~10~
4 miesiące później
-Mamo, czy pójdziemy puścić fajerwerki? - spytała z nadzieją Darcy. -Proszę. -nie zapomniała o zwrocie grzecznościowym. -Tak bardzo proszę!
-Kochanie, ale wiesz, że muszę się oszczędzać. Za tydzień mam termin porodu. Chyba nie chcesz, żeby coś mi się stało?- zmarszczyłam brwi i kucnęłam przed dziewczynką. Bardzo bolała mnie myśl, że nie mogę uszczęśliwić mojego dziecka w taki sposób jaki chce, ale w każdej chwili mogłam urodzić. -Może jeszcze tata z tobą pójdzie, zanim wyjdzie na imprezę.-dałam jej iskierkę nadziei.
Dzisiaj Sylwester. Nie ukrywam, że bardzo lubię to święto. Ostatni dzień w roku. Dzisiejsza noc jest wyjątkowa. Za tydzień mam termin porodu i nie mogę dzisiaj w pełni funkcjonować. Harry natomiast wybiera się na imprezę sylwestrową wraz z Tommo i z Landon'em. Przez dłuższy czas odmawiał wyjścia, ale namówiłam go wraz z Gemmą. Wiem, że poród i w ogóle, ale patrząc na to, że przez całą ciążę Harry nie opuszczał mnie na krok, chciałam żeby chociaż raz się rozerwał. A dzisiejsza noc była do tego idealna.
-Oj no wiem.-jęknęła i obróciła się wokół własnej osi. -Ale tata nie ma czasu, szykuje się na zabawę. - spuściła głowę i przewróciła swoimi zielonymi oczami. -Nawet nie mamy kupionych fajerwerków. - podkreśliła.
-Nie trzeba mieć fajerwerków, żeby się dobrze bawić. Możemy obserwować fajerwerki z okna, to też świetna zabawa.-skomentowałam. -A teraz ruchy ruchy, bierz piżamę i do kąpieli. -dodałam, poganiając dziewczynkę.
-A będziemy mogli wyjść na ogród, żeby lepiej widzieć fajerwerki?-zapytała z nadzieją w oczach.
-Zobaczymy.-odparłam niepewnie.-Dobra, ja robię przekąski na Sylwestra, a ty idź się kąpać. Wiesz, że nie lubię dwa razy powtarzać.-skwitowałam.
Darcy tylko mruknęła coś pod nosem i zniknęła mi z pola widzenia. Ja przeszłam do kuchni i stanęłam przed blatem kuchennym.
-Louis!-wykrzyknęłam imię mojego syna. -Chodź, pomożesz mi. - dodałam, ściszając tonację o pół tonu.
Nie minęło dziesięć sekund, a obok mnie zjawił się Lou. Był już wykąpany, a na sobie miał czerwoną piżamę w auta.
-Tak, mamo?- zapytał grzecznie, a następnie odgarnął z czoła bujne loczki.
-Chciałam, żebyś pomógł mi w przygotowywaniu przekąsek sylwestrowych. - wyjaśniłam i sięgnęłam po deskę do krojenia. - Ja pokroję czekoladę, a ty wyciągnij z lodówki mleko.-wyznaczyłam zadania i zabrałam się za swoją robotę.
Z szafki na słodycze wyciągnęłam tabliczkę mlecznej czekolady, a ze stojaka na noże chwyciłam odpowiednie narzędzie. Pokroiłam słodycz w drobne kosteczki, a następnie przesypałam do miski i odłożyłam w głąb blatu. Lou, który przyniósł mleko, dostał ode mnie jeszcze jedno zadanie.
-A teraz proszę cię, wyjmij jeszcze mąkę, cukier puder i proszek do pieczenia. - wymieniłam po kolei wszystkie składniki które były mi potrzebne. Rezolutny Louis wywiązał się z powierzonego zadania i po chwili wszystkie składniki były na blacie. -Dziękuję synku. -podziękowałam i posłałam mu szeroki uśmiech.
-A jakie przekąski będą? - zaciekawiony zadał mi pytanie.
-Będą ciasteczka z czekoladą, cukierki, chrupki i żelki. - na moje słowa chłopcu zaświeciły się oczy. Nawet wiem czemu. Przecież on tak bardzo kocha żelki.
-Już nie mogę się doczekać.-skomentował, na co wybuchnęłam śmiechem. Następnie opuścił pomieszczenie i zniknął w korytarzu.
*****
-Pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń. Jestem dostępny przez całą noc. Uważaj na siebie i nie przemęczaj się. Nie wykonuj ciężkich prac. -słyszę ten monolog codziennie.
-Tak, tak. Wiem. -przewróciłam oczami, ale kąciki moich ust podniosły się. -Pan Styles zawsze udziela wykładu swojej żonie. -oboje parsknęliśmy. -Leć już, bo się spóźnisz. Kocham Cię.-stanęłam na palcach i cmoknęłam bruneta. Pogłębialiśmy pocałunek, jednak po chwili opamiętaliśmy się.
-Też cię kocham. Was kocham. -mówiąc to, musnął kciukiem mój uwydatniony brzuch. -Jeszcze tylko tydzień i będziemy w komplecie. -skwitował.
Następnie poczochrał moje włosy i opuścił dom. Przez czynność Harry'ego musiałam poprawić sobie fryzurę. Kiedy ogarnęłam się, wróciłam do salonu. Bliźniaki siedziały na kanapie i oglądały bajkę, od czasu do czasu jedząc sylwestrowe przekąski. Blake biegał wesoło po całym salonie, w ręku trzymając swój zabawkowy wóz strażacki.
-Hey, dzieciaki.-przywitałam się i usiadłam obok Darcy. Dziewczynka miała na sobie swoją piżamę - strój jednorożca, w którym wyglądała ślicznie.
-Cześć mamusiu.-odparli zgodnie. Odwrócili głowy i spojrzeli na mnie. -Jak się czujesz? Tata kazał nam cię pilnować. - słowa Darcy spowodowały, że głęboko westchnęłam.
-Czuję się dobrze. Nie jestem jakimś dzieckiem szczególnej troski, nie musicie się mnie pytać o samopoczucie tak często. -podkreśliłam stanowczo. -Ale miło, że się o mnie martwicie, kochani jesteście. -dodałam i objęłam ramieniem bliźniaki.
-Mamo?-zapytała przeciągle dziewczynka i wtuliła się we mnie. -A jak nazwiemy tego bobasa?
-Nie wiem. -odparłam szczerze. -Ale zawsze możemy wybrać jakieś imię, mamy jeszcze tydzień czasu. - podkreśliłam.
-Mnie na przykład podoba się Amy.-zaproponował Lou i lekko się zarumienił.
-Tylko dlatego, że Amy ze szkoły jest twoją dziewczyną!-wykrzyknęła Darcy i skrzyżowała ręce na piersi. -A poza tym Amy to brzydkie imię! O wiele bardziej podoba mi się Mia. - przedstawiła swoją propozycję.
-Amy jest ładniejsze! A Mia brzmi głupio!-tym razem Louis wyraził swoje niezadowolenie.
Bliźniaki przekrzykiwały się tak jeszcze przez dobry czas, dopóki nie wkroczyłam do akcji.
-Hey, ale co to za kłótnia? Obydwa imiona są ładne, więc proszę, nie przekrzykujcie się. Po pierwsze, żeby podjąć jakąkolwiek decyzję, potrzebny jest tata. Jeżeli zdecydowalibyśmy się sami na jakieś imię, tacie zrobiłoby się przykro. Po drugie, Lou, od kiedy ty masz dziewczynę?-zdziwiłam się niezmiernie.
-Od dwóch miesięcy...-przyznał, na co ja zrobiłam wielkie oczy. -Ale traktujemy się jak przyjaciele, więc nie chciałem ci mówić mamo. Bałem się, że mnie wyśmiejesz...-chłopiec zasmucił się.
-No co ty? Ja sama kiedy byłam w twoim wieku miałam chłopaka. -wspomniałam "coś" z mojego dzieciństwa. Chłopiec jeszcze bardziej się zawstydził, ale ja doskonale go rozumiałam. -Wiecie co? To może pój...-zaczęłam, jednak nie dokończyłam.Złapał mnie okropny skurcz. Później kolejny, i kolejny. Oblał mnie pot.
-Mamo, czy na pewno dobrze się czujesz?-dziewczynka nabrała podejrzeń.
-Wcześniej dobrze się czułam, ale teraz troszkę złapały mnie skurcze...-wycedziłam przez zęby, zwijając się z bólu. -Ała! -jęknęłam.
Ból nie ustawał, więc byłam zmuszona się położyć. Zaraz, chwila, moment! Poczułam, że moje getry zrobiły się mokre! Dlaczego teraz?!
-Pomocy!-krzyknęłam, zwijając się z bólu.
Byłam cała czerwona na twarzy, z resztą się nie dziwię. Nie mogłam znieść bólu. Lou wybuchnął płaczem, a Blake widząc poczynania brata zrobił to samo. Tylko Darcy zachowała zimną krew.
-Lecę po pomoc mamusiu! Nie pozwolę żeby coś stało się naszej siostrzyczce!
Mój oddech przyśpieszył, a fakt, że nie ma ze mną osoby dorosłej, sprawiał, że jeszcze bardziej się denerwowałam. Ból przeszywał każdą część mojego ciała. Głęboko oddychałam, czekając na pomoc. Po chwili usłyszałam głos.
-Proszę oddychać! Nic się nie dzieje! Zaraz będzie po wszystkim! - skądś kojarzyłam osobę, która krzyczała. Nagle obok kanapy pojawiła się nasza sąsiadka - Madison. Raz czy dwa odbiło mi się o uszy, że jest dyplomowaną pielęgniarką. -Pani córka przybiegła do mojego domu i opowiedziała co się stało. Nie możemy czekać z porodem.-zaczęła wyraźnie zestresowana kobieta.
Spojrzałam przez okno. Najpierw niebieski, później zielony, a na końcu złoty. Trzy fajerwerki natychmiast rozświetliły niebo. Darcy złapała braci za ręce i udali się na górę. Zapewne dlatego, że nie mieli ochoty oglądać tych scen.
-Dobrze, niech pani odbiera ten poród, bo ból jest nie do zniesienia!-pisnęłam, coraz bardziej się pocąc.
Kobieta przystąpiła do działania. Oparła kolana na kanapie i zsunęła moje getry. Trochę niekomfortowo się czułam, ale chciałam jak najszybciej to zakończyć. Kiedy pozbyła się również dołu mojej bielizny, zaczęła odliczać.
-Trzy, dwa, jeden. Przyj!-krzyknęła głośno, a ja wysiliłam się jak najbardziej mogłam. -Dawaj, jeszcze trochę! Pot spływał po całym moim ciele, ale wysiłek był tego wart.
Godzinę później
-Widać główkę! - ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła.- Przyj! Mocniej!
Powoli opadałam z sił.
-Jest!-krzyknęła kobieta, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. -Dziewczynka!
Po całym salonie rozniósł się płacz. Płacz naszej córeczki.
-Może podać mi pani mój telefon? -poprosiłam.
Madison ostrożnie podała mi niemowlaka, którego ułożyłam na piersi. Była taka słodka, a jej zaciśnięte pięści błądziły po mojej klatce piersiowej. Kobieta podeszła do mnie i wręczyła mi mój telefon. Następnie przejęła dziewczynkę i oznajmiła: -Idę odciąć pępowinę i doprowadzić małą do ładu. A pani niech odpoczywa i koniecznie powiadomi męża. Zadzwonię również po pogotowie.
Po chwili zostałam sama w pomieszczeniu. Odblokowałam telefon i weszłam w kontakty. Wybrałam numer do Harry'ego. Trochę bałam się tej rozmowy. Po dwóch sygnałach usłyszałam bardzo znajomy mi głos.
-Lily? Wszystko dobrze? Dlaczego dzwonisz?-Styles zasypywał mnie pytaniami.
-Harry, ja urodziłam. Poród odebrała nasza sąsiadka, dyplomowana pielęgniarka. W naszym domu. Zaraz powinno przyjechać pogotowie i zabiorą nas do szpitala. Ale nie martw się, wszystko jest dobrze.
Harry nic nie odpowiedział, tylko od razu się rozłączył. Czyżby jak najszybciej chciał spotkać się ze mną i zobaczyć swoją córkę? Czy może jednak na odwrót?
***************************
Chyba 3/4 czytelniczek nawet nie przewidywało takiego scenariusza.
Julia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top