Rozdział 7
* Pov Hank *
Po tej akcji, zacząłem klnąc na siebie za to że pozwoliłem im uciec. Nawet nie miałem jak wziąć oddziałów.
Zdenerwowany tym wszystkim, kazałem dla Pisiceli znaleźć kogoś kto jeszcze nie śpi, chociaż wiedziałem że nikt nie śpi o 20. Sam natomiast wyszedłem z samochodu i zaczalem przyglądać się usterce opony. I znowu pieniądze pójdą w auto.
W pewnym momencie podszedł do mnie jakimś dziwnym cudem Grzesiek. Byłem poniekąd zdziwiony że akurat się tak złożyło lecz z drugiej strony nie był mi teraz potrzebny.
- Przebita? - zapytał
- Nie widzisz że tak - odparłem zdenerwowany
- Czemu jesteś dla mnie wiecznie nie miły - rzekł
- Akurat ciebie spodziewałem się tutaj jako ostatniego do pomocy - odrzekłem - No kurwa! - krzyknąłem i kopnąłem w oponę
- E,e spokojnie - poklepał mnie po ramieniu - Nie masz zapasowego koła?
- W tym problem że nie - oznajmiłem - Pisicela dzwoni po lawetę, i zaraz.. Z reszta, po co ja ci to mówię - skapnąłem się - Idź lepiej i mnie nie denerwuj
- Nie to nie, a mogłem was podwieźć - zaproponował - Nara - odwrocil się i zaczął iść w stronę jakiegoś parkingu
Popatrzyłem wzrokiem na zdenerwowanego Pisicele w aucie, a później na odchodzącego Gregory'ego. Zastanawowiłem się chwilę i mogłem stwierdzić że to co zrobię, będzie najgorszą decyzja w tym momencie.
- Stój! - krzyknąłem
- Tak? - zapytał
- No dobra, pojedziemy z tobą - odparłem bezradnie
- To pakujcie się, stoję na parkingu obok tego nowego sklepu z ubraniami - rzekł
Otworzyłem drzwi od miejscy kierowcy i powiedziałem dla kolegi że jedziemy z Monthaną. Momentalnie zrobił dziwny wytrzesz oczu, lecz po chwili na jego twarzy zrobił się denerwujący mnie uśmieszek.
- Co cieszysz mordę? - zapytałem poważnie - Ehh nieważne - przewróciłem oczami - Dzwoniłeś po lawetę
- Ta, będzie za jakieś 5 minut, więc ktoś musi tu zostać i będę to ja - odrzekł - Ty jedź, bo to tobie szef kazał mieć dzisiaj nocke - stwierdził - Przyjde z buta po sprawie.
- Dobra, niech ci będzie - odrzekłem - Pa - zamknalem drzwiczki i udałem się prosto do pojazdu Gregory'ego
Już przy jego pojeździe miałem ochotę sam iść na komende aby nie musieć patrzeć na niego kilka minut. Wsiadłem na miejsce pasażera i nawet nic nie mówiąc, zacząłem gapić się w okno.
Po jakiś 6 minutach dostałem wiadomość od Pisiceli.
Od Pisicela:
Ty, słuchaj z tym autem to jak coś to biorę że ja jestem właścicielem. A no i.. bede musiał trochę dłużej zostać aby coś tam wypełnić. Nie będzie problemu żebyś miał dzisiaj nocke z Grześkiem?
Chciałem ukatrupić przyjaciela własnymi rękami. Nie dość że bierze moje auto na swoje, to jeszcze zostawia mnie na dyżur z tym debilem, wiedząc że go nienawidzę. Teraz to mnie naprawdę wkurwił.
Mineło kolejne minuty, a Monthana już zaczął swoje wykłady na jakiś temat. Siedziałem cicho i nic nie mówiłem, ba, nawet nie chciałem się do niego odzywać. Nagle zacząłem zastanawiać się gdzie my w ogóle jedziemy. Znałem to miasto w małym palcu i mogłem stwierdzić że nie jedziemy w stronę komendy. Popatrzyłem się na niego ze złowrogim spojrzeniem. Cały czas patrzyl się przed siebie. W końcu zacząłem rozmowę.
- Nie tak jedziesz - stwierdziłem - Miałeś w prawo skręcić nie w lewo
- Dzisiaj nie masz dyżuru w pracy - oznajmił
- Przecież jeszcze niedawno szef do mnie dzwonił, chociaż rzadko to robi - odparłem - Powiedział abym przyjechał, bo jeden z funkcjonariuszy jest chory i..
- Wszystko ustawiłem - przerwał mi
- No tego nie po tobie nie spodziewałem, czekaj, czyli ten pościg też - stwierdziłem
- To akurat był czysty przypadek - oznajmił
- Jedziemy pod mój blok - powiedziałem stanowczo - Nie mam zamiaru z tobą spędzać cza...
- Cicho patrz - pokazał mi palcem na lotnisko, gdzie była jakaś impreza
- Co kombinujesz? - zapytałem
- Ja? Nic - odparł - Musisz trochę wyluzować od pracy, więc postanowiłem cię zabrać tutaj
- Od kiedy ty się mna martwisz - zadałem
- Źle to określiłeś - stwierdził i zaparkował na jakimś wolnym miejscu - Wysiadka - powiedział, po czym sam wyszedł z pojazdu
Gdy tylko otworzyłem drzwiczki usłyszałem strasznie głośna muzykę. Aż uszy pękają. Z niezadowoleniem, bo wiedzialem że Grzesiek nie da mi spokoju, udałem się za nim. Przeszliśmy przez sporą ilość ludzi. Natrafiliśmy na stoisko z drinkami. Nie sądziłem że picie przez jutrzejszą praca jest słuszne, a wolałem nie ryzykować, lecz Monthana oczywiście zawsze przekonywał mnie i tym razem też mu się udało.
* Pov Ewrin *
Zaparkowaliśmy na jakimś dziwnym, ciemnym osiedlu. Obaj wysiedliśmy i zacząłem iść za San'em. Weszliśmy do jakiegoś zrujnowanego już budynku, który wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Porozbijane szyby, obdarte meble.. krew. Tak jakby ktoś tutaj mordował ludzi. Podoba mi się już to miejsce.
Rozglądając sie dookoła, zauważyłem przed sobą drabinę. Chłopak był już na górze. Byłem bardzo ciekaw jak tak szybko udało mu się wejść. Ja również to zrobiłem i okazało się że byliśmy na dachu tego budynku. Lecz nie byliśmy sami. Znajdował się tam również Dia z szampanem w ręce.
- No wreszcie, ile można na was czekać!? - krzyknął
- Gonił nas radiowóz policyjny - oznajmił San - Zwialismy mu, dzięki Erwinowi. Strzelił im w oponę
- Gratki - powiedział Dia w moją stronę
- Dzięki - odparłem
- No, a teraz świętujemy nowego członka naszego gangu - stwierdził Garscon
- Zaraz, co? - zapytałem - Naprawdę mnie? Typa, którego ty - pokazałem na Die - chciałeś przejechać, a ty - spojrzałem się na San'a - uważałeś za pracownika fast-food'ów
- Spodobałeś mi się - rzekł - Znaczy, nie w tym sensie, tylko że twoje umiejętności konwersacji mnie zaskakują oraz, jak określił San.. strzelania - wyjaśnił - To już pierwszy krok do naszego gangu. Dobra koniec tego gadania, wypijmy za nowego - krzyknął i otworzył butle szampana
- Czemu nie ma innych? - zapytałem
- Nie chcieli przyjść - odparł Dia - Za twoje zdrowie - podał mi pełną szklankę napoju
Hejo, kolejny rozdzi już jest :)
Następny będzie mocarny więc czekajcie haha
Czemu dzisiaj. Otóż postanowiłam że będą te rozdziały jednak nieregularnie, bo teraz mam jakąś wenę do pisania i nie chce jej stracić :)
Błędy - przepraszam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top