♦6♦ Nauczycielka?

(2653 słowa)

Lili:

-Słucham? Czy ty zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz? - pytam, krzyżując ręce na piersi.

-To wyjątkowa sytuacja. Erik nie może przyjść z powodu choroby, a poza tym uznałem, że ty będziesz świetną kandydatką - mówi mój ojciec.

Chyba pierwszy raz widzę się z nim poza biurem, a konkretnie to jesteśmy w domu, w którym aktualnie mieszka. Ja rozsiadłam się na kanapie, podczas gdy on siedział na przeciwko mnie na fotelu i patrzył na mnie z uwagą.

-Serio? JA mam uczyć te dzieciaki? Przypominam ci, że szkolą się, aby z nami walczyć.

-Nie każę ci opowiadać im wszystkiego. Te dzieciaki są trochę... Roztargnione delikatnie mówiąc. Chciałbym, abyś przy okazji trochę je ustawiła - spojrzał na mnie z prośbą w oczach.

Dobra. Grałam każdą rolę, ale nauczyciel? I to jeszcze bandy dzieciaków? Powiedziała bym stanowcze nie, ale fajnie będzie obserwować, jak wzbudzam respekt.

-Niech będzie. Ale mam jeden warunek - mówię z typowym dla mnie uśmiechem.

-Jaki?

-Nie wtrącacie sie do moich metod nauczania.

-Zgoda. Dziękuję córeczko - mówi z uśmiechem.

-Zgodziłam się tylko dlatego, że po pierwsze, nie mam nic innego do roboty, a po drugie, może być ciekawie - wzruszyłam ramionami.

Pierwszy raz nie zareagowałam na słowo "Córeczko". Przestało mi to jakoś przeszkadzać. Kiedyś trzeba odpuścić.

-Zaczynasz jutro, punkt ósma. Wiesz gdzie jest akademia? - pyta, wstając z fotela.

-Owszem - ja również wstałam i podeszłam do lustra, które wisiało na ścianie - Do zobaczenia.

Miałam już wyjść z pomieszczenia, ale zatrzymał mnie głos ojca.

-Lili, mogę ci zadać pytanie?

-Zapytać zawsze możesz, ale nie zawsze otrzymasz odpowiedź - spojrzałam na niego kątem oka.

-Nie zareagowałaś, kiedy powiedziałem do ciebie "Córeczko". Zdziwiło mnie to - patrzy na mnie z uwagą.

-Po pierwsze, to nie było pytanie, a stwierdzenie, a po drugie... - odwróciłam głowę w jego stronę - postanowiłam dać ci szansę. Nie zmarnuj jej - nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ weszłam do lustra.

Przyznaję, że po incydencie z duchami sporo się zmieniło, ale nie będę o tym za dużo opowiadać.

Teraz raczej powinnam skupić się na mojej jutrzejszej roli.

Jeśli ojciec dotrzyma słowa i nie będzie się wtrącał do moich metod nauczania, to nie będzie tak źle. Jeśli będzie trzeba, zamienię życie tych dzieciaków w piekło.

***
-Prosiłbym jednak, abyś była dla nich łagodna. To są nasi kadeci, za których ponosze odpowiedzialność - mówi ojciec.

Idziemy korytarzem akademii w stronę klasy. Uprzedził mnie, że to jedna z najgorszych klas. Krótko mówiąc: żaden nauczyciel nie wytrzymał z nimi tygodnia.

-Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie - wzruszyłam ramionami.

Ojciec westchnął i zatrzymał się przed drzwiami, na których było napisane "4b". Drzwi były lekko uchylone, co wydawało mi się podejrzane.

Moje przeczucia mnie nie zawiodły. Kiedy tylko ojciec otworzył drzwi, aby wejść do środka, na jego głowę spadło wiadro z błotem. Jego włosy, twarz i garnitur były całe z błota. Zaśmiałam się. Stary numer z wiadrem na drzwiach.

Ojciec wściekły wszedł do sali, a ja za nim. W klasie panowała grobowa cisza. Podejrzewam, że to nie dyrektor miał paść ofiarą tego żartu.

-Rozumiem, że żarty was się dzisiaj trzymają - mówi spokojnie.

Minęłam go i usiadłam na biurku.

-Później znajdę winowajce. Chciałbym wam przedstawić nową nauczycielkę. Od tej pory to Lili będzie was szkolić. Przynajmniej przez jakiś czas - podszedł do mnie - Powodzenia - szepnął i wyszedł z klasy, zamykając za sobą drzwi.

Spojrzałam na dzieciaki. Byłam niewiele starsza od nich. Inni skanowali mnie wzrokiem, zaś pozostali mieli wyrąbane i zapewne szykują plan ataku.

-Słuchajcie. Zgodziłam się was uczyć, ponieważ słyszałam, że jesteście beznadziejni. Nie będę waszą naińką ani przyjaciółką. Nie toleruje żadnych głupich żartów. Przynajmniej w stosunku do mnie. "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Tyle, że ja święta nie jestem. Nie chcecie ze mną zadzierać - Uśmiechnęłam się złośliwie - Macie o tyle dużego pecha, że dyrektor nie będzie się wtrącał do moich metod nauczania.

-A za kogo ty się uważasz? Jesteś niewiele starsza od nas - prycha jeden z uczniów.

Uśmiechnęłam się. Zeszłam z biurka i podeszłam do ławki, w której siedział czerwono włosy chłopak. Pochyliłam się, opierając się łokciami o ławkę.

-Jak masz na imię?

-Rick - odpowiada oschle.

-Rick. Za kogo się uważam? Sądząc po twoim zachowaniu, to nie wiesz z kim rozmawiasz. Pozwól, że sprawdzę waszą wiedzę - Odsunełam się i zaczęłam przechadzać się między ławkami - Znacie najpopularniejszych CP, prawda? - zapytałam.

Wszyscy zgodnie Kiwnęli głowami.

-To może najpierw powiedzcie mi, o kim wam opowiadali - stanęłam na środku klasy - Rick. Skoro już odważyłeś się odezwać, to zacznij jako pierwszy.

-Slenderman - burczy.

-Brawo. Czyli jednak twoja pusta główka coś wie - Zaśmiałam się - co o nim wiecie?

-Ma koło 3,5 metra wzrostu. Można go spotkać w lesie. Nie wiadomo do końca co robi ze swoimi ofiarami - odezwała się ruda dziewczyna.

-Kto następny? - postanowiłam podsumować wszytko na końcu.

-Eyeless Jack! - usłyszałam po chwili - zabija swoje ofiary skalpelem i je nerki!

-A wiesz dlaczego? - spojrzałam na blondyna w okularach.

Cisza. W lesie nie przetrwaliby dnia.

-Kogo jeszcze znacie?

-Jeff the Killer - powiedziała nieśmiało brunetka.

-Co o nim wiesz? - spojrzałam na nią.

-Zabija swoje ofiary przy pomocy noża kuchennego. Na twarzy wycina im uśmiechy, a jego podpis to "Go to Sleep" - mówi nieśmiało. Całkiem sporo wie.

-Faktycznie, coś wiecie, ale to wciąż za mało. W warunkach, w których ja żyję, nie przetrwalibyście minuty - Usiadłam na biurku - No dobra. Zapytam was o kogoś, a wy pochwalicie się, co wiecie. Zgoda? - kiwnęli głowami - Krwawa Mary. Powiecie mi coś o niej?

-Jak wypowie się do lustra "Bloody Mary" o północy zjawi się i albo wydłubie ci oczy, albo wciągnie do świata luster - odpowiada chłopak w okularach.

-Podjęcie z nią walki to jak samobójstwo - Dodaje nieśmiało brunetka.

-Pfff. Żenada - prycha Rick - Za kogo ty się uważasz co? Nawet się nam nie przedstawiłaś. Kim jesteś?

-Kim jestem? - udawałam, że się zastanawiam - Hm... W zasadzie to powinnam być waszym wrogiem, a jestem nauczycielką. Czyż to nie ironia?

-Wrogiem? Ale... Dlaczego? - pyta ponownie brunetka.

-Jak masz na imię?

-Liv - odpowiada, rumieniąc się.

-A więc Liv. Wiesz całkiem sporo. Mogła bym rzec, że jesteś tutaj najbardziej obeznana - Podeszłam do niej - Pokażę Ci coś i zobaczymy, czy będziesz w stanie mnie poznać. Zgoda? - Kiwneła głową.

Zasłoniłam twarz włosami tak, aby tylko ona ją widziała. Uśmiechnęłam się niczym kot z Cheshire, a moje oczy zmieniły barwę. Białka oczu stały się czarne, a tęczówki czerwone. Po moich policzkach zaczęły spływać krwawe łzy. Widziałam przerażenie w jej oczach. Odchyliła się z do tyłu, a ławka za nią uchroniła ją od wypadku.

-Liv? Co jest? - pyta Rick.

Zaśmiałam się i stanęłam znowu na środek klasy. Odwróciłam się do nich przodem nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.

Wszyscy byli w szoku. Gdzieniegdzie przetwarzanie, gdzie indziej chęć zabicia mnie.

-Nagle nikt nie ma nic do powiedzenia? - zapytałam, udając zdziwienie.

Spojrzałam na Rick'a. Teraz nagle nie ma nic do powiedzenia.

-Tak jak sądziłam. Nie przeżylibyście pięciu minut - stwierdzam.

-T-ty jesteś... - zająkała się Liv.

-Po co mam wam mówić, skoro sami już dobrze wiecie. Jeśli wam życie miłe, to nie będziecie nic kombinować. Jakieś pytania? - cisza - Świetnie! Pora na małe zajęcia praktyczne.

***
-Nic dziwnego, że kadeci w tej szkole są beznadziejni - Stwierdzam, obserwując schowek w sali treningowej - Żadnych noży, broni palnej, tylko kije.

-Nie pozwalają nam korzystać z prawdziwej broni bez zgody dyrektora - tłumaczy Liv.

Westchnęłam. Jakim cudem NATO w jakikolwiek sposób udało się pozbyć wielu z nas? Chyba czystym fartem.

Wyszłam ze schowka, a za mną podążyła Liv. Dzieciaki najwidoczniej były zestresowane. No poza Liv i Rick'iem. Rick jak zwykle ma cięty język, a Liv wyluzowała kiedy jej powiedziałam, że nie zabijam dzieci. Kłamałam. Po prostu ktoś rozgarnięty musiał mnie zapoznać ze sprzętem.

-No dobra dzieciaki. Akademia nie umie zainwestować w nic przydatnego, więc potrenujemy na moich zasadach - stanęłam na środku.

-To znaczy? - pyta Mike.

-To proste. Zaatakujcie mnie. Ja będę się tylko bronić - po sali rozniosły się szepty.

-A jaką mamy pewność, że będziesz się TYLKO bronić? - odezwał się Rick.

Uśmiechnęłam się. Wyjęłam z paska sztylety i rzuciłam nimi, przez co wbiły się w ścianę na nimi.

-Teraz lepiej? Nie macie się czego bać. Ja się będę tylko bronić. Reszta należy do was - mówię z uśmiechem.

Nikt nawet nie drgnął. Kogo oni przyjmują? Moja babcia była by lepszą agentką. A no racja, nie mam babci.

W końcu po chwili Rick wyszedł mi na przeciw.

-Postaram nie zrobić Ci zbyt dużej krzywdy - uśmiechnął się złośliwie.

-Zapominasz do kogo mówisz. Nie potrzebuję broni, aby zrobić sobie z twoich jelit skakankę - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

-Nie ma w tej sali luster, więc się nie ukryjesz - mówi pewny siebie.

-Lustra też nie potrzebuje - Zacisnął ręce w pięści - co jest? Czyżbyś stracił pewność siebie?

W odpowiedzi rzucił się na mnie. To było przewidywalne zachowanie, więc odsunęłam się, unikając jego ciosu. Machał pięściami raz za razem, a ja tylko się odchylałam, mając ręce za plecami. Zamiast przemyśleć swój ruch, atakuje niczym dzikie zwierze, które wpadło w szał. W ten sposób łatwo jest go pokonać.

Kiedy zamachnął się, aby uderzyć mnie pięścią, ja złapałam jego nadgarstek i wykręciłam jego rękę, pozwalając go na ziemię.

-Puszczaj mnie! - szarpie się, jednak byłam silniejsza.

-Daruj sobie. Z taką postawą nie masz szans.

W końcu przestał się szarpać, a ja go puściłam. Wstał z ziemi i spojrzał na mnie spod byka.

-Najpierw należy zapoznać się z otoczeniem - tłumaczę - Jeśli będziecie wiedzieć, gdzie się znajdujecie i co możecie mieć pod ręką do obrony, będzie wam zdecydowanie łatwiej. I najważniejsza zasada: Nie atakujcie w szale, czy też instynktownie. Nie macie w ten sposób szans. Walcząc, musicie przemyśleć ruch.

-Dlaczego nam to wszystko mówisz? - pyta Mike.

-Moim zadaniem jest was przeszkolić, więc to robie - wzruszyłam ramionami.

Nagle w całym budynku zgasły światła.

-Akademia zapomniała opłacić rachunki?

Pomimo, że wszyscy chwycili za komórki i włączyli latarki, ja wyczuliłam wszystkie zmysły. To raczej nie jest normalne.

-Drzwi są zamknięte! - krzyczy Liv, szarpiąc klamkę.

Typowy horror. Ciemne pomieszczenie i brak wyjścia.

-Co za banał - mrucze pod nosem.

-I co teraz? Umrzemy tu! - krzyczy Lucy. Typowa lala i panikara.

-O tak, a ty pójdziesz na pierwszy ogień - wywracam oczami i wyjmuje sztylety ze ściany - Panika w niczym wam nie pomoże.

Rick:

Ta sytuacja jest naprawdę dziwna. Zamknięto nas w sali, gdzie nie ma broni i to w dodatku z mordercą. Może to jej sprawka?

-Panika? Przyznaj, że to twoja sprawka - Warcze.

-Nie warcz, boś nie pies - Biało włosa pacnęła mnie w głowę - uwierz mi, że potrafię stworzyć lepsze efekty.

Lili zaczęła się rozglądać, aż w pewnym momencie złapała się za głowę i osunęła na ziemię.

-Moja głowa...

-Ej, co jest? Poświeć tu!

Kucnąłem przed nią. Przez światło z latarki mogłem zobaczyć jej twarz. Była wykrzywiona w grymasie bólu. Oczy miała zamknięte, ale sądząc po krwawych łzach na policzkach, to można wywnioskować jedno.

-Nie jesteśmy tu sami... - szepcze.

-Co masz na myśli? - pyta Liv.

-Mam na myśli to, że ktoś zna słaby punkt Lili - odpowiadam.

W sali rozległ się dźwięk pojedynczego klaskania. Światło znowu się włączyło, a na drabince siedział jakiś chłopak.

Ubrany był w bluze z kapturem i dresy. Miał krótkie, blond włosy i niebieskie oczy. Ewidentnie było mu do śmiechu.

-Może jednak nie jesteście takimi debilami - zaśmiał się i zaskoczył z drabinki na ziemię.

-Kim jesteś? - pyta Mike.

-Nie jestem waszym wrogiem na chwilę obecną - mówi z uśmiechem - Przyszedłem tu, bo obiło mi się o uszy, że skrzat robi za nauczycielkę.

-Ten skrzat zaraz ci... - Lili próbowała wstać, ale nie dała rady bo zaraz znowu zwinęła się z bólu.

-Nie wyglądasz najlepiej - zacmokał - Czyżby główka bolała?

Wziąłem biało włosą pod ramię i pomogłem jej wstać.

-Jak zwykle grasz nie czysto - warczy Lili.

-Po prostu znalazłem sposób na ciebie.

-Kim on jest? - Ponawiam pytanie, które zadał Mike.

-Jonathan Miller we własnej osobie - odpowiada Lili, mordując chłopaka wzrokiem.

-Miller? Skądś znam to nazwisko... - mówię bardziej do siebie.

-Zapewne pokazali wam to, co zostało z ciała doktora Miller'a, aby was przygotować na ewentualne, drastyczne sceny - mówi Lili.

-Oh tak. Mój kochany ojczulek. Sam ledwo go poznałem, po tym co mu zrobiłaś - mówi obojętnie.

-Niech zgadnę, przyszedłeś mnie zabić.

-Jaka mądra z ciebie dziewczynka - Miller klasnął pojedynczo.

-Miejmy to za sobą.

Odsuneła się ode mnie i ruszyła do przodu. Jonathan stał pewny siebie i jakby czekał na jej ruch. Lili pobiegła do niego i zamachnęła się, celując sztyletem w jego krtań, jednak zablokował ją chwytając jej rękę.

-Nie tym razem słodziutka - szepnął i rzucił nią, niczym szmacianą lalką.

Myślałem, że Lili zaraz wstanie i zaatakuje, jednak znowu złapała się za głowę i zwijała się z bólu.

-Co on jej robi? - pyta wystraszona Peggy.

Sam chciałbym wiedzieć. To musi mieć związek z jej historią. Krwawą Mary można przyzwać poprzez wypowiedzenie jej imienia o północy przed lustrem. Wtedy z jej twarzą dzieje się to samo co z twarzą Lili w tym momencie.

-Chyba wiem - odezwała się Liv - Lili jest spokrewniona z Krwawą Mary. Ma swój styl działania, ale nawyki ma te same. Być może ten chłopak wymawia jej imię w myślach i przez to osłabia Lili.

-Nie rozumiem - przyznaje.

-To proste. Mary w ten sposób może zabić tylko przez lustro, któro w jakiś sposób działa... Kojąco? Nie wiem jak to dokładnie działa, ale dopóki Lili jest poza zasięgiem lustra, będzie reagowała na wezwanie bólem głowy - tłumaczy Liv.

Nie wiem skąd ona bierze te informacje, ale może mieć rację. Czyli Jonathan na nad nią przewagę w tym momencie.

Zrobiło mi się gorąco, jak zobaczyłem blondyna, który podszedł do dziewczyny i chwycił ją za włosy tym samym zmuszając ją, aby na niego spojrzała.

Lili:

Blondyn chwycił moje włosy i zmusił mnie, abym na niego spojrzała. Wolną ręką wytarł Krwawą łze, która spłynęła mi po policzku.

-Jak to jest, że twoja matka nad tym panowała? Jesteś od niej słabsza - mówi z uśmiechem - Pocierpisz trochę, zanim zakończę twój żywot.

-Mówisz tak za każdym razem - drwie.

Wzruszył ramionami.

-Tym razem mam przewagę. Najpierw zabiję ciebie, a później te dzieciaki.

Jonathan chwycił materiał mojej bluzy i po tym jak mnie podniósł, to rzucił mną, w skutek czego uderzyłam plecami o ścianę, by po chwili paść na ziemię. Cholera! Muszę coś zrobić, bo nie dość, że sama kopnę w kalendarz to jeszcze ten wariat zabije te dzieciaki! Myśl Lili, myśl!

-Przyznaję, że nie ma takiej zabawy jak wcześniej, ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy.

Podniosłam głowę. Obraz miałam lekko rozmazany, ale w ręku trzymał tasak i wolnym krokiem szedł w moją stronę. Próbowałam wstać, ale z marnym skutkiem.

Rick:

-Musimy coś zrobić! - krzyczy spanikowana Peggy.

-Spokojnie dzieciaki, później przyjdzie wasza kolej - mówi Miller, idąc w kierunku Lili.

Myśl Rick. Jeśli czegoś nie wymyślimy, to zabije ją na naszych oczach, a później jeszcze my zginiemy. Co to to nie.

Przypomniały mi się słowa Lili:

"Jeśli będziecie wiedzieć, gdzie się znajdujecie i co możecie mieć pod ręką do obrony, będzie wam zdecydowanie łatwiej"

Zacząłem się rozglądać. Musi być coś, czego mogę użyć.

Wtedy dostrzegłem na ziemi sztylet, który Lili upuściła, kiedy napadł ją ból głowy. Instynktownie wziąłem go do ręki i biegiem ruszyłam w stronę blondyna. Zaatakowałem go, lecz bez problemu zablokował mój atak tasakiem.

"Nie atakujcie w szale, czy instynktownie. Walcząc, przemyślcie ruch"

Podczas gdy on rękę z bronią miał zajętą, wykorzystałem to, aby z całej siły kopnąć go w brzuch. Udało się.

Gościu zaczął koszleć i zgięty w pół odsunął się.

-Gówniarzu... Zapłacisz za to - Warknął.

-A poradzisz sobie z całą klasą? - pytam z uśmiechem.

Jonathan spojrzał na to co było za mną, a mianowicie na moją klasę. Każdy miał kij w ręce. Nie zabilibyśmy go, ale z pewnością dwadzieścia dwie osoby na jedną?

-Co jest Miller? Boisz się dzieci? - pyta zaczepnie Lili, podnosząc się.

Powiedziała to, aby go sprowokować, ale blondyn nie dał się wyprowadzić z równowagi.

-Następnym razem jak się spotkamy, nie będzie wam do śmiechu - Warknął i po chwili już go nie było.

-Lili jesteś cała?! - Liv natychmiast do niej podbiegła.

Biało włosa wyprostowała się.

-Bywało gorzej.

Podszedłem do niej.

-To chyba twoje - podaje jej sztylet.

Wzięła go i uśmiechnęła się złośliwie.

-Jednak coś do ciebie dotarło - rzekła, chowając broń za pasek.

-Szybko się uczę - odpowiadam z uśmiechem.

Lili spojrzała na wszystkich po kolei, skanując nas wzrokiem, aż w końcu skrzyżowała ręce na piersi, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

-Będą z was ludzie, dzieciaki.
____________________________________
Tak wiem. Długo nie było rozdziału, ale po pierwsze nie miałam kiedy go skończyć, a po drugie pod ostatnim rozdziałem, była mała aktywność i zwątpiłam ;-;

Ogólnie nie mam pomysłu na następny One Shot, więc jeśli macie pomysły to piszcie i od razu mówię, że nie wiem kiedy pojawi się kolejny one shot bo... Jutro kończę szkołę, a za tydzień zaczyna się matura T_T

Także dajcie znać w komentarzach i do zobaczenia 🐻

PS. Błędy poprawię później, bo na dzisiaj mam dość pisania ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top