się do kuchni i wróciła z szklanką zimnej wody. -Napij się.-podała mi szkło i pomogła usiąść na krześle. Po wypiciu całej szklanki ból ustąpił. Wstałam i podziękowałam kobiecie za ratunek.
-Dziękuję. Wiem, nie mogę się denerwować. Ale twoje słowa bardzo mnie zdenerwowały. Jak możesz myśleć o takich rzeczach? O aborcji? - powróciłyśmy do poprzedniego tematu.
-Nie wiem, naprawdę przepraszam. Po prostu myślę, że z czwartym dzieckiem wiąże się natłok obowiązków. - kobieta usprawiedliwiła się. - Chyba będę się już zbierać, nie będę więcej rodzić napiętej atmosfery. I przepraszam za Gemmę, bo to chyba od niej się zaczęło. - Anne spuściła wzrok.
-Myślę, że Gemma jest na tyle dorosła, że sama powinna mi to powiedzieć. Idę do Harry'ego i dzieci, ale mogę Cię odprowadzić do drzwi. - zaproponowałam, chcąc być uprzejma.
-Nie, Lily, nie męcz się. Idź do męża i do dzieci. -zaprzeczyła. -Trzymaj się. - na pożegnanie przytuliłyśmy się.
-Do zobaczenia.-rzuciłam krótkie słowa pożegnalne i ruszyłam do salonu. Od progu słychać było wesołe śmiechy bliźniaków, i małego Blake'a. Jednak zdziwiła mnie jedna rzecz - nie było z nimi Harry'ego.
-Cześć dzieciaki. -przywitałam się i weszłam w głąb pomieszczenia. - A gdzie tata? Wujek Landon mówił, że jest z wami.
Usiadłam na kanapie pomiędzy Darcy i Louisem. Natomiast Blake'a wzięłam na kolana.
-Tata był z nami i oglądał bajkę. Ale gdzieś się poszedł, nie powiedział gdzie.-odpowiedź dziewczynki bardzo mnie zaniepokoiła.
-Hmmm, zadzwonię do niego i dowiemy się, gdzie poszedł. - z kieszeni spodni wyciągnęłam telefon. Odblokowałam urządzenie i weszłam w kontakty. Wybrałam numer do Harry'ego.Po czwartym sygnale dało się słyszeć monotonny głos:,,Tu Harry Styles. Nie mogę teraz odebrać telefonu. Zadzwoń później."-przemówiła automatyczna sekretarka, po czym połączenie zostało zakończone.
-Tatuś nie odbiera, ale myślę , że poszedł do wujka Tom'a. Miał mu zanieść lekarstwa, bo gorzej się poczuł. - powiedziałam, nie chcąc straszyć bliźniaków. Następnie odłożyłam telefon na stolik, i chwyciłam za pilota. - Słuchajcie, zaraz przyjdzie tu do was wujek Landon, a ja muszę na chwilę wyjść z domu.-oznajmiłam, po czym podałam Lou pilota.- Obejrzyjcie jakąś bajkę, a później pobawcie się , okej? Żebyście nie popsuli sobie wzroku, ciągle patrząc w ekran. -dodałam.
-Dobrze mamo. - odpowiedzieli przeciągle.
Dwulatek zszedł z moich kolan i usiadł obok siostrzyczki. Wszyscy troje złapali się za ręce, a Lou przełączył kanał. Pożegnałam się z dziećmi i opuściłam salon. Przeszłam przez korytarz. Landon krzątał się w kuchni i majstrował coś przy blacie.
-Hej.-kiedy czarnowłosy usłyszał mój głos, natychmiast się odwrócił. -Co tam robisz? - spytałam.
-Chciałem sobie zrobić kawę, ale mnie przyłapałaś. - odpowiedział, śmiejąc się pod nosem.
-Jakbyś chciał taką z ekspresu to tam są kapsułki. - powiedziałam wskazując szafkę.
-Jest taka sprawa, Harry'ego nie ma u dzieciaków, na dodatek nie odbiera. Chcę poszukać go na mieście i mam do ciebie prośbę , mógłbyś się zaopiekować dziećmi podczas mojej nieobecności? - wyszczerzyłam zęby, byleby brunet się zgodził.
-No jasne. -ulżyło mi. - I tak nie mam nic lepszego do roboty w domu.
-Dziękuję ci bardzo. - odparłam z szerokim uśmiechem. -To ja lecę. - rzuciłam i ruszyłam w kierunku drzwi. Ubrałam sweter, a na nogi założyłam trampki. Gotowa opuściłam dom i zakluczyłam drzwi. Tak na wszelki wypadek, Darcy i Lou mają czasem naprawdę głupie pomysły.
Od razu po opuszczeniu posesji napełniła mnie bezradność. Nie wiedziałam, gdzie może być Harry. Do Tom'a na pewno nie poszedł, w takiej sytuacji z pewnością wolał być sam.
Jednak przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
******
-Następna stacja - Hammersmith. -przemówił głośnik, który znajdował się w środku pociągu metra. Wysiadałam na tej stacji, więc wstałam z siedzenia i podeszłam do drzwi. Kiedy metro zatrzymało się na stacji, nacisnęłam migający przycisk, a następnie wyszłam na peron. Schodami wyszłam na zewnątrz stacji. Tak naprawdę znalazłam się na obrzeżach miasta. Tutaj miałam zamiar szukać Harry'ego, a tak dokładnie na mini plaży nad Tamizą. Mój mąż uwielbiał to miejsce i przebywał na tutaj zawsze, gdy miał jakiś poważny problem. Odpoczywał tam, a czasem nawet wybierał się w rejs statkiem po rzece. Udałam się więc w stronę plaży. Kiedy byłam na miejscu, zdjęłam trampki i ruszyłam piaszczystym szlakiem.
Chodząc brzegiem plaży rozglądałam się za Harry'm. W końcu go dostrzegłam. Stał przy przystani portowej. Ruszyłam, więc biegiem w jego stronę.
-Harry!-krzyknęłam uszczęśliwiona. -Tak się cieszę, że jesteś! - wskoczyłam Zielonookiemu w ramiona. Brunet przytulił mnie mocno.
-Lily, uważaj tylko. Możemy zgnieść Malucha. -zaśmiał się.
-Oj no tak, zapomniałam. Chociaż to chyba jeszcze niemożliwe. - również wybuchnęłam śmiechem. -Wykupiłeś bilet na rejs?- spytałam, spoglądając na papierowy bilet, który Harry trzymał w ręku.
-Tak. - przytaknął. - Ale to nie problem, dokupię też dla ciebie. Rejs jest dopiero za pół godziny.-wyjaśnił. - Jak mnie znalazłaś?
-Wiedziałam, że to twoje ulubione miejsce. Kiedy masz jakiś problem, zawsze tu przychodzisz.-wytłumaczyłam. -To co? Idziemy się trochę zmoczyć? Sam mówiłeś że do rejsu jeszcze pół godziny. - zaproponowałam.
Brunet nie mógł mi odmówić. Zakupiliśmy bilety, a następnie udaliśmy się nad wodę i zaczęliśmy realizować nasz plan. Usiedliśmy na pomoście, a nogi włożyliśmy do wody. Harry przytulił mnie mocno i splótł nasze dłonie.
-Wiesz, że niezależnie od słów reszty rodziny i tak będę kochać tego Malca? I tak będę się nim zajmował, będę mu poświęcał dużo uwagi. No wiesz, oczywiście nie zapominając o trójce naszych pozostałych szkrabów. - przemówił mój mąż. Te słowa dodały mi odrobiny spokoju. Podzielałam jego zdanie.
-Uważam tak samo jak Ty.- przyznałam. - Czwarte dziecko wyjdzie nam na dobre, zobaczysz.-dodałam.
-Tak.-przytaknął. - Święte słowa, Lily. - Harry zbliżył się do mnie, a jego malinowe usta musnęły moje wargi. -Hey, młody Styles, jesteś tam?-zapytał brunet i ułożył dłoń na moim brzuchu.
-Z pewnością jest. I czeka, żeby w końcu nas zobaczyć. Chce być ze swoją rodziną. Prawdziwą, kochającą rodziną.
**************
Julia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top