~37~

Uśpienie dzieci okazało się dużo trudniejsze niż nam się wydawało. Myśleliśmy z Harry'm, że w samochodzie zasną. W prawdzie prawie do tego doszło, jednak niezawodne uszy naszych dzieciaków wychwyciły melodię znanej im piosenki w radiu. I zaczęło się głośne śpiewanie i tym samym koniec spania. Znany utwór skutecznie odsunął chęci snu u Maluchów, przez co przez cały wieczór musiałam z Harry'm ujarzmiać rozszalałe dzieci. Gdy przed dwudziestą drugą udało nam się uśpić nasze pociechy mogłam odprężyć się pod prysznicem. Ruszyłam w stronę sypialni, w której powinien być już mój mąż. Po tym jak pomógł mi uśpić bliźnięta poleciłam mu, aby poszedł się umyć. Widziałam, że był już zmęczony całym dniem, więc nie chciałam go dłużej męczyć. Blake bez towarzystwa rodzeństwa zrobił się senny, więc nie widziałam sensu aby Styles mi dłużej pomagał.

Otworzyłam drzwi sypialni, po czym weszłam do środka i ogarnęłam spojrzeniem przyciemnione pomieszczenie. Harry leżał na łóżku plecami do mnie, przez co nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Jednak jego sylwetka była skulona, a nogi podkurczone. Zbliżyłam się do łóżka i okrążyłam je, chcąc zobaczyć twarz mojego męża. Kucnęłam przed meblem i przyglądnęłam się Harry'emu. Jego twarz była pogrążona we śnie, a na czoło opadło kilka kosmyków ciemnych włosów. Odgarnęłam je i musnęłam ustami policzek mężczyzny. Zielonooki mruknął coś, jednak się nie obudził. Zauważyłam, że był już przebrany w czarną koszulkę i bokserki, w których spał. Okryłam mężczyznę kocem, po czym podeszłam do szafy. Po zabraniu swoich ubrań wyszłam do łazienki. Wreszcie miałam okazję prawdziwie odpocząć po dzisiejszym dniu.

*****

Ze snu wybudził mi dzwonek telefonu Harry'ego. Miałam nadzieję, że osoba po drugiej stronie linii za chwilę odpuści i irytująca w tej chwili melodyjka ucichnie. Nic takiego nie miało jednak miejsca.

-Harry. – odezwałam się, dotykając ramienia męża. Brunet mruknął coś pod nosem i skulił się bardziej. –Harry no. Telefon ci dzwoni.

Brunet wyciągnął dłoń i sięgnął na nocny stoliczek po komórkę.

-Louis? – wyszeptał, spoglądając na ekran. Oby nic złego się nie stało. Harry usiadł na łóżku, przykładając telefon do ucha, a ja poszłam w jego ślady. –Co?!.....Dawno?......Od kiedy jesteście?.........I dopiero teraz dzwonisz?! – wyraźnie się oburzył, ale i zestresował. O co do cholery chodzi. –Tak, jasne. Daj nam chwilę. – zakończył, po czym rozłączył się.

-Co się stało? – spytałam od razu. Brunet przetarł dłonią twarz, po czym spojrzał na mnie.

-Przed północą Gemmie odeszły wody i pojechali do szpitala. Zaczęła rodzić i Louis wariuje sam na korytarzu. Nie pozwolili mu wejść i poprosił nas, abyśmy przyjechali go wspierać. Strasznie się denerwuje. – a matko! Przecież był jeszcze cały tydzień do właściwego terminu porodu.

-To jego pierwsze dziecko. – odpowiedziałam. –Wstawaj. Trzeba poprosić naszą sąsiadkę, aby popatrzyła na Maluchy. – westchnęłam, wstając z łóżka. –Która jest w ogóle godzina? – spytałam, podchodząc do szafy.

-Przed piątą. – usłyszałam ochrypły głos, tuż obok mojego ucha. Wargi bruneta złożyły pocałunek na moim karku, a następnie szerokie ramiona objęły moją talię.

-Nie teraz Harry. – wyszeptałam, lekko odpychając mężczyznę. Ten mruknął coś pod nosem, jednak szybko wybrał ubrania dla siebie. –Przebierz się i idź potem do Madison. – oznajmiłam, mając na myśli naszą sąsiadkę, która odebrała mój trzeci poród. Mój mąż zgodnie z moimi słowami zajął łazienkę w naszej sypialni, więc ja postanowiłam skorzystać z tej niedaleko pokoju Darcy.

Przez cały czas w mojej głowie krążyła jedna myśl, oby tylko z Gemmą i dzieckiem było wszystko dobrze.


*****

Madison bez problemu zgodziła się zająć naszymi dziećmi. Z racji tego, że pracuje jako pielęgniarka i często rozpoczyna dyżur przed szóstą, wczesne pobudki stały się dla nie rutyną. Z tego co Harry mówił, to gdy kobieta otworzyła mu drzwi była już przebrana w codzienne ubrania.

Styles zaparkował na wolnym miejscu przed szpitalem, po czym oboje wysiedliśmy z samochodu. Chwyciłam małą torebkę z przedniego siedzenia i po założeniu jej na ramię, dołączyłam do męża. Zielonooki splótł nasze dłonie i wspólnie skierowaliśmy się w stronę wejścia budynku. W międzyczasie Tomlinson przesłał brunetowi informacje, gdzie mamy ich szukać, więc nie musieliśmy korzystać z pomocy recepcjonistki. Wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, a następnie podążaliśmy zgodnie ze wskazówkami. Głośne krzyki dały nam znać o tym, że zbliżamy się do naszej rodziny. Po wejściu w odpowiednią odnogę korytarza dojrzałam na jego końcu mojego przyjaciela. Zestresowany krążył w jedną i drugą stronę.

-Lou! – krzyknęłam, gdy zbliżyliśmy się do mężczyzny. Szatyn uniósł wzrok i śmiało mogę stwierdzić, że ulżyło mu na nasz widok.

-Nawet nie wiecie jak wiele dla mnie znaczy wasza obecność tutaj. – zaczął, gdy objął mnie.

-Jesteśmy nie tylko rodziną, ale i przyjaciółmi, więc nie może nas tutaj zabraknąć. – dodał Harry, obejmując po męsku Tomlinson'a.

-Co z Gemmą i dzieckiem? –spytałam, gdy w trójkę usiedliśmy na plastikowych krzesełkach. Louis miał już coś odpowiedzieć, gdy do naszych uszu dobiegł głośny, kobiecy krzyk. Szatyn zacisnął oczy i wzdrygnął się.

-Tak jest od kilku godzin. Przyjechaliśmy od razu, jak Gemmie odeszły wody. – zaczął słabym głosem. –Nie pozwolili mi tam wejść. Podobno takie zasady szpitala. – w jednej chwili jego głos przepełniła irytacja. – Tak bardzo chciałbym wejść tam i odebrać mojej ukochanej cały ból. – westchnął i zakrył twarz dłońmi.

-Stary. – zaczął Harry, który jako jedyny rozumiał ból naszego przyjaciela. –Wiem co czujesz, ale mogę cię zapewnić, że gdy zobaczysz swoją żonę i wasze dziecko dostaniesz silnej euforii. – powiedział, cały czas trzymając rękę na ramieniu mężczyzny. -Gemma jest nie tylko twoją żoną, ale i moją siostrą, przez co denerwuję się tak samo jak ty. Uwierz mi. – oznajmił brunet. Louis uniósł na niego wzrok i uśmiechnął się.

-Dziękuję. Wam obojgu. – dodał, spoglądając również na mnie.

-Czuję, że przyda ci się porządna kawa. – westchnął Harry, wstając. –Za chwilę wrócę. A ty chcesz coś Skarbie? – zwrócił się do mnie. Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się.

Zielonooki oddalił się od nas w stronę automatu, który z pewnością nie serwuje tak wyśmienitego naparu jak ten, który przygotowujesz samemu, jednak kawa to kawa.

-Wszystko będzie dobrze. – zaczęłam, widząc jak Louis ponownie się spina. Ułożyłam dłoń na jego splecionych i ścisnęłam je. –Gemma jest silna. Doskonale sobie poradzi. – dodałam, posyłając uśmiech w stronę mężczyzny.

Nagle krzyki na korytarzu ucichły, a do naszych uszu dobiegł dziecięcy płacz. Louis skamieniał, a jego źrenice wyraźnie się powiększyły.

-T..t...t.to..już? – spytał drżącym głosem.

-Najwyraźniej. Gratulacje tatusiu. – powiedziałam radośnie i objęłam Tomlinson'a.

-Boże, nie wierzę. – westchnął z parsknięciem śmiechu i zakrył dłońmi twarz. –To już. – dodał niedowierzając.

Naszą uwagę zwróciły otwierające się po naszej prawej stronie drzwi. Oboje podnieśliśmy się z krzeseł i wbiliśmy wzrok w wychodzącą na korytarz pielęgniarkę. Każde z nas wpatrywało się w nią z wyczekiwaniem, a kobieta podchodziła do nas powoli z uśmiechem na ustach.

-Panie Tomlinson. – zwróciła się do mojego przyjaciela. –Gratuluję. Piękny i zdrowy chłopiec. – oznajmiła, a ja dostałam wewnętrznego napadu śmiechu. Natura zrobiła Tomlinson'om psikusa?

-Chłopiec? – zapytał z niedowierzaniem mężczyzna. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleje.

-Oczywiście. Za chwilkę przewieziemy żonę i synka na salę, gdzie będzie pan mógł ich odwiedzić. – dodała, po czym ponownie zniknęła nam z oczu za drzwiami sali.

-Louis? Louis? – mój przyjaciel był blady jak ściana za nami, a źrenice miał mocno powiększone.

-Mam syna. – wyszeptał, po czym zatoczył się do tyłu.

********

Do końca pozostał jeszcze jeden rozdział i epilog.

Alien xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top