Megan Pines x Lizbeth Cipher
Wiem, wiem... Napisałam w opisie, że nie będzie yuri, ale nic nie poradzę, że ten pomysł ciągle chodzi mi po głowie. Jakby ktoś nie wiedział to bohaterki tego one-shota są bohaterkami moich książek z Gravity Falls. Życzę miłego czytania.
Boję się... Boję się zasypiać... Boję się, ale muszę spać. Jeśli nie będę spać to wujaszkowie z pewnością zauważą i zacznie się przesłuchanie, a ja nie chcę... Nie mam ochoty spowiadać im się z tego koszmaru... Koszmaru, który wydarzył się naprawdę... Nie zasnę... Nie chcę... Boję się...
Stoję w długim korytarzu. Mój własny mindscape... Mój? To przecież nie ja go stworzyłam tylko ONA. Wbijam wzrok w ciemność. ONA tam jest. Zbliża się, czuję to. I rzeczywiście... Po chwili przychodzi do mnie. Odrzuca swoje warkocze na plecy i przyozdabia twarz uśmiechem, a w jej oczach pojawiają się iskierki. Zupełnie jakby cieszyła ją moja obecność.
- Well, well, well. Znów się spotykamy Meg - mówi, a ja podchodzę bliżej. Czuję siłę, która mnie do niej ciągnie. Poddaję się tej sile... ONA uśmiecha się szerzej, łapie mnie za rękę i prowadzi w stronę, z której przyszła.
- Dokąd mnie prowadzisz? - pytam starając się opanować drżenie głosu, bo doskonale wiem co się zaraz stanie. Przystajemy przed ogromnym lustrem, a ONA puszcza mnie i delikatnie popycha w stronę szkła w złoto-błękitnym obramowaniu.
- Stań i patrz uważnie - mówi, a ja spełniam jej prośbę. Wpatruję się w odbicie prawie szesnastoletniej szatynki w czarnej koszuli nocnej, pod którą można dostrzec zarys naszyjnika w kształcie spadającej gwiazdy umieszczonej na szczycie sosny. Po chwili ONA pstryka palcami i odbicie w lustrze się zmienia, a ja padam na kolana. Ten koszmar, o którym staram się zapomnieć już od dwóch lat... W lustrze widzę bowiem siebie... Całą w siniakach, bliznach, ranach, krwi, łzach... Leżę skulona. ON pochyla się nade mną z psychopatycznym uśmiechem i po raz kolejny wbija mi nóż w brzuch. Zasłaniam oczy... Nie chcę tego widzieć...
- Dość... - szepczę, gdy widmo w lustrze zaczyna krzyczeć i błagać o litość. Po chwili ONA pstryka palcami i obejmuje mnie delikatnie.
- Ci... - szepcze. - Już dobrze.
- Czemu to robisz? - pytam podnosząc na nią załzawione oczy. ONA patrzy na mnie w milczeniu.
- Chcę Ci pokazać, że naszyjnik to tylko symbol... Tak naprawdę to ty sama mnie kontrolujesz. Utrzymujesz mnie w ryzach samą siłą woli, a naszyjnik nie ma tu nic do rzeczy. To traumatyczne przeżycia tak Cię wzmocniły - Słyszę jej łagodny głos. Na wzmiankę o traumatycznych przeżyciach bezwiednie dotykam dłonią niewidocznej blizny po szwach na brzuchu. ON wbijał mi w brzuch nóż, bo powiedziałam mu, że jestem w ciąży... Przez to omal się nie wykrwawiłam. To Dean, Max, Tom i Nath mnie znaleźli i zadzwonili po karetkę. Mnie uratowali, ale dziecko... No, cóż... Zadanych mi cięć było zbyt dużo i poroniłam... Od tamtej pory się boję... Boję się, że ten koszmar się powtórzy... Kiwam głową i ponownie chowam się w jej ramionach.
- To zabawne jak straszne wspomnienia napełniają nas siłą do walki, czyż nie? - pytam. ONA głaszcze mnie po głowie.
- Przepraszam - mówi nagle. - Byłam wtedy zbyt słaba by Cię obronić. Wybacz mi.
Chcę jej powiedzieć, że nie mam do niej żalu, ale ONA nagle znika. Zrywam się na równe nogi. Wszystko dokoła blednie i znika. Robi się coraz jaśniej i jaśniej...
Przecieram rękoma zaspane oczy. Jest już ranek, a ja pierwszy raz od dawna nie obudziłam się ze łzami. Dotykam naszyjnika ukrytego pod nocną koszulą i nagle przypominają mi się jej słowa.
"Naszyjnik to tylko symbol".
Uśmiecham się delikatnie i patrzę w okno, przez które wpadają promienie słoneczne. Słońce... Jest żółte jak jej warkocz i oko. Wygląda dziwnie, ale ta wyjątkowość czyni ją piękną dziewczyną.
- Dziękuję, Lizbeth - szepczę. Wiem, że ona mnie słyszy.
"To ja dziękuję Tobie" - Rozlega się w mojej głowie, a mój uśmiech się poszerza. Lizbeth wcale nie jest zła. Lizbeth się o mnie, na swój sposób, troszczy i za to będę jej zawsze wdzięczna...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top