Część 8 - Niekończąca się karuzela
Wspomnienia bolą. Szczególnie po długim czasie. W głowie mam tylko te okropne słowa osoby, którą kochałem. To wszystko wypełnia mnie, rozrywa moją duszę na kawałki, nie dając spokoju. Znowu...
Znowu nie umiem powstrzymać łez. Znowu nie umiem nad sobą zapanować! Zack, zniszczyłeś mnie... Czy cieszysz się z tego...?
- Ariel, co się stało?! - wypytywał wciąż Nathaniel, klęcząc obok mnie przerażony. Nie potrafiłem mu nic powiedzieć, moje ciało trzęsło się i nie mogłem tego powstrzymać, co jeszcze bardziej go martwiło. Gdyby tylko... umiał...
- D-daj... mi... ch-chwilę... - wyłkałem z trudem, dławiąc się własnymi łzami, a Nathan westchnął cicho i usiadł przy powalonym pniu, opierając się o niego plecami i przyciągnął mnie do siebie, mocno obejmując.
- Nie spieszy nam się nigdzie... - szepnął cicho i gładził dłonią moje plecy.
Mijały minuty, słońce powoli zachodziło, a ja odzyskiwałem kontrolę nad sobą. W końcu mogłem otrzeć mokre ślady z policzków i usiąść obok niego, zbierając myśli w głowie. No bo co miałem mu powiedzieć? Że jestem ofiarą losu, która nie umie sobie poradzić w życiu? Chociaż to chyba wie...
- Przepraszam, że cię tu zabrałem... - zaczął nagle - Ja... nie wiedziałem, że tak na ciebie zadziała to miejsce!
- To nie twoja wina... Nie miałeś o tym pojęcia.
- No właśnie, nie miałem... - powtórzył, a z jego ust zniknął uśmiech, którym mnie zauroczył przy pierwszym spotkaniu.
Po chwili zacząłem mu opowiadać o sobie. Wszystko, od początku. Ale gdy zacząłem temat Zack'a... Niemiłe uczucie ogarnęło mną znów. Nath podtrzymywał mnie na duchu, uśmiechając się znowu, a ja mogłem kontynuować. Nie wiedziałem, co sobie myśli, kiedy opowiadałem mu, jak Zack potraktował mnie przed innymi uczniami ze szkoły.
- Byłem wtedy ślepo zakochany... - szepnąłem i zamilkłem już. Nikłe światło księżyca padało na nas, dzięki czemu coś widzieliśmy w ciemności, jaka nas ogarnęła.
- Więc czemu dalej o nim myślisz? - zapytał, zaciskając palce na mojej dłoni.
- Bo nie umiem o tym wszystkim zapomnieć... To boli. Myślałem, że mnie akceptuje, a tylko wykorzystał, jak każdy...
- No właśnie! To przeszłość, pomyłka. Liczy się to, co tu i teraz! Nie możesz cały czas patrzeć na to, co się stało. Nie widzisz, jak to cię niszczy? W końcu nie dasz rady, staniesz na moście i... skoczysz... A tego on chce. Twoim zadaniem jest do tego nie dopuścić! Pomogę ci, tylko obiecaj mi, że dasz z siebie wszystko i wyrzucisz tego skurwiela z pamięci! Przecież już tu nie mieszka, tylko siedzi w szkole prawniczej z internatem! - chwycił mocno mnie za szczękę i zmusił, bym spojrzał mu w oczy. Ma je takie piękne... Mogę się w nie patrzeć cały czas.
- Przysięgasz? - zapytał, gdy nie odpowiadałem dłuższą chwilę.
- Przysięgam, Nath... - przytaknąłem, a łzy spływały znów po moich policzkach.
- Ej, ej, ej! Co znowu powiedziałem nie tak?! - na jego twarzy pojawiło się zmartwienie, na co uśmiechnąłem się, wprowadzając go w jeszcze większe zakłopotanie.
To beznadziejne życie chyba może mieć jednak happy end. Brakowało mi kogoś takiego. Kogoś, kto by mnie wysłuchał, nie śmiał się z mojego imienia, nie patrzył krzywo na blizny, ani na przeszłość... Kurde, jeszcze jest Alex! On też zrozumie i... i spotkałem dwie tak cudowne osoby!
To najlepsze chwile w moim życiu.
I oby trwały jak najdłużej...
Moje myśli zaraz przerwał czerwonowłosy, pochylając się i złączając nasze usta w namiętnym pocałunku. Jedną dłonią objął mnie w pasie, a drugą wsunął w moje włosy, odchylając moją głowę. Nie mogłem mu być dłużny i przyciągnąłem go bliżej, łapiąc mocno jego pasek od spodni.
- Też mi się oddasz w tym miejscu...? - zapytał, odrywając się od moich warg.
- Ostatni raz gdzieś z tobą jadę! - warknąłem, odwracając głowę od niego, by nie ujrzał moich czerwonych policzków.
Wracaliśmy powoli na stację, żeby pojechać do domu. Byłem szczęśliwy, bo w drodze powrotnej trzymał mnie cały czas za rękę. Nigdzie nam się nie spieszyło - postanowiliśmy kolejny dzień odpuścić w szkole. Nathanowi kumple pożyczą notatki z lekcji, a ja mogę liczyć na Alexa. Kiedy czekaliśmy na pociąg, zadzwoniłem do pchełki, żeby nie martwił się. W pizzerii wymieniliśmy się we trójkę numerami telefonów i miałem masę nieodebranych połączeń od niego i wiadomości. Obiecałem, że następnym razem mu dam znać o wagarach, żeby nie tracił zmysłów.
Tak - mam przyjaciół...
Nathan odprowadził mnie pod same drzwi i pożegnał się. I mam zostać sam...? Ej, nie! Nie teraz!
- Nathaniel! - zawołałem, kiedy otwierał furtkę i szybko do niego podbiegłem. Gdy chciał coś powiedzieć, uciszyłem go własnymi ustami, od razu ciągnąc do domu. Jestem z reguły pesymistą - następnego razu może nie być. Trzeba korzystać...
- Ar... iel... Co ty... - wysapał między pocałunkami, kiedy zamykałem za nami drzwi domu i ciągnąłem go dalej, w stronę tych cholernych schodów. Nie odrywając się od siebie, weszliśmy z trudem na piętro i skierowaliśmy się do mojego pokoju, gdzie padliśmy razem na łóżko, pozbywając się swoich ubrań jak najszybciej. Przed nim nie wstydziłem się swojego ciała, bo wiedziałem, że on to rozumie. Rozumie i akceptuje. Będę się starał ograniczyć to, bo wiem, że Nath nie chce, bym się okaleczał...
- Nie rób tego więcej... - szepnął cicho, całując delikatnie moje najświeższe rany na udzie. Jego dotyk wywoływał u mnie niesamowite dreszcze, sprawiał, że wszystkie problemy stawały się niczym. Przy nim nie było czegoś takiego, jak ból...
- Dla ciebie nie zrobię... Obiecuję... - złapałem go mocno za rękę, splatając z nim palce, uniosłem się na łokciach, by móc znów go pocałować.
Później cały świat stracił dla mnie znaczenie - liczył się tylko ON...
Poranek był dla nas okrutny. Najpierw obudził nas telefon Nathana, do którego dzwonił wściekły ojciec, a później moi rodzice. Nie odbierałem, bo miałem dość ich i chciałem uniknąć kolejnej awantury. Zbyt miło spędziłem noc, by ktoś mnie teraz wytrącał z tego błogiego stanu.
Śniadanie we dwójkę i obiad - marzenie. Szkoda, że musiał wracać do domu... Przyrzekł, że będzie do mnie pisał w każdej wolnej chwili. Czy to znaczy, że coś więcej dla niego znaczę? A z resztą! Kogo to teraz obchodzi! Nie jestem sam! Ja... ja jestem szczęśliwy! Rozwaliłem się na kanapie i włączyłem sobie muzykę, chcąc odpocząć i cieszyć się z tego, co się działo.
Moje szczęście nigdy nie trwa długo. Po pół godzinie usłyszałem dzwonek do drzwi. Znowu nie zamknąłem furtki... Musiałem się zwlec z kanapy i otworzyć... moim rodzicom, którzy przyszli w towarzystwie jakiejś dziwnej kobiety. Czemu dziwnej? Czarne włosy spięte w idealny kok, delikatny makijaż, elegancki ubiór... Fuj, już jej nie cierpię.
- Czego? - zapytałem, nie siląc się nawet na uprzejmy ton, a ojciec odsunął mnie na bok i weszli do domu bez słowa. No, zaczyna się jazda...
- Ja zaraz wychodzę! Czego tu chcecie? - powtórzyłem pytanie, czym zdenerwowałem ojca jeszcze bardziej. Kurde, a dało się bardziej? Normalnie szok.
- Nigdzie nie wyjdziesz. Masz szlaban. - oznajmił mi, prowadząc kobiety do salonu. Hę? Szlaban? Jejku... To mój pierwszy szlaban w życiu!
Zrobiłem wszystkim herbaty i usiadłem na fotelu, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie. Nie obchodziło mnie już to, że siedziałem z nimi w koszulce z krótkim rękawem. Cieszyłem się, gdy matka nie mogła patrzeć na moje blizny i aż nią trzęsło. Z wielką chęcią bym jej pokazał rany na nogach, ale... mam tam kilka malinek, którymi niespecjalnie chcę się chwalić. Dzięki, Nath!
- Więc... cóż was tu sprowadza? - zapytałem uprzejmie, co brzmiało bardzo sztucznie w moich ustach.
- Ariel, wiemy, że masz problemy, o których nie chcesz mówić... - zaczął ojciec, sięgając po kubek z miętową herbatą. Ej, no serio? Sam wam to wykrzyczałem.
- Też to wiem. I co?
- Nasza przyjaciółka, Elizabeth, pracuje z trudną młodzieżą i może ci pomóc. - wtrąciła matka, nie patrząc nawet na mnie.
- Świetnie... I co? Bo dalej nie rozumiem? Ja nie chcę pomocy kogoś z zewnątrz, tylko...!
- Młodzieńcze, lepiej panuj nad emocjami. - odezwała się w końcu kobieta, wytrącając mnie prawie z równowagi.
- Panuję do perfekcji. - prychnąłem zły - Przez długi czas rodzice nie wiedzieli o moich problemach. Mam to doskonale opanowane.
Ojcem już chyba trzęsło ze złości, matka zdawała się nie słuchać mnie... No dobra, próbować można.
- Ja nie chcę z nikim obcym rozmawiać! Chciałbym, żeby w końcu rodzice się mną zainteresowali! - wytknąłem im, szukając jeszcze bardziej odpowiednich słów - Tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą!
- Więc czemu nie mówiłeś nic?! - zapytała blondynka, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Bo woleliście się zajmować Anną, kiedy chciałem o czymkolwiek porozmawiać! - krzyknąłem wściekły, podrywając się do góry - Zawsze ona była najważniejsza! Zgotowaliście mi piekło, przez... przez durne imię! Nie mam życia w szkole! Zawsze byłem sam! Nie miałem żadnych kolegów, a co dopiero prawdziwych przyjaciół!
- To się zmieni. - przerwała mi kobieta, a jej spokój mnie drażnił. Cholernie drażnił.
- Mam syna w twoim wieku, często pomaga mi z różnymi osobami. Tobie też pomoże. Będziesz miał w końcu kogoś, kto cię wysłucha i będzie wspierać.
No masz ci... Mam już przyjaciół. Nie potrzebuję nikogo innego, kto się będzie sztucznie smucił przy mnie... To zbędne, naprawdę.
- Dzisiaj wraca do domu, mieszkał w internacie daleko stąd. Zrezygnował ze szkoły prawniczej, by pomagać innym.
Co...? Z jakiej szkoły...?
- Zapraszam was na kolację dzisiaj, kochani. Ariel, poznasz go przy okazji. Zack to miły chłopak.
Co było dalej...? Nie pamiętam. Zrobiło mi się słabo, nie słyszałem, co mówili.
Zemdlałem.
___________________________
Kochani moi (jeśli ktokolwiek czyta), mam pytanie: jak Wam się podoba "Only you, my love"?
Bo nie wiem, czy mam pisać dalej, czy po prostu to usunąć...
Chcę znać Wasze zdanie na ten temat i wiedzieć, czy moja twórczość komukolwiek się podoba ;3
Będę wdzięczna za komentarze :D
No i wesołych świąt, kochani ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top