♦8♦ Porwanie
Jack:
-Dlaczego my to musimy robić? To Toby i Masky rozwalili spiżarnię!
-Dlatego oni ją naprawiają, a my uzupełniamy zapasy - Tłumaczę.
Niestety, ale dzięki sprzeczkom Toby'ego i Masky'ego z naszych zapasów nic nie zostało. Jak zwykle poszło o to, co jest lepsze Gofry czy Sernik. No to postanowili zrobić sobie mały konkurs. Ale wiadomo jak to bywa.
Jeden drugiemu starał się utrudnić pracę, a spiżarnia na tym ucierpiała. Proxy mają ją naprawić, a ja i Lili mamy uzupełnić spiżarnię. Przy okazji uzupełnię sobie zapasy nerek, bo się kończą.
-Wszystko mamy? - Pyta Lili, taszcząc dwie reklamówki, a ja niosłem dwa duże worki.
-Na to wygląda - odpowiadam.
-Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam tego taszczyć przez całe miasto i jeszcze pół lasu.
Mała zaczęła się rozglądać, aż w końcu dostrzegła niezłą Wille.
Ruszyliśmy w jej kierunku. Oczywiście można było się spodziewać kamer i alarmów, ale szybko się z nimi uporaliśmy i po kilkunastu minutach byliśmy w środku.
Zagwizdałem z wrażenia.
-Niezła chata - mówię, rozglądając się.
-Co racja to racja - odpowiada Lili i skierowała się do jednego z pokoi. Ja oczywiście poszedłem za nią.
Otworzyła drzwi i o dziwo trafiliśmy do garderoby.
-Skąd wiedziałaś, że jest tu garderoba?
-Nie wiedziałam - uśmiechnęła się - otworzyłam pierwsze lepsze drzwi.
-Fajnie wiedzieć - zaśmiałem się.
Po przekopaniu się przez stertę damskich ubrań i butów natrafiliśmy na lustro.
Lili wrzuciła do środka reklamówki.
-Jak cokolwiek na tym ucierpiało, to nie będzie moja wina - mówię, podnosząc ręce w geście obronnym.
-E tam. Panuje nad sytuacją - wzruszyła ramionami - Dawaj te wory.
Lili podeszła do lustra i dotknęła szkła, a ja wrzuciłem te wory do środka.
-Lepiej, żeby spiżarnia była już naprawiona - westchnęła - Idziemy.
-Idź sama. Wrócę później - mówię, a Lili spojrzała na mnie dziwnie - Też muszę coś jeść, no nie?
-Pomóc Ci?
-Pozwól, że dorosły się tym zajmie - zaśmiałem się, czochrając ją po głowie.
-Wypraszam sobie! Mam 19 lat!
-Ale zachowanie czasami dziesięciolatki.
Prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
-Później mi to wybaczysz. A teraz zmiataj to domu.
-Do zobaczenia - po tych słowach zniknęła w lustrze.
Do roboty.
***
Lili:
-Powiedz, że coś znalazłeś? - zapytałam Smile Dog'a.
W odpowiedzi pokręcił łbem. Westchnęłam.
Jack nie wraca już od kilku godzin. To do niego nie podobne, zwłaszcza, że zazwyczaj zajmowało mu to parę minut. Mogłam jednak z nim zostać.
Przeszukaliśmy cały las i kilka miejsc w miasteczku, a po nim ani śladu.
-Chodź Smile. Zostało nam jedno miejsce - Rzekłam i ruszyłem w stronę Willi, w której byliśmy kilka godzin wcześniej.
Jeśli tam go nie będzie to znaczy, że coś się stało. Nie drauję sobie, jeśli coś mi się stanie.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Okolica była na szczęście pusta, a patrząc na taśmy policyjne wnioskuję, że Jack tu działał.
Ominęłam taśmy i z moim psim przyjacielem weszłam do środka. O dziwo było czysto, nie licząc kilku policyjnych gadżetów.
Weszłam na górę, a zapach krwi zaprowadził mnie do sypialni. Nie było tam ciała, ale patrząc na ilość krwi i jej ułożenie, to Jack znalazł ofiarę.
-Pora się rozejrzeć.
Smile zaczął wąchać, a ja rozglądałam się po piętrze. Nic ciekawego nie znalazłam. Poza tą sypialnią, wszystkie pomieszczenia wydawały się być nietknięte.
W pewnym momencie usłyszałam szczekanie i chwilę później pojawił się Smile, mając coś w pysku.
-Co tam masz? - kucnęłam i wyciągnęłam rękę.
To co znalazł potwierdziło moje złe przeczucia.
Skalpel Jack'a.
***
Matt:
-Więc to jest wasz plan?! Chcecie tak bezczynnie siedzieć?!
-Lili, uspokój się. Nie możemy działać pochopnie. Nie wiemy gdzie on jest. Możliwe, że ktoś go porwał - Serina starała się uspokoić moją zdenerwowaną dziewczynę.
-To oczywiste, że ktoś go porwał! A my tu siedzimy i dyskutujemy, zamiast ruszyć dupy i go szukać! - krzyczała Lili.
-Lili, spokojnie - próbowałem objąć ją ramieniem, ale odepchnęła mnie.
-Jak mam być spokojna?! Jack'owi coś grozi, a ja mam czekać, aż podeślą mi jego zwłoki, bo wy nie chcecie działać?! - Uderzyła pięścią w stół.
-Musimy znaleźć więcej wskazówek, aby znaleźć miejsce jego pobytu - powiedział Slender - Ale teraz wszędzie jest pełno policji.
-Im dłużej zwlekamy, tym większe prawdopodobieństwo, że coś mu się stało! Musimy działać natychmiast!
-Słuchaj... - Zaczął Liu.
-Nie! Jesteście beznadziejni. Sama go znajdę! - I wyszła, trzaskając drzwiami.
-Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wściekłej - stwierdziłem.
-Jeśli chodzi o Jack'a, to to normalne zachowanie - mówi Jeff.
Spojrzałem na wszystkich.
-Na pewno wiesz, że to Jack ją uratował i wychował, zanim trafili do nas - rzekł Toby.
-No tak... Rozumiem... - odpowiadam.
Jack jest dla Lili bardzo ważny. Nie dziwię się, że Lili dostała szału. Ale może jej się coś stać, jeśli będzie działać pochopnie.
-Nie mamy wyboru. Policja czy nie, musimy znaleźć Jack'a! - krzyknęła Deaney - Idę po Liluśke! A wy się ogarnijcie i wymyślcie jakiś plan, zanim wrócimy!
I wybiegła z domu.
-Deaney, zaczekaj na mnie! - Krzyknęła Nina i wybiegła za nią.
-Diaboliczne Trio - Rzekł Masky.
Lili ma rację. Nie wiemy kto i w jakim celu porwał Jack'a, ale musimy go szybko znaleźć.
***
Jack:
Łeb mnie boli jakbym dostał czymś ciężkim w łeb. A no racja.
Dostałem czymś ciężkim w łeb!
Załatwiłem sobie obiad, kiedy poczułem ból i straciłem przytomność.
Gdzie się obudziłem? Nie wiem. Jest ciemno, ale wydaje mi się, że jestem w piwnicy lub w podobnym pomieszczeniu, bo czuję wilgoć i odbija się echo. Do tego mój skalpel zniknął.
Próbowałem wymacać jakieś drzwi lub chociaż zabite deskami okna. W końcu znalazłem klamkę, ale jak można było się domyślić, drzwi były zamknięte. Próbowałem wychwycić jakiś dźwięk, ale słyszałem tylko swoje kroki.
Ktoś to dobrze przemyślał, tylko zastanawiam się po co ktoś miałby mnie porywać?
Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu usłyszałem jakiś hałas zza drzwi i otworzyło się małe okienko.
-Już się obudziłeś? W sumie się nie dziwię. Ten dzieciak nie miał pary w łapach - odezwał się sprawca.
-Mam tylko dwa pytania: kto i dlaczego?
-Skojarz sobie zdarzenia sprzed dwóch lat - rzekł, a po tonie głosu mogłem przypuszczać, że się uśmiecha.
-Sprzed dwóch lat? - chwilę się zastanowiłem.
Co się stało dwa lata temu? Jedyna akcja godna zapamiętania to afera z Miller'em... No nie.
-Serio Jonathan? I niby co zamierzasz? - Rzekłem, krzyżując ręce.
-Pozbyć się pewniej istoty, która odebrała mi ojca - warknął.
-A spróbuj jej coś zrobić, to obiecuję, że spotka cię los gorszy od śmierci - uderzyłem pięścią w drzwi.
-Ha ha ha. Nie rozśmieszaj mnie. W tym momencie ta mała nie myśli racjonalnie i chce tylko uwolnić swojego kochanego, starszego braciszka - powiedział dziecinnym głosem - Jak skończę z nią, to zajmę się tobą. Ale spokojnie. Ciebie zabije szybko. Ciesz się ostatnimi chwilami - okienko zniknęło, a ja usłyszałem oddalający się śmiech.
-Ty cholerny gnoju! - zacząłem walić pięściami w drzwi, ale nie dało to żadnego efektu.
Muszę stąd wyjść!
***
Lili:
-Liluś ja chciałam Ci poprawić humor, ale uważam, że działamy zbyt pochopnie... - mówi Deadey.
-Sama zgodziłaś się mi pomóc - stwierdziłam, przyglądając się budynkowi, przed którym stoimy.
Nina zgodziła się nam pomóc. A że Jonathan ma kilka miejsc, w których mógł umieścić Jack'a to się rozdzieliłyśmy.
-A tak z innej beczki, to skąd wiesz, że to akurat on stoi za porwaniem Jack'a? - zapytała, stojąc za mną a raczej się chowają.
Deaney nie przepada za Jonathan'em. Przyprawia ją o dreszcze, a na jej nieszczęście jestem stu procentowo pewna, że to on porwał Jack'a.
-Ponieważ Miller Junior zrobi wszytko, aby pomścić swojego ojca. Próbuje uderzyć w czuły punkt, który ułatwi mu pokonanie mnie. Jednak tym razem się przeliczył - mówię spokojnie.
Deaney przełknęła ślinę.
-A skąd wiesz, że jest akurat tutaj? - zapytała, zerkając na budynek zza moich pleców.
-Bo umiem czytać w myślach - wywracam oczami - A poza tym jeśli nie będzie go tutaj, to znaczy, że Nina będzie miała więcej szczęścia.
-A m-może pójdziemy po resztę, co? W końcu nie wiemy co nas tam czeka...
-Deaney daj spokój. Od kiedy boisz się jakiegoś faceta? Słyniesz z tego, że ich zabijasz - spojrzałam na przyjaciółkę.
-Ja się boję?! Pff. Nie boję się żadnego faceta! - powiedziała odważnie i wyprostowała się.
-Kogo moje oczy widzą! - zbyt znajomy głos dobiegł zza naszych pleców.
Deaney pisnęła i schowała się za mną w momencie, w którym się odwróciłam.
Dlaczego Deaney się boi Jonathan'a? Sama nie wiem. Zawsze unika odpowiedzi na to pytanie.
-Gadaj śmieciu, gdzie on jest - warknęłam.
-Może grzeczniej. W końcu to ode mnie zależy, czy twoi przyjaciele dostaną go żywego - zaśmiał się.
-Ty... - chciałam do niego podejść, ale Deaney mnie powstrzymała.
-To nie jest dobry pomysł - rzekła cicho.
-Twoja płochliwa koleżanka ma rację.
-Kogo nazywasz płochliwą?! - krzyknęła w jego stronę.
-Dosyć tego! Deaney przeszukaj budynek. Ja się zajmę Juniorem.
Moja przyjaciółka skinęła głową i zniknęła w murach opuszczonego budynku, a chłopak się uśmiechnął.
-Serio wierzysz, że go znajdzie? - pyta rozbawiony.
-Nie doceniasz jej. Popełniłeś błąd wciągając Jack'a w nasze sprawy - powiedziałam groźnie.
-Czyżby? W sumie mogłem też zająć się twoim chłoptasiem. Było by jeszcze zabawniej - uśmiechnął się złośliwie.
Tym razem przegiął.
Nie zastanawiając się rzuciłam się w jego kierunku.
Wyciągnęłam sztylety z paska i jeden z nich skierowałam w gardło chłopaka, jednak ten chwycił mój nadgarstek i go wykręcił przez co upuściłam broń. Drugą natomiast mi wyrwał i przyłożył mi do gardła tym samym przyciągając mnie bliżej siebie.
-Nawet teraz mam przewagę - uśmiechnął się.
-Jeszcze zobaczymy - warknęłam.
Chwyciłam wolną dłonią jego rękę, w której trzymał broń i używając przy tym dość sporo siły obróciłam go i końcówkę sztyletu skierowałam prosto w jego kręgosłup, wyginając przy tym nadgarstek chłopaka.
-Postaram się aby nie bolało - tym razem to ja się uśmiechnęłam.
-Ja wręcz przeciwnie.
Puścił broń, która upadła na ziemię, schylił się i za pomocą nóg zdołał mnie przywrócić na plecy i usiąść na mnie. Pochylił się ku mojej twarzy z szerokim uśmiechem.
-Co się stało? Czyżbyś nie była w formie? - zakpił.
-Zainwestuj w miętówki - splunęłam i przyłożyłam mu z główki.
Przewrócił się i złapał za nos, z którego powoli zaczęła lecieć czerwona ciecz.
-Suka - warknął.
-Sam to zacząłeś. Nie potrzebuje broni aby z tobą skończyć - mówię groźnie.
-Przewidziałem taką sytuację - Rzekł nadal zakrywając dłonią nos.
Drugą rękę wsadził do kieszeni spodni i wyjął z niej coś na kształt pilota. Nacisnął jeden z przycisków, a ja poczułam przeszywający ból w prawym ramieniu.
Złapałam się za nie, padając na kolana. Spojrzałam w miejsce bólu.
-Strzała?
Rozejrzałam się.
Wokół nas, na drzewach były przymocowane kusze. Więc tak to sobie wymyślił.
Po chwili poczułam kolejny ból, tym razem w lewym boku pod żebrami.
Zacisnęłam mocno zęby aby nie krzyknąć. Drżącą dłonią chwyciłam strzałę znajdującą się w ramieniu i szybko ją wyjęłam. Bolało, ale ulga jaką poczułam była tego warta. Po chwili zrobiłam to samo z drugą strzałą.
-Jak zwykle nie znasz zasady Fair Play - syknęłam.
Wstałam z ziemi, jednak nie zauważyłam, kiedy Jonathan wstał, kopnął mnie w brzuch i pchnął w kierunku jednego z drzew. Złapałam się za bolące miejsce i osunęłam na ziemię.
Kątem oka zobaczyłam, jak blondyn podnosi sztylet, a po chwili wziął moją dłoń i za pomocą owego sztyletu przybił ją do drzewa.
-Cholera - syknęłam.
-Chciałem to zrobić szybko, ale teraz pocierpisz - szepnął mi do ucha.
Spojrzałam na niego, ale wtedy za pomocą swojego noża drugą rękę przybił do ziemi. Jęknęłam, ponieważ ból pojawiał się za każdym razem, kiedy tylko próbowałam się poruszyć.
-Wiesz. Kiedyś nic do ciebie nie miałem - rzekł i odszedł na chwilę, tylko po to, aby z krzaków wyjąć mój drugi sztylet - Ba. Nawet cię szanowałem - Podszedł i kucnął przede mną - Ale zrobiłaś o jeden krok za daleko - przyłożył ostrze do mojego do mojej twarzy i przejechał nim w dół, robiąc nacięcie na policzku.
Syknęłam. Cholerny gnój.
-Mogę się posunąć jeszcze dalej - warknęłam, patrząc na niego.
Zaśmiał się i wbił sztylet w moją prawą nogę. Krzyknęłam cicho.
-Ja również - wyszczerzył się.
Wyjął sztylet z mojej nogi, a ja zobaczyłam jak krew brudzi moje spodnie, a następnie trawę.
-Boli? Wiesz. Tak na prawdę ten ból jest niczym w porównaniu z tym, co czuł mój ojciec, kiedy go zabijałaś - powiedział groźnie.
-Sam się o to prosił, próbując zabić moich przyjaciół - mówię z jadem w głosie.
-Zrobię to samo kochana, ale najpierw zabiję ciebie - podniósł rękę, jednocześnie celując ostrze prosto we mnie - ostatnie słowa?
-Widzimy się w piekle - splunęłam.
-W piekle chętnie.
Kiedy miał już zakończyć mój żywot, nagle krzyknął i upuścił broń, łapiąc się za ramię, z którego zaczęła sączyć się krew.
-Ostrzegałem, że tego pożałujesz - Jack chwycił go za kołnierz i odrzucił, przez co wylądował kilka metrów dalej - Deaney zajmij się Lili. Ja skończę z tym gnojem.
Podczas gdy Jack toczył walkę w Miller'em Juniorem, Deaney wyjęła noże z moich rąk. Nie obeszło się bez bólu i krwi.
-Trzeba to szybko zatamować.
Urwała dość spory kawałek swojej bluzki i rozdarła go na dwie części, by móc owinąć nimi moje poranione dłonie.
-Jak go znalazłaś? - zapytałam ją.
Pomogła mi wstać z ziemi.
-Musiałam się trochę namęczyć. Ten budynek jest starą bazą wojskową, połączoną z katakumbami. To tam siedział Jack - odpowiada.
Poczułam ulgę, że ten gówniarz nie zdążył mu nic zrobić, ale moje serce zabiło mocniej, kiedy zobaczyłam Jack'a leżącego na ziemi i skalpel w ręce Jonathan'a.
Jack:
Nie wiem kiedy ten gnój powalił mnie i zabrał mi broń. Jest lepszy niż myślałem.
-Pozdrów ode mnie swoją przyjaciółkę - rzekł, a na jego ustach widniał szalony uśmiech.
-A ty tatusia - dobiegł nas znajomy głos.
Zauważyłem jak Lili resztkami sił wbija nóż pomiędzy łopatki Miller'a. Chłopak krzyknął z bólu i padł na ziemię.
Wstałem z ziemi i w ostatniej chwili złapałem dziewczynę.
-Co on ci zrobił... - przyjrzałem się białowłosej.
-Nic mi nie będzie - rzekła wymijająco i przytuliła mnie z widoczną ulgą - Dobrze, że nic ci nie jest.
Również ją przytuliłem, ale delikatnie, ponieważ zauważyłem kilka ran.
-Moje słodziaki! - Deaney przytuliła nas oboje, przez co Lili syknęła z bólu - Przepraszam!
-Nie szkodzi - Lili uśmiechnęła się krzywo.
-Jeszcze mi za to zapłacicie... - dobiegł nas głos Jonathan'a.
Jakimś cudem przeżył i teraz ledwo stał, patrząc na nas nienawistnie.
-Jeszcze ci miało?! - krzyknęła Deaney.
-Pewnego dnia wybije was co do jednego - warknął i wbiegł do lasu.
Nadal miał wbity nóż między łopatkami.
-Złapie go! - Krzyknęła Deaney.
Zatrzymałem ją.
-Daj spokój. Na jakiś czas mamy go z głowy. Teraz trzeba zająć się ranami Lili.
Wziąłem małą na ręce i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Jonathan jest wyjątkowo uparty i jak tylko dojdzie do siebie to znowu zaatakuje. Ale tym razem nie pójdzie mu tak łatwo.
***
5 dni później:
Lili:
Chłopaki byli nieźle zdziwieni, kiedy Jack wrócił cały i zdrowy a ja z kilkoma dziurami i ranami. Oczywiście dostałam reprymendę od Jack'a, Seriny, Slendera i L.J'a jak bardzo nieodpowiedzialne postąpiłam. No ale w końcu wszyscy żyjemy, więc nie widzę problemu.
Ale żeby nie było. Gdyby Toby i Masky nie rozwalili spiżarni, nie było by tej całej szopki, więc zrobiłam im małą niespodziankę.
Proxy jak zwykle o tej porze objadali się Goframi i sernikami i mówili, jak bardzo ich deser jest zajebisty.
Masky ze swoim sernikiem usiadł koło mnie na kanapie, a Toby z goframi a fotelu. Mo to będą mieli niespodziankę.
Jak oboje zaczęli jeść, tak szybko wypluli to co zjedli.
-Dlaczego moje gofry smakują jak sernik?! - krzyknął Toby.
-Dlaczego mój sernik, smakuje jak gofry?! - krzyknął Masky.
Smacznego chłopaki.
________________________________
No hej :)
W końcu udało mi się skończyć tego One Shot'a! Słowo daje, pisałam go ponad miesiąc! Xd
Pomysłodawcą porwania jest monkvis plan Lili jest pomysłem 69Nirvana69 :)
Wiecie jak serce mnie bolało, że musiałam pozwolić porwać Jack'a? T_T
Ale wszytko skończyło się szczęśliwie (Dla niektórych XD)
Jeśli macie pomysły na kolejnego One Shot'a to wiecie co robić :)
Bajo 🐻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top