~29~

Z mokrymi policzkami siedziałam na miejscu pasażera w samochodzie. Harry jechał jak najszybciej było to możliwe. Gdy byliśmy niedaleko przedszkola okazało się, że cała ulica jest zamknięta. Brunet zaparkował na krawężniku przed jakąś kamienicą, po czym oboje wysiedliśmy z samochodu. W pośpiechu zostawiłam torebkę w pojeździe. Razem z mężem ruszyliśmy szybko w stronę przedszkola. Dotarcie do budynku niezwykle utrudniali nam przechodni, który z pewnością zainteresowani wypadkiem próbowali załapać się na jak najlepsze miejsca.

Zielonooki był w dużo lepszej sytuacji ode mnie. Był wyższy przez co nikt nie ignorował go w tłumie i schodził mu z drogi, czego nie można powiedzieć o mnie. Ostatecznie okazało się, że brunet skończył kilkanaście metrów przede mną. Harry odwrócił się w moją stronę, a na jego policzkach dostrzegłam spływające łzy. Ignorując obelgi ludzi skierowane w moją stronę przedarłam się przez tłum do męża i chwyciłam jego ciepłą dłoń. Teraz oboje biegliśmy chodnikiem. Po wejściu na odpowiednią ulicę doznałam szoku, a moja klatka piersiowa zaczęła niemile boleć. W oddali stało kilka wozów straży pożarnej, karetki i policja. Gaszono palący się budynek o kolorowym tynku. Zewsząd słychać było płacz i wrzaski dzieci. Lou i Darcy. Złapałam Harry'ego za ramię i zacisnęłam dłoń na jego kurtce. Brunet szybko spojrzał na mnie i podtrzymał moje ciało. Podprowadził mnie do stojącej niedaleko ławki i posadził.

-Nie ruszaj się stąd. Idę się dowiedzieć czegoś. Tylko błagam... - mówił patrząc mi głęboko w oczy. Jego dłoń dotknęła mojego mokrego policzka, a kciuk starł kilka łez. –Nie zgrywaj bohaterki i zostań tutaj. W razie najgorszego.... Nie mogę cię stracić. – wyszeptał łamiącym się głosem, a spod jego przymkniętych powiek wypłynęły łzy. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć usta Harry'ego spoczęły na krótko na moich, a następnie postać Styles'a zniknęła w oddali. Nie chciałam zawieść mężczyzny, więc grzecznie siedziałam na ławce. Z resztą, chyba nie byłabym w stanie tam iść. To co się wydarzyło, to za wiele dla mnie. Za dużo jak na tak krótki czas.

Każda kolejna minuta zdawała się być godziną czekania. Harry nie wracał, a krzyki nasiliły się. Przede mną przebiegło kilku zapłakanych rodziców. Szybko jednak wracali tą samą drogą ze swoimi pociechami w ramionach. A mojego męża i bliźniaków jak nie było tak nie ma.

Dwie ofiary śmiertelne. Błagam, niech to nie będą moje dzieci. Moje serce zakołatało, a po ciele rozniósł się nieprzyjemny ból. Drżącą dłoń położyłam na piersi licząc, że uda mi się jakoś uspokoić. Nic jednak nie zapowiadało żadnej zmiany.

-Lily! – w oddali usłyszałam donośny męski krzyk. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Tom'a. Biegł w moją stronę ubrany w elegancki, bordowy garnitur. Wyglądał jakby wybiegł z ważnego spotkania. Szybciej niż myślałam znalazł się przede mną i objął moje drżące ciało. Wtuliłam się w mężczyznę, a gdy jego silne ramiona objęły mnie, nie mogłam powstrzymać głośnego płaczu.

-Spokojnie, ciiii. – Tom wyszeptał czule, muskając ustami moją głowę.

-Skąd się tutaj wziąłeś? – spytałam odsuwając się, aby móc spojrzeć mu w oczy.

-W telewizji mówili, że w przedszkolu był wybuch i są ofiary. Bałem się, że coś stało się bliźniakom. Wybiegłem z wydawnictwa i przyjechałem tutaj najszybciej jak się dało. Co z dziećmi? Wiesz już coś? – spytał błądząc wzrokiem po mojej twarzy. Spuściłam głowę i pokręciłam przecząco.

-Harry poszedł się czegoś dowiedzieć. Byłam strasznie roztrzęsiona, więc kazał mi tu zostać i się nie ruszać. Od dawna już nie wraca, boję się o niego. – wyszeptałam zakrywając twarz dłońmi.

-Hej, hej, hej. – Tom chwycił swoimi dłońmi moje i odciągnął je od mojej twarzy. –Musimy być dobrej myśli. Harry za chwilę wróci i wszystkiego się dowiemy. – wyszeptał gładząc kciukiem moje ręce.

-Tak, trzeba być dobrej myśli. – świadomość tego co stało się kilkanaście metrów ode mnie w żadnym stopniu nie ułatwiała mi optymistycznego myślenia.

-Usiądźmy. – Hiddleston pociągnął mnie w stronę ławki i posadził, po czym zajął miejsce tuż obok. Aby dodać mi otuchy chwycił moją dłoń i ścisnął ją. Starałam się nie patrzeć w miejsce katastrofy. Wystarczały mi już płacze i krzyki, które i tak już znacznie ucichły. Nagle do moich uszu dotarł znajomy głosik.

-Mamo! – spoglądnęłam w stronę skąd dochodził głos. Darcy i Louis biegli w moją stronę, a za nimi szedł uśmiechnięty Harry. Zerwałam się z ławki i ruszyłam w ich stronę. Będąc blisko dzieci kucnęłam i rozłożyłam ramiona, w które wpadły Maluchy.

-Nic wam nie jest. – wyszeptałam zanosząc się płaczem. Przyciągnęłam do siebie jak najmocniej bliźnięta i każde ucałowałam w głowę. –Boli was coś?

-Tam było strasznie. – wyszeptał Lou odsuwając się lekko ode mnie.

-Było bardzo gorąco. Ale nic nam nie jest. Wyszliśmy z przedszkola jako pierwsi z panią Duncan. – dodała moja córeczka.

-Ale Darcy ma coś na ręce. Pokaż mamie. – chłopiec nalegał, przez co dziewczynka odsunęła rękaw swetra. Na jej drobnej ręce znajdował się biały bandaż. Przerażona bałam się dotknąć materiału, w obawie o to, że mogę sprawić ból dziecku.

-Co się stało? – spytałam przeskakując wzrokiem z syna na córkę.

-Mała otarła się o jakąś metalową szafkę. Była bardzo rozgrzana od ognia, przez co trochę się poparzyła. Ale to nic poważnego. – najpierw usłyszałam głos Harry'ego, a potem zobaczyłam jego sylwetkę tuż przede mną. Pocałowałam Darcy w czoło i zakryłam bandaż swetrem. –Dlatego tak długo nas nie było. – wyszeptał.

-Wujek Tom! – Louis krzyknął, gdy w oczy rzucił mu się mój przyjaciel. Brunet wyrwał się z mojego uścisku i pobiegł do Hiddleston'a. Mężczyzna przytulił dziecko i połaskotał po brzuchu.

-Co on tutaj robi? – spytał ostro Harry, gdy podniosłam się do pionu. Darcy była chyba jeszcze przerażona pożarem, gdyż wtuliła się w moją nogę i nie chciała odejść. Ułożyłam dłoń na jej główce, chcąc zaznaczyć, że jestem z nią i jest już bezpieczna.

-W telewizji mówili o pożarze. Przyjechał, bo bał się o dzieci. – Harry prychnął pod nosem, zakładając ramiona na piersi. –Zachowuj się, on nie chce źle ani dla nas, ani dla bliźniaków.

-Wszystko w porządku? – głos Tom'a przerwał naszą rozmowę.

-Tak. – odpowiedziałam szybko.

-Nie. – dodał chwilę później Harry, mordując wzrokiem mojego przyjaciela. Tom spojrzał na Styles'a zdzwiony. – Nie powinieneś tutaj być. – wysyczał.

-Dlaczego niby? – brunet oburzył się i przyjął wojenną postawę.

-Dlatego, że nie jesteś dla nas kimś bliskim, tym bardziej dla dzieci.

-To nasz wujek! – krzyknęła szybko Darcy, a jej brat przytaknął na jej słowa.

-Tom jest moim przyjacielem i jak widać przeszkadza tylko tobie. – powiedziałam ostro. Co znowu wstąpiło w Harry'ego?

-Możecie usiąść na tamtej ławce? – Tom skierował bliźnięta na oddalone od nas siedzisko. –Słuchaj Harry – zwrócił się do mojego męża. –Nie chcę odebrać ci rodziny. Lily jest moją przyjaciółką, a wasze dzieci są przemiłe. Jesteście w Londynie najbliższymi mi osobami i mimo, że znamy się krótko czuję się przy was jak w domu. Zrozum to, nie chcę dla was źle. Tym bardziej dla ciebie. Nie chcę mieć w tobie wroga. Proszę zażegnajmy nasze złe relacje i zacznijmy od nowa. – Tom po swoim monologu wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego. Styles spojrzał nieufnie najpierw na dłoń mężczyzny, a później w jego oczy.

-Niech ci będzie. Robię to dla Lily i dzieci. – mój mąż uścisnął dłoń Tom'a, na którego twarzy widniał szeroki uśmiech. Zadowolona z takiego obrotu sprawy wspięłam się na palce i oparłam o ramię Styles'a.

-Nie będziesz tego żałował. – wyszeptałam, po czym musnęłam delikatnie płatek jego ucha, co wywołało lekko uśmiech u mężczyzny. –Harry, a co z tymi ofiarami śmiertelnymi. Kto to? – spytałam przypominając sobie niezbyt miły fakt całej historii.

-Jedną z nich jest pewien chłopiec z domu dziecka, podobno zatrzasnął się w toalecie i nie mógł wyjść. A drugą jest jedna z opiekunek najstarszych dzieci. Wyprowadziła swoją grupę z przedszkola, jednak zapomniała zabrać niezbędnego dziennika. Wróciła, a paląca się szafa przewróciła się, tym samym odcinając jej możliwość wyjścia na zewnątrz. – nie wiedziałam co powiedzieć. W jednej chwili atmosfera zmieniła się z radosnej w smutną i ponurą.

-Chodźmy na obiad. Bliźniaki chyba są głodne, a lepiej żeby dłużej tutaj nie siedziały jeśli wszystko z nimi w porządku. – przerwał nam Tom, wskazując na dzieci, których oczka utkwione były w zbiorowisku przy ich przedszkolu.

*****

Może to dziwne, że po tym wszystkim poszliśmy od tak na obiad, ale było to chyba dobrym pomysłem. Maluchy przestały interesować się pożarem. Być może dzięki temu nie będą męczyć ich koszmary. Ja również musiałam odetchnąć. Czuję, że z każdym dniem przybywa coraz więcej sytuacji, które mnie przytłaczają. Niedawno wróciliśmy z krótkiego urlopu, ale wcale nie czuję się wypoczęta. Wręcz przeciwnie, jestem jeszcze bardziej zmęczona.

-A co się stało z Cynthią? Złapali ją? – spytałam Harry'ego, gdy bliźnięta odciągnęły Tom'a do kącika zabaw. Brunet odłożył sztućce na talerz i spojrzał na mnie.

-Udało im się złapać Cynthię. Z tego co powiedział mi policjant, po znacznej łapówce, była bardzo agresywna. Zbadał ją lekarz i od razu wypisał skierowanie na badania pod kątem zaburzeń psychicznych. Być może zamkną ją w ośrodku. A co do tej rozprawy o prawa rodzicielskie to już może zapomnieć. – Harry zrobił sobie przerwę w mówieniu, aby wziąć łyk kawy. – Nie wracałem tak długo, ponieważ składałem jeszcze zeznania, które mogą pogłębić wyrok Cynthii. Nie chciałem cię w to mieszać, z resztą według policji moje zeznania i tak wiele zdziałają. – dłoń mojego męża chwyciła moją drobną i splotła nasze palce. –Jesteśmy od niej wolni Skarbie. Jesteśmy wolni. – wyszeptał rozbawiony. Spojrzałam na nasze palce, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Uwolniliśmy się od niej.

I niczego, ani nikogo nie straciliśmy.

*********

A teraz pani Cynthii dziękujemy, może pani odejść w spokoju ....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top