Początki (Jack x Reader)
Załatwcie wszystkie sprawy i zarezerwujcie sobie niecałe pół godziny na ten shot.
Ps. Zalecam też przygotować szklankę z napojem.
🍭🍭🍭
Kilka minut temu mój najlepszy przyjaciel Anioł został zamordowany przez Lucyfera, który również pociągnął moją matkę i brata Sama do apokaliptycznego świata.
Jestem Nancy Winchester i chcę wam przedstawić moją historię.
Moimi braćmi są Sam i Dean Winchesterowie. Kilka miesięcy temu wróciłam do nich po 90 dniach spędzonych w Afganistanie. Przez cały ten czas myśleli, że wybrałam się na samotne polowanie i do tego pamiętnego dnia, wciąż tak sądzili.
Razem z Deanem staliśmy nad ciałem Castiela, z przebitą na wylot klatką piersiową. Mimo że, Dean był tym najstarszym z rodzeństwa, który nie był w stanie okazywać jakichkolwiek emocji oprócz złości, w tej chwili jego policzki były pokryte setkami łez. Dotknęłam delikatnie powieki anioła, aby zamknąć jego oczy. Dean, zachowując resztki bycia starszym bratem, objął mnie i pozwolił, aby tym razem to ja mogła się wypłakać. Nie chciałam tego robić, ponieważ gdybym zaczęła, to nie zatrzymałabym potoku łez przez najbliższe kilka godzin.
- Zróbmy dla niego honorowy pogrzeb, jak na łowcę przystało - stwierdziłam, zaciskając mocno szczęki. - Zbierz drewno, a ja poszukam dzieciaka.
- Jak go znajdziesz, zastrzel - podszedł do Impali i wyciągnął z niej siekierę.
- Nie zrobię tego. Przecież to jest dziecko!
- Jest potomkiem Lucyfera, jest silniejszy niż on sam! Wiedziałabyś, gdybyś nie zniknęła na trzy miesiące!
- Ja? Zniknęła? Mimo że, jestem 10 lat młodsza od ciebie, to Ty zachowujesz się jak dziecko - wykrzyczałam mu prosto w twarz. - Nawet nie wiesz, co robiłam przez te 3 miesiące!
- Ohoho! Wielkie mi sobie. Łowca polował na potwory. Taka robota - podniósł ramiona zrezygnowany.
- Ty... nie polowałam, tylko broniłam kraju!
- Teraz to tak się nazywa?! Polowanie jako obrona kraju?! Też mógłbym tak powiedzieć!
- Byłam 90 dni na służbie w Afganistanie! Przez pieprzone 90 dni byłam rangerem, rozumiesz?
- Co? - zapytał otumaniony. - Nic nie mówiłaś.
- Czy to zmienia postać rzeczy? Powiedziałeś, że chcesz zabić to dziecko. Nawet jako potomek Lucyfera, nie oznacza tego, że musi być zły.
- Ale może! - wykrzyczał, gdy wbiegałam do domu.
Moim oczom ukazał się transparent związany z narodzinami dziecka. Było na nich napisane imię Jack. Gdy weszłam do ciemnego pokoju, w którym stała kołyska. Spojrzałam w jej stronę, lecz nie było w niej dziecka, więc od razu skupiłam swoją uwagę na pomarańczowych, świecących śladach stóp na podłodze. Nieznacznie podniosłam głowę i ujrzałam posturę młodego mężczyzny, którego oczy jarzyły się złotem.
- Jack? Wszystko dobrze, nie zrobię ci krzywdy, okej? - podchodziłam powoli w jego stronę, dziwiąc się dlaczego nie jest bobasem.
- Mamo?
- Nie, ja jestem Nancy - wskazałam na siebie dłonią. Powoli wyciągnęłam do niego rękę, aby wskazać na to, że chcę zdobyć jego zaufanie. - Twoja mama nie żyje.
Siedząc skulonym, z kolanami zgiętymi i przesuniętymi w stronę klatki piersiowej, które trzymał zaciśniętymi rękoma, jego oczy ponownie nabrały delikatnego koloru, przez co uśmiechnęłam się nieznacznie, co chłopak odwdzięczył. Do naszych uszu dotarł dźwięk rąbanego drewna, przez który blondyn przestraszył się i jego oczy znów jarzyły się. Odepchnął mnie falą powietrza, przez co uderzyłam głową w drewnianą posadzkę. Słabo podniosłam się na nogi, lecz gdy już oprzytomniałam, nie było Jacka.
- Dean? Dean! - zbiegłam po schodach, podtrzymując się poręczy, aby nie upaść.
- Co się stało? Gdzie dzieciak?
- Uciekł! Wystraszył się dźwięków rąbanego drewna.
- Cholera! Nie widziałem, go żeby biegł - podeszliśmy do stosu ułożonego drewna, na którym leżało ciało Castiela.
- Jest nefilimem. Potrafi latać - Dean podał mi niewielką butelkę z benzyną.
- Nie możemy tak zostawić Casa. Nie porzucę go tu ze względu na bobasa.
- On jest... wygląda jak młody mężczyzna.
Dean nie odezwał się ani słowem, do momentu, gdy wszystko co powinno spłonąć, spłonęło.
- Żegnaj, Cas - poczułam jak po moim policzku spłynęła łza, którą starłam tak szybko, aby Dean nie zauważył.
~~~
- Gdzie nagi, kilkugodzinny dzieciak, który wygląda jak młody dorosły, mógłby się teleportować? - zapytał ironicznie Dean, prowadząc Impalę.
- Podejrzewam, że do najbliższej restauracji - odpowiedziałam ze słuchawką w uchu. - Właśnie zgłoszono, że nagi chłopak stoi na parkingu.
- Podłączyłaś się do ich fali? - potaknęłam. - Gdzie mam jechać? - Impala przyspieszyła.
- Za dwa kilometry skręcasz do jadłodajni - otworzyłam schowek i wyjęłam z niego fałszywe odznaki dla mnie i Deana, lecz gdy zobaczyłam dokument ze zdjęciem Sama, zamyśliłam się i dopiero po chwili odłożyłam na miejsce. - Znajdziemy... znajdziemy ich wszystkich.
Impala wtoczyła się na parking, a naszym oczom ukazał nagi blondyn mówiący do plastikowej postaci. Pierwsza wyszłam z samochodu, a tuż za mną Dean. Kierując się w stronę Jacka, kazałam bratu zawrócić, aby wyciągnął z bagażnika koc.
- Dlaczego ja? - zapytał z widocznym zdenerwowaniem.
- Wydaje mi się, że mi ufa.
Podeszłam do chłopaka, który próbował spokojnie rozmawiać z Jackiem.
- Murillo, FBI. A przy samochodzie stoi mój partner, Agent Page. Szukaliśmy tego chłopaka - potaknął bez słowa i wszedł czym prędzej do środka. - Hej, Jack. Pamiętasz mnie? - obrócił się z moją stronę, na co ja lekko wybiłam się od podłoża, ponieważ obawiałam się jego reakcji. Pokiwał twierdząco i w międzyczasie za mną zjawił się szatyn, który podał mi koc do ręki. - To jest mój brat, Dean. Pomożemy Ci.
- Ja mam ochotę wbić mu nóż w krtań, a nie pomóc - wyszeptał mi do ucha, na co ja uderzyłam go łokciem w brzuch i wolnym krokiem podeszłam w stronę nefilima.
- Masz, przykryj się kocem - rzuciłam materiał w jego stronę.
- No nie, będę musiał to wyparzyć - wymamrotał brat, co zignorowałam.
- Nancy? - przekrzywił głowę w bok. Zupełnie tak samo jak Cas. Gdy miał już zarzucony na siebie koc, chwyciłam go za ramię i pociągnęłam w stronę samochodu.
- Tak?
- Gdzie znajdę swojego ojca? - pytanie sparaliżowało mnie na kilka sekund.
- Lucyfer znalazł się w apokaliptycznym świecie wraz z moim bratem i mamą - odparłam ze sztucznym uśmiechem, na co Dean przewrócił oczami.
- Lucyfer? Nie tak nazywa się mój ojciec - spojrzeliśmy z bratem po sobie. - Moim ojcem jest Castiel.
- To jest jakiś pieprzony żart! - wykrzyczał Dean prosto w naszą stronę, przez co Jack zbliżył się ku mnie. - To jest niemożliwe!
- Słyszałem jak mama mówi, że on zapewni mi bezpieczeństwo. Gdzie go znajdę?
- Jack, on... nie żyje - otworzyłam tylne drzwi samochodu i wskazałam blondynowi wolne miejsce.
- A to wszystko przez ciebie - wyszeptał bardziej do siebie, niż do nas Dean, który usiadł za kierownicą samochodu.
Po kilku minutach jazdy w stronę sklepu, aby zakupić ubrania dla Jacka, chłopak odezwał się.
- Dlaczego mi pomagacie? - zapytał, poprawiając koc na swoich ramionach.
- Najchętniej to strzeliłbym ci w klatkę piersiową, ale nie to obiecaliśmy Kelly, twojej matce - prychnął Dean.
- Jesteś też niezwykle silny, i w złych rękach ludzie mogliby Cię wykorzystać - obróciłam się na fotelu w jego stronę.
- Jesteście dobrzy?
- To pojęcie względne - mój brat niechętnie odpowiedział. - Ale co ja tam mogę wiedzieć, to moja siostra służyła kraju.
Dojechaliśmy na parking przy sklepie wielobranżowym.
- Ja pójdę i kupię mu jakieś... ubrania. A ty w międzyczasie nie zabij go - zwróciłam się do starszego brata, który chciał się wykłócać, lecz zagroziłam mu wzrokiem.
- Wojsko naprawdę Cię zmieniło - stwierdził szyderczo.
- Odbiorę to za komplement - wymusiłam uśmiech, aby podkreślić swoją niechęć do kłótni z nim. Odwróciłam się w stronę Jacka. - Zaraz wrócę - obdarzył mnie wyjątkowo szerokim uśmiechem, który był pełen niewinności i dziecinności. - Będę za 15 minut.
Po niecałych 20 minutach wybiegłam w stronę Impali, do której wsiadłam niczym pędziwiatr. Reklamówkę z dwoma sześciopakami piwa i plackiem pokazałam Deanowi zanim zdążył opieprzyć mnie za drobne spóźnienie. Obróciłam się na fotelu i większą siatkę z przydatnymi przyborami i ubraniami położyłam obok Jacka.
- Dziękuję, Nancy - powiedział zdziwiony.
- Porozmawiamy szczerze, kiedy dotrzemy na miejsce - pokiwał głową w geście zrozumienia moich słów.
~~~
Zeszliśmy po metalowych schodach, które prowadziły do wnętrza bunkru, a w międzyczasie Jack rozglądał się i dotykał każdego wgłębienia w ścianie lub innych powierzchniach.
- Czemu właściwie nie jesteś wielkości niemowlaka? - zapytałam, odkładając siatkę na wielkim stole.
- Musiałem szybko dorosnąć, aby móc pomóc światu - odparł szczęśliwy.
- Pomóc, ta jasne - prychnął Dean, chwytając butelkę piwa.
- Mama mi powiedziała, że świat jest pełen niebezpieczeństw i ja mogę go uratować.
- Nieważne, kto jest twoim ojcem. Ważne jest tylko to, kim chciałbyś być - brat spojrzał na mnie z przykrą miną, gdy wypowiedziałam te słowa. - A ty jesteś niebywale silny i czy jesteś w stanie otworzyć ponownie tę szczelinę?
- Nie wiem... nie wiem jak udało mi się ją otworzyć - odpowiedział zdołowany. - Jesteście na mnie źli za to?
- Nie, nie jesteśmy.
- Tak - stwierdził szorstko Dean. - To przez ciebie nasz brat i matka są uwięzieni w apokaliptycznym świecie razem z twoim ojcem, który jest wcieleniem zła, no bo on jest pieprzonym Diabłem! - chwycił za uchwyt reklamówki i podążył w stronę swojego pokoju. - A teraz idę się schlać - nie zdążył wyjść z pomieszczenia, ponieważ chwyciłam go za ramię i wyszeptałam do ucha.
- To też jest moja rodzina i przyjaciele, więc spróbuj nie dramatyzować - wyrwał rękę z uścisku.
- Jestem za stary na takie gówno - zniknął na za drzwiami swojego pokoju.
- Zrobiłem coś, nie po waszej myśli? - słyszałam panikę w jego głosie.
-Nie, Jack. Po prostu Dean jest bardzo przywiązany do rodziny. Dopiero co odzyskaliśmy matkę, a ona znów odeszła, a teraz jeszcze Sam, a w szczególności Castiel... wierzę, że uda ci się ich zwrócić. Tylko to mi pozostało - po policzku spłynęła jedna łza, którą starłam rękawem koszuli. - Zaprowadzę cię do pokoju.
- Nancy? - zagaił nieśmiale, gdy przekroczył próg pomieszczenia, które od tego momentu należało do niego. - Czemu nie płakałaś jak Dean? - uśmiechnęłam się sztucznie pod nosem.
- Bo chcę mu pokazać, że mimo mojego wieku, radzę sobie z naszymi przeżyciami - pociągnęłam nosem, trzymając za klamkę od drzwi i dodałam jeszcze parę słów odbiegających od tematu. - Jeśli jesteś głodny, w reklamówce masz chrupki kukurydziane - wyszłam.
~~~
Tego wieczoru, gdy w końcu udało mi się zasnąć, męczyły mnie koszmary. Widziałam jak moja matka płonie, Sam nie ma duszy i zachowuje się jak socjopata, a potem Dean, który na nowo zmienia się w demona z myślami samobójczymi. A na samym końcu ukazał się mój ojciec, przed którym stałam ubrana w mundur wojskowy, a w dłoniach trzymałam snajperkę. Z góry przyglądał mi się z wyraźną dezaprobatą, aż w końcu powiedział "Nic nie osiągniesz w życiu, jeśli nie będziesz walczyć. Będziesz najsłabszym ogniwem tej rodziny, a właściwie to już jesteś."
Po tych słowach, oblana cała potem, wybudziłam się ze snu, rozglądając się po pokoju. Z paniką w żyłach próbowałam się uspokoić, napić szklanki wody, lecz nie miałam takowej przy sobie, więc byłam zmuszona wstać i podążyć do kuchni. Narzuciłam na ramiona cienki sweter i starałam się powoli otworzyć drzwi, a gdy skrzydło było już na tyle wychylone ujrzałam Jacka, siedzącego po turecku na posadzce, tuż przed moim pokojem.
- Jack! - podskoczyłam, przez co poziom adrenaliny wzrósł jeszcze bardziej. - Co ty tu robisz? Powinieneś spać - przykucnęłam naprzeciwko niego, próbując opanować emocje.
- Spałem i czuję się wyspany - zdziwiła mnie jego odpowiedź, lecz zapewne taka ilość snu wystarczy nefilimowi.
- A czemu siedzisz przed moim pokojem?
- Czułem, jak twoja dusza cierpi. Jak krzyczy, ale jest również jaśniejsza od duszy Deana czy chłopaka w restauracji - pomyślałam nad jego słowami i dotarło do mnie, że anioły i archaniołowie wyczuwają ludzi za pomocą ich dusz.
- Nic mi nie jest. Dziękuję, że się martwisz, ale musisz iść do swojego pokoju.
- A co mam tam robić? - zapytał, przekrzywiając głowę w bok. Niewiele myśląc sięgnęłam po laptop. - Co to jest? - wskazał na urządzenie palcem.
- Chodź, pokaże ci wszystko w pokoju.
Usiadłam na łóżku, tuż obok zdezorientowanego Jacka, który przyglądał się uważnie komputerowi. Po dłuższym zastanowieniu, co mógłby obejrzeć, wybrałam serial "Sherlock".
- Czemu oni tak dziwnie mówią, Nancy?
- Ponieważ serial jest z Wielkiej Brytanii. A na wyspach właśnie mówią w taki sposób - zmieniłam intonację głosu, aby zademonstrować.
- Śmiesznie mówisz - skwitował, na co się zaśmiałam. Po krótkim instruktarzu obsługi Internetu i moim szokiem, że Jack potrafi pisać i czytać zaskoczyły mnie na początku, lecz wyjaśnił mi, że to wszystko jest związane z jego więzią z matką.
- Muszę iść spać, Jack - chwyciłam za klamkę z zamiarem wyjścia z pomieszczenia, ale zatrzymał mnie blondyn.
- Nancy! Dlaczego jesteś dla mnie miła?
- Bo ci ufam i chciałabym żebyś miał chociaż odrobinę normalny start w życiu, nie to co ja - opuściłam pomieszczenie, lecz zanim zamknęłam drzwi dodałam parę słów przed snem. - Jeśli będziesz miał zamiar spać to życzę miłych snów - chłopak ponownie przekrzywił głowę jak Castiel, lecz nie odpowiedział nic, tylko uśmiechnął się.
Po pełnej szklance wody wypitej duszkiem, udałam się ponownie na spoczynek.
Minęło kilka godzin, a nieprzestawiony budzik w telefonie zadzwonił o godzinie 7:00, więc niechętnie go wyłączyłam i wstałam z łóżka z zamiarem poszukania jakichkolwiek informacji na temat ponownego otwarcia szczeliny oraz nifilimie. W kuchni moją uwagę przykuła biała kartka z wielkim napisem "Nancy".
"Wybrałem się polować, prawdopodobnie na wilkołaki. Powinienem wrócić w przeciągu kilku dni.
PS. Tylko nie daj się zabić przez tego potworo-dzieciaka, bo jeśli zrobi ci krzywdę, zamorduję go, capiche?"
Dean
Ta wiadomość spowodowała u mnie mocniejsze kołatanie serca, lecz wiedziałam, że gdyby Dean nie zrobił czegoś pożytecznego z sobą to prawdopodobnie uprzykrzałby mi życie i nie mogłabym szukać sensownych informacji. Do pomieszczenia wbiegł szczęśliwy Jack, przed którym udało mi się schować kartkę do tylnej kieszeni spodni.
- Cześć, Jack. Zostaliśmy sami na kilka dni. Może zdążymy się czegoś nauczyć - podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam nowe opakowanie kawy zbożowej, którą uwielbialiśmy tylko ja z Samem.
- Co to? Mogę? - zapytał blondyn.
- A jesteś senny? - ziewnęłam przeciągle.
- Nie.
- To nie musisz tego pić. Napij się soku pomarańczowego. Jest bardzo dobry - podałam chłopakowi małą, plastikową butelkę, lecz gdy dotknęłam czubkiem palca, części jego dłoni, poczułam jak moje ciało przechodzi przyjemna fala powietrza. - Poczułeś to?
- Tak, co to było?
- Chyba tajniki twoich mocy - włączyłam czajnik. - Jesteś gotowy na naukę o potworach?
- Jak to o potworach? - zląkł się.
- Ja, mama i moi bracia jesteśmy łowcami. Polujemy na potwory, aby nie robiły ludziom krzywdy.
- Czyli jesteście bohaterami?
- Na swój pokręcony sposób tak - odparłam z wymuszonym uśmiechem. - Czyli jesteś gotowy zacząć swoją drogę jako bohater ludzkości?
- Tak, Nancy, tak! - ucieszyłam się z jego zachwytu, ponieważ jego reakcja nie była jak u Lucyfera, lecz wręcz odwrotna. Był strasznie podobny do matki, do człowieka, co dało mi nadzieję, że chłopak będzie dobry
~~~
Przed nosem Jacka postawiłam stos ksiąg i laptop, aby mógł sprawdzać informację również w Internecie, a sama również przygotowałam dla siebie tuzin książek, z których mogłam nieco bardziej zaczerpnąć wiedzy na temat pół-ludzi, pół-aniołów. Po kilku godzinach monotonnego przyglądania się literkom, zamknęłam z hukiem ostatnią książkę i pomyślałam, aby przepytać Jacka z nowej wiedzy.
- Jak pozbyć się mściwego ducha?
- Spalić jego kości, a gdy nie jest to możliwe, to rzecz, do której mógł być przywiązany - wskazałam kciuk do góry, jako oznaka dobrej odpowiedzi.
- Jakim kołkiem można zabić wampira?
- Żadnym. Trzeba odciąć mu głowę.
- No, Jack. Zaimponowałeś mi. Jestem z ciebie dumna, wiesz? - usiadłam na krześle tuż obok niego. - Jeśli masz ważne pytanie, to zadaj. Zasłużyłeś na odpowiedź.
- Dlaczego, gdy jesteś obok mnie, uśmiecham się?
- Bo... -spojrzałam w dół, aby szybko wymyślić sensowną odpowiedź. - Bo staram się dla ciebie, abyś czuł się szczęśliwy... ponieważ również jesteś wyjątkowy i niewyobrażalnie silny... Jak udało ci się odepchnąć mnie w domku? Panujesz nad tym?
- Nie wiem czy umiałbym to powtórzyć - usiadł po turecku na krześle. - Czy to źle?
- Nie, nie, nie - odpowiedziałam spanikowana. - Musimy cię jeszcze pouczyć używania zdolności, ale to nie dzisiaj. Koniec pracy na dziś, zasłużyłeś sobie na odpoczynek - uśmiechnęłam się słabo, poklepując chłopaka po ramieniu, uświadamiając sobie jak to było ze mną, gdy Dean wraz z Samem wtajemniczali mnie w świat nadnaturalny. - Muszę pomyśleć o Ca... muszę pomyśleć na osobności.
- Nancy... - odwróciłam się w stronę Jacka. - Dziękuję - uśmiechnęłam się słabo i poszłam w stronę swojego pokoju.
Pierwsze co zrobiłam po wejściu do pomieszczenia, to rzucenie się głową w poduszki na łóżku i ciche szlochanie. Nie potrafiłam wytrzymać ani minuty dłużej bez potoku łez. Z nadzieją wierzyłam, że mamę i Sama uda nam się uratować, ale na Castiela nie było szans. Był on najlepszą postacią jaka wkroczyła w moje życie, i jedyne czego żałowałam to, że po jego śmierci zbyt bardzo cierpiałam.
- Castiel, proszę wróć. Potrzebuję cię jak nigdy przedtem - wytarłam rękawami mokre policzki i poprawiłam rozczochrane włosy. - Gdy spędzam czas z Jackiem, ciągle myślę o tobie. On sądzi, że jesteś jego ojcem. I ma rację. Przekrzywia głowę w bok, zupełnie jak ty - przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać się od dalszych łez i wstałam, żeby pójść do kuchni zrobić coś do zjedzenia.
Zeskoczyłam z łóżka a przed oczami pojawiły się mroczki, które po chwili zniknęły. Pewnie były spowodowane nagłym podniesieniem się. Szybkim krokiem podążyłam w stronę kuchni, gdzie wyjęłam niewielki garnek, aby ugotować makaron. Pewnym ruchem chwyciłam za ucho naczynia kuchennego, ale straciłam czucie w ręce, przez co upadł na podłogę, roznosząc huk po całym bunkrze. Do pomieszczenia wbiegł spanikowany Jack.
- Nancy? Wszystko dobrze? - podbiegł w moją stronę, chwytając mnie za ramię.
- Tak, tylko... - przez mój przełyk przeszedł ostatni posiłek, lecz inaczej niż powinien, więc nachyliłam się do zlewu. - Chyba jednak nie - przetarłam wodą usta. - Ale i tak zrobię spaghetti, musisz coś zjeść.
- Nie, Nancy. Musisz odpocząć, ledwo stoisz.
- Ale czuję się lepiej. Naprawdę - wymusiłam uśmiech, aby poprawić Jackowi humor. - A poza tym muszę się czymś zająć, bo inaczej...
- Będziesz płakać? - spojrzałam słabo na chłopaka.
- Skąd.. ty..?
- Jak ludzie tęsknią za kimś bliskim, to opłakują jego odejście - zacisnęłam mocniej szczęki i usiadłam na posadzce, opierając się o kuchenną szafkę. Jack poszedł w moje ślady i zrównał się do mojego poziomu.
- Jack... Castiel był... - zadzwonił telefon, który przerwał moją rozmowę z chłopakiem. - Halo, Dean?
- Fałszywy trop. Nie są to wilkołaki tylko jakaś pojebana sekta, która chciała przywołać szatana. No niestety, nie udało im się. Ciekawe dlaczego.
- To kiedy będziesz? - zignorowałam ostatnie słowa.
- Dziwnie brzmisz? Coś ci się dzieje? Czy ON ci to zrobił?!
- Nie, nie, nie! - odparłam spanikowana. - Ja tylko... nie ważne. To kiedy będziesz?
- Jeszcze dziś.
- Muszę kończyć - kliknęłam czerwoną słuchawkę, czując jak moja dłoń zdawała się być cięższa niż zwykle. - Potrzebuję wody - próbowałam się podnieść, lecz Jack przytrzymał mnie za ramiona i przyniósł mi szklankę z napojem.
- Nancy? Co ci się dzieje? Martwię się o ciebie - jego oczy nabrały troskliwego wyrazu. Przez chwilę myślałam co mogło się dziać, lecz to było zwyczajne przeczucie.
- Nic złego. Chodźmy, podjem chrupki kukurydziane - wstałam wraz z pomocą Jacka.
Po godzinie spędzonej w bibliotece i krótkiej drzemki z nosem w książkach, usłyszałam jak drzwi do bunkra otwierają się.
- Dean, hej. Nauczyłam Jacka wiedzy o stworach - wstałam, stając tuż naprzeciw niego. Nic nie mówił tylko przyglądał mi się z góry. - O co chodzi?
- I tylko to? Nic więcej? Przecież jest nifilimem, powinien umieć otworzyć szczelinę na nowo.
- Może i jest potężny, ale to wciąż dzieciak. Ma dwa dni!
- Ale jest pierdolonym synem Lucyfera, rozumiesz?!
- I co z tym zrobisz?! Naszymi przodkami są Kain i Abel. Jeden z nich był największym mordercą!
- Ale zamordowałem go, i to samo zrobię z nim, gdy zobaczę, że cię skrzywdzi.
- Dean... - odparłam słabo. - On myśli, że jego ojcem jest Castiel. I niech tak zostanie, ponieważ Cas był...
- No właśnie, był! Gdyby nie on, wciąż żyłby! Z trudem patrzę na tego dzieciaka. Jeśli nic z nim nie zrobisz znajdę inny sposób, aby wyciągnąć stamtąd naszą rodzinę!
- Myślisz, że tylko ty możesz mieć humorki?! Że tylko dla ciebie byli ważni?! Otóż wyobraź sobie, że nie jesteś sam! Mama, Sammy... i oczywiście Cas byli i są moją rodziną rozumiesz?! Uda nam się znaleźć sposób, aby ich odzyskać i nie krzywdzić przy tym dzieciaka, rozumiesz?!
- Dzieciaka? Co? Twój instynkt macierzyński się odzywa?! Przez to, że przez życie jakie prowadzimy nie możesz mieć dzieci, znalazłaś sobie Jacka, hm?
- Co ty kuźwa sobie wyobrażasz? - po moich policzkach spłynęły dziesiątki łez. - Myślisz, że możesz krzywdzić wszystkich w tym mnie? Jack zasługuję na bliskości ludzi, na którym mu zależy. A ty dopisujesz sobie sytuacji drugie dno, bo nie radzisz sobie psychicznie. Też prowadzę takie życie, a nie zachowuję się tak infantylnie! - świat zaczął wirować i mimowolnie złapałam się przedramion Deana. - Idę do kuchni - puściłam brata i podążyłam w stronę pomieszczenia. Idąc holem usłyszałam jak drzwi do pokoju Jacka zatrzaskują się. Musiał usłyszeć całą tę rozmowę.
- Nancy! Co ci się dzieje?
- Nic, słabo się czuję - wyciągnęłam chleb i kilka plasterków szynki. - Wiesz, ciągły stres i wydarzenia związane z wybuchem na wojnie, ale to nic w porównaniu do ciebie.
- Nancy... - uśmiechnął się pod nosem. - Gdyby Sam tutaj był, zapewne zacząłby nas uspokajać.
- Tak... - spojrzałam na niego, ścierając łzy z policzków. - Brakuje mi ich.
- Chodź, młoda - przybliżył się w moją stronę i zamknął w szczelnym uścisku. - Przepraszam cię i Jacka.
- Tylko ty nie zniknij - przytuliłam się jeszcze mocniej. Do pomieszczenia wszedł Jack, który widząc nas w zaistniałej sytuacji, wzdrygnął się. - O co chodzi?
- Przed chwilą krzyczeliście na siebie, a teraz przytulacie się do siebie.
- Witaj w świecie Winchesterów.
- Dean - zaczął chłopak, a mój brat spiął się. Widziałam jak walczy z myślami, więc tylko mruknął pod nosem, dając znać Jackowi, że może mówić dalej. - Przepraszam - brunet zmarszczył brwi i spojrzał w moim kierunku. - O co chodzi? Powiedziałem coś nie tak? Myślałem, że jak jest komuś zrobiłem krzywdę, mówi się, że przeprasza.
- Nie musisz przepraszać, to ja powinienem - zdziwiłam się z nagłej zmiany nastawienia Deana do blondyna. - Przepraszam cię, młody - podał rękę, lecz Jack spojrzał na nią pytająco.
- Uściśnij ją - odparłam, przeżuwając kanapkę. - A teraz następnym krokiem będzie wstrzemięźliwość od chęci morderstwa drugiego.
Tego dnia sen był spokojny, lecz został przerwany przez hałasy dochodzące z pokoju Jacka. Chwyciłam z broń i czym prędzej popędziłam w stronę dźwięku. Z hukiem otworzyłam drzwi, szukając wzrokiem chłopaka, ale nie widziałam go. Zza lewego ucha usłyszałam szuranie. Odłożyłam broń i szybko podbiegłam do Jacka, siedzącego w kącie.
- Hej, co się stało?
- Te głosy. Są coraz to głośniejsze.
- Jakie głosy? - przesunęłam porozrzucane przedmioty, aby móc usiąść tuż obok chłopaka.
- W mojej głowie - wykrzyczał, podnosząc wzrok na mnie. Jego oczy znów jarzyły się złotem.
- Patrz prosto na mnie - jego brwi zmarszczyły się w panice. - Castiel potrafił się odłączyć od tych głosów. Wyłącz to - zamknęłam jego dłonie w moich. - Wiem, że potrafisz - do pokoju wbiegł Dean, również trzymając spluwę.
- Co się stało? - zapytał.
- Anielskie Radio - ruszyłam ustami, aby Jack nie widział co mówię.
- Ucichły - wyprostował się. - Przepraszam za zniszczenia. Wystraszyłem się.
- Nic się nie stało - wstałam, podając dłoń Jackowi, aby wstał. Patrzył na mnie i nagle się przytulił. - Wo, o co chodzi? - Dean podszedł bliżej i położył dłoń na moim ramieniu.
- Jesteś dla mnie wszystkim, Nancy - uśmiechnęłam się, powstrzymując napływ łez. Dean objął naszą dwójkę.
- Skoro Castiel jest twoim ojcem, to oznacza, że jesteśmy rodziną, Jack.
- Zgadzam się - dodał Dean.
Atmosfera została przerwana przez nagły hałas, dobiegający z holu. Cała nasza trójka wybiegła z pokoju, ja wraz z Deanem zabraliśmy broń do obrony. Idąc za bratem, a Jack za mną, wkroczyliśmy do sali z podświetlaną mapą. Drzwi wyraźnie się dygotały, aż w końcu zostały otwarte. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Po schodach schodzili Sam, a tuż za nim mama. Gdy już znajdowali się na równi z nami, podbiegłam i z całych sił przytuliłam do siebie rodzicielkę.
- Jak się wydostaliście? - zapytałam, zmieniając obiekt przytulania na Sama, zaś Dean uściskał mamę.
- Szczelina otworzyła się kilka godzin temu i korzystając z okazji od razu wbiegliśmy - odpowiedział Sam, przyglądając się nieznanej mu osobie. - Kto to jest?
- To jest Jack, syn Kelly - wraz z mamą spojrzeli na mnie i na Deana pytająco. - To rozmowa na kiedy indziej.
- Jakim cudem szczelina się otworzyła? - zapytał Dean, kierując pytanie w stronę ocalałych.
- Nie wiemy - stwierdziła mama.
- Myślę, że ja wiem - wtrącił nieśmiało Jack, zwracając na siebie uwagę zebranych. - Kiedy kłóciłaś się z Deanem, słyszałem całą waszą rozmowę. I wtedy chciałem wam pomóc, pomyślałem o otwarciu szczeliny.
- Jesteś silniejszy niż sądziłam - stanęłam przed chłopakiem, zamykając go w uścisku. - Dziękuję - wyszeptałam, a zaraz potem do przytulasa dołączyli wszyscy zgromadzeni.
- Ale pomyślałem też wtedy o tym, aby Castiel wrócił.
- Jack... - zaczęłam, lecz przerwał mi Dean.
- Co zostało spalone, zostaje martwe.
- Nie... Castiel wróci, wiem to! - wybiegł z pomieszczenia, a chciałam podążyć za nim, lecz za ramię chwyciła mnie mama.
- Zostaw go. Potrzebuje chwili spokoju.
- Dobrze - pokiwałam głową.
- Dużo was ominęło - na moje szczęście Dean zmienił temat. - Wiedzieliście jaką zdolną siostrę i córkę macie?
- Nie? - mama z Samem odezwali się równocześnie.
- Była rangerem przez trzy miesiące w Afganistanie!
- Co? - znów rzekli razem.
- To naprawdę jest rozmowa na inny czas.
- Miałaś nad sobą anioła stróża? - zapytał Sam.
- Każdego dnia modliłam się do Castiela.
Wczesnym porankiem kierowałam się w stronę kuchni, a po drodze planowałam zerknąć do pokoju Jacka. Chłopak spał albo udawał, że śp, ale w każdym razie nie zaczepiłam go i podążyłam dalej. Z zamrażarki wyciągnęłam ostatnie opakowanie lodów truskawkowo-czekoladowych. Po opróżnieniu mniej więcej połowy do pomieszczenia zaczęła się zlatywać cała rodzinka, zaczynając od młodego.
- Przepraszam za wczoraj - zaczął.
- Nic się nie stało - uśmiechnęłam się i podałam Jackowi łyżkę. - Zasmakuj się w najlepszych lodach - przysiadł się obok mnie, i chwilę później wszedł Sam, a za nim mama.
- Dzień Dobry, słoneczka - przywitała się z nami, dawno nie widziana przeze mnie, rodzicielka.
- Ale słońce jest tylko jedno - skwitował skonfundowany Jack.
- Tak się mówi do dzieci lub do osób, które się kocha - stwierdził Sam, nalewając mamie i sobie kawy.
W szarym szlafroku, do rodzinnego porannego składu, dołączył Dean, który również od razu rzucił się na dzbanek z kawą, zaparzoną kilka minut wcześniej przez Sama. Wszyscy siedzieliśmy razem przy stole, wyglądaliśmy na szczęśliwych, ale mi wciąż czegoś brakowało. Bardziej kogoś, Castiela, którego szanse na powrót były znikome, wręcz zerowe. Wszyscy przeszliśmy do pomieszczenia z wielką podświetlaną mapą, gdzie planowaliśmy rozejść się do własnych zajęć, lecz naszą uwagę przykuły otwierające się już drzwi. Sam z Deanem stanęli przed nami, ale gdy zauważyli kto schodzi po schodach, ich postawa rozluźniła się. Nikt nie potrafił w to uwierzyć, nikt oprócz Jacka, którego twarz wyrażała szok i szczęście jednocześnie. Dean jako pierwszy przywitał się z Casem, po nim zaś Sam i mama. Następny w kolejce był Jack.
- Więc to ty jesteś Jack - chłopak pokiwał twierdząco, po czym anioł zainicjował uścisk.
- Castiel - wyszeptał, gdy się prostowali, na co szatyn lekko się uśmiechnął i podszedł w moją stronę.
- Nancy - podeszłam bliżej anioła, a on pocałował mnie w usta. Był to najbardziej tęskny pocałunek jaki miałam szansę dzielić z Casem.
- Czy wy..? - zaczął Dean.
- Tak -odparłam odrywając się od ust Castiela. - Już kilka miesięcy.
- Nancy... - anioł ponownie spojrzał swoimi niebiańsko niebieskimi oczyma w moją stronę. - Dopiero teraz to zauważyłem... twoja dusza.
- Jest jaśniejsza niż od innych - wtrącił blondyn. - Ale dlaczego?
- Zgadza się, Jacku. Ale ja wciąż nie wiem jak to jest możliwe...
- Ja wciąż nie wiem jakim cudem znajdujesz się przede mną.
- Byłem w bardzo, bardzo złym miejscu, gdzie nawet Bóg nie ma wstępu, i usłyszałem głos Jacka... ale teraz to jest mało ważne. Twoja dusza...
- O co chodzi? - zapytałam, lekko zdenerwowana, gdy Cas dotknął dłonią mojego brzucha.
- Jesteś w ciąży - stwierdził szybko Castiel, wciąż trzymając dłoń. - Słyszę bicie serca.
- Co?! - całą sytuację przerwał Dean. - Że wy... ten teges razem?
- O co chodzi z ten teges? - zapytał Jack.
- Dla twojego dobra, żebyś wiedział później - odpowiedział Sam.
- Tak, Dean. Czy coś w tym dziwnego? - wtrąciłam.
- C... chwila..., że co? - Dean wycofał się zrezygnowany z rozmowy, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć w słowa Casa.
- Jesteś pewny, że to ciąża?
- Tak, dziewiąty tydzień - zdziwiłam się dokładnością wypowiedzi. I to wszystko wyjaśniało, a głównie moje nawiązanie do Jacka w ostatnim czasie.
- Jesteś wyjątkowo spokojny.
- Wiedząc, że matką mojego dziecka jesteś ty, jestem spokojny i szczęśliwy.
- Co oznacza, że będę wujkiem! - wtrącił Sam.
- A ja babcią!
- Ale ja będę lepszym wujkiem - wykrzyczał z holu, Dean.
- A ja... ja kim będę? - zapytał onieśmielony Jack.
- Starszym bratem - odparłam z uśmiechem, całując Casa w policzek. - Rodzina odzyskana, nawet z naddatkiem.
🍭🍭🍭
Jestem w szoku, że to jest takie długie. Jest to pierwszy raz, gdy miałam wenę wypisaną na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top