Część 14 - Dopracowany plan
Czas na kolejny rozdział :D mimo, że jest nieco krótki, wiele się wydarzy. Wiele złego. Mam nadzieję, że mnie nie udusicie za to XD nie zanudzam, miłego czytania i czekam na Wasze komentarze :*
_____________________________________________________
Wszystkie słowa stanęły mi w gardle, do oczu napłynęły łzy, zacząłem się trząść, nie wiedziałem, jak się uspokoić, a jego spokojny wzrok i postawa w ogóle nie pomagały. Kocham go, a on chce wszystko zakończyć. I to w święta... Co zrobiłem nie tak? Znudziłem mu się?
- Nath... - wyłkałem z ledwością, a gdy łza spłynęła na jego dłoń, zabrał ode mnie rękę.
- Ariel, proszę, nie utrudniaj mi tego... - poprosił, odwracając ode mnie wzrok. Patrz się na mnie, gnoju! Chciałem się zmienić dla ciebie, a ty mi robisz coś takiego.
- Czego? Zerwania? Strasznie łatwe to dla ciebie jest, skoro mówisz mi to w święta! - wydarłem się na niego wściekły, nie panując nad złością.
- Muszę wyjechać...
- I to jest powód? Wyjazd? Żartujesz sobie?
Nie mogłem uwierzyć, że głupi wyjazd jest powodem tego... tego wszystkiego. Co z tego, że ileś tam kilometrów będzie nas dzielić. Miłość może i to przezwyciężyć...
- Kocham cię, dupku. Rozumiesz to w ogóle? Ja wiem, że byłem dla ciebie tylko zabawką, ale się, kurwa, w tobie zakochałem. - powiedziałem wprost, zaciskając mocno palce na jego ręce - Pasowało mi to wszystko, bo mogłem być przy tobie! Tylko to się liczyło...
- Więc czas zmienić priorytety... - powiedział oschle, wyrywając się z mojego uścisku. Poczułem jak serce podchodzi mi pod gardło, nie mogłem powstrzymać łez. Odsunąłem się od niego, oparłem plecami o ścianę i spojrzałem na bok.
- Kocham cię... - powtórzyłem cicho po chwili, mając nadzieję, że cokolwiek do niego dotrze.
Po raz kolejny miałem nadzieję na miłość. Po raz kolejny owa nadzieja została zakopana żywcem głęboko pod ziemią. To tak strasznie bolało...
- Wybacz, Ariel, ale musisz o mnie zapomnieć. - powiedział poważnym tonem, podchodząc bliżej i objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą poczułem na swoim policzku - Dasz radę...
Kiedy patrzyłem w jego oczy, chciało mi się jeszcze bardziej płakać, ale większą ilość łez wywołało co innego. Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach ostatni pocałunek. Smutek ogarnął mnie całkowicie. Rzuciłem się czerwonowłosemu na szyję, nie mając zamiaru go puścić już nigdy. Jednak Nath po chwili oderwał się od moich warg i stanowczo mnie odsunął od siebie.
- Przepraszam, że nasza znajomość się kończy... w takich okolicznościach. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale, no wiesz... Uśmiechnij się i żyj dalej. - powiedziawszy te jeszcze bardziej dołujące słowa, odwrócił się, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, zostawiając mnie samego. Padłem na kolana, zaciskając mocno pięści, czułem jak moja twarz jest mokra od łez i nie mogłem tego powstrzymać.
- Kurwa! Kurwa! - przygryzłem wargę do krwi, powstrzymując się z trudem przed krzykiem.
Jednak w końcu uczucia wygrały - założyłem szybko zwykłe trampki i wybiegłem za Nathanielem, nie mogąc tego tak zostawić. Nie odszedł za daleko, więc szybko go dogoniłem i wtuliłem się w jego plecy. Było zimno, ale bardziej odczuwałem ból w sercu, niż temperaturę...
- Daj mi szansę... - wyłkałem z trudem, ściskając go mocniej w pasie - Zmienię się dla ciebie, zrobię co chcesz, tylko mnie nie zostawiaj! Nathan, kocham cię...
Drżało moje ciało, mój głos... Chłód muskał moje rozgrzane policzki, powodując jeszcze większe nieprzyjemne uczucie, ale jeśli to pozwoli mi go odzyskać...
Staliśmy tak dość długo. Minuty mijały powoli, Nath nic nie mówił, mnie zaczęło się robić zimno. Ale chwila ta została w końcu przerwana przez jego głos...
- Zostaw mnie... - szepnął, odpychając mnie od siebie - Muszę iść się pakować i...
- Pojadę z tobą! - przerwałem mu, łapiąc go mocno za rękę, żeby nie odszedł. Dla niego jestem w stanie zrobić wszystko. Mogę zmienić szkołę, dom... Byle tylko z nim być!
- Powiedz mi, gdzie się wyprowadzasz, a pojadę też! Znajdę sobie małe mieszkanko niedaleko ciebie, będziemy się widywać!
- Lily jedzie ze mną. - oznajmił, wbijając w moje serce jeszcze większy kawałek szkła. No tak, przecież on ją kocha, nie mnie. Z nią jest oficjalnie...
- Kocham cię... - powiedziałem ledwie słyszalnie, a czerwonowłosy westchnął tylko i poklepał mnie po ramieniu.
- Ten związek nie ma sensu. Zastanów się, Ariel, jaką byśmy mieli przyszłość? - zapytał, delikatnie się uśmiechając, co wcale nie poprawiało sytuacji.
- Kocham cię! - powtórzyłem o wiele głośniej, ale to już go zdenerwowało.
- Ale ja ciebie nie! - warknął wściekły, popychając mnie tak mocno, że wylądowałem w śniegu - Zrozum to w końcu! To była tylko... Kurwa, no chciałem się zabawić! Fajnie było, ale życie leci dalej i trzeba pewne rzeczy zmienić! Nie życzę sobie, byś za mną gdziekolwiek jechał! Z nami koniec!
- Kocham... cię... - wydusiłem z siebie, a serce... Chyba już go nie ma. Umarło.
Razem ze mną...
- Dosyć tego przedstawienia... Spadam do domu. - odwrócił się i odszedł, a ja mogłem jedynie się podnieść. Do domu wróciłem tylko po telefon. Schowałem go do kieszeni i poszedłem. Po prostu przed siebie. W głowie miałem tylko bolesne słowa Nathaniela, które z każdą chwilą coraz bardziej raniły moją, już i tak pokaleczoną, duszę. Czułem się jak najgorszy śmieć na świecie, powoli przechodząc przez kolejne uliczki, podążając w nieznanym kierunku. Powinienem się do tego przyzwyczaić, ale miałem nadzieję na to, że w końcu mi się coś uda. Mimo to, ból był coraz większy i nie zapowiadało się, by zmalał w najbliższym czasie.
Jestem taki żałosny... Wiedziałem, że Nathan i tak ją wybierze, ale nie mogłem sobie odmówić możliwości bycia z nim! Naprawdę się zakochałem, a on... potraktował mnie jak największe zło. Najbardziej bolało mnie to, że mnie odepchnął od siebie. Był to największy cios dla mnie, mojej duszy, serca... Chociaż nie. Dusza i serce już umarło. Pozostałem tylko ja... Cholera. Jestem taki naiwny. Jak mogłem liczyć na jakąkolwiek przyszłość z kimś, kto ma już ukochaną osobę. Ja tylko byłem takim dodatkiem. Mało znaczącym dodatkiem, który trafia do kosza, gdy się nim ktoś znudzi. Mnie Nathaniel wyrzucił ze swojego serca. Ale... czy miał mnie tak kiedykolwiek? Czy chciał się jedynie pobawić mną? Czuł cokolwiek? Nie dowiem się już... Na pewno nie chce mnie już widzieć, a ja nie chcę go bardziej złościć. Nie sądziłem, że nasza znajomość zakończy się w tak bolesny (jak dla mnie) sposób.
Dzięki niemu zacząłem się uśmiechać. Zacząłem się też zmieniać. I to na lepsze. Widziałem dobrą drogę. Ale nic, co jest piękne, nie trwa wiecznie... A już na pewno nie miłość.
Szedłem przez zaśnieżone ulice, czując coraz większy chłód, ale w sumie nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie liczyło się dla mnie już nic. Straciłem jakiekolwiek nadzieje na lepszy czas. Chciałem tylko... zasnąć. Zasnąć na zawsze. Cały smutek i złość kłębiły się we mnie, aż w końcu rozpłakałem się z bezsilności, padając na kolana na chodniku. Szloch wstrząsnął moim ciałem, łzy spływały po mojej twarzy, czułem krople nawet na szyi. Zimny wiatr sprawiał, że było mi jeszcze bardziej chłodno. A brak sił uniemożliwiał mi wstanie. Minęło trochę czasu, nim podniosłem się na trzęsących nogach i ruszyłem dalej, przed siebie. Ledwo czułem palce, nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa... Resztkami sił doszedłem na to miejsce, o którym marzyłem, śniłem.
Już tęsknię za Tobą...
Wyciągnąłem z kieszeni telefon, wybrałem numer do Zacka i powoli szedłem dalej. Kiedy odebrał, zrozumiałem, że zadzwoniłem w niezbyt odpowiednim momencie.
- Ariel, kur... Rodzice mnie zabiją, jak zaraz nie wrócę na kolację! - burknął zły, a mnie ciężko było powstrzymać łzy.
- Poddałem się. Po prostu się, kurwa, poddałem... - oznajmiłem, opierając się o barierkę.
- Ej, czekaj... Co? Ariel? O czym ty w ogóle mówisz? - wypytywał, wyraźnie przejęty tym, ale nie mogłem długo rozmawiać. Miałem coś ważnego do zrobienia.
- Przepraszam, Zack. Przekroczyłem granicę... - rozłączyłem się, nie przejmując się łzami, które spływały po mojej twarzy. Wypuściłem z rąk telefon, uderzył o ośnieżony chodnik, ekran pękł nieco, z trudem przeszedłem przez barierkę na moście, stając niepewnie na metalowej belce. Wzmożony wiatr targał moje ubrania oraz włosy, śnieg aż ranił podrażnioną chłodem skórę, a rzeka, która nie zamarzła tej zimy, płynęła poniżej niespokojnym nurtem.
Co za idiotyzm...
Zimno przeszkadzało mi coraz bardziej. Chłodna barierka zadawała jeszcze większy ból dłoniom. Cholera... Jestem taki słaby!
- Ariel! - z rozmyślań wyrwał mnie krzyk Zacka, który biegł w moją stronę przerażony. Pewnie nietrudno było mu mnie znaleźć. W końcu most ten był najbliżej mnie i był najwyższy. Niezbyt trudna zagadka...
- Przestań! Idioto! - dopadł do metalowych barierek i złapał mnie mocno za koszulę - Coś ty sobie ubzdurał?!
- Ja już nie chcę... - szepnąłem, wpatrując się w szybko płynącą rzekę - Zack, mam dość. Więcej nie wytrzymam. To za dużo, jak dla mnie... Wiem, że to głupi powód, ale nie chcę zrobić czegoś dziwnego Nathanielowi. Wyjeżdża i zakazał mi jechać za nim. Nie mógłbym tak... Kocham go! Kocham tak bardzo... Nie chcę już więcej cierpieć. Wystarczy mi już tego w życiu.
- Ale to nie powód! Daj spokój z tym i chodź... Jesteś cały zmarznięty, zachorujesz.
- Już jestem chory. Z miłości... - opuściłem głowę, a Zack powoli puścił moje ubranie i wyciągnął dłoń, bym go złapał.
- Chodź, Ariel... Do domu. Zrobię ci ciepłej herbaty, zjemy coś, posiedzę u ciebie i nie zostawię cię samego na noc.
Chciałbym te słowa usłyszeć od kogoś innego. By ON chciał ze mną zostać. Już na zawsze...
- Tak... Idę. - mruknąłem cicho, nie mając zamiaru spełniać jego prośby - Ale w inną stronę.
Usłyszałem jego wrzask, gdy po prostu przechyliłem się do przodu. Z desperacją w oczach sięgnął ręką, chcąc mnie złapać. Widziałem to dobrze...
Już nie ma odwrotu. Już za późno na cokolwiek.
Pozostaje tylko ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top