Część 16 - Historia nigdy się nie kończy
Jest kolejny rozdział! Pisany w bólach i mękach X.x Przez pewien czas nie miałam weny, później doszła nauka na egzaminy, wyjazd służbowy i totalny brak czasu. Ale w kilka dni się uwinęłam i jest oto kolejna część przygód Arielki, która da Wam odpowiedź na pewne pytanie związane z Zackiem i przyprawi Was o chęć mordu mnie XD Dużo się dzieje, a będzie się działo jeszcze więcej. Zapraszam do czytania i komentowania ;D Fajnie by było wiedzieć, czy podobają się Wam dalsze losy Arielki :*
_______________________________________________________________
Powrót do domu był ciężki. Zack dzwonił do mnie cały czas, a ja po prostu nie odbierałem. Nie czułem wielkiej potrzeby rozmowy z nim. Szczególnie z nim... No ale w końcu zlitowałem się, odebrałem telefon i umówiliśmy się na spotkanie wieczorem u mnie w domu. Jednak jedna kwestia bardzo mnie ciekawiła. Głos Zacka drżał przy rozmowie, był strasznie niepewny i zdenerwowany. Nie pamiętałem u niego podobnego zachowania. To było... dziwne. Tak, to raczej dobre określenie.
Trochę poczekałem na Zacka, ale gdy tylko go zobaczyłem, nieco się przestraszyłem. Chłopak był blady jak ściana, ręce trzęsły mu się, kiedy rozwiązywał buty i myślałem, że się przewróci, idąc do salonu. Jego stan bardzo mnie zaniepokoił, ale postanowiłem na razie to przemilczeć i czekać, aż sam mi cokolwiek powie. Doskonale było widać, że te myśli gryzą go od środka, ale on sam nie chciał nic powiedzieć. Siedział obok mnie na kanapie i wpatrywał się w mój tatuaż w milczeniu. Ta sytuacja coraz bardziej mnie denerwowała, ale w końcu brunet postanowił zacząć mówić.
- Ariel, ja... ja chciałbym, żebyś mnie w końcu wysłuchał... - zaczął niepewnie, zaciskając dłonie na kubku z sokiem malinowym, który mu podałem chwilę wcześniej.
- Ja ci w ogóle nie przerywam. To ty milczysz. - wytknąłem dość wrednie, na co chłopak uśmiechnął się krzywo.
- To nie czas na żarty... - mruknął cicho i upił łyk soku, unikając jak ognia kontaktu wzrokowego ze mną. Trochę mnie to wkurzało, ale wiedziałem, że oznacza to dość poważną rozmowę. Nie miałem na to ochoty, bo wiedziałem, że chodzi o to wytłumaczenie jego zachowania, ale chyba czas mu dać szansę po ponad roku. Dlatego wziąłem głęboki oddech i odstawiłem na stolik szklankę z sokiem.
- Dobra, mów. Ale streść to do piętnastu zdań. - nakazałem, wwiercając się wzrokiem w niego.
Minęła dość długa chwila, nim Zack zaczął cokolwiek mówić (chyba nawet przestał oddychać wtedy).
- Bo ja... Ariel, ja wtedy nie wiedziałem co robić. To było tak nagłe. Nikomu nie mogłem powiedzieć i byłem zagubiony! - zaczął nawijać jak najęty, a ja nie rozumiałem ani słowa z tego bełkotu.
- Hej, hej! Wrzuć na luz! - przerwałem mu - Weź może, no wiesz, tak od początku mi zacznij tłumaczyć, a nie od dupy strony... Nic nie rozumiem.
I znowu cisza. Próbował zebrać jakoś myśli, wbijając wzrok w stolik, który nie chciał mu nijak pomóc w tym, jakby na złość. Nie pozostało mi nic innego. Musiałem czekać, aż albo sam się namyśli, albo uzyska wskazówkę od mebla, niestety ten na złość nic nie mówił.
- Ariel, ja... Bo ja wtedy okłamałem cię. - wyznał cicho po chwili, przysuwając się bliżej mnie - To nie tak, że cię nie kochałem. Kochałem. Bardzo...
- Więc... w czym był cały problem? - dopytywałem zniecierpliwiony, chcąc w końcu poznać prawdę. Ale Zack znów zamilkł, unikając mojego wzroku, jednak w końcu się przełamał.
- Bo... bo zostałem zmuszony. - wyznał nagle, podnosząc na mnie wzrok - Przez pewną dziewczynę. Nie miałem wyboru... Była córką faceta, który był szefem mojego ojca. Groziła, że jeżeli nie będę z nią, mój ojciec straci pracę. A tego bardzo nie chciałem. Kazała mi cię tak potraktować, co było dla mnie okropne! Ale jednak nie chciałem, by ojciec stracił robotę. Ariel, przepraszam za to... Naprawdę przepraszam.
Zatkało mnie totalnie, kiedy słuchałem tego, co miał do powiedzenia. Nie spodziewałem się czegoś... czegoś tak głupiego. Przez jakąś dziewczynę potraktował mnie jak najgorsze zło na świecie! Przez nią chciałem przez tak długi czas odejść z tego świata... Przecież to jakiś żart musi być!
- Że co? - dopytałem, mając nadzieję, że to okaże się być beznadziejnym dowcipem.
Nastała znów cisza, powodując niewyobrażalny ból w moim sercu, przez który nie mogłem powstrzymać łez.
- Ariel, przepraszam...
- Myślisz, że zwykłe przeprosiny wystarczą? Zjebałeś mi kilka lat życia! Chciałem się zabić przez ciebie! I ty myślisz, że ci wybaczę?! - wydarłem się na niego wściekły, nie kontrolując słonych kropel, które spływały po mojej twarzy. To trafiło w moje serce niczym płonąca strzała. Zraniło od środka. Rozerwało duszę. Opadłem w jego ramiona, krztusząc się własnymi łzami...
- Przepraszam... - szeptał mi do ucha cały czas, mocno obejmując mnie ramionami i za nic w świecie nie chciał puścić. Z jednej strony cieszyłem się, że jest tu obok, ale z drugiej miałem ochotę go walnąć i odejść do kogoś zupełnie innego... Do kogoś, kto pozostawił w moim sercu ogromną pustkę, którą mogłem tylko próbować jakoś zapełnić.
Jak nasze spotkanie się zakończyło? Trochę beznadziejnie, jak dla mnie, bo w łóżku. A dlaczego? Bo postanowiłem dać Zackowi jeszcze jedną szansę... Skoro nie ma Nathaniela, może mi ktoś inny potowarzyszyć. By chociaż spróbować zatkać tą wielką dziurę w sercu... Mimo, że chcę by to był "on", a nie "ktokolwiek", strach przed samotnością zmusił mnie nieco do ponownego związku z Zackiem, który był niezwykle szczęśliwy przez moją decyzję. Jego serce się radowało, moje pękało. No, takie już życie... Jednym jest fajnie, a drugim już nie. Moje życie to jedna wielka porażka. Nie chcę być sam. Już nie chcę... Wystarczy mi samotności jak na jeden żywot. A skoro Zack się cieszy, to może i ja odczuję jakąkolwiek cząstkę radości, którą czułem przy spotkaniach z Nathanem... Nie, nie zapomnę o nim tak łatwo. Nie po tych słowach, jakie skierował do mnie.
Wpatrywałem się w tatuaż, przypominając sobie wszystkie cudowne chwile z Nathanem, jednak Zack wyrwał mnie z tego stanu, całując mnie w policzek, kiedy leżeliśmy w łóżku po dość wyczerpującej zabawie.
- Wróci. - powiedział cicho, obejmując mnie ramieniem - Kocha, to wróci. Jeszcze zobaczysz go przed swoim domem z bukietem róż i pierścionkiem zaręczynowym.
- Chciałbym w to wierzyć... - mruknąłem niechętnie, po prostu wtulając się w niego. W głębi zranionego serca błagałem, by jego słowa stały się prawdą jak najszybciej. Tak bardzo tęskniłem, ale wiedziałem, że on... nie wróci tak szybko, jakbym chciał... Odszedł, zostawiając mnie z rozerwanym sercem i duszą... A ja leżałem w ramionach kochanka, próbując w myślach jakkolwiek poskładać moje plany. Plany na niedaleką przyszłość, które wiązałem bardzo mocno z Nathanielem... Bo jednak myślałem, że będę dla niego ważny na tyle, by zdecydował zostać tu ze mną.
"Oczywiste jest, że wszystkie piękne rzeczy przepełniające ten świat mają drugie dno."
Czas mijał mi z Zackiem w miarę dobrze, jednak to nie było to samo, co z Nathanem... Myślałem o nim cały czas. Dzień w dzień... Nie mogłem zapomnieć o tak ważnej dla mnie osobie. Niestety raniłem tym Zacka i nasz związek rozpadł się miesiąc przed zakończeniem szkoły. Ale mimo takiego zakończenia, był w tym duży pozytyw. Jego uczucia do mnie zmalały i kilka dni po uroczystym zakończeniu nauki w liceum, Zack przedstawił mi swojego nowego wybranka... Alexa! Na początku nie wierzyłem w to, jednak z czasem okazało się, że pasują do siebie idealnie.
Wewnętrzny spokój Zacka oraz nadpobudliwość Alexa łączyły się w jedno. Literackie Yin Yang. Kłócili się dość często, ale najpóźniej po godzinie byli już cali w skowronkach w swoich ramionach. Byli dla siebie stworzeni i cieszył mnie fakt, że są ze sobą szczęśliwi.
A ja? Ja zostałem sam. Raz w tygodniu odwiedzali mnie rodzice, dość często wychodziłem gdzieś z zakochanymi gołąbeczkami, ale... wracałem do domu, w którym nikt na mnie nie czekał. Obiad jadłem w samotności, siadałem wieczorem na pustej kanapie, kładłem się samotnie do łóżka... i moje myśli krążyły nad tą jedną osobą, która była gdzieś daleko, poza moim zasięgiem.
Tęsknota dobijała mnie niesamowicie i w końcu postanowiłem zająć czymś mój umysł, żebym nie zrobił czegoś głupiego znów. Dość długo zastanawiałem się, co będzie dla mnie odpowiednie, a mój wybór padł nareszcie na studia i jeszcze tego samego roku zacząłem studiować psychologię. Chciałem w czymś wykorzystać moje doświadczenia z życia, a to był strzał w dziesiątkę. Postawiłem sobie ważny cel - pomaganie ludziom takim, jak ja. Wiem jak ciężkim problemem jest samookaleczanie, brak samoakceptacji oraz myśli samobójcze, dlatego czułem się na tych studiach jak ryba w wodzie.
Bardzo szybko zostałem jednym z najlepszych studentów na roku. A nawet nie zakuwałem tak, jak inni. Ja po prostu mogłem lepiej zrozumieć pewne rzeczy, bo sam przez to przechodziłem i pamiętałem co siedziało w moim umyśle w tamtych chwilach. Mogłem to przeanalizować i wyciągać odpowiednie wnioski, nie szukając tak daleko. To był mój wielki plus i bez problemu ukończyłem studia. Na dodatek z wyróżnieniem.
Czułem, że osiągnąłem to, co chciałem, ale najbardziej na świecie pragnąłem podzielić się moim szczęściem z Nathanielem, który został w moim sercu. Przez cały okres moich studiów nie miałem nikogo. Odmawiałem pięknym kobietom i przystojnym mężczyznom, zajmując mój umysł oraz serce tym czerwonowłosym debilem, który przewrócił moje życie do góry dnem. Przeżyłem kilka lat w samotności, myśląc z każdym dniem intensywniej o tym, jak odnaleźć moją miłość w wielkim świecie. Nie miałem pojęcia gdzie się udać, od czego w ogóle zacząć. Nic. Kompletna pustka.
Wariowałem do końca studiów, aż nie dostałem wyśmienitej propozycji pracy. Byłem naprawdę dobry w tym, co robiłem, przez co odezwał się do mnie dyrektor szpitala, który specjalizował się w tym, że miał samą elitę w swych murach, która... jeździła po całym kraju! Zgodziłem się od razu, nie patrząc nawet na inne oferty. Nie interesowały mnie pieniądze. I tak je miałem. Najważniejsze było to, że mogłem jakoś zacząć szukać tej jakże ważnej dla mnie osoby. Warto było się starać, bo to otworzyło mi drogę do szybkiego znalezienia Nathana.
Myślałem tylko o nim. Starałem się pracować dzień w dzień na sto procent, żeby pokazać mu, jak bardzo się zmieniłem. Miałem gorsze dni, ale zawsze po nich potrafiłem się podnieść. Specjalnie dla niego. Nie znałem już słowa "poddać się". Walka do końca zamiast odpuszczania, zwycięstwa zamiast porażek.
Kiedy nadszedł dzień mojego pierwszego wyjazdu, cieszyłem się jak małe dziecko na wyjazd do wesołego miasteczka. Szybka podróż do nowego miasta, perfekcyjne odwalona robota i czas wolny, który spędziłem na spacerowaniu po mieście, by zacząć szukać Nathaniela. Przez pierwsze dwa miesiące był to super cel, który z czasem stał się rutyną. Droga, praca, poszukiwania, droga, dom. Już nie myślałem o tym, by iść go szukać. Po prostu szedłem szukać bez zastanowienia. Prawie każdego dnia wypatrywałem czerwonej czupryny na horyzoncie. Wiedziałem, że to przesada, ale... nie chciałem inaczej. To dodawało mi sił i sprawiało, że uśmiechałem się częściej, bo chciałem powitać Nathana pewnego dnia uśmiechem, a nie smutkiem. Aby zobaczył, że nie ma już tego zdołowanego Ariela.
~~
- No nie pierdol, że znowu leziesz na miasto... - burknął wysoki szatyn, siedząc za biurkiem i spojrzał na mnie znad okularów - Nie znudziło ci się jeszcze?
Czasem jego uszczypliwe komentarze doprowadzały mnie do nerwicy, ale taki już był. Wysoki, dwudziestosześcioletni mężczyzna o brązowych włosach, które sięgały mu umięśnionych ramion, swoją uszczypliwością i lenistwem wywoływał u mnie chęć mordu. Uwielbiał mnie denerwować na każdym kroku i doprowadzać do szału.
- Rany, Eve daj mi spokój. To moje życie! - trzepnąłem go w głowę dokumentami, które miałem jeszcze podpisać, po czym usiadłem na krawędzi biurka, wzdychając głośno.
Evan był moim jedynym przyjacielem w pracy. Poznaliśmy się kilka dni po moim pierwszym wyjeździe. Od jakiegoś czasu jeździmy wszędzie razem, dzieląc się wieloma obowiązkami i tym samym ułatwiając sobie pracę. Oczywiście dostajemy za to mniej pieniędzy, bo wypłaty dzielone są na dwie części, ale kasa nie była dla nas tak ważna, jak dobra zabawa i świetnie wykonana praca w krótszym czasie. Dodatkowo miałem towarzystwo i mogłem mu się zwierzyć ze wszystkich problemów. Znał dobrze mnie, a ja jego. Po dwóch latach znaliśmy się na wylot. Nie było dla nas tematów tabu. Mogłem mu mówić o wszystkim. Wiedział doskonale dlaczego ta praca jest dla mnie tak ważna. Było to dla niego nieco dziwne, ale akceptował mnie, był moim przyjacielem i pomagał mi. Był moim oparciem.
- Wiesz, bo... - zaczął po chwili, odkładając na bok teczkę - Od jakiegoś czasu dręczy mnie jedno pytanie...
- Wal śmiało. - mruknąłem cicho i rzuciłem mu pod nos dokumenty, na które nie umiałem już patrzeć.
- Co zrobisz, kiedy go spotkasz?
I zapadła cisza. Beznadziejna cisza, której nie lubiłem strasznie. Ale jego pytanie dało mi wiele do myślenia. Bo w końcu szukam go, ale nie wiem co bym zrobił, gdybym rzeczywiście go znalazł! Ten jeden mały, ale jakże istotny szczegół, umknął gdzieś mojemu idealnemu planowi.
- Dobrze wiesz, że od waszego... pożegnania? - dopytał, nie wiedząc jakiego słowa użyć, ale przytaknąłem mu tylko, by kontynuował - No, minęło już... czekaj, liczę... Kurna, to już prawie 8 lat! Zmieniłeś się, Ariel. On też mógł... Może ułożył sobie z kimś życie. Nie wiesz, jaka jest jego sytuacja i jeżeli go znajdziesz, to wejdziesz mu z butami w życie. Ja wiem dobrze, że kochasz go bardzo, ale pomyśl logicznie. Minęło 8 lat, obaj jesteście już dorośli. 8 długich lat. Na pewno nie jest sam. W końcu mówiłeś, że wyjechał z dziewczyną...
- Wychodzę. - przerwałem mu, biorąc swój telefon i po prosu wyszedłem z biura, mając dosyć rozmowy.
Zachowałem się jak zwykły cham, prostak. Nie umiałem dopuścić do siebie myśli, że Nathaniel kogoś ma. Ja wstrzymywałem się tyle lat. Tylko dla niego! Moje serce krwawiło na samą myśl, że ułożył sobie z kimś innym życie. To było głupie zachowanie, zważając na fakt, że minęło tyle czasu. 8 lat - na pewno ma kogoś, kogo pokochał. Kogoś o wiele lepszego ode mnie. Kogoś, z kim chciałby spędzić całe swoje życie.
Wyszedłem z domku szybkim krokiem i skierowałem się w stronę centrum miasta, chcąc po prostu się przejść i ochłonąć jakoś. Emocje we mnie buzowały, a nie chciałem wyżyć się na Evanie. Kłótnia z nim była ostatnią rzeczą, jaką chciałem, szczególnie tutaj, na drugim końcu kraju, gdzie byliśmy od tygodnia. I to całkowicie sami w wielkim domku, który został nam użyczony na czas naszego pobytu tak daleko i długo od domu. Czekały nas dwa miesiące w obcym mieście i ciężka praca... Razem nie wydawało się to trudne, ale osobno...
Samotny spacer był o wiele lepszym rozwiązaniem, niż brnięcie w bezsensowną kłótnię. Postanowiłem przejść się przez park. Było to jedyne w miarę ciche miejsce, gdzie można było odpocząć. Stojące w cieniach drzew ławki, na których siedziały zakochane pary i jakieś staruszki, nie były umieszczone blisko siebie, ale też niezbyt daleko. Wielkie drzewa, dające błogi cień w upalne dni posadzone dość gęsto. Rządki przeróżnych kwiatów, których nazw nie znałem. Na trawnikach bawiące się wesoło psy różnych ras. Przechodząca w oddali postać o czerwonych jak ogień włosach...
Stanąłem jak wryty, nie mogąc oderwać wzroku od czerwonych kosmyków, które widziałem między konarami drzew, jakieś dwieście metrów ode mnie.
Ale musiałem szybko działać, bo mój czerwony punkt zbliżał się do przejścia dla pieszych. Zwalniające samochody sygnalizowały mi, że mają czerwone już światło i osoba, za którą gonię od tak dawna, po prostu zniknie zaraz! Zapaliło się zielone światło. Cel oddalał się. Ruszyłem biegiem, wpadając na grupkę nastolatków, którzy próbowali mi przez to podłożyć nogi, żebym się przewrócił, ale nie dałem się, tylko biegłem w stronę przejścia, na którym zielone światło zaczęło migać, co oznaczało, że nie zdążę.
Widziałem czerwoną czuprynę po drugiej stronie.
Widziałem czerwone światło na przejściu.
Przebiegłem jak najszybciej.
Nie zauważyłem pędzącego na drugim pasie samochodu, który olał czerwone światło tak, jak ja.
Usłyszałem pisk opon.
Dla ukochanej osoby zrobię wszystko.
Nawet jeśli oznaczałoby to moją destrukcję.
Nawet jeśli dźwięki przestałyby istnieć.
Nawet jeśli zniknąłby cały obraz.
Nawet jeśli świat by się rozpadł...
Bo serce nie wybiera świata.
Ono wybiera tą jedną osobę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top