Przeznaczenie (Dean x Reader)
🍻🍻🍻
Zarezerwujcie sobie 30 minut, a przy okazji polecam naszykowanie herbatki.
🍻🍻🍻
Postanowiłam ustabilizować swoje życie odkąd dowiedziałam się, że moim ojcem jest anioł. Do dwudziestego pierwszego roku życia nikt nie próbował mi tego uświadomić, ponieważ matka nie była pewna czy zniosę to psychicznie, ale kiedy nadszedł moment, w którym poruszyłam ołówkiem za pomocą swojego umysłu, wiedziała, że musi mi o tym powiedzieć. Wtedy opowiedziała mi historię o tym, że naczynie mojego biologicznego ojca zostało opętane przez Anioła. Nie wiedziałam czy mogłam zadać jej pytanie w jaki sposób zginął, lecz sama mi to powiedziała. Jego ciało było zbyt słabe i po kilkunastu dniach jego narządy wypaliły się. Żaden patolog nie potrafił wyjaśnić przyczyny śmierci, lecz matka wiedziała, że wyśmialiby ją, gdyby powiedziała im, że wie jak zginął jej mąż.
Minęło 5 lat odkąd postanowiłam działać na własną rękę. Ostatkiem racjonalności zrobiłam licencjat i zajęłam się tym, co robił mój ojciec - łowiectwem. Lecz zanim wyjechałam został mi podarowany klucz do najbezpieczniejszego miejsca na Ziemi. Do bunkru Ludzi Pisma. Ponoć byłam ich dziedzictwem. Z początku mieszkanie w opuszczonym przed laty miejscem było straszne, ale po kilkunastu tygodniach, zadomowiłam się. Chociaż będąc jedyną osobą mieszkającą tam było niekomfortowe. Mogłabym na to narzekać, lecz czemu? Bunkier był zasilany i nie musiałam płacić za wodę, prąd czy inne potrzebne dla mieszkania media.
Głównym aspektem takiego życia nie było tylko łowiectwo, ale również zaczytywanie się w grube księgi i kroniki napisane przez tamtejszych Ludzi Pisma. A kiedy nie zajmowałam się nadnaturalnymi sprawami i stworzeniami, dorabiałam w przydrożnym barze kilka kilometrów od położenia bunkra.
Nie byłam pewna czy praca jako kelnerka będzie dobrym pomysłem, lecz z czasem i doświadczeniem, przekonałam się, że są tam zatrudnieni ludzie, z którymi można się dogadać. Leonor Spencer - barmanka, która wprowadziła mnie w życie w barze, stała się kompanem jak i godną zaufania przyjaciółką, z którą mogłam się dzielić spostrzeżeniami na temat klientów.
Nocna zmiana była najciekawszą częścią tej pracy, ponieważ w tych godzinach przychodziło mnóstwo ludzi, chcących się mocno wstawić i dzięki czemu udawało mi się zgarnąć kilka dolarów więcej. Ale tym razem moja zmiana zaczęła się nieciekawie, ponieważ od wejścia do baru zaczął doskwierać ból głowy, który z każdą minutą spędzoną w budynku nasilał się. Starałam się z nim walczyć za pomocą tabletek przeciwbólowych, lecz i one niedużo zmniejszyły doskwierającą migrenę. Z czasem dotarło do mnie czy mogło być to związane z umiejętnościami Nefilima, z których dawno nie korzystałam, więc niewiele myśląc wyszłam tylnymi drzwiami do miejsca, gdzie większość pracowników przychodziła zapalić papierosa. Stanęłam po środku niczego z zamkniętymi oczami; chwilę utrzymywałam się bez ruchu, bo nie miałam pojęcia jak użyć anielskiej siły w sposób kontrolowany. Wyobraziłam sobie pstryczek, który miałby uaktywnić łaskę i wbrew pozorom zadziałało. Napięcie zeszło, ale zamiast bólu czułam jakby ktoś naciskał na mój płat czołowy, lecz był on na tyle słaby, że mogłam w spokoju wrócić do pracy. Minęłam Marka, kucharza, będący opoką jak i doradcą dla wszystkich pracowników, ponieważ zawsze umiał podnieść na duchu.
Nieduży, czarny notesik, leżący na ubrudzonej od wylewającego się z kufli piw ladzie, chwyciłam zręcznie i podążyłam w stronę barmanki, która ledwo widocznym dla klientów gestem ręki przywołała mnie.
- Spójrz na tę trójkę przystojniaków, którzy właśnie zajęli miejsca - wskazała ich skinieniem głowy. Nawet nie patrząc na jej wyraz twarzy, domyślałam się, że uśmiechnęła się zadziornie.
- Już lecę ich obsłużyć - poprawiłam ubrudzony fartuch przewiązany na biodrach i ruszyłam przyspieszonym krokiem w ich stronę.
Przybliżając się do nich, nacisk w głowie zaczął się nasilać, ale starałam się go ignorować. Mimo że byłam hybrydą człowieka i anioła, niepotrafiącą używać świadomie swoich mocy, to i tak część tych umiejętności nie dało się po prostu wyłączyć. Między innymi wykrywania istot nadnaturalnych, co znacznie pomagało w karierze łowcy, lecz pracując w barze pierwszy raz wyczułam coś innego niż duszę człowieka. Mężczyzna w beżowym, pogniecionym płaszczu emitował inną energią niż dwóch jego znajomych.
- Skoro ja wiem, że nie jest człowiekiem, to może on również? - pomyślałam, wyciągając długopis z tylnej kieszeni spodni. - Dobry wieczór. Co podać? - rozpoczęłam wyuczoną formułką, a mężczyzna o zielonych tęczówkach przywarł do mnie wzrok.
- Dla mnie hamburgera, dla niego jakąkolwiek sałatkę, a ty Cas, co chcesz? - spojrzałam na mężczyznę w prochowcu. - Dla niego nic jak widać, póki co - ponownie utkwił we mnie wzrok, puszczając zalotnie oczko. Nie był on pierwszy w tym barze, który próbuje flirtować z kelnerką, lecz jego zielone jak jabłka tęczówki i pełne usta miały w sobie to coś, czemu nie potrafiłam się oprzeć.
Odchodząc, czułam jak mężczyzna w prochowcu uważnie śledził każdy mój krok. Nie byłam pewna jakim stworzeniem mógłby być, lecz wiedziałam, że był silniejszy niż wszystkie jakie kiedykolwiek widziałam. A gdy byłam w drodze z powrotem do trzech muszkieterów starałam się mieć pozytywną minę, w dłoni trzymając tace, na której znajdowały się dania z zamówienia.
- Dla ciebie sałatka - chwyciłam za małą miseczkę, przez którą moja dłoń lekko drgnęła; wręcz niezauważalnie. - Dla ciebie hamburger, najlepszy w tym stanie - starałam się do niego uśmiechnąć, lecz jedyne na co było mnie stać to grymas bólu, który zaczął się nasilać.
- Wszystko dobrze? - zapytał mężczyzna w dłuższych włosach.
- Tak tylko... - mimowolnie chwyciłam dłonią o skroń, próbując stłamsić w sobie nadchodzącą kolejną falę żaru. Szatyn o zielonych oczach szybko wstał, chwytając mnie za łokieć, żebym nie upadła. - Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać - oplotłam dłonią nadgarstek szatyna i pociągnęłam w dół, aby przestał mnie podtrzymywać, lecz gdy przestał to robić nadeszła kolejna fala powalającej energii, przez którą znów byłam trzymana przez mężczyznę.
- Chyba powinnaś zrobić sobie przerwę? - zagaił, na co ja pokiwałam głową i machnęłam w stronę barmanki, która wiedziała, że ten gest oznacza przerwę.
- Nigdy mi się to nie zdarzyło - wyszeptałam ledwo słyszalnie, przecierając palcami skronie, z których cały ból wyparował. - To chyba było tylko chwilowe. Bardzo przepraszam za kłopot - wzięłam tacę leżącą na stole i niechcący musnęłam kciukiem dłoń mężczyzny w prochowcu. Całą rękę przeszło przyjemne ciepło, przez co ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na niego pytająco, a on tylko przekrzywił pytająco głowę na bok. Powoli obróciłam wzrok na wciąż trzymającego mnie mężczyznę i dopiero wtedy zauważyłam, że jego dusza jest mocno uszkodzona. Jakby porozcinana i na nowo sklejona w całość. Tylko jeden typ ludzi może mieć taką duszę - ci, co powrócili z Piekła, lecz jest on pierwszą taką osobą, którą miałam okazję zobaczyć na własne oczy. Niechętnie wyrwałam się z uścisku, po czym podążyłam w stronę lady, aby odłożyć tackę.
- Skye, co się stało? - Leonor stanęła obok mnie i podparła się o, porysowany od przesuwania kufli piwa, blat.
- Nic, tylko głowa mnie boli. Pójdę się przewietrzyć - drzwiami wyjściowymi opuściłam na chwilę pomieszczenie, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
Spotkanie potężnego stworzenia, którego nie miałam szansy wcześniej widzieć, było dla mnie ciekawym wydarzeniem w życiu. Nienawidziłam w sobie tej anielskiej połowy, ponieważ przypominała mi o tym, że mój biologiczny ojciec nie żyje, a Anioł, który jest odpowiedzialny za jego śmierć i moją nadnaturalną moc, jest mi całkowicie nieznany.
- Czemu jestem taka dziwna? - przykryłam dłońmi twarz.
- Dla mnie nie jesteś dziwna - stanął o obok mnie zielonooki, opierając się marmurową ścianę. - Jestem Dean.
- Skye - jego szara koszulka miała odpięte trzy górne guziki, dzięki czemu ujrzałam kawałek tatuażu przeciw opętaniu. - Łowca.
- Zgaduję, że Ty również - uśmiechnął się chytrze. Potaknęłam twierdząco.
- Wybacz, że zadam takie pytanie przy pierwszym spotkaniu, ale czy wydostałeś się z Piekła? - jego szczęki zacisnęły się mocniej. - Wiem, że to musi być nietypowe pytanie i pewnie zastanawiasz się skąd mam takie domysły, ale czy byłeś tam?
- Czemu miałbym mówić dziewczynie, którą poznałem 15 minut temu? - zapytał, marszcząc czoło.
- Bo ta dziewczyna... - powiedziałam głośno, lecz ktoś wyszedł z baru, więc zniżyłam ton głosu. - Bo ta dziewczyna wie, że ten koleś w płaszczu jest potężny, a po drugie jestem Nefilimem - podkreśliłam wyraźnie każde słowo.
- Czemu miałbym ci uwierzyć?
- Czemu miałbyś mi nie uwierzyć?
- Dobra uwaga.
- Muszę wracać do pracy.
- Chwila, chwila - chwycił mój nadgarstek, powodując to, że zatrzymałam się na pięcie. - O której kończysz?
- A co Cię to interesuje? - zapytałam z uśmieszkiem.
- Po pierwsze jesteś Nefilimem i łowcą w jednym. A po drugie jak mogłabyś mi się oprzeć.
- A więc to tak uwodzisz dziewczyny - przewróciłam oczami. - Za godzinę.
Gdy ponownie weszłam do baru, ból zaczął doskwierać, lecz w mniejszym stopniu niż wcześniej. Przez sześćdziesiąt minut robiłam, to co należało do pracy kelnerki, ale wciąż coś nie dawało mi spokoju, a miedzy innymi wzrok trójki mężczyzn, którzy na zmianę przyglądali się moim ruchom. Z początku wydawało mi się to przerażające, lecz świadomość, że dwójka z nich to łowcy, a przyjaciel w prochowcu jest kimś potężnym, odganiała nieprzyjemne myśli.
Szybko zwinęłam fartuch w kulkę, niechlujnie wrzucając go do niedużej, metalowej szafki, z której wyciągnęłam torbę z potrzebnymi dokumentami, kluczykami i przezornie z wodą święconą, srebrnymi i miedzianymi monetami. Na ramiona zarzuciłam materiałową kurtkę i z nonszalancją weszłam do głównego pomieszczenia, gdzie siedzieli goście. Stanęłam sztywno naprzeciwko stolika łowców, a ból znów się nasilił. Prawdopodobnie przez emanująca od mężczyzny w prochowcu energię. Chociaż dziwiło mnie, że to ja odczuwałam ten ból, a wszyscy inni przechodzili obok niego obojętnie.
- Cześć, jestem Skye Watson.
- To jest mój brat, Sam Winchester. A to jest Cas.... On jest...
- Nie, jak brzmi jego pełne imię? - zapytałam, siadając obok Deana, a jednocześnie przesuwając go w stronę końca skórzanej kanapy.
- Castiel - stwierdził mężczyzna w prochowcu, nachylając się w moją stronę. - Jestem aniołem wysłanym przez Pana.
- Aniołem..? Wydaje mi się, że skądś cię znam... to przez ciebie mam tę migrenę.
- Niemożliwa jest nasza znajomość, ponieważ od dawna nie byłem na Ziemi.
- Od 27 lat? - zapytałam, starając się aby mój głos się nie zachwiał, lecz nie udało się.
- Tak - przekrzywił głowę w bok.
- Czy opętałeś ciało niejakiego Alexandra Watsona? - pokiwał twierdząco. - Po czym jego ciało wypaliło się - ponownie potaknął, przez co na moim policzku pojawiła się łza, którą starłam rękawem kurtki.
- Skye, czy to znaczy... - wtrącił Sam.
- Tak.
- Niemożliwe - wyprostował się.
- Możliwe. Jesteś aniołem i nie wyczuwasz tego, że jestem "teoretycznie" z tobą spokrewniona?
- Nie to jest niemożliwe. Odkąd tu wszedłem, wiedziałem, że jesteś Nefilimem, ale dopiero, gdy musnęłaś mnie dłonią dowiedziałem się, że masz ze mną niebiańską relację. Niemożliwe jest to, że legenda nie jest tylko legendą.
- O czym ty mówisz? - zapytał Dean.
- Podpinam się pod pytanie - dodał Sam.
- Ja też. Jaka legenda? - Castiel wyszedł bez słowa, zostawiając nas w głębokim niepokoju. - Czy on tak zawsze?
- Niestety tak - Sam chwycił za nos, przecierając go, jakby nad czymś rozmyślał. - Nie czujesz go? W końcu jest twoim ojcem.
- Nie ma go na Ziemi, jest w Niebie - schowałam twarz w dłonie. - No to poznałam swojego ojca, mogę się zbierać.
- Czekaj! Gdzie znajdziemy motel, w którym możemy nocować?
- Wiecie co? - klasnęłam w dłonie. - Mieszkam w takim miejscu, które jest chronione przez większością potworów. Może chcecie tam przenocować?
- Nie chcemy się narzucać... - rzeknął nieśmiale Sam.
- To jest wielkie miejsce. Nie narzucacie się. Chodźcie - machnęłam dłonią w stronę wyjścia.
- Jesteś inna niż reszta łowców - chwycili za kurtki i podążyli za mną.
- Zobaczycie dlaczego. Budynek jest kilka kilometrów stąd - skinęli głową i weszli do swojego samochodu.
***
- Zawsze byłeś sceptycznie nastawiony do poznawania łowców - Sam chrząknął jak to miał w zwyczaju, gdy rozpoczynał niewygodny temat.
- Mamy powód, aby pogłębić z nią znajomość.
- Ty i znajomość? Twoje kontakty kończą się na mnie, Casie i Bobbim.
- Może czas to zmienić.
- Nie wierzę, że to mówisz, Dean.
- Sammy, ona wiedziała, że wydostałem się z Piekła.
- Jest Nefilimem, widzi dusze, tak samo jak anioły. Zapewne twoja jest... uszkodzona.
- Rozszarpana i pocięta - zacisnąłem dłonie mocniej na kierownicy, próbując opanować buzujące emocje, i nie dając zawładnąć wściekłości.
Dojechaliśmy na odludzie, jedyne co przykuwało uwagę to drzwi prowadzone w ziemie i wielki marmurowy prostopadłościan, stojący kilkadziesiąt metrów dalej.
- Co to jest? - zapytałem, trzaskając drzwiami samochodu. Sam poszedł w moje ślady.
- Może i jestem łowczynią, to nie tylko praca fizyczna jest moim dziedzictwem. Mój dziadek należał do Ludzi Pisma kilkadziesiąt lat temu. Kiedyś byli liczną instytucją, ale teraz jestem tylko ja w tym bunkrze.
- Bunkrze? - zapytaliśmy równocześnie z Sammym.
- Byli tu chronieni przez większość nadprzyrodzonych stworzeń - wyciągnęła klucz z torby i otworzyła wielkie metalowe drzwi. Przekroczyliśmy próg i ujrzałem wielką podświetlaną mapę i wielką bibliotekę. - Ten bunkier ma więcej atrakcji, Dean - jak widać odpłynąłem na zbyt długo, gdy przyglądałem się pomieszczeniu. - Jest tu również ogromny arsenał różnorakiej broni i strzelnica. Do tego dochodzi pokój, gdzie można trzymać demony. I najlepsze... mają tu kuchnie - zbiegliśmy po metalowych schodach, od których odbijał się dźwięk tupiących butów. Sam od razu wbiegł do biblioteki, a ja podszedłem do Skye.
- To gdzie jest ta kuchnia?
- Za tymi drzwiami, w lewo. A pokój przy kuchni jest już zajęty przeze mnie.
- Pokój?
- Tak, jest tu mnóstwo niezamieszkanych pokoi, rozgośćcie się. Ja muszę sprawdzić papierki - poszła do biblioteki a Sam, na moje skinienie, poszedł za mną.
- Stary to jest zajebiste miejsce!
- No wiem! To jest składnica wiedzy!
- Nie o tym mówię. Tu jest strzelnica i kuchnia! Zajmuję drugi pokój najbliżej kuchni.
- Ja najbliżej biblioteki. Zachowujemy się...
- Dziecinnie? Chcę mieć chwilę relaksu, zanim wyjedziemy w dalszą podróż.
- Dean! Sam! - usłyszeliśmy kroki, które z każdą chwilą były coraz głośniejsze. - Mam do was pytanie.
- Pytaj - stwierdziliśmy jednocześnie z Samem.
- Czy Henry Winchester to wasz dziadek?
- Człowiek, który zostawił naszego ojca, gdy był jeszcze dzieciakiem? Jeśli więzy krwi się liczą to tak - odpowiedziałem niechętnie, na co Sam tylko przewrócił oczyma.
- Po pierwsze, wasz dziadek zginął z rąk demona Abaddona, po drugie należał on do Ludzi Pisma - odwróciła kartę w naszą stronę.
- Czy to znaczy...
- Tak, Dean, też jesteśmy dziedzictwem.
- Czy to znaczy, że teraz muszę czytać książki?
***
Minął ponad miesiąc odkąd dzielę bunkier z braćmi Winchester. Właśnie skończyłam czytać kolejną księgę o Nefilimach i przeszłam do wertowania kartek w zapiskach na temat osób, które wróciły z Piekła. W poszukiwaniu informacji pomagał mi Sam.
- W ciągu pobytu tutaj Dean przeczytał jedną książkę.
- On jest bardziej taktykiem niż osobą, która uwielbia czytać... Znaczy lubi czytać, ale książki muszą mieć obrazki - uśmiechnęłam się. - A przez najbliższe miesiące będzie się radował kuchnią i strzelnicą - znów zapanowała między nami cisza, przerywana głośnymi westchnięciami i stukotem paznokci o drewniany blat.
- Pójdę po wodę. Chcesz może?
- Nie, dzięki.
Kiedy wstawałam z krzesła, dawno niewidziany ból nasilał na każdym możliwym płacie mózgu. Sam to zauważył i szybko do mnie pobiegł. Przytrzymując się koszuli Winchestera, aby nie upaść, usłyszeliśmy głuchy huk dobiegający z kuchni. Chwilę później jedyne co widziałam to ciemność.
Świadomość odzyskałam, gdy już znajdowałam się w łóżku. Otarłam zaspale oko dłonią, orientując się, że leżę obok Deana. Szybko stoczyłam się niechętnie z łóżka, a chociaż tak myślałam, ponieważ z góry, ze zdziwieniem, przyglądałam się swojemu ciału.
- Co, kuźwa? Czy ja umarłam? - nachyliłam się nad swoją klatkę piersiową. - Uf, oddycham - szybko mrugnęłam kilka razy i przyjrzałam się swoim ubraniu. Miałam na sobie czarną bluzę, jeansy tego samego koloru. Niepewnie podwinęłam rękaw, spod którego wydobyło się rażące światło. - Jestem świecącą żarówką - do pomieszczenia wszedł Sam, który pochylił się nad ciałem brata i sprawdził czy oddycha. Lecz coś nie pasowało. Dusza Deana nie znajdowała się na swoim miejscu, nie widziałam jak emanowania.
- Skye! - wybiegłam z pomieszczenia, podążając za głosem.
- Dean... Ty...
- Wyszedłem z ciała, jak widać, ty również.
- To widzę, ale... twoje ubrania są całe postrzępione, a skóra pocięta... więc to tak wygląda dusza Deana Winchestera - spojrzał po sobie, zaciskając mocniej szczęki, ale chwilę później rozluźnił się i przekierował wzrok na mnie.
- A Ty czemu jesteś ubrana jak dziecko emo? - niechętnie szarpnęłam mocno za rękaw, a światło oślepiło nas. - Dobra teraz to rozumiem, ale dlaczego jestem poza swoim ciałem?
- Mogłabym zapytać o to samo, ale jeszcze jedno mnie dręczy. Dlaczego my jesteśmy tu gdzie jesteśmy, a Sam ma swoją duszę na miejscu, hm? - drzwi do bunkra otworzyły się, a my bez namysłu pobiegliśmy do głównego pomieszczenia. Młodszy Winchester wszedł spokojnie tuż za nami, a właściwie to przez nas. Nie widział mnie, ani Deana.
- Cas, potrzebuję twojej pomocy. Właściwie to nie ja, a Dean i Skye.
- Widzę ich, stoją obok ciebie - Sam zaczął wędrować wzrokiem po całym pomieszczeniu, gdy tylko Castiel hardo stwierdził swoje spostrzeżenia.
- Cas?! To Ty nas widzisz? - zapytał nachalnie zielonooki. Anioł pokiwał twierdząco.
- Co to, do cholery, ma znaczyć. Czemu wyglądam jak emo, a Dean jakby wyszedł z mielarki do mięsa.
- Tak wyglądają wasze dusze. Twoja jest zakryta, ponieważ jesteś połączeniem anioła i człowieka, przez co świecisz zbyt jasno dla ludzkiej gałki ocznej, więc zostałaś specjalnie okryta. A Dean... tak wygląda twoja dusza przez to co przeszedłeś w piekle.
- I co to ma niby znaczyć? Dlaczego wyszli ze swoich ciał? - zapytał, poirytowany spokojną tonacją głosu Casa, Sam.
- Przeznaczenie, Samuelu. Dziecko zrodzone z człowieka i Anioła naprawi duszę osoby, której udało wydostać się z Piekła.
- Widać, że traktują to poważnie, bo ich dusze są poza ciałem! - Sam skierował dłoń na otwarte pomieszczenie, chcąc wskazać jego brata i moją osobę.
- Jak mamy to zrobić, Castielu? - żwawym krokiem podeszłam do anioła, chowając dłonie w wielkiej kieszeni bluzy.
- Nie wiem - stwierdził wpatrując się prosto w moje oczy.
- Zajebiście. Kuźwa, zajebiście - Dean przetarł wewnętrzną stroną dłoni jednodniowy zarost, a Sam tylko głupio się przyglądał aniołowi, który rozmawiał z powietrzem. - Przekaż Samowi, że wybudzimy się za kilka dni. Najprawdopodobniej.
- W najlepszym przypadku - wyszliśmy z Deanem. Chciałam iść do swojego pokoju, ale tam leżały nieruchome warzywka bez dusz, więc skierowałam się do następnego pomieszczenia, które należało do Deana. Materac wydawał się miękki, więc usiadłam na nim po turecku; gotowa do medytacji. Pomagała mi ona trzymać umiejętności w ryzach, a tym razem miała pomóc pojąć do czego byłam zdolna.
- Co ty robisz? - prześmiewczy ton w tonie głosu Deana, spowodował, że wzdrygnęłam się, siedząc na poskładanym, miękkim kocu.
- Nie mogę założyć słuchawek, ani zjeść jakiegoś tłustego hamburgera, więc w ten sposób... - zamknęłam leniwie oczy. - próbuję się dowiedzieć jak mogę skleić rany na twojej duszy.
- W ten sposób..? Serio - kpina nasilała się z sekundy na sekundę.
- A co mam robić, hm?! - zerwałam się z łóżka i stanęłam tuż naprzeciw Winchestera. - Castiel nic nam nie pomoże, a my jesteśmy postaciami astralnymi, które nie mogą przewrócić kartki w księdze.
- Spokojnie, spokojnie - ręce uniósł w geście kapitulacji. - Może użyłabyś tego magicznego światełka na mnie?
- Przez ponad pięć lat próbowałam zahamować rozwój tych beznadziejnych umiejętności, bo chciałam w miarę normalnie żyć... jednymi słowy jestem bezużytecznym Nefilimem - głowę leniwie schowałam w dłonie. - Nic nie umiem.
- Skye, widzisz dusze. Te w dobrym stanie, jak i te zepsute jak moja. Wiedziałaś, że Cas jest potężnym stworzeniem. A z miesiąc temu odkryłaś, że mój dziadek należał do Ludzi Pisma.
- I co? Wciąż nie wiem jak mam cię zszyć. Dosłownie i przenośni.
- Nie wiem, może... - rozejrzał się po całym pokoju, a wzrok zatrzymał się na żarówce. - Spróbuj wyobrazić sobie kulę światła na dłoni.
- Łatwo powiedzieć. Jedyne co umiem zrobić to poruszyć ołówek, ale w tej formie i tak tego nie potrafię... - ponownie usiadłam na łóżku. - Może mnie olśni... w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Ok... - zaczął wydawać niezliczone dźwięki za pomocą ust.
- Dean!
- No dobra, też spróbuję - usiadł obok mnie, ocierając swoim kolanem o moje.
Przed oczami zaczęły mrugać krwawoczerwone obrazy. Na początku wszystko było rozmazane, lecz im dłużej to trwało, tym wyraźniej widziałam szczegóły. Łańcuchy, haki, noże i inne urządzenia, których zastosowań było nie do zliczenia na palcach dwóch dłoni. Kolejnym bodźcem był dźwięk. Krzyk, który zaczął dudnić w głowie wydawał się obcy, ale im dłużej on trwał tym pewniejsza byłam, że jest to cierpiący Dean. Wokół jego kończyn zaplatane były łańcuchy, a haki były wbite w jego skórę, która była pełna ran tak głębokich, że mogły odciąć nogę. Niepotrzebnie o tym pomyślałam, ponieważ czarna postać chwyciła za maczetę i kolejno odcinała części ciała od korpusu, kończąc na głowie. Chwilę później wszystko było na swoim miejscu, a nieznana mi istota ponownie kroiła ciało bezbronnego Winchestera.
Gwałtownie otworzyłam oczy, nabierając w płuca ogromną ilość powietrza.
- Cz-czy mówiłeś Samowi przez co przeszedłeś w Piekle? - w panice zaprzeczył kiwaniem głowy. - On Cię rozczłonkował i na nowo kroił - z drżącym głosem, niechętnie opisałam swoje wrażenia z krótkiej podróży do wnętrza wspomnień szatyna.
- Co to ma kuźwa znaczyć? - z dużą siłą chwycił mnie za materiał bluzy, przyciągając w swoją stronę. - Weszłaś bezczelnie do moich wspomnień i jeszcze mi o tym mówisz?!
- Nie chciałam być w twojej głowie. To, że widziałam część tych zdarzeń nie znaczy, że możesz mną szarpać - wyrwałam się z mocnego zacisku Winchestera. Gdy chwyciłam go za nadgarstek zauważyłam jak to miejsce w mgnieniu oka zagoiło się.
- Tw...
- Zamknij się. Spójrz na nadgarstek.
- Wo... i co, teraz chcesz wymacać całą moją duszę?
- Wiem, że mogę kopnąć Cię w astralne jaja, a i tak się zagoją - skwitowałam z wymuszonym uśmiechem.- Masz gorsze zmiany nastroju niż kobieta w ciąży.
-Oj tam. Powiedzmy, że wiesz jak mnie naprawić, tylko nie mamy pojęcia jak zagoić wszystkie rany na mojej duszy.
- Castiel! On wciąż tu jest, może coś wie - w środku czaszki czułam jakby ktoś rozpalił ognisko i zaczął wbijać ostro zakończone patyki w jego formę. Utraciłam władzę duszy i mimowolnie upadłam na ziemię. Dean pociągnął mnie za ramiona i usadził na fotelu. - Znowu to! Ten ból rozsadzi mi czaszkę.
- Chyba wiem co jest na rzeczy - wybiegł z pomieszczenia.
***
Przy łóżku, na którym spoczywało moje i Skye ciało, siedział Castiel. Oplótł swoje palce, wokół dłoni leżącej córki.
- Cas, puść. Ona cierpi! Traci władzę.
- Tylko tak mogę jej pomóc.
- Pomóc przez cierpienie? Masz spaczone poczucie ojcostwa... I mówię to ja, wychowany na łowcę - starałem się oderwać go fizycznie od Watson, ale przypomniałem sobie, że jestem tylko projekcją astralną.
- To przeze mnie chciała się wyrzec swojej anielskiej połowy, więc teraz pomogę jej sobie przypomnieć... Dziwne...
- Co? Co jej zrobiłeś?
- Mięśnie w ciele nie są już napięte.
- To chyba dobrze, nie? - Cas nieznacznie odwrócił głowę w moim kierunku, lecz to nie mi się przyglądał, tylko duchowi za mną. Bałem spojrzeć się za siebie, ale w momencie, gdy Castiel podniósł ręce do góry, zrobiłem to. O dziwo zaskoczył mnie inny ubiór, zamiast czarnych spodni i bluzy, miała na sobie długą, białą, przewiewną suknie.
- Czemu ona...
- Jej łaska przejęła kontrolę. Chyba wie jak zreperować twoją duszę.
- To dlaczego podnosisz ręce?
- Bo w tym stanie nie jest niczego świadoma i nie wiem czy Skye jaką znamy odzyska kontrolę.
- Cholera - nie drgnąłem, gdy rozświetlona dłoń dotknęła mojej klatki piersiowej. Jedyne co zdawało mi się czuć to ból, ale to było tylko wrażenie. Gdy światło już przygasało, kątem okna spojrzałem po swoich rękach, na których nie było już żadnych śladów zadrapań. Dłoń powoli opuściła, nie wydobywając z siebie ani jednej emocji.
- Skye udało Ci się, co znaczy, że możemy wrócić do naszych ciał, tak?
- To moja wina, Dean. Wasze dusze nie trafią z powrotem do ciał, ponieważ dusza Skye nie włada nad łaską. Albo tylko ty wrócisz, a ona zostanie tylko bytem.
- Co znaczy...
- Nie ma świadomości, wykonuje rozkazy z góry.
- Można jaśniej?!
- Jestem samą łaską, Dean - jej głos był niebywale spokojny, nie jak jeszcze kilkanaście minut temu. - To dzięki Castielowi. Chciał odrobinę mnie wzmocnić, ale nie wziął pod uwagę, że jestem stworzona z jego łaski, i dlatego dusza jest szczelnie zamknięta.
- Idź po Sama - pomachałem dłonią w jego stronę. Cas ukradkiem uciekł z pomieszczenia, wykrzykując imię mojego brata, a Skye nie próbowała go nawet zatrzymać. - Co zamierzasz zrobić?
- Służyć Bogu - odparła hardo. - Jako łaska mogę opętać dowolne ciało za zgodą.
- Nie wydostaniesz się stąd. To miejsce jest chronione.
- Dopóki ktoś nie otworzy drzwi, zgadza się, ale prędzej czy później będzie musiał wyjść.
- Jak to musiał?
- Nie wrócisz do swojego ciała, Deanie Winchesterze. Dusza musiałaby odzyskać panowanie, abyś mógł opanować ten kawał miecha.
- Mięcha? Myślałem, że mam seksowne ciałko - wymruczałem pod nosem, po czym zauważyłem, że Watson uśmiechnęła się. A jako łaska nietknięta i nie zepsuta życiem, nie wyraża żadnych emocji. Jest żołnierzem bez uczuć. Ten cichy żarcik nasunął pewien pomysł, lecz chciałem sprawdzić czy owy uśmiech nie był zwidzeniem. - I ten kawał seksownego miecha ma kocie ruchy - uśmiech znów zagościł na jej twarzy, lecz trwał on zaledwie ułamek sekundy. Do pokoju wkroczyli Sam z Casem. Skierowałem słowa do Castiela, które miał przekazać mojemu bratu. - Nie otwierajcie głównych drzwi zanim czegoś nie wymyślę, i niech Sam nie mówi "tak" Skye, okej? - Cas potaknął i wyciągnął ponownie Sammy'ego z pokoju, tłumacząc mu zaistniałą sytuację.
- I myślisz, że to zadziała?
- Tak - zbliżyłem się wystarczająco blisko, aby dostrzec głębię jej oczu. Kolor nie był żywy, jak w momencie naszego pierwszego spotkania, a przygaszony, ale wciąż piękny. Wiedziałem, że gdzieś tam w środku jest ta duszyczka, jeszcze kilka godzin temu słuchała płyty Guns'N'Roses wystarczająco głośno, aby umilić mi gotowanie w kuchni. Cas nazwał nasze spotkanie przeznaczeniem, więc spróbowałem wzbudzić duszę. - Bez jakiej piosenki Gunsów nie wyobrażasz sobie ich twórczości?
- To nie zadziała, Dean - podążała wzrokiem za każdym moim krokiem.
- To dlaczego po prostu nie wyjdziesz z tego pomieszczenia?
- Ona słucha i stara się walczyć, ale już nie długo.
- A więc... jako anioł byłabyś strasznie sztywna, a gdybyś była wciąż sobą... - zapauzowałem. Nie wiedziałem jak ubrać swoje myśli w słowa. - To możliwe, że moglibyśmy poobcinać głowy wampirom i robić inne rzeczy.
- Inne rzeczy? - przekrzywiła głowę w bok, zupełnie jak Cas, gdy czegoś nie rozumiał.
- No wiesz. Moglibyśmy wspólnie nabijać się z długich włosów Sama. A skoro słuchasz Gunsów to może znasz inne klasyczne zespoły rockowe i mielibyśmy wspólny temat do rozmów. Bylibyśmy jak Scully i Mulder, tylko bez kosmitów.
- Nie rozumiem twojego odniesienia - wysunęła rękę przed siebie, kładąc ją na moim ramieniu. - Co się dzieje? Nie panuje nad tym, nie umiem jej zdjąć.
- To znaczy, że... - chwyciłem jej dłoń. - Dusza ma wolną wolę i świadomość - bez namysłu położyłem palce na jej szczęce, i niewiele myśląc pociągnąłem w swoją stronę. Jedyne co wyczułem to dotyk ust Skye, które były nieruchome, jakby nie wiedziała co robi. Sekundę później zachłysnąłem się powietrzem, czując jak leżę na poduszkach. Odzyskałem swoje ciało, i dlatego też nie potrafiłem się nacieszyć zginaniem kolan oraz poruszaniem kostek. - Hej Skye - leżała, a jedyne co się ruszało to była klatka piersiowa. - Sam, Cas! - potrząsnąłem ją za ramiona, a ona wciąż się nie budziła.
- Dean! Wybudziłeś się - Sammy wbiegł do pokoju, a tuż za nim Cas.
- Tak, wiem. "Też się cieszę, juhu"! Ale Watsonowa wciąż nie odzyskała świadomości.
- Widzę - wyszeptał Cas. - Widzę jej duszę. Stoi nad ciałem.
***
- Wyproś ich, Castielu. Muszę z tobą porozmawiać.
- Oni Cię nie słyszą.
- Ale słyszą ciebie. Wyproś ich - odwróciłam się od anioła, wskazując palcem w stronę drzwi.
- Dean, Sam - pochylił głowę, pokazując drzwi. - Prosi was, abyście wyszli.
- Ale, ona...
- To jest jej życzenie. Wyjdziecie - Dean prychnął pod nosem. - O co chodzi, Dean?
- Zapomniałem Ci powiedzieć. Jesteście bardzo podobni, macie takie same odruchy - klepnął anioła w ramię i wyszedł tuż za bratem, lecz na chwilę zatrzymał się przejściu. - Nie skrzywdź jej - po tych słowach uśmiechnęłam, z nadzieją, że jest wyjście z tej sytuacji.
- Dlaczego Dean wrócił do ciała, a ja tkwię tutaj? - zapytałam bez owijania w bawełnę, ponieważ to była jedyna myśl, która zakrzątała mi głowę.
- Nie jestem pewien.
- Nie cackaj się. Mów.
- Dusza Deana została naprawiona, nie ma na niej już ran, więc wrócił, ale to tylko część przeznaczenia została spełniona. Twoja dusza musiałaby być przy władzy, abyś mogła wrócić.
- Czyli jeśli masz rację to znaczy, że utknęłam tu na zawsze... ale chwila, chwila. Dusza Deana nie mogła wrócić do jego ciała, jeśli to łaska panowała nad duszą. Więc jak to się stało?
- Zapewne jak był w formie astralnej, to wykonał czynność, przez którą odzyskałaś część świadomości - czubkami palców delikatnie musnęłam usta.
- Tak... pamiętam. Zrobił to... ale co nie wyklucza tego, że prawdopodobnie utknęłam tak na wieki, a moje ciało będzie warzywkiem.
- Nie pozwolę ci na to. Już drugi raz Cię nie zawiodę - uśmiechnęłam się słabo, mając nadzieję, że dodam mu otuchy. Odwdzięczył gest. - Udam się do nieba i znajdę rozwiązanie najszybciej jak się da - pokiwałam twierdząco, po czym Castiel wyszedł z bunkru.
Materac nawet się nie zagiął, gdy usiadłam na jego końcu. Myślałam, zawsze było rozwiązanie takiej sytuacji. Ale pomyślałam, że zabawnie byłoby nawiedzać Winchesterów i zrzucać im książki ze stołów.
Po holu zaczęły rozbrzmiewać kroki, które z każdą sekundą były coraz to głośniejsze, aż wreszcie ustały. Dean stał z piwem w ręku, opierając się ramieniem o framugę. Powoli, ocierając butami o posadzkę, podszedł do łóżka i nie odrywając wzroku ode mnie, leżącej i spokojnie oddychającej.
- Jakim cudem ja jestem tu, a ty wciąż tam? - odłożył piwo na etażerce. - Nawet nie wiem czy jesteś w tym pomieszczeniu - podeszłam do butelki alkoholu i kucnęłam przy niej. - Pamiętasz jak trafiłem z powrotem do ciała? - starałam się poruszyć butelką w jakikolwiek sposób.
- Skye. Uda ci się - chwyciłam za szklaną, zieloną szyjkę, która drgnęła wystarczająco widocznie, aby Dean zwrócił na nią uwagę. - Wow, zrobiłam to.
- Jesteś tu - wyszeptał i usiadł na miejscu, gdzie jeszcze kilkanaście minut temu leżał bez ruchu. - Czyli pamiętasz? - ponownie poruszyłam butelką. - Świetnie całuje, hm? - zapytał z zawadiackim uśmiechem. A nie kłamiąc, znowu odpowiedziałam delikatnym muśnięciem piwa. - Kto będzie piekł placki i z kim będę rysował karykatury Sama? Kto będzie się śmiał z moich głupich analogii do filmów? Nie wiem czy faktycznie są zabawne czy robisz to, żeby być miłą, ale... dziękuję - pochylił się nad ciałem i cmoknął mój policzek. Pogłaskałam palcami miejsce na skórze; czułam jak przesuwa się w stronę moich ust, które zaledwie dotknął ustami. Powoli otworzył oczy i spojrzał jak nie odzyskuje świadomości. Szybkim, ręcznym ruchem chwycił za butelkę i zaskoczył z łóżka, kierując się niechętnie w stronę wyjścia. Zamknęłam szczelnie powieki z chęcią wyszeptania kilku słów, lecz zamiast tego, zaczerpnęłam się powietrza. Przez długą chwilę oddychałam głęboko, obracając dłońmi, aby uświadomić sobie fakt, że jestem na miejscu.
- Dean... - wyszeptałam, gdy szatyn usiadł na skraju materacu uważnie mi się przyglądając. - Ta sztuczka z butelką była zajebista, no nie? - w poważnych momentach nie potrafię zachować kamiennej twarzy i próbuję obrócić wszystko w żart. Winchester lekko potrząsnął twierdząco głową.
- Żartujesz niczym Chandler Bing - stwierdzić cicho, gdy samowolnie przytulił się. Wyciągnęłam ręce z uścisku, aby również móc objąć mężczyznę.
- A wracając... bez jakiej piosenki nie wyobrażasz sobie Gunsów?
- "You could be mine".
- Mógłbym być twój? Nie mówię nie - uśmiechnął się zawadiacko, lecz zniknął on od razu, gdy zauważył, że mój wyraz twarzy nie zmienił się. - Spójrz, jestem specyficznym typem człowieka i ja nie wiem co mam robić w takiej chwili. B-bo zazwyczaj zaczynam żartować i gadać bez sensu. A teraz siedzę przed dziewczyną, kt... - zamilkł, ponieważ pociągnęłam go za koszulę i zainicjowałam pocałunek tak jak on, gdy łaska była przy władzy. Z początku, jakby nie wiedział, co się dzieje, nie odwzajemnił gestu, lecz po chwili to on pogłębił upragnioną przeze mnie czynność. Tuż po oderwaniu się od siebie, aby nabrać powietrza, zielone oczy bacznie obserwowały mój, nieco spanikowany wzrok.
- Chciałam, abyś przestał mówić - stwierdziłam, podnosząc delikatnie jeden kącik ust.
- Chyba najpierw musiałbym dostać błogosławieństwo od ojca.
- Co znaczy, że...
- Kocham Cię - przerwał i od razu chwycił mnie za szczękę, zmuszając do czułego pocałunku.
- Z trudem przeszło to przez twoje usta, prawda? - pokiwał głową w stronę drzwi.
Kilka minut później stanęliśmy w progu do kuchni, po której Sam panicznie krążył, trzymając telefon przy uchu.
- Cas, masz coś? B-bo...
- Heja Sammy - wtrącił Dean.
- Nie teraz - pomachał dłonią w naszą stronę, nie odrywając wzroku od podłogi.
- Sam - rzekłam.
- Cas, możesz wracać. Obudziła się - kliknął czerwoną słuchawkę niedowierzająco przyglądając się mojej skulonej posturze . - Ale jak?
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - przysunęłam się do Deana, aby niepostrzeżenie złapać go za rękę.
- Tak! - stwierdził z wyrazem twarzy, z którego nie schodziło zdziwienie. Odsunęłam się w bok, ukazując splecione dłonie. - Czy to znaczy... czekaj, czekaj... Nie powinieneś poprosić Casa o błogosławieństwo czy coś w tym stylu? - zapytał, uśmiechając się.
- Mówiłem!
- Skye, Dean, Sam - usłyszeliśmy tupot butów o posadzkę i zaniepokojony głos Castiela. - Jesteś tu - przyciągnął mnie, zamykając w ciepłym uścisku, który zadziwił wszystkich, ponieważ anioł nigdy nie był tak czuły i ludzki.
- Cas z własnej woli się przytula, wzruszyłem się - starszy Winchester udał, że ściera łezkę.
- A teraz proś o błogosławieństwo, Dean - anioł spojrzał na Sama pytająco, przekrzywiając głowę w bok.
- Nie mam zdolności błogosławieństwa - stwierdził szorstko, na co nasza trójka roześmiała się.
- Źle nas zrozumiałeś. W zwyczaju jest, aby partner córki poprosił ojca o błogosławieństwo - wytłumaczył Sam.
- Chwila, co...
- Skye... Nie wierzę, że to mówię, ale...
- Więc... - przesunęłam się w stronę Sammy'ego, popychając Deana w stronę Casa. - Chcę się wyśmiać za wszystkie czasy.
- Więc, Cas czy... nie wierzyłem, że kiedykolwiek będę to robił, ale...
- Zrobię wszystko, aby moi przyjaciele i córka byli szczęśliwi, więc dokonam tego ludzkiego obrządku i błogosławię cię, Dean. Chociaż nie mam takiej zdolności, to mam nadzieję, że słowa wystarczą.
- Poszło łatwiej niż myślałem i poczułem się jak nastolatek.
- Kocham Was, moja mała rodzinko - wybiłam się na czubki palców, aby móc połączyć w uścisku całą trójkę mężczyzn, którzy gdy tylko mnie objęli, wyprostowali się a ja wisiałam kilka centymetrów nad ziemią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top