Rozdział 4 //Poprawione//

* Pov Erwin *

Sky wytłumaczyła mi co nieco o obsługiwaniu kasy. Zastanawiało mnie jednak coś innego.. czemu nie wzięła innej osoby, tylko mnie. Czy jestem dla niej jakimś wyjątkowym człowiekiem, czy jako pierwszego natrafiła mnie w kontaktach. W ogóle czemu w restauracji na kasie stoi tylko jedna osoba, gdzie powinno być conajmniej 4.

Czekając na potencjalnego klienta, sprawdziłem sobie jeszcze media społecznościowe, bo i tak narazie nie było nic do roboty. Nagle wszedł jakiś mężczyzna, wyglądający trochę jak Włoch. Automatycznie wstałem z krzesła.

- Witamy w Burger Shot, co podać? - powiedziałem formułkę, która podyktowała mi Sky.

- Poproszę 5 razy Burger z frytkami

- 1600$ - odparłem - Karta czy gotówka?

- Karta - odrzekł i przyłożył plastik do czytnika - Dowidzenia - wziął swoje zamówienie i wyszedł z restauracji

Nagle z kuchni wyszła uśmiechnięta Sky. Podeszła do mnie.

- Jak tam z pierwszym klientem? - zapytała

- Zaraz skąd.. - zacząłem

- Nieważne - przerwała mi - Powiedzmy że cię słyszałam za drzwi - zaśmiała się, ale później zrobiła ponura twarz

- Co się stało? - zapytałem, mimo że nie powinienem się dopytywać, ale chuj z tym.

- Ehh, San.. To był on. Podoba mi się - odparła, siadając na krześle

- No to pogadaj z nim, proste - odrzekłem, biorąc łyk kawy

- Nie wiesz chyba jak to jest być zakochanym - stwierdziła

- Oj, byłem, byłem ale ja w porównaniu do reszty nie byłem pizdą i wyznałem swoje uczucia, lecz dopiero po lepszym zapoznaniu się z nią.. - powiedziałem - Miała na imię Eva.

- Co się stało? - zapytała - Byliście w związku?

- 2 miesiące, lecz później, prosto w twarz odpowiedziała mi żebym się odwalił od niej - rzekłem - Byłem tak zakochany, że ja prześladowałem - wyjaśniłem - Widzisz co ludzie robią pod wpływem miłości.. Dlatego więcej się nie zakocham

- Nie można sobie tak powiedzieć - odparła - To wbrew naszej woli czy się zakochamy czy nie

- Kłamstwo - zaprzeczyłem

- Uwierz że nie - powiedziała cicho

* Pov Hank *

Po krótkiej rozmowie z lekarzem, miałem już zapisane imię i nazwisko dziewczyny. Eva McCarrot. Coś mi to mówi, lecz musiałbym pogadać z moim kolega, informatykiem pracującym na komendzie.

- Mógłbym wziąć ten pocisk ze sobą do analizy broni? - zapytałem

- Dobrze, jest zabezpieczony w folie - odparł - Ma pan szczęście że tego nie wyrzuciliśmy. Proszę poczekać, na sale nie można wchodzić bez uprawnień.

Lekarz wszedł do sali, a w tym samym czasie zadzwonił mój telefon. Na ekranie pokazał mi się napis „debil" co sugerowało Gregory'ego.

- Halo? - zacząłem - Mówiłem że masz nie dzwonić

- Jestem bardzo ciekawy dlaczego jeszcze nie zablokowałeś mojego numeru - zaśmiał się

- No bo.. Nieważne - rzekłem - Co chcesz?

- Gadałem z szefem - odparł

- Już mnie wkurwiłeś, ale mów dalej - przerwałem mu

- No, więc Sonny stwierdził że sam nie dasz rady i że ja mam ci pomóc - wyjaśnił

- Dobra, ale tylko dlatego że nie chce zaczynać kłótni z szefem - oznajmiłem - Czekaj na mnie przed moim biurem

- 10-4 - odpowiedział

- Nie jesteśmy na krótkofalówce - odrzekłem

Rozłączając się, akurat przyszedł lekarz i dał mi torebeczkę foliowa z nabojem. Od razu mogłem stwierdzić że to snajperka, ale wolałem się dopytać analityka. Podziękowałem mu i wyszedłem ze szpitala, prosto do mojego radiowozu. Wsiadłem do środka, odpaliłem silnik po czym zacząłem jechać prosto na komendę.
Będąc już blisko, dostałem sygnał z krótkofalówki.

- Kod 10-13A - powiedział Xander, mój znajomy

- Gdzie? - odrazu zainterweniowalem

- Sandy - odparł

- Czemu ty tam debilu w ogóle pojechałeś! Tam zajmuje się inny komisariat - krzyknąłem

- Szef kazał, nie moja wina - powiedział - Szybko, bo zaraz mnie znajdą, nie odpuszczają - marudził - Hank proszę cię

- Dobra, zaraz będę, a gdzie dokładnie? - zapytałem

- Koło jakiś garaży tych takich wielkich - rzekł

- 10-4 - odłożyłem krótkofalówkę i zadzwoniłem z telefonu do Gregory'ego aka Debila

Wyjaśniłem mu że ma czekać przy wjeździe do Sandy. Potwierdził moje zadanie, a ja w tym czasie szybko pojechałem pomóc naszemu. Popatrzyłem do schowka czy mam broń. Miałem jeden pistolet, z 30 nabojami. Powinno wystarczyć.

Zaparkowałem przy parkingu koło znaku z napisem miasta. Niecierpliwiłem się, bo bałem się o kolegę, który siedział gdzieś z rannym. Nagle usłyszałem sygnały radiowozu. Z samochodu wysiadł  Monthana. Przekazałem mu folie i powiedziałem aby dał to do analizy, bo ja muszę coś załatwić.

- Pomogę ci - odparł nagle - We dwóch odbijemy ich z tarapatów

- Nie - zaprzeczyłem - Jedź na komendę - odrzekłem, po czym wsiadłem do swojego pojazdu i wyjechałem z parkingu.

Podczas jazdy, na bocznych lusterkach zauważyłem że za mną jedzie ten dzban. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do niego.

- Mówiłem byś nie jechał tam ze mna! - wrzasnąłem - Jak zgubisz ten nabój to połamie ci nogi

- Mam go w schowku, nic mu nie będzie - odparł - Jaki jest plan?

- Serio nie odpuścisz? - zapytałem

- Nie mam takiego zamiaru - oznajmił - Chyba nie muszę ci przypominać że to też moi koledzy

- Czekają przy garażach, są tam również kilkoro napastników - westchnąłem

- Weźmy wsparcie - rzekł - Z tutejszej komendy

- Poradzimy sobie sami - wyjaśniłem - Musimy być jednak ostrożni. Ty strzelasz, dopiero jak oni zaczną - oznajmiłem - To najlepszy pomysł, a ja biorę rannego do radiowozu i wiozę go szpitala. Drugim się zajmiesz

- Spoko - potwierdził

* Pov Erwin *

Zostały mi jeszcze niecałe dwie godziny pracy. Przyjąłem dosyć sporo zamówień jak na pierwszy dzień. Coś mi się wydaje że zostanę dłużej jako kasjer, puki nie zbuduje swojego gangu.
Siedząc na krześle w oczekiwaniu na kolejnego chętnego skosztowania w Burger Shot, podeszła do mnie Sky.

- Okazało się że zamykamy wcześniej - odparła - Dziękuje że mi pomogłeś - wyjęła z szuflady ścierkę - Możesz już iść

- Może.. Pomogę ci posprzątać - podałem pomysł

- A chcesz? - zaśmiała się - Mężczyźni nie lubią sprzątać

- Skąd taka myśl? - zapytałem biorąc drugą szmatkę

- Tak zazwyczaj jest - odrzekła

- Bredzisz.. Powiem ci że tak naprawdę każdy facet lubi sprzątać, tylko jest takim leniem że mu się nie chce - oznajmiłem - Taka już nasza natura

- Haha, dobre - rzekła - Powycieraj blat, a ja ogarnę podłogę - wyjaśniła i poszła gdzieś na zaplecze

Sprawdziłem godzinie na telefonie. Była już 16.32. Za godzinę będzie po mnie Dia i zabierze mnie na jakieś spotkanie. Jestem bardzo ciekawy, jak zareagują inni na to, że ich kumpel przywozi jakiegoś obcego typa.

* Pov Hank *

Zaparkowałem gdzieś dalej od garaży, aby nie było podejrzeń. Razem z debilem podkradliśmy się do ściany jakiegoś budynku i zacząłem wyglądać za niej.  Widziałem funkcjonariuszów jak i 6 napastników, rozkładających się. Oni to naprawdę musza być idiotami że nie widza policjantów, schowanych pod za wysoko wystającym krawężnikiem. Koło gangu zobaczyłem radiowóz policyjny.
Dałem sygnał dla Grześka, abyśmy szybko podeszli do nich puki nie patrzą. O dziwo, udało nam się bez żadnego problemu. Najwidoczniej tamci byli ślepi. Wziąłem rannego na ręce, przypomniałem Monthanie co ma robić i sam udałem się w stronę mojego pojazdu. Na moje nieszczęście musiał zauważyć mnie jeden typ, który zaczął do mnie strzelać. Schowałem się za budynkiem, położyłem funkcjonariusza i również wyjąłem broń. Strzeliłem kilka razy, dzięki czemu udało mi się unieruchomić dwóch bandytów.
Po chwili byłem już w radiowozie z niejakim Henrym McOwiec. Włączyłem sygnały i zacząłem jechać w stronę miasta, do szpitala.

- 10-1 - krzyknąłem do krótkofalówki

- 100 do 110 co się stało? - zapytał szef

- Kod 10-78 na Sandy, kilku kryminalistów, koło dużych garaży, dwójka policjantów tam jest lecz nie dadzą rady. Jestem w drodze do szpitala - powiedziałem dokładnie

- 10-4 - odparł - Wysyłam informacje do jednostek Sandy

Hejo

Już kolejny rozdział :D
Next jak ładnie poprosicie haha

Bay :*

Błędy - Przepraszam

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top