~12~

Czując przypływającą złość odłożyłam telefon na stolik i usiadłam na sofie, zakrywając twarz dłońmi. Teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać musiała się pojawić ta suka. Wzięłam kilka głębokich wdechów i udałam się do łazienki, chcąc poprawić swój wygląd. Zgodnie ze słowami Liam'a, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi spodziewałam się za nimi Niall'a. Pewnym krokiem podeszłam do nich i pociągnęłam za klamkę.

-Cześć Lily. – Horan przywitał się wesoło. Gdy nie zobaczyłam przy nim bliźniaków zaniepokoiłam się.

-Hej. Gdzie są dzieciaki? –spytałam rozglądając się.

-Były tak zmęczone, że oboje zasnęli w samochodzie. – zaśmiał się, a ja odetchnęłam z ulgą. Razem z Horan'em podeszliśmy do jego samochodu, gdzie na tylnych siedzeniach spali Lou i Darcy oparci o siebie. Otworzyłam drzwi z zamiarem zabrania córeczki, lecz przeszkodził mi w tym Niall.

-Wezmę ich oboje. Nie możesz się przemęczać. – powiedział szybko i jako pierwszą zabrał Darcy. Zaprowadziłam bruneta do sypialni brunetki, gdzie położył ją na łóżku. Gdy zaczęłam przebierać dziewczynkę w luźniejsze ubrania, Niall poszedł po Louis'a. Po przebraniu synka okryłam go kocem i po cichu wyszłam z pokoju.

-Dziękuję ci, że ich przywiozłeś. Nie wiem co bym zrobiła gdyby nie ty. – uśmiechnęłam się w stronę Niall'a.

-Nie ma za co Lily. A Harry powinien dostać porządny opieprz. – warknął.

-Czekam aż tylko wróci do domu. – zaśmiałam się i pożegnałam z mężczyzną. Westchnęłam i wróciłam do salonu. Blake leżał spokojnie w kołysce jak zwykle wpatrując się w karuzelę. Pogładziłam policzek chłopca i usiadłam na sofie. Oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam oczy. To wszystko jest takie popieprzone. Z myślą o Maluchach udałam się do kuchni przygotować coś na obiad. Postawiłam na klasyk czyli spaghetti. Bliźniaki je uwielbiają, więc z pewnością zjedzą wszystko. W trakcie gotowania usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.

-Jestem już. – krzyknął Harry w korytarzu. W jednej chwili za sprawą jego głosu zrobiło mi się niedobrze. Brunet jak zwykle wszedł do kuchni w swoim czarnym garniturze i śnieżnobiałej koszuli. Przyglądnęłam się mu próbując wypatrzeć coś co mogłaby pozostawić Cynthia.

Mężczyzna podszedł do mnie od tyłu i wtulił się w moje plecy.

-Jak ci minął dzień Kochanie? – spytał pochylając się nade mną. Jego usta musnęły mój policzek. Oparłam się delikatnie o jego tors i powąchałam. Nie było czuć damskich perfum.

-Dobrze. A powiedz mi, gdzie jest Louis i Darcy? – spytałam spokojnie. Harry automatycznie się spiął, a jego usta opuściła wiązanka przekleństw.

-Przepraszam Lily. Miałem dzisiaj tyle na głowie. Zapomniałem. – Cynthia ważniejsza od własnych dzieci. Rób tak dalej, a będzie z tobą źle. Harry szybkim krokiem ruszył w stronę holu.

-Uspokój się. Niall je przywiózł. – powiedziałam odrywając się od krojenia pomidorów. Dla bezpieczeństwa odłożyłam nóż na blat.

-Muszę mu podziękować. Przepraszam jeszcze raz Skarbie, miałem dzisiaj tą konferencję, przeciągnęła się. Sama rozumiesz. – bardzo dobrze rozumiem.

-I jak na konferencji? Co z tymi hotelami? – spytałam. Harry wyraźnie się spiął.

-Wiesz. – zaczął pocierając dłonią kark. – Niestety nie udało się, ale nie będę się poddawał. Umówię się na kolejne spotkanie. – dodał i usiadł przede mną. Postanowiłam zmienić temat, aby go nie męczyć w tej chwili. Później sobie porozmawiamy i to bardzo poważnie. Gdy przygotowałam danie położyłam je na stole i udałam się obudzić bliźnięta. W pierwszej chwili żadne z nich nie chciało wstać, jednak gdy wspomniałam o spaghetti oboje się ożywili i po chwili siedzieli już w kuchni. Korzystając z chwili spokoju poszłam nakarmić Blake'a. Następnie wykonałam kilka ćwiczeń zaleconych przez rehabilitantkę. Następnie odłożyłam Małego do kołyski i wróciłam do kuchni. Darcy i Lou zniknęli, a Harry wkładał naczynia do zmywarki.

-Gdzie Maluchy? –spytałam nalewając sobie do szklanki soku.

-Poszły rysować do Darcy. – mruknął Harry. Usiadłam najzwyczajniej w świecie przy stole i zaczęłam wpatrywać się w szklankę.

-Musimy porozmawiać. – odezwałam się nagle, zwracając tym uwagę bruneta.

-Przebiorę się i przyjdę. – rzucił wyraźnie zdenerwowany i zniknął na korytarzu. Przygotuj się na poważną rozmowę mój drogi. Harry wrócił po chwili ubrany w czarne dresy i białą koszulkę. Usiadł naprzeciwko mnie i ułożył splecione dłonie na blacie. –Więc o czym chciałaś porozmawiać?

-Harry, ja nie jestem głupia i nie żartuj sobie ze mnie. Wiem, że nie miałeś dzisiaj żadnej konferencji. Była u ciebie Cynthia. Okłamałeś mnie. – powiedziałam próbując być spokojna. Czułam jednak, że długo tak nie wytrzymam.

-Lily... - zaczął nerwowo przełykając ślinę.

-Błagam cię tylko, bądź ze mną szczery. – przerwałam mu rzucając jednocześnie piorunujące spojrzenie.

-Okey, Cynthia była u mnie. I co z tego? – odezwał się z wyrzutem.

-To, że nie powiedziałeś mi o tym, a z premedytacją mnie okłamałeś. – odpowiedziałam nerwowo.

-I co w związku z tym? Nie muszę ci się spowiadać z tego co robię. – warknął prostując się na krześle.

-Do cholery jasnej. Harry. Ogarnij się i pomyśl. Kto wie co byłoby z naszymi dziećmi, gdyby nie odebrał ich Niall. On, całkowicie obcy człowiek dla Darcy i Louis'a wypełnia twoje obowiązki. I tu nie chodzi o robotę papierkową, a o opiekę nad dziećmi! – krzyknęłam. – Wczoraj wieczorem krzyczałeś na Darcy. A dlaczego? Bo rozmowa prawdopodobnie z Cynthią była ważniejsza od własnego dziecka. – powiedziałam czując, że łzy pojawią się lada chwila.

-Cynthia potrzebuje pomocy. Jest w trudnej sytuacji. – bronił się, na co prychnęłam.

-A twoje dzieci nie potrzebują już miłości ojca?! Co ty sobie myślisz! – krzyknęłam.

-Przestań się rzucać Lily, bo nic wielkiego się nie stało. Nie jestem twoim niewolnikiem i mogę robić co chcę.

-Ale jesteś moim mężem i przyrzekałeś mi szczerość. – odwarknęłam, czując spływające po policzkach łzy. Brunet wbił wzrok w blat stołu. –Mówiłeś, że będziemy rozmawiać z Cynthią wspólnie. Nie bądź egoistą Harry, bo daleko z tym nie dojdziesz.

-Umówiłem Cynthię na spotkanie z moim przyjacielem, najlepszym prawnikiem w całej Anglii. Mieszka w Portsmouth i będę musiał tam z nią jechać.

-Chyba sobie żartujesz. – odpowiedziałam prychając. –Cynthia ma pięć lat i nie potrafi pojechać tam sama? Nie osłabiaj mnie człowieku.

-Nie żartuję sobie. Jestem śmiertelnie poważny. – odpowiedział ze stoickim spokojem. Czując, że lada chwila zrobię coś bardzo złego wstałam chcąc opuścić kuchnię.

-Zastanów się nad tym co robisz, bo możesz ostro za to zapłacić. W każdej chwili mogę zabrać dzieci i wynieść się stąd. Mam wiele osób, które z chęcią mi pomogą. A, i dzisiaj śpisz na kanapie. – rzuciłam w jego stronę na koniec. Zbliżając się do drzwi łazienki na parterze usłyszałam dzwonek do drzwi. Jeszcze mi tu gości brakowało.

Zdenerwowana podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Przed domem stała Anne we własnej osobie, a bok niej walizka. Czując napływającą, złość szybkim krokiem wróciłam do kuchni. Harry kucał na ziemi i zbierał kawałki szkła.

-Widzę, że dzień przyjazdu twojej matki też potrafiłeś ukryć. – powiedziałam z jadem w głosie. I wcale tego nie żałowałam. 

*************

Komentujcie ;D

Nie mogę się doczekać Waszych opinii 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top