Chora miłość
Tak, wiem... Miałam realizować zamówienia. Miałam...
No, nic...
Zainspirowane opkiem, które kiedyś czytałam.
Śpisz, kochanie. Śpisz i wyglądasz tak słodko. Twoje włosy rozrzucone po poduszce sprawiają, że chciałbym w tej chwili być tą poduszką.
Oddychasz miarowo przez lekko uchylone usta. Czasem marszczysz swój piękny nosek i wykrzywiasz idealne usteczka. Czyżby śniło Ci się coś złego? Nie martw się. Jestem tu. Nie musisz się o nic martwić...
Przytulam Cię delikatnie i leciutko całuję w czoło, a Ty po chwili otwierasz swoje piękne oczy i kierujesz na mnie swój wzrok. Przez chwilę patrzysz na mnie z niezrozumieniem odbijającym się na Twojej twarzy. Uroczo... Ziewasz, a ja zaczynam rozczesywać Ci włosy. Zrobię to za Ciebie byś nie musiała męczyć swej pięknej, delikatnej ręki.
- Zrób mi warkocza - prosisz, a ja kiwam głową i zaplatam Ci włosy. Podaję Ci ubrania i wychodzę byś mogła się przebrać. Po kilku minutach wychodzisz z pokoju. Jesteś gotowa na nowy dzień... Jesteś piękna... Jesteś idealna... Jesteś moja...
Siadasz na kanapie, a ja podaję Ci kanapki i herbatę.
- Jeszcze gorąca. Uważaj, żeby się nie poparzyć - mówię i uśmiecham się widząc zirytowanie w Twoich oczach. Jednak nic nie mówisz... Wiesz, że robię to z troski o Ciebie.
- Dzisiaj kończę zajęcia o godzinę później - odzywasz się, a ja w tym czasie wiążę Ci buty. - Mogę to zrobić sama, wiesz?!
- Nie szkodzi. Przyjadę po Ciebie - mówię i wstaję z klęczek. Biorę z wieszaka Twój płaszcz i zakładam Ci go, bo jest zimno. W końcu jest grudzień. Przewracasz dyskretnie oczami i zakładasz czapkę oraz rękawiczki, a po chwili wychodzimy.
- Dzięki - mówisz wysiadając z samochodu. Po chwili dołączasz do grupki koleżanek i wspólnie znikacie w budynku uniwersytetu.
Wzdycham cicho i wracam do domu. Będąc na miejscu zabieram się za szykowanie obiadu. Robię Twoje ulubione danie. Wiem jakich przypraw dodać i co Ci będzie smakować.
Gdy obiad jest gotowy wychodzę do pracy. Potem odbieram Cię z uczelni i wracamy do domu.
- Jak tam dzień? - pytam tylko po to, żeby usłyszeć Twój słodki głos.
- Całkiem dobrze - odpowiadasz z pełnymi ustami. Po chwili przełykasz i uśmiechasz się łagodnie. - Pyszne...
- Pyszna to jesteś Ty - mruczę cicho. Udajesz, że nie robi to na Tobie wrażenia, ale zdradzają Cię rumieńce. Uśmiecham się pod nosem.
- Co cię tak śmieszy? - pytasz.
- Fakt, że jesteś tu ze mną - odpowiadam zgodnie z prawdą, a Ty wzdychasz cicho.
- Jesteś szalony... - mruczysz.
- Jestem - potwierdzam.
- Co? - Patrzysz ze zdziwieniem jak podnoszę się z krzesła, podchodzę do Ciebie i klękam przed Tobą.
- Jestem szalony, skarbie - mruczę głaszcząc Cię po policzku. Po chwili delikatnie muskam Twoje usta. - Jestem chory z miłości do Ciebie...
Otwieram oczy wybudzając się ze wspomnienia. Dwa dni. Tyle minęło od Twojego odejścia. Dlaczego mi to zrobiłaś? Wiedziałaś, że jesteś dla mnie jak powietrze, a i tak samolubnie odeszłaś. Kochanie, przecież było nam razem dobrze. Robiłem dla Ciebie wszystko. Czesałem włosy, wiązałem buty, gotowałem, ostrzegałem, że herbata gorąca... Czy czegoś Ci brakowało? Uśmiecham się ponuro. Bez Ciebie moje życie nie ma sensu, więc po co żyć skoro Cię nie ma? Siadam na brzegu wanny i chwytam żyletkę, którą przykładam do nadgarstka.
- Jestem chory z miłości do Ciebie... - szepczę robiąc pierwsze nacięcie.
***
Witam, witam... Nie ma usprawiedliwienia dla mojego lenistwa, ale liczę, że mi przebaczycie.
Tak, Lily. Kogo ty chcesz oszukać, dziewczyno?
Jutro Wigilia, więc...
Zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt spędzonych w gronie najbliższych. Dużo prezentów pod choinką i spełnienia marzeń. Niech Boże Narodzenie będzie dla Was radosnym czasem spędzonym z rodziną i przyjaciółmi.
Yhym... Nie jestem zbyt dobra w składaniu życzeń, ale mam nadzieję, że docenicie moje starania.
Do zobaczenia!
Lily
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top