~30~
Dzisiejszego ranka okazało się, że Anne musi opuścić nasz dom i wrócić do Holmes Chapel. Wszystko z powodu jej pilnego i koniecznego powrotu do pracy. Obiecaliśmy jej jednak z Harry'm, że z pewnością w niedługim czasie się do niej wybierzemy. Jednak teraz Styles chciał również poświęcić się w jakiejś części firmie. Dawno tam już nie był, a nie chciał cały czas wyręczać się Liam'em. W końcu Liam też człowiek i ma granice swoich możliwości.
Z tego też powodu z samego rana Harry wyjechał do firmy, chcąc wrócić mniej więcej w odpowiedniej godzinie, aby zjeść z nami późny obiad. Ostatnio rozmawialiśmy również o powrocie bliźniaków do szkoły. Przez całą sytuację z Katy ich nauka została zatrzymana, a jak na dzieci w ich wieku muszą przyswajać nową wiedzę. Zważywszy na szkolnictwo w naszym kraju nadal nie wiem jak mojemu mężowi udało się załatwić u dyrekcji usprawiedliwienie tak dużej nieobecności naszych dzieci. Myślę, że jednak od przyszłego tygodnia wszystko w zupełności wróci do normalności. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Tuż po śniadaniu musiałam jakoś zająć dzieci, gdyż chciałam na spokojnie porozmawiać z Tom'em. Wczoraj strasznie go zbyłam, przez co nie czuję się dobrze. Postanowiłam więc skorzystać z niedawno zakupionej przez Harry'ego zabawki i włączyć dzieciakom grę Just Dance na konsoli. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i po chwili cała trójka tańczyła o ile się nie mylę to do Despacito.
Z uśmiechem na ustach wyszłam do sąsiedniej kuchni, gdzie po stanięciu w progu mogłam mieć oko na dzieci. Chwyciłam komórkę i wybrałam numer do mojego przyjaciela. Nie musiałam długo czekać, gdyż po chwili usłyszałam jego głos.
-Witam moją zapracowaną przyjaciółkę. – powiedział rozbawiony.
-Witam pana redaktora. – zaśmiałam się. –Wybacz, że wczoraj cię tak potraktowałam. Wiesz jakie dzieci są czasem nie do ogarnięcia, a przygotowywałam je do obiadu u Gemmy. Traciłam już nerwy i to z tego powodu.
-Daj spokój Lily. – odpowiedział szybko. –Nic się przecież nie stało.
-Ale chciałeś porozmawiać o czymś ważnym, więc moje zachowanie nie było stosowne.
-Przejmujesz się. – jestem pewna, że machnął rozbawiony dłonią. –Ale tak naprawdę to ta rozmowa jest poważniejsza niż ci się wydaje. – powiedział, zmieniając ton głosu na bardzo formalny.
-W takim razie może to nie rozmowa na telefon. – stwierdziłam, czując coraz większy niepokój.
-Wybieram się za niedługo na spotkanie zarządu, a muszę o tym z tobą porozmawiać.
-Jezu, mów o co chodzi.
-Po pierwsze to nie jestem Jezusem. Chociaż, gdybym zapuścił takie włosy to może coś by z tego było. – powiedział i jestem pewna, że na jego ustach gościł uśmiech.
-Nie żartuj, tylko mów. –ponagliłam przyjaciela.
-No więc, wyjeżdżam pojutrze w delegację. Nie będzie mnie około tygodnia. Lecę do Stanów dogadać warunki umowy. Prawdopodobnie otworzymy oddział wydawnictwa właśnie w Ameryce, lecz muszę wszystkiego osobiście doglądnąć. A z tym wiąże się ta poważna sprawa. Nie będzie mnie w domu, a nie mogę zostawić rybek same. Zajmiesz się nimi z dzieciakami? – spytał.
-To jest ta poważna sprawa? – spytałam nie dowierzając. –Ja tu nerwy zjadałam. Myślałam, że coś ci się stało czy coś w tym stylu. – westchnęłam, na co Hiddleston zaśmiał się dźwięcznie.
-To jak?
-Jestem pewna, że pod moją opieką twoje zwierzątka nie umrą. Dzieci będą w niebo wzięte.
-Dziękuję ci Lily. Jestem winien ci ... cokolwiek. – dokończył, po chwili zastanowienia. – Przywiozę ci klucze do domu i wszystko wytłumaczę. Będziesz jutro około południa w domu? Dzisiaj już nie dam rady.
-Jestem cały czas w domu. – odpowiedziałam, doglądając dzieci. Teraz cała trójka tańczyła do jakiegoś hitu, który często puszczają w radiu.
-Super. W takim razie wpadnę do was jutro. Muszę lecieć. Spotkanie samo się nie poprowadzi.
-Jasne. Hey.
-Do zobaczenia. – odpowiedział, po czym rozłączył się.
Rybki.
Nigdy nie pomyślałabym, że chodzi właśnie o to.
-Mamo! – z salonu dobiegł krzyk Louis'a. Schowałam komórkę do tylnej kieszeni spodni i ruszyłam do salonu.
-Hm? – mruknęłam, spoglądając na nich.
-Zatańczysz z nami? – spytał, wyciągając w moją stronę kolejny kontroler.
-Jasne. – odpowiedziałam, mierzwiąc jego brązowe loczki.
Nie spodziewałam się, że będzie z tego taka frajda.
*****
Siedziałam na kanapie w salonie z dziećmi leżącymi na mnie. Blake miał ułożoną głowę na moich kolanach, a każde z bliźniaków opierało się o jedno moje ramię. W tle leciała jedna z bajek Disney'a, a mi niewiele brakowało do zaśnięcia. Błagam niech Harry wróci jak najszybciej.
Jakby na zawołanie kilka minut później drzwi do domu zostały otworzone, a do środka wszedł brunet, co zasygnalizował głośnym powitaniem. Jak jeden mąż dzieci zerwały się ze mnie, przez co ich łokcie spotkały się z moim brzuchem. Ale co tam, nie przejmujcie się mną. Idźcie sobie do tatusia.
Pomasowałam dłonią obolałe miejsca i ruszyłam w ślad za dziećmi. Nie trudno się domyślić, że w holu stał mój mąż w idealnie skrojonym garniturze i przytulał Maluchy.
-Gemma dzisiaj wpadnie z Lou. – oznajmił mi, podchodząc do mnie i całując na powitanie.
-Jakiś powód wizyty? – spytałam. Ostatnio są częstymi gośćmi w naszym domu. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale ostatnimi czasy ciągle ktoś jest u nas i nie mamy czasu żeby spędzić go tylko w piątkę.
-Chyba nie. Raczej pokojowa wizyta. – odpowiedział z uśmiechem.
-Zrobiliśmy z dziećmi makaron z pesto. Zjesz? – spytałam, czując jak drobne dłonie otulają moje nogi. Spojrzałam w dół i ujrzałam szeroki uśmiech Blake'a z dołeczkami w policzkach.
-Z chęcią. – odparł, po czym zdjął marynarkę. Zawiesił ją na ozdobnej kolumnie przy schodach i podwinął rękawy koszuli. Następnie zdjął krawat i odpiął trzy górne guziczki koszuli. Kolejnym krokiem który uczynił, było zabranie w ramiona Blake'a i okręcenie się z nim kilka razy wokół własnej osi.
*****
Jak zawsze wizyty Tomlinson'ów wprowadzały mnóstwo śmiechu i radości. Właśnie siedzieliśmy w salonie, gdzie Styles i Tommo postanowili pobawić się z dziećmi i aktualnie tonęli na dywanie w zabawkach. Natomiast ja i Gemma zajmowałyśmy miejsca na sofie i popijając herbatę, śmiałyśmy się z naszych mężów.
-Wiesz Lily, zaczęliśmy z Lou rozmyślać nad imieniem. – zaczęła w pewnej chwili blondynka. Harry widocznie zainteresował się tematem, gdyż przerwał układanie wieży z Blake'iem i zwrócił głowę w naszą stronę. –I zastanawiamy się nad tym, żeby nazwać naszą córeczkę Katy. Na cześć waszej Małej.
Niby pogodziłam się ze śmiercią Malutkiej, jednak to imię jeszcze w takich okolicznościach wywołało u mnie nieprzyjemne uczucie wokół serca.
-Nie chcę wam wchodzić w życie i decyzje, ale to chyba nie najlepszy pomysł. – skwitował Harry, spoglądając na mnie. Chyba zauważył, że nie czuję się najlepiej i postanowił mnie wyręczyć. –Rozumiem, że chcecie dobrze, lecz nie uważam to za dobry pomysł. Wiesz, że za każdym razem będzie nam to wtedy przypominać naszą Katy. Wszystko powróci, a wiesz że udało nam się już jakoś wyjść na prostą. – wytłumaczył. Blondynka skinęła głową i wzięła wdech.
-Przepraszam. Może i rzeczywiście nie przemyśleliśmy tego. – westchnęła, spoglądając na swojego męża. –W takim razie musimy rozpatrzeć Patty i Anne. Mama z pewnością by się ucieszyła, gdyby jej wnuczka dostała takie samo imię jak ona.
-To dobry pomysł. – stwierdziłam z uśmiechem. Gemma spojrzała na mnie i odwzajemniła go, po czym ułożyła dłoń na mojej i ścisnęła ją w geście wsparcia.
-Ciociu. – po salonie rozniósł się przeciągły głosik Darcy.
-Tak Skarbie?
-To będzie dziewczynka, tak? – spytała, wskazując na brzuch mojej szwagierki. Tak skinęła głową, na co Darcy wybiegła z salonu. Ku mojemu zaskoczeniu jej ruch powtórzył zarówno mały Louis jak i Blake.
-Gdzie oni poszli? – spytałam Harry'ego. Siedział bliżej nich, więc może coś słyszał.
-Nie wiem. – odpowiedział, ściągając brwi.
Po kilku minutach cała trójka wróciła do salonu. Stanęli obok Gemmy, a w ich dłoniach mogliśmy zobaczyć jakieś zabawki.
-Mamy prezenty dla twojej córeczki ciociu. – przemówiła Darcy. –To jedna z moich lalek. Teraz się już nią nie bawię, a Mała będzie się mogła pobawić. – stwierdziła, podając Gemmie jedną ze swoim zabawek. Skupiłam na niej swoją uwagę i dostrzegłam w niej lalkę, która do niedawna miała u mojej córki status ulubionej i najukochańszej.
-Dziękuję Kochanie. – odpowiedziała blondynka i musnęła policzek dziewczynki. Darcy zadowolona z siebie z szerokim uśmiechem pognała na kolana Zielonookiego, po czym wtuliła się w jego ciało.
-Ja też coś mam. Taki mały samochodzik. Tak na wszelki wypadek jakby był chłopczyk. – powiedział mały Louis, który dziś był trochę małomówny.
-Dziękuję. – ponownie odezwała się Gemma, przejmując zabawkę. Chłopczyk również otrzymał buziaka w policzek, po czym również dołączył do swojego taty.
-To ode mnie. Dla dzieciusia. – powiedział Blake sepleniąc, po czym wyciągnął w stronę blondynki rączkę z pluszowym króliczkiem.
-Och Skarbie. – mruknęła wyraźnie wzruszona. –Z pewnością stanie się ulubioną zabawką Maluszka. – stwierdziła i przytuliła Malucha, po czym on jak i reszta rodzeństwa otrzymał buziaka.
Blake ruszył w stronę ojca i teraz cała trójka go oblegała. Spojrzałam będąc pod wrażeniem na Louis'a, Harry'ego i Gemmę.
-Ja nie brałam w tym udziału. –zaznaczyłam od razu. –Maluchy są niesamowite. – stwierdziłam z uśmiechem.
-To takie słodkie. – westchnęła Gemma, spoglądając na nasze dzieci wtulone w Harry'ego.
-Pójdziemy na plac zabaw tato? – spytał nagle mały brunet, odsuwając się od swojego ojca. Z każdym rokiem Lou był coraz bardziej podobny do mojego męża. Z pewnością w przyszłości będzie podbijał serca wielu dziewczyn.
-Jeśli nasi goście wybiorą się z nami to czemu nie. –odpowiedział, wzruszając lekko ramionami.
-Ciociu, wujku. Pójdziemy? – spytał błagalnie chłopiec. Tommo zaśmiał się i spojrzał porozumiewawczo na Gemmę, po czym skinął twierdząco głową. –Yey! – krzyknął uradowany, po czym podniósł się z kolan Styles'a.
-W takim razie chodźmy. – westchnęłam wstając.
Zbliżało się lato, a co za tym idzie wyższe temperatury i możliwość zrzucenia z siebie płaszczy i cieplejszego obuwia. Całą siódemką udaliśmy się do holu, gdzie każdy z nas założył swoje obuwie. Ja dodatkowo wrzuciłam do torebki cienkie sweterki Darcy i Blake'a oraz bluzę Lou. Nigdy nie wiadomo kiedy zacznie wiać, bo w końcu to Londyn ze swoją kochaną pogodą.
Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się w stronę pobliskiego parku. Był bardzo popularny wśród rodzin z dziećmi, ze względu na swój bardzo dobrze wyposażony plac zabaw oraz miejsce na pikniki i grille.
Na przodzie naszego pochodu kroczył Louis, którego kurczowo za rękę trzymała Darcy i jak zwykle bajerowała swoimi wypowiedziami. Tuż za nimi w odstępie kilku kroków szedł mały Lou z ciocią, która natomiast zaczęła mu opowiadać coś o jednym z parków w Holmes Chapel, który często odwiedzała z Zielonookim, gdy byli jeszcze dziećmi. Na końcu trzymając się za ręce szliśmy ja z Harry'm. Drugie ramię mojego męża było okupowane przez Blake'a. Mam nadzieję, że w czasie zabawy zrobi się żywszy, bo zacznę myśleć, że nabiera go jakieś przeziębienie.
Po kilku minutach spaceru znaleźliśmy się w parku. Przekroczyliśmy jego wejście i teraz stąpaliśmy po brukowanej drodze. Dookoła znajdowały się liczne wysokie drzewa, krzewy i kolorowe kwiaty, które musiały zostać niedawno posadzone. W oddali dało się dostrzec fontannę, a spomiędzy drzew widać było kolorowe elementy ścianki wspinaczkowej placu zabaw.
Dojście na miejsce nie zajęło nam dużo czasu. Razem z Harry'm, Gemmą i Louis'em usiadłam przy stole piknikowym z dwoma ławeczkami, a dzieci pobiegły na plac zabaw tuż obok. Dzięki temu mogłam odpoczywać i jednocześnie mieć na nich oko. Z zamyślenia wyrwał mnie pisk mojej szwagierki. Spojrzałam na nią, a jej wzrok utkwiony był na ziemi. Przechyliłam się lekko, aby móc dojrzeć obiekt jej zachwytu i dojrzałam małego słodkiego psiaka. Był naprawdę niewielki, ale ilość i długość sierści robiła z niego spora kuleczkę. Dodatkowo niektóre kłaczki opadały na jego oczy, co dodawało jeszcze więcej słodkości.
-Jaki kochany. – mruknęłam, gdy pies zaczął merdać ogonkiem pod wpływem drapania za uchem ze strony Gemmy.
-Co byś powiedziała na psa? – usłyszałam głos Harry'ego. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam zaskoczona. –No wiesz, dzieci nauczą się co to znaczy opieka i że posiadanie zwierzęcia to wielka odpowiedzialność. – wytłumaczył, wzruszając ramionami.
-Wiesz, od jutra mamy na tydzień rybki Tom'a pod opiekę, więc już będzie jakiś początek tego. – zaśmiałam się, a brunet wraz ze mną. Zdążyłam mu już opowiedzieć o wszystkim w trakcie obiadu. -Trzeba porozmawiać z dzieciakami czy byłyby chętne.
-Jasne.
Naszą rozmowę przerwał krzyk, a po chwili płacz. Automatycznie razem z Zielonookim odwróciliśmy się w stronę placu zabaw. Początkowo niczego nie zauważyłam, jednak ostatecznie dojrzałam leżącą za ścianką wspinaczkową Darcy. Zerwałam się z ławki i szybko popędziłam w stronę placu.
-Co się stało? – spytałam szybko, kucając obok dziewczynki. Mała kuliła się na ziemi i przyciskała rączkę do kolana, a po jej policzkach spływały łzy.
-Spadłam. – powiedziała przez łzy. Szybko przytuliłam Małą do siebie i pocałowałam w główkę.
-Nie płacz Kochanie. Pokaż ranę. – wyszeptałam, układając dłoń na jej zakrytym kolanie. Dziewczynka odsunęła rączkę i szybko przeniosła ją na moją szyję, chcąc się mocniej wtulić. Byłam jednak zmuszona ją lekko odsunąć, chcąc dojrzeć ranę.
-Co się stało? – Harry podszedł do nas i przykucnął, a po prawej stronie miał pozostałą dwójkę naszych dzieci.
-Spadłam ze ścianki. – powiedziała Darcy, pociągając noskiem. Spojrzałam na jej nogę. W miejscu kolana rajstopki przesiąkły czerwoną krwią.
-Wrócimy do domku i opatrzymy kolanko, dobrze? – powiedziałam, gładząc jej główkę i całując w czoło.
-Chodź Kochanie. Wezmę cię, bo mama ma chorą rękę. – odezwał się Harry, na twarzy którego malowała się troska. Brunet przejął ode mnie Darcy i podniósł się.
Ja natomiast chwyciłam rączki Louis'a i Blake'a, po czym skierowaliśmy się w stronę siedzących przy ławce Tomlinson'ów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top